Siedmiobramkowa wymiana na Anfield
Siedem goli padło w potyczce Liverpoolu z Tottenhamem. O dziwo – biorąc pod uwagę początek rywalizacji – nie wszystkie strzelili gospodarze, ale to oni odnieśli zwycięstwo.
Son i spółka mają prawo odczuwać duży niedosyt. (fot. Reuters)
Dokładnie tydzień temu Koguty rozegrały jeden z najgorszych meczów w historii swoich występów w Premier League, przegrywając z Newcastle United 1:6. Rywalizacja została zamknięta po 21 minutach, w trakcie których Sroki zdobyły pięć bramek. Ponoć nic dwa razy się nie zdarza, lecz na początku starcia z The Reds kibice londyńczyków mogli odczuwać deja vu i obawiać się powtórki z antyrozrywki.
Po 5 minutach Liverpool prowadził bowiem dwoma golami. Najpierw Curtis Jones wykorzystał dokładne dośrodkowanie błyszczącego od dwóch tygodni Trenta Alexandra-Arnolda (asystował w pięciu kolejnych występach). Potem dogranie Cody’ego Gakpo na trafienie zamienił Luis Diaz.
W 15. minucie zrobiło się 3:0, wszak rzut karny, podyktowany po faulu Cristiana Romero na Gakpo, na gola zamienił Mohamed Salah. Zapowiadało się na kolejną wysoką porażkę Tottenhamu.
The Reds zaczęli jednak popełniać karygodne błędy w defensywie i tylko nieskuteczności przeciwników oraz dobrej postawie Alissona Beckera zawdzięczali komfortowe, dwubramkowe prowadzenie do przerwy. Jego rozmiary zmniejszył niezawodny Harry Kane, który zrównał się z Waynem Rooneyem w liczbie bramek zdobytych na poziomie Premier League. Obaj Anglicy mają ich 208. Więcej – 260 – skompletował jedynie Alan Shearer.
W drugą połowę lepiej weszły Koguty. Słupek obili Heung-Min Son oraz Romero. W 77. minucie owy duet skonstruował akcję na wagę gola kontaktowego – Argentyńczyk podał do Koreańczyka, a ten umieścił piłkę w siatce.
W doliczonym czasie gry Son dośrodkował z rzutu wolnego, a do wyrównania doprowadził Richarlison. Jego radość była tyleż ogromna, co krótkotrwała. Niespełna dwie minuty później wynik na 4:3 ustalił Diogo Jota.
Tottenham znów pokazał charakter, podobnie jak w pierwszym występie pod wodzą Ryana Masona. Tym razem nie przełożyło się to jednak na punkty.
sar, PiłkaNożna.pl