Przejdź do treści
Skorygowany kurs beniaminka

Ligi w Europie Premier League

Skorygowany kurs beniaminka

Pracą wykonywaną w Nottingham Forest Steve Cooper udowadnia, że budowanie samolotu w trakcie lotu jest możliwe. Jeszcze nie wiadomo jednak, czy maszyna dotrze do celu.    


Tym jest pozostanie w Premier League na kolejny sezon. Beniaminek osiągnął pułap czternastego miejsca w tabeli i obecnie utrzymuje się na wysokości czterech punktów nad poziomem strefy spadkowej. Do końca rejsu droga jeszcze długa, turbulencje nie są wykluczone, ale obrany kurs jest właściwy. 

TYPOWY BŁĄD 

Tego ostatniego nie dało się stwierdzić od razu po starcie. Drużyna z City Ground zaczęła rozgrywki jako kandydat do spadku. Model analityków z portalu FiveThirtyEight – polegający na przeprowadzeniu 20 tysięcy symulacji przebiegu wszystkich meczów składających się na sezon – ocenił ryzyko jej relegacji na 45 procent. Najwyżej w stawce. Typujący końcowe rozstrzygnięcia rywalizacji eksperci byli nieco bardziej pobłażliwi, lecz generalnie po Forest nie spodziewano się wiele dobrego. Mimo to, jego początkowe występy stanowiły zaskoczenie in minus. 

Nottingham popełniło typowy błąd beniaminka – po awansie do ekstraklasy starało się grać w taki sam sposób, jak na jej zapleczu. Nie zmodyfikowało stylu, choć zmienił się i stopień wymagań (różnica jakości przeciwników, jaka dzieli Premier League i Championship jest ogromna), i wykonawcy (w letnim oknie transferowym kadrę zasiliło 23 piłkarzy, trzon zespołu został zburzony). Trzymało się ustawienia z trójką środkowych obrońców. Naiwnie skupiało się na atakowaniu, narażając się na ofensywne riposty rywali. Nie przypominało przy tym drużyny, a niezgraną, nierozumiejącą się wzajemnie zbieraninę jednostek. 

Po ośmiu kolejkach The Tricky Trees zajmowali ostatnie miejsce w tabeli. Mieli w dorobku cztery punkty. Ponieśli sześć porażek (pięć z rzędu), ulegając między innymi obu pozostałym beniaminkom. Strzelili sześć goli, a stracili 21. Roy Keane, były zawodnik klubu, wyrokował, iż prezentując taką dyspozycję w defensywie, podopieczni Coopera podpiszą na siebie wyrok spadku już w okolicach świąt Bożego Narodzenia. 

Inni komentatorzy zaczęli się natomiast zastanawiać nad tym, czy ekipa z East Midlands pobije niechlubny rekord Derby County, które w kampanii 2007-08 uzbierało tylko 11 oczek i zapracowało na miano najgorszej drużyny w historii Premier League. 

Bilans zanotowany w pierwszych ośmiu spotkaniach jest istotny, ponieważ zawiesił posadę szkoleniowca na włosku. W zasadzie wszystko wskazywało na to, iż Walijczyk zostanie zwolniony. Evangelos Marinakis, właściciel Forest, słynie z częstych i impulsywnych zmian trenerów – zarówno w Anglii, jak i Grecji (w jego władaniu jest również Olympiakos). 

Tuż po przegranej z Leicester City (ósmy mecz) zatrudnił w roli dyrektora sportowego Filippo Giraldiego, który przez dziewięć lat był związany z Watfordem, znanym z… częstych i impulsywnych zmian trenerów. Zarząd Nottingham zainicjował z kolei kontakt z kandydatami na nowego opiekuna zespołu. Na liście życzeń znaleźli się Rafa Benitez, Sean Dyche, Nuno Espirito Santo oraz Bruno Lage – fachowcy z dużo większym doświadczeniem w angielskiej ekstraklasie od debiutującego na jej poziomie Coopera. 

NIESPODZIANKA SEZONU 

Zgodnie z oczekiwaniami, 7 października klub wydał komunikat okraszony zdjęciem 43-latka. Na tym jednak zgodność z przewidywaniami się skończyła. W treści nie było bowiem nic o zerwaniu współpracy, podziękowaniu za zasługi i życzeniu powodzenia w przyszłości. Zamiast tego – informacja o przedłużeniu kontraktu do 2025 roku. Po dziś dzień pozostaje to jedną z największych niespodzianek trwającego sezonu Premier League. 

Nie żeby Cooper nie zasłużył na zaufanie, szansę wyciągnięcia drużyny z kłopotów. Gdyby nie on, Forest najprawdopodobniej nadal czekałoby na powrót do elity po blisko ćwierćwieczu występowania poza nią. Niewykluczone, że rywalizowałoby teraz na trzecim szczeblu rozgrywkowym, wszak Walijczyk przejął je w chwili, gdy szorowało po dnie tabeli Championship. Grę zespołu usprawnił na tyle szybko, że kilka miesięcy później Nottingham po raz pierwszy od 1996 roku zagrało w ćwierćfinale Pucharu Anglii, a następnie triumfowało w barażach o awans do ekstraklasy. 

Osiągnięcia sportowe nie są jedynym kapitałem urodzonego w Pontypridd szkoleniowca. Uwadze szefostwa nie mógł umknąć fakt, że murem stoją za nim piłkarze i kibice. Ci drudzy cenią go za upragnione wprowadzenie klubu do elity, ale też za poszanowanie historii instytucji oraz zrozumienie zgromadzonej wokół niej społeczności. Tego, jak ważne dla mieszkańców Nottingham są futbol i Forest. 

W wielu z nich Cooper jeszcze mocniej zacieśnił przywiązanie do ekipy z City Ground. Pomogły mu w tym słowa zbliżone do tych, które wypowiedział po podpisaniu nowej umowy: – Każdy, kto mnie zna, wie, jak bardzo kochałem i kocham czas spędzony w Nottingham Forest. Jak istotny on dla mnie jest. Ten klub jest większy od każdej osoby, każdego zawodnika, kogokolwiek z wyjątkiem jednego menedżera [Briana Clougha – przyp. red.], na barkach którego stoimy i zawsze będziemy stać. To wyjątkowe miejsce, w którym chodzi o bycie zjednoczonym. Nigdy nie czułem większej determinacji do tego, by należycie wszystko poukładać. 

POUKŁADANI 

Sezon beniaminka należy podzielić na dwie zasadnicze części: przed wotum zaufania okazanemu Cooperowi przez zarząd i po nim. W tej drugiej podopieczni Walijczyka rozegrali 17 meczów ligowych, pięć z nich wygrywając, siedem remisując, a pięć przegrywając. Uzbierali 22 punkty – więcej od ośmiu drużyn w stawce. Pokonali Liverpool. Podzielili się oczkami z Brighton, Brentford, Chelsea i Manchesterem City. Nie ponieśli ani jednej porażki na własnym boisku (dziewięć spotkań). Opuścili strefę spadkową, w której tkwili przez cztery miesiące. Do tego po raz pierwszy od 31 lat dotarli do półfinału Pucharu Ligi (eliminując po drodze między innymi Tottenham), w którym nie dali rady późniejszemu triumfatorowi zmagań, Manchesterowi United. 

Szkoleniowiec nie rzucał słów na wiatr, w istocie należycie poukładał zespół. Wkraczając na ścieżkę pragmatyzmu, porzucił ustawienie z trójką stoperów i ofensywny plan gry. Czteroosobowy, zdyscyplinowany blok obronny, ubezpieczany przez dwóch, a czasami nawet trzech pomocników o charakterystyce destruktorów, utrudnił rywalom dostęp do bramki (od października Nottingham zachowało siedem czystych kont) i zapewnił fundament poprawy funkcjonowania drużyny. 

Atak ucierpiał ilościowo, lecz nie jakościowo. Na całego rozkręcili się bowiem Brennan Johnson i Morgan Gibbs-White, od tygodni maczający palce w niemal każdej akcji zakończonej przez Forest golem. Boiskowe poczynania The Tricky Trees stały się prostsze, dostosowane do możliwości beniaminka ścierającego się z najlepszymi ekipami w kraju i dzięki temu skuteczniejsze. 

Dany Cooperowi czas – w połączeniu z jego doświadczeniem selekcjonerskim (przez pięć lat prowadził młodzieżowe reprezentacje Anglii) i przerwą w rozgrywkach wywołaną mundialem – umożliwił mu sprostanie największemu wyzwaniu w karierze. Tak Walijczyk określił konieczność przeistoczenia dostarczonej mu latem zbieraniny jednostek w kolektyw, drużynę, przy jednoczesnym punktowaniu. – Najważniejszym czynnikiem jest czas. Jesteśmy bliscy ustanowienia swojej tożsamości. Dążąc do tego, musimy jednak zdobywać wystarczająco dużo punktów – tłumaczył. 

Jego los jest perfekcyjnym potwierdzeniem tezy postawionej przed laty przez Brendana Rodgersa. Przejmując Liverpool, Irlandczyk stwierdził, że praca trenera jest jak budowanie samolotu w trakcie lotu – proces konstruowania drużyny i wpajania jej własnego pomysłu na grę odbywa się w warunkach pozbawionych czasu, wobec konieczności odnoszenia korzystnych wyników. Cooperowi to się jednak udało. 

DWA ZADANIA 

John Percy z „The Telegraph” napisał, iż szkoleniowiec Nottingham jest materiałem na Trenera Sezonu. Wszelkiej maści akademie słusznie wstrzymają się jednak z przyznaniem tego tytułu do momentu zapadnięcia ostatecznych rozstrzygnięć bieżących rozgrywek. Wówczas robota wykonana przez Walijczyka może być oceniana zupełnie inaczej niż teraz. Ryzyko spadku się zmniejszyło, lecz wciąż jest duże – FiveThirtyEight szacuje je na 41 procent (czwarty najwyższy wynik w stawce).

Notowania Forest niewątpliwie podniosłaby poprawa gry poza własnym obiektem. Johnson i spółka są w tej kwestii najgorszą ekipą Premier League. Z ligowych delegacji przywieźli tylko sześć punktów, wygrywając zaledwie jeden z dwunastu meczów. Strzelili jedynie trzy gole. Tracili za to na potęgę – Manchester City umieścił w ich siatce piłkę sześć razy, Arsenal – pięć, a Leicester i West Ham – cztery. 

Osiągnięcie wyjazdowego progresu to jedno z dwóch głównych zadań na pozostałą część sezonu. Drugim jest dalsze scalanie drużyny. W zimowym oknie transferowym zasiliło ją następnych siedmiu piłkarzy (licznik wzmocnień dobił do 30). Nowy dział rekrutacyjny zmienił jednak politykę zaproponowaną przez klub latem i zamiast w perspektywiczność zainwestował w doświadczenie. Jonjo Shelvey, Chris Wood oraz Andre Ayew zjedli zęby na angielskich boiskach. Gustavo Scarpa – na brazylijskich. Keylora Navasa i Felipe nikomu nie trzeba przedstawiać. 

 – W pewnym stopniu musimy powtórzyć proces poznawania się, ale teraz mamy przynajmniej wystarczająco dużo osób, które rozumieją stawiane im wymagania. Liczymy na efekt kuli śnieżnej, który pomoże nowym chłopakom – wyjawił Steve Cooper. Opiekun Nottingham Forest podkreśla, że ekipa z City Ground jeszcze niczego nie osiągnęła. Że każdego dnia musi przejawiać „kompletną obsesję i paranoję” na punkcie poprawy. Lot trwa.         

Maciej Sarosiek

TEKST UKAZAŁ SIĘ NA ŁAMACH TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (NR 10/2023)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024