Górnośląski synek, który na szerokie wody wypływa w Częstochowie. Rosły napastnik jest jednym z najciekawszych zawodników, jakich Raków zaprezentował w Ekstraklasie.
Na komunię dostał rękawice bramkarskie, ale zawsze wolał grać w polu (fot. Paweł Piotrowski / 400mm.pl)
KONRAD WITKOWSKI
Od listopada ubiegłego roku trwa najlepszy okres w pańskiej karierze? Bądź, jak niektórzy wolą, przygodzie.
Nie wiem, w którym momencie następuje przejście z przygody na karierę – mówi Musiolik. – Wychodzę z założenia, że jeśli ktoś profesjonalnie gra w piłkę, poświęca dla niej całe życie, to może mówić o karierze. W zasadzie rozgrywam pierwszy sezon na poziomie Ekstraklasy, kilka lat temu w Piaście Gliwice zaliczyłem jedynie epizod. To dla mnie najlepszy czas, bez wątpienia. Bardzo dobrze się czuję, robię progres i widać tego efekty w postaci goli. Start rozgrywek był w moim wykonaniu słabszy, ale później z każdym meczem nabierałem pewności siebie.
Przed sezonem założył pan sobie cel w postaci konkretnej liczby bramek?
Nie zastanawiałem się nad tym, chciałem po prostu dobrze rozpocząć rozgrywki. Niekoniecznie mi się to udało, więc musiałem pracować jeszcze ciężej i koncentrować się na tym, by zaistnieć, żeby nie powtórzyła się historia z Gliwic. Inne sprawy odłożyłem na bok. W tej chwili już mogę postawić przed sobą cel, jednak nie będę o nim głośno mówić.
Wywodzi się pan z regionu, w którym, jak się domyślam, kilkanaście lat temu wszyscy chłopcy chcieli stać na bramce jak Jerzy Dudek.
Jako prezent na pierwszą komunię dostałem piłkę oraz rękawice bramkarskie. Te drugie jednak za bardzo się nie przydały, bo od początku, już na podwórku, zawsze wolałem grać w polu.
Pochodzi pan z górniczej rodziny?
Tata był górnikiem, teraz jest już na emeryturze. Brat również pracuje w tym zawodzie. Dobrych i pewnych miejsc pracy jest obecnie niewiele, dlatego sporo rówieśników z regionu planowało skończyć szkołę górniczą. Część kolegów, z którymi grałem w juniorach, dzisiaj pracuje w kopalni.
Panu zdarzyło się zjechać pod ziemię?
Tylko w szkole podstawowej albo gimnazjum, przy okazji wycieczki do Kopalni Guido. Tata mnie pod ziemię nie zabierał.
Pana byli trenerzy twierdzą, że kiedyś Musiolik był za grzeczny, zbyt porządny jak na napastnika.
Szkoleniowcy często mi powtarzali, że powinienem być bardziej samolubny. Zwracali na to uwagę również koledzy z boiska – Mariusz Muszalik, z którym grałem w ROW Rybnik, mówił, że nie wykorzystuję swoich warunków, bo jestem wszędzie, tylko nie w polu karnym. Zyskałem na współpracy z trenerem Markiem Papszunem, który potrafi bardzo wiele wyciągnąć z zawodnika. Uczy mnie przemieszczania się po boisku, zwraca uwagę na pazerność na gole, której niewątpliwie mi brakowało. Przez to miałem problemy ze zdobywaniem bramek.
Dzisiaj w pańskiej grze nie widać już nieśmiałości.
W tym elemencie bardzo się poprawiłem. Lepiej wiem, jak poruszać się w szesnastce, gdzie i kiedy się pojawić, dzięki czemu pomagam piłce mnie znaleźć. Świetnie, że sprawy tak się potoczyły, jednak liczę, że te pięć bramek w Ekstraklasie to dopiero początek.
Do Piasta w 2015 roku trafił pan za wcześnie, czy raczej konkurencja w osobach Martina Nespora i Josipa Barisicia była za silna?
Wtedy przeskok z II ligi do Ekstraklasy okazał się zbyt duży. Miałem kilka ofert, a wybierając Piasta, nie spodziewałem się, że drużyna będzie walczyć o mistrzostwo Polski. Tak się jednak stało, przez co zmieniły się priorytety w klubie. Ponadto Nespor oraz Barisić idealnie trafili z formą, więc trudno było znaleźć miejsce dla 19-latka. Tym bardziej że często graliśmy w ustawieniu tylko z jednym napastnikiem. Musiałem poszukać innego klubu i był z tym spory problem. Pierwsze wypożyczenie okazało się niewypałem, a po powrocie do Gliwic sytuacja była jeszcze gorsza niż przedtem. Znów trafiłem do Rybnika – najpierw na wypożyczenie, potem definitywnie. Musiałem się odbudować, złapać pewność siebie. Widać po mnie teraz, jak ważna jest ona dla piłkarza.
Pierwsze, nieudane podejście do Ekstraklasy wywołało wątpliwości?
Skoro nie przebiłem się w Ekstraklasie, raczej nie wzbudzałem dużego zainteresowania wśród klubów pierwszoligowych. Musiałem cofnąć się do II ligi i tam udowodnić, że nadaję się do grania w piłkę. Wydaje mi się, że to się udało. Wątpliwości zatem były, ale znikały w miarę upływu czasu.
Jak pracuje się z trenerem Papszunem? Szkoleniowiec używa jakichś szczególnych metod, czymś różni się od kolegów po fachu?
Pod wodzą trenera Papszuna i jego sztabu rozwinąłem się na wielu płaszczyznach: piłkarsko, fizycznie, a nawet jako człowiek. Jest wielkim pasjonatem piłki i ma o niej ogromną wiedzę. Wie, jak ma poruszać się zawodnik na każdej pozycji, nawet bramkarz. Jego wskazówki są bardzo cenne. Na przykład na odprawie przed meczem z Legią powiedział mi, żebym szukając miejsca w polu karnym, chował się za plecami obrońców. Przy golu na 1:0 dokładnie tak zrobiłem. W klubie wszystko jest dopięte na ostatni guzik: mamy trenera mentalnego, nawet własnego kucharza. Wszyscy w sztabie szkoleniowym dosłownie oddychają futbolem, widać to na każdym kroku. Czasami aż się dziwię. Na zgrupowaniu trenerzy potrafią dyskutować o taktyce przy śniadaniu, obiedzie i kolacji.
Często pracujecie nad taktyką?
W mniejszym lub większym wymiarze, ale codziennie szlifujemy kwestie taktyczne.
Trudno jest przystosować się do nietypowego ustawienia, w jakim gra Raków?
Zawodnicy, którzy przychodzą do drużyny, muszą oswoić się z taktyką i nauczyć sposobu poruszania po boisku. Sam potrzebowałem na to sporo czasu. Dzisiaj już bardziej bazuję na automatyzmach, jednak stale rozwijam się pod tym kątem, dowiaduję nowych rzeczy.
Czemu zawdzięcza pan dobrą koordynację ruchową przy takim wzroście?
Nie wiem, czy miało to jakiś wpływ, ale jako dziecko przez pewien czas tańczyłem breakdance. Zawsze byłem wysoki, lecz przy tym bardzo sprawny. Nigdy nie miałem problemów z ćwiczeniami koordynacyjnymi, raczej wyróżniałem się pod tym względem na tle rówieśników.
Cztery z pięciu bramek w tym sezonie zdobył pan po strzałach głową. To zasługa szczególnej pracy nad tym elementem czy po prostu efekt warunków fizycznych?
Warunki fizyczne dają spore możliwości, choć nie zawsze z nich korzystałem. Brakowało tej pewności na boisku, którą mam obecnie. Jednocześnie dużo pracuję nad grą głową – timingiem oraz wykończeniem akcji. Połączenie tych dwóch elementów pozwala strzelać gole.
Interesujące muszą być główkowe pojedynki pana i Tomasa Petraska podczas treningów.
Tomek ze swoim wzrostem i wyskokiem nie ma sobie równych w grze w powietrzu. Generalnie nasi obrońcy są bardzo skoczni i silni. Rywalizacja z nimi nie należy do przyjemnych – z treningu zawsze schodzę poszczypany i podeptany.
Który ze stoperów w Ekstraklasie jest najtrudniejszym przeciwnikiem w grze w powietrzu?
Artur Jędrzejczyk to bardzo wymagający rywal. Wie, kiedy odepchnąć czy złapać napastnika tak, żeby nie widział tego sędzia. Zaimponowała mi jego gra. Dużą klasę prezentuje także Lubomir Guldan. Wiedziałem, że jestem od niego szybszy, a mimo tego miałem problemy, bo ustawiał się jak profesor.
Jak to jest grać cały sezon na wyjeździe?
W busach, którymi podróżujemy na mecze, trochę już się nasiedzieliśmy. Zdążyliśmy przyzwyczaić się do grania w Bełchatowie. Dowodzą tego ostatnie wyniki: od pięciu spotkań nie doznaliśmy porażki w roli gospodarzy. Mimo wszystko szkoda, że nie rozgrywamy spotkań w Częstochowie – kibice nie musieliby tyle jeździć, a poza tym miasto mogłoby liczyć na zdecydowanie większą promocję. Mamy nadzieję, że nasz stadion wkrótce będzie spełniać wymogi Ekstraklasy.
Raków w górnej ósemce to realna wizja? Macie szansę być dopiero czwartym beniaminkiem, któremu udałaby się ta sztuka.
To bardzo realne. Wszystko zależy od nas. Strata jest niewielka, a kiedy złapie się serię zwycięstw, o którą co prawda trudno w Ekstraklasie, to można dość szybko awansować o kilka miejsc. Nawet Wisła Kraków, jeszcze niedawno skazywana na pożarcie, może powalczyć o ósemkę.
Pod koniec ubiegłego roku rzeczywiście otrzymał pan ofertę z Korei Południowej?
Sprawa była nawet na dość zaawansowanym etapie. Decyzja należała do mnie. Rozważyłem propozycję, ale analiza trwała jakieś pięć minut: szybko doszedłem do wniosku, że korzyści nie byłoby aż tak wiele, aby decydować się na wyjazd. Uznałem, iż lepiej będzie zostać w Rakowie. Zerwaliśmy negocjacje i sądzę, że postąpiliśmy słusznie.
Zainteresowanie żużlem wynika z regionu, z którego pan pochodzi?
Kiedyś mnie to nie kręciło. W Rybniku jakoś nie było mi po drodze na mecze żużlowe, chociaż są rozgrywane na tym samym stadionie, co spotkania piłkarskie. Tak się jednak złożyło, że poznałem dziewczynę, która jest podprowadzającą zawodników na zawodach żużlowych. Zaszczepiła to we mnie, teraz interesuję się tą dyscypliną nawet bardziej niż ona. Spodobało mi się i od pewnego czasu oglądam wszystkie mecze drużyny z Rybnika, która w tym sezonie wystartuje w Ekstralidze.
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (nr 8/2020)