Rzeź niewiniątek na Etihad Stadium
To miał być wielki szlagier tego weekendu na angielskich boiskach, ale okazało się, że na wysokości zadania stanęła tylko jedna z zainteresowanych drużyn. Manchester City nie zostawił Chelsea żadnych złudzeń, gromiąc rywala ze stolicy aż (6:0).
Manchester City nie miał litości dla rywala (fot. Reuters)
Kibice na Wyspach ostrzyli sobie zęby na niedzielne spotkanie, ale nie mogło być inaczej, skoro na boisku mieli się spotkać gracze dwóch czołowych drużyn Premier League. Manchester zacięcie walczy o mistrzostwo z Liverpoolem i Tottenhamem, podczas gdy Chelsea musi bić się z Arsenalem i Manchesterem United o prawo gry w kolejnej edycji Champions League.
Ogromna stawka i obecność na boisku wielu klasowych zawodników miała być gwarancją niezapomnianego widowiska, jednak na końcu wszystkich rachunków okazało się, że w piłkę na Etihad Stadium chcieli grać tylko gospodarze.
Dominacja podopiecznych Pepa Guardioli od samego początku nie podlegała dyskusji i już w 4. minucie po szybko rozegranym rzucie wolnym udało się im wyjść na prowadzenie. Kevin de Bruyne uruchomił błyskawicznym podaniem Bernardo Silvę, a ten zagrał przed bramkę. Do odbitej piłki dopadł z kolei Raheem Sterling, który uderzył z całej siły, absolutnie nie do obrony. Jak się jednak okazało, było to zaledwie preludium do tego, co miało się wydarzyć w kolejnych minutach.
Jeszcze przed upływem kwadransa znakomitym strzałem z dystansu popisał się Sergio Aguero, który kilka chwil wcześniej nie był w stanie trafić do siatki z odległości metra, a kiedy w 19. minucie dołożył kolejne trafienie, było już wiadomo, że gospodarze nie wypuszczą rannego rywala ze swoich szponów. Przy trzecim golu nie popisał się Ross Barkley, który tak niefortunnie zagrał głową pod własną bramkę, że… zaliczył asystę przy trafieniu Argentyńczyka.
„Obywatelom” wciąż jednak było mało, wciąż byli nienasyceni. Zanim więc stadionowy zegar wskazał, że minęło już pół godziny, gospodarze zdobyli czwartego gola. Tym razem w goli głównej wystąpił Ilkay Gundogan, który świetnie przymierzył sprzed pola karnego i chociaż Kepa Arrizabalaga był bliski odbicia piłki, to ta ostatecznie zatrzepotała w siatce.
Maurizio Sarri nie dowierzał w to co ogląda na boisku i można się spodziewać, że w przerwie próbował wstrząsnąć swoją drużyną. Jeśli miał jakiś plan na drugą część spotkania, to ten bardzo szybko wziął w łeb. W 55. minucie Cesar Azpilicueta sfaulował bowiem rywala we własnym polu karnym, a jedenastkę na swojego trzeciego, a piątego dla Manchesteru gola zamienił Sergio Aguero. Pogrom.
Mało? Gospodarzom najwyraźniej było mało, ponieważ w końcówce udało się im pognębić przeciwnika szóstym golem. Przed bramką Chelsea niepilnowany znalazł się Sterling, który wykorzystał dogranie z boku i bez większych przeszkód wpakował futbolówkę pod poprzeczkę.
Chelsea nie była w stanie odpowiedzieć nawet trafieniem honorowym. Londyńczycy rozegrali katastrofalne zawody nie mając do zaoferowania kompletnie nic, tak w ofensywie jak i defensywie. Manchester rozegrał z kolei znakomite zawody, przy odrobinie szczęścia mogąc wygrać dużo wyżej.
gar, PiłkaNożna.pl