Przejdź do treści
Wasserschlacht im Frankfurter Waldstadion - Grzegorz Lato Polen, Mitte scheitert an Torwart Sepp Maier, Berti Vogts li., Franzbeckenbauer 2.v.li. und Paul Breitner alle BR Deutschland schauen zu,Image: 513513886, License: Rights-managed, Restrictions: , Model Release: no, Credit line: WEREK / imago sport / Forum

Polska Reprezentacja Polski

Przyjechał Cosmos. Mówili, że zapłacą tyle, ile trzeba. Nie rozumieli, że nie mogą kupić zawodnika

Wczoraj, 3 lipca, minęło pół wieku od słynnego „Meczu na wodzie” we Frankfurcie. Meczu, który zamknął Polakom drogę do wielkiego finału MŚ. Grzegorz Lato żałuje, że tego spotkania nie dało się przełożyć. Paul Breitner nie ma wątpliwości, że Polska była najlepszą drużyną podczas Weltmeisterschaft ’74. 

Zbigniew Mucha

Obaj zostali zaproszeni przez Ambasadę Niemiec w Warszawie, by uczcić 50. rocznicę wydarzenia znanego jako„Frankfurter Wasserschlacht”. Po południu, kiedy wyszli do ambasadorskich ogrodów, by ustawić się do zdjęć, zaczął kropić deszcz. Skojarzenie było jedno. – Jak we Frankfurcie! – obaj wybuchli śmiechem.   

Pół wieku temu prasa niemiecka nie miała wątpliwości, że to był przedwczesny finał imprezy. Rewelacyjni Polacy szli jak burza – pokonali Argentynę, Haiti, Włochy, Szwecję i Jugosławię. Na koniec jeszcze Brazylię, ale po drodze był mecz z gospodarzami, a stawką – finał MŚ. Na Waldstadionie nie dało się grać. Oberwanie chmury i kaskady wody lejącej się z nieba, zamieniły boisko w bajoro. Niemcy nie sprostali organizacyjnie. Próbowali usuwać wodę, ale bezskutecznie. Sprzęt okazał się niewystarczający. 

Spotkanie po latach. 3 lipca 2024 roku, w Warszawie, też zaczęło kropić, gdy Grzegorz Lato i Paul Breitner wyszli do ogrodu. Fot. Zbigniew Mucha

Mimo błota i kałuż, Polacy grali znakomicie. Woda ich wyhamowywała, ale nie na tyle, by niemiecka obrona co i rusz nie trzeszczała w szwach. O wszystkim zadecydował jeden gol niezawodnego Gerda Muellera… Niemcy weszli do finału, gdzie ograli Holandię, Polacy w meczu o brąz dali radę ustępującym mistrzom świata, Brazylijczykom, a jedyną bramkę (swoją siódmą na imprezie) zdobył król strzelców turnieju, Grzegorz Lato. 

O tym meczu, w anormalnych warunkach, w kałużach wody zatrzymujących piłkę i szybkich Polaków, powiedziano i napisano już wszystko. Jest coś jeszcze do dodania?

Chyba tylko to, że szkoda, że nasi działacze nie nalegali na przełożenie meczu – mówi Lato.

A mogli?

Oczywiście. Pytano ich, czy będziemy grać. Powiedzieli, że tak. A jakie były warunki, to każdy pewnie wie. Jeśli jednak oddali sprawę w ręce FIFA i organizatorów, to wiadomo było, jak to się skończy. Niemcy próbowali usuwać tę wodę, ale co z tego, skoro zaraz przychodziła nowa fala deszczu. To nie były warunki do gry. A i tak najlepszy w szeregach Niemców był bramkarz Sepp Maier. To co on wybronił mnie i Kazikowi Kmiecikowi… Gdyby ten mecz został przesunięty choćby o jeden dzień, to byłoby sucho, więc dla nas lepiej, wróciłby też Andrzej Szarmach, który miał stłuczony mięsień. W każdym razie ten mecz nie powinien się wówczas odbyć. Proszę przypomnieć sobie spotkanie eliminacyjne na Narodowym z Anglią? Spadł deszcz i sędzia się nie patyczkował – mecz został odwołany, zagraliśmy dzień później. Tego zabrakło nam we Frankfurcie.

50

Tyle lat minęło 3 lipca od słynnego „Meczu na wodzie” we Frankfurcie.

Paul Breitner powtarza, że jego nigdy rywal za bardzo nie interesował, nie absorbował uwagi, że wolał skupiać się na sobie. Wy też tak mieliście, czy jednak towarzyszył wam pewien kompleks, że naprzeciw są gospodarze, aktualni mistrzowie Europy?

A skąd! Z góry wiedziałem, że Breitner będzie mnie krył, ale nic sobie z tego nie robiłem. Kazio Górski prosto tłumaczył: Panowie, to tacy sami ludzie jak i wy. I tak właśnie było.

Po turnieju przeważała radość z medalu czy kac po przegranej szansie na coś więcej?

Był niedosyt. Powiem tylko tyle: Niemcy bardzo się nas bali.

Czy oficjalnie jakiś klub dobijał się do Stali Mielec z propozycją transferową dla króla strzelców mundialu?

Kluby zachodnie wiedziały, że nie mają po co startować. Że piłkarz przed trzydziestką z Polski nie wyjedzie. Przecież gdyby było inaczej, to rozkupiłyby nas na pniu. Nie tylko mnie, ale niemal wszystkich, zwłaszcza Kazia Deynę. Natomiast pamiętam, że później przyjechali do Mielca ludzie z Nowego Jorku, właściciel i trener słynnego Cosmosu. Nie mogli zrozumieć, że nie mogą mnie kupić. Mówili: powiedzcie ile, a my zapłacimy. Jakie ministerstwo, o co chodzi, jaka zgoda? Nie rozumieli tego.

Fot. Zbigniew Mucha
guest
0 komentarzy
Wbudowane opinie
Zobacz wszystkie komentarze

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 27/2024

Nr 27/2024