Rumun goni za happy endem
Rumunia stoi przed historyczną szansą na awans do fazy pucharowej Mistrzostw Europy. Gdy poprzednim razem Trójkolorowi zaszli tak daleko na wielkim turnieju, Radu Drăgușina – największego gwiazdora rumuńskiej reprezentacji – nie było jeszcze nawet na świecie.
Jan Broda
FOT. ZUMA / newspix.pl / 400mm.pl
Stoper Tottenhamu urodził się bowiem w 2002 roku, a do ostatniego sukcesu Rumunii na imprezie rangi mistrzowskiej trzeba cofnąć się w czasie o kolejne dwa lata wstecz i sięgnąć pamięcią do Euro 2000.
MILENIJNE REMINISCENCJE
Wówczas Rumuni odpadli na etapie ćwierćfinału po porażce 0:2 z późniejszymi finalistami – Włochami. Co jednak ważniejsze, wcześniej udało im się wyprzedzić w grupie śmierci Niemców i Anglików, ustępując pierwszeństwa jedynie Portugalczykom. Sam awans wywalczyli w dramatycznych okolicznościach, pokonując Synów Albionu 3:2 po golu z rzutu karnego w 89. minucie.
Był to, jak się potem okazało, łabędzi śpiew złotego pokolenia z Gheorghe Hagim na czele. Rumuńska piłka reprezentacyjna na kolejne ponad dwie dekady stała się synonimem szarej i nudnej przeciętności. Trójkolorowi, którzy jeszcze w latach 90. należeli do ścisłej czołówki światowej, w XXI wieku ani razu nie zakwalifikowali się na mundial i tylko dwukrotnie zdołali przebrnąć przez eliminacje do Mistrzostw Europy, przy czym za każdym razem ich udział kończył się już na fazie grupowej (2008 i 2016).
tyle lat Rumunia czeka na awans do fazy pucharowej turnieju rangi ME lub MŚ
Teraz Rumunia chce oddzielić grubą kreską pasmo niekończących się porażek i niepowodzeń. Po zwycięstwie w wielkim stylu 3:0 nad Ukrainą i uznaniu wyższości 0:2 Belgii, do pełni szczęścia, utożsamianego z 1/8 finału, wystarczy co najmniej punkt w meczu ze Słowacją, by nie uzależniać sprawy awansu od równolegle rozgrywanego spotkania Belgii z Ukrainą.
Słowacy znajdują się w identycznym położeni co Rumuni, niemniej jednak nikt na poważnie nie rozważa scenariusza, w którym jedni i drudzy umawiają się na taktyczne zawieszenie broni i grę na remis.
- – „Gramy o awans, chcemy być pierwsi!” – zapowiadał Edi Iordănescu. Wtórował mu słowacki selekcjoner. – „Jesteśmy profesjonalistami, zdajemy sobie sprawę, że remis pomaga nam załatwić sprawę awansu, ale to nic nie znaczy” – przekonywał z kolei Francesco Calzona.
Sytuacja w tabeli grupy E przed ostatnią kolejką jest bezprecedensowa, Wszystkie cztery drużyny po dwóch seriach gier mają na swoim koncie solidarnie po 3 punkty. Coś podobnego na Mistrzostwach Europy jeszcze nigdy wcześniej się nie wydarzyło.
W GRUPIE SIŁA
Rumuńska kadra pozbawiona jest wielkich nazwisk i składa się przede wszystkim z zawodników grających w klubach spoza europejskiego topu. Jakby tego było mało, portal „Transfermarkt” przed turniejem wycenił Rumunów jako najmniej wartościowy zespół tegorocznych mistrzostw. Jednocześnie jednak „Trójkolorowi” stanowią dobrze zgrany i współpracujący ze sobą kolektyw, co jest ich największym atutem.
Czeka nas historyczny i wyjątkowy moment. Stoimy przed najpiękniejszą chwilą naszych karier. Czujemy radość, entuzjazm, ale także wewnętrzy spokój i równowagę. Ta drużyna ma swoją tożsamość, a po wywalczeniu awansu na ME po ośmiu latach przerwy myślę, że jednym z największych osiągnięć jest to, że odzyskaliśmy naszego ducha i naszą godność – przekonywał, uderzając w nieco patetyczne tony, Iordănescu.
Chociaż Rumuni nie doczekali się kolejnego złotego pokolenia piłkarzy, to jako społeczeństwo doczekali się być może czegoś więcej w postaci przełomowej zmiany mentalnościowej, czego futbol reprezentacyjny zaczyna być teraz powolnym odzwierciedleniem. Wreszcie pozbyli się pętających nogi kompleksów. Zrozumieli, że Rumun też potrafi, że bynajmniej nie jest gorszy od innych, że czas najwyższy zakończyć z wszechobecnym narodowym kompleksem niższości. Że mogą rywalizować z powodzeniem z teoretycznie większymi graczami. Na płaszczyźnie piłkarskiej przekonali się o tym boleśnie na własnej skórze Ukraińcy. Doświadczyli też tego na mniejszą skalę Belgowie, z którymi podjęli przecież, zwłaszcza w drugiej połowie, równorzędną walkę.
Siłę rumuńskiego kolektywu dostrzegają już rywale. – „Rumunia to solidna drużyna z fizycznego i taktycznego punktu widzenia. Podoba mi się jej mentalność, którą pokazuje, oraz to, że nigdy się nie poddaje. Nie chcę mówić o konkretnym zawodniku. Obawiam się całego zespołu” – przyznał wprost Calzona, komplementując swojego dzisiejszego przeciwnika.
taki happy end w salonie masażu nie jest zły…