Słaby Arsenal przegrał na Goodison Park
Arsenal bardzo mocno uszczuplił swoje szanse w walce o miejsce w czołowej „czwórce” Premier League. Londyńczycy rozegrali bardzo słabe zawody i zasłużenie przegrali na wyjeździe z Evertonem (0:1).
Arsenal rozegrał na Goodison Park bardzo słabe zawody (fot. Reuters)
Arsenal przyzwyczaił już swoich kibiców do tego, że w tym sezonie ma dwie twarze – jedną, grając przed własną publicznością oraz drugą, dużo mniej urodziwą, kiedy występuje na wyjazdach. Traf chciał, że w niedzielne popołudnie „Kanonierzy” musieli zmierzyć się w delegacji z Evertonem i… ponownie mieli problem z tym, by udowodnić swoją wyższość nad rywalem.
Akcje drużyny Unaia Emery’ego było nieporadne, brakowało jakość i pomysłu. Potencjał znajdował się po stronie gości, ale cóż z tego, skoro nie potrafili oni zmusić Jordana Pickforda do wykazania się swoimi umiejętnościami.
Everton grał dość prostu futbol, bez zbędnych kombinacji przenosił piłkę na połowę rywala, co jednak okazał się skuteczną taktyką na niepewny i nerwowy w defensywie Arsenal. Już w 10. minucie dało to również wymierny efekt w postaci gola. Po rozegranym aucie i zamieszaniu przed bramką, do piłki dopadł doświadczony Phil Jagielka, który z najbliższej odległości pokonał Bernda Leno.
Samo spotkanie nie stało na zbyt wysokim poziomie, ale piłkarzom po obu stronach barykady nie brakowało zaangażowania, co z kolei zmuszało arbitra do częstego korzystania z gwizdka. Nikt na boisku nie odstawiał nogi, nie brakowało równie złośliwości i ostrych wejść.
Emery postanowił zareagować na marazm w szeregach swojego zespołu i tuż po przerwie wprowadził na boisko zawodników, którzy mieli przyspieszyć poczynania „Kanonierów”. Swoje szanse otrzymali Pierre-Emerick Aubameyang oraz Aaron Ramsey, a chociaż od raz wnieśli oni jakość do gry Arsenalu, to wciąż nie miało to przełożenia na stwarzane okazje bramkowe.
Londyńczycy wciąż grali słabo i bez polotu. Everton nie miał z kolei większych problemów z tym, by odpierać schematyczne ataki przeciwnika i szukać swoich szans na drugiego gola w szybkich kontratakach. Bliski podwyższenia wyniku byli m.in. Bernard czy Gylfii Sigurdsson, jednak albo brakowało im celności, albo dobrze interweniował Leno.
Jak się okazało, wynik już do samego końca nie uległ zmianie i niespodzianka – ale tylko patrząc na potencjały obu ekip – stała się faktem. Jeśli bowiem chodzi o poczynania na boisku, to Arsenal nie zrobił niczego, by wywieźć z Liverpoolu choć jeden punkt.
gar, PiłkaNożna.pl