Przejdź do treści
Prezes Pogoni dla PN: Zwoliński i Legia? Ciężki temat

Polska Ekstraklasa

Prezes Pogoni dla PN: Zwoliński i Legia? Ciężki temat

Jak wyglądają finanse Pogoni Szczecin, co komplikuje zespołowi sytuację w Ekstraklasie, czy temat przejęcia większościowego pakietu akcji klubu przez Grupę Azoty jest nadal aktualny, jakie są szanse na to, że w Szczecinie powstanie wreszcie nowoczesny stadion, w końcu ile Pogoń chciałaby zarobić na Łukaszu Zwolińskim – o tym wszystkim, ale nie tylko, „PN” opowiada prezes Pogoni Szczecin Jarosław Mroczek.

fot. W.Sierakowski

ROZMAWIAŁ PRZEMYSŁAW PAWLAK


– Wyczytałem, że chciał pan kiedyś zostać sekretarzem generalnym ONZ. Dziwne marzenie dla młodego chłopaka.
– Byłem dzieckiem to fakt, głupstwo ze szkoły podstawowej, ale proszę pamiętać, że ja żyłem w innym świecie, niż pan żyje dzisiaj – mówi Mroczek. – Mojego świata pan nie zna w ogóle. Ja chciałem jeździć, zwiedzać, zobaczyć coś więcej niż Polskę, nie dusić się w kraju z zamkniętymi granicami. Stąd pomysł z sekretarzem generalnym ONZ.

– A jak to się stało, że był pan członkiem Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego w stoczni szczecińskiej w tak ważnym dla historii Polski sierpniu 1980 roku?
– Każdy z nas ma jakieś poglądy i każdy stara się żyć w zgodzie z nimi. Ja uważałem wtedy, że moim obowiązkiem jest taka postawa, a nie inna. Byli tacy, co woleli siedzieć w domu, ktoś wolał należeć do PZPR, ja natomiast zawsze byłem po drugiej stronie. W niczym nie przeszkadzało, że byłem świeżo po studiach, miałem dwadzieścia pięć lat.

– Nie bał się pan?
– Ale oczywiście, że się bałem. Proszę pamiętać, że dziesięć lat wcześniej władza strzelała i zabijała ludzi na ulicach. Dlaczego mieliśmy sądzić, że tym razem będzie inaczej? Liczyliśmy się z najgorszym. I dziś jak widzę facetów, którzy krzyczą i dużo mówią, co trzeba zrobić, to mam świadomość, że wielu z nich w takich okolicznościach, jakie myśmy mieli wtedy, w pierwszym szeregu by nie stanęło. A za moich czasów ktoś to musiał robić.
 
– Dlaczego nie poszedł pan w stronę polityki?
– Bezpośredniej polityki zwyczajnie nie cierpię. Jest pełna kłamstwa, obłudy, wymaga podporządkowania się, głoszenia poglądów, z którymi człowiek nie zawsze się zgadza, czego wręcz nie znoszę. Dlaczego mam mówić coś, co partia uważa za stosowne? To kompletnie nie moja bajka. I dlatego od tego uciekałem. Natomiast w latach dziewięćdziesiątych miałem okazję dość dobrze poznać środowisko posłów – z racji biznesowych, ale byłem również ekspertem w jednej z komisji sejmowych – i delikatnie mówiąc nie mam najlepszej opinii. Zarówno jeśli chodzi o kwestie związane z pewnymi przekonaniami, bierność co do zasad i poglądów, mam jednak również na myśli poziom intelektualny tego środowiska. Najkrócej mówiąc, często bardzo mizerny.

– Mam takie wrażenie, że wyjątkowo ceni pan sobie swobodę w działaniu. To znaczy każdy sobie ceni, ale nie każdy ją posiada albo umie o nią walczyć.

– Firmę moją i wspólników prowadzę od dwudziestu siedmiu lat. To uczy samodzielności i daje komfort decydowania o sobie. Mnie byłoby obecnie trudno wejść w strukturę, w której mam zwierzchnika i on mi wydaje polecenia. Patrzę na dyrektorów pracujących ze mną i wiem, że oni bywają „biedni” w tej sytuacji, bo czasem muszę im powiedzieć na koniec prowadzonych rozmów, analiz, wymiany różnych punktów widzenia: tak ma być i nie ma dyskusji. Wiem, że gdybym ja coś takiego usłyszał, byłbym krnąbrny, pewnie nawet okropny i długo bym nie popracował. Nie chcę wyjść jednak na zarozumialca, potrafię również słuchać i ustępować, jak ktoś mnie do czegoś przekona, umiem powiedzieć, że mój pomysł był gorszą propozycją.

– W wywiadzie dla oficjalnej strony Pogoni Szczecin powiedział pan, że sztuki negocjacji nauczył się w trakcie zawierania umowy pana firmy z firmą duńską. Można te doświadczenia przenieść na negocjacje piłkarskie, dotyczące kontraktów zawodników, transferów, pozyskiwania partnerów?
– Ewidentnie, negocjacje futbolowe w dużej części są negocjacjami biznesowymi. A w czasie tamtych rozmów nauczyłem się przede wszystkim cierpliwości. Jak dzisiaj obserwuję młodych ludzi zaczynających karierę w biznesie, to wiem, że będą chcieli jak najszybciej ustalić warunki cenowe, które są dla nich podstawowymi, a następnie jak najszybciej doprowadzić do podpisania umowy. Tymczasem bez dogrania najmniejszych szczegółów, a na to potrzeba czasu, efekt końcowy jest często po prostu zły. W trakcie negocjacji z Duńczykami, chodziło o duży koncern energetyczny, to była pierwsza wielomilionowa umowa mojej firmy, ja byłem tym niecierpliwym, który chciał sprawę zakończyć jak najszybciej. A Duńczyk – a to chciał zobaczyć jeszcze jakieś dokumenty, a to zmieniał zdanie, a to prosił o zmianę jednego słowa. Dziś koledzy w Pogoni czasami śmieją się ze mnie, że siedzę dajmy na to nad kontraktem zawodnika i zmieniam właśnie pojedyncze słowa, albo prostuję grafikę umowy. Wszędzie musi być jednak porządek. Łatwiej się wtedy współpracuje, bez kontrowersji.

– Czyli to osobiście pan negocjuje kontrakty zawodników? Pytam, bo w Pogoni funkcję dyrektora sportowego pełni Maciej Stolarczyk.

– Dzielimy się w zależności od tego, czego dotyczy element negocjacji. To też jest jakaś technika prowadzenia rozmów. Czasem prowadzi je Maciek, ale nie dlatego, że ja się sam z nich eliminuję, ale raczej wtedy występuję w roli przedostatniej instancji, bo ostatnią jest zawsze zarząd… Ale to kuchnia naszej działalności.

– I o tę kuchnię chodzi.
– Ja wiem, ale też do kuchni chętnie ludzi się nie wpuszcza.

– Jaka jest sytuacja finansowa Pogoni?
– Przede wszystkim nie jesteśmy żadną sportową spółką akcyjną tylko normalną spółką akcyjną, mamy więc między innymi obowiązek publikowania naszego rachunku zysków i strat, bilansu oraz opinii biegłego badającego rok do roku finanse spółki. Nie ma tu więc wielkiej tajemnicy. W ubiegłym roku po raz pierwszy udało się nam operacyjnie osiągnąć zysk. Wiemy, że w tym roku ta sytuacja się powtórzy. Mało tego, ten zysk będzie nawet większy. Tyle że koszty wprowadzenia zespołu do ekstraklasy były bardzo wysokie. W poprzednich latach występowała zatem strata i na moment, w którym zysk pokryje całą stratę, musimy jeszcze trochę poczekać.

– Ile wynosi zysk?
– Za zeszły rok około milion złotych. Ale powtarzam raz jeszcze – to jest tak zwany zysk operacyjny, czyli nieuwzględniający straty spółki w poprzednich latach. I ważne, by pamiętać, że w ekonomii strata to nie jest coś takiego, że ktoś sobie przyszedł, narozrabiał i poniosło się stratę. To jest różnica między przychodami a kosztami. Żeby ją pokryć, akcjonariusze pożyczali Pogoni pieniądze. Uzbierało się tego sporo, więc potrzeba jeszcze trzech, czterech lat, aby zwrócić dług. Albo jeden dobry transfer lub sukces w europejskich pucharach. W każdym razie, jesteśmy znacznie bliżej momentu, w którym będziemy mogli mówić, że jesteśmy spółką, która nie jest obciążona stratą.

– A jakim budżetem dysponuje Pogoń?
– Około dwadzieścia dwa miliony złotych. Podstawową rzeczą jest jednak konsekwencja zarządu klubu w tym, aby nie wykraczać poza ten budżet, czyli dyscyplina kosztowa.

– Większość budżetu przeznaczona jest na pensje piłkarzy?

– W przypadku Pogoni to mniej więcej 60-65 procent. Nie chodzi jednak tylko o pensje zawodników, ale o wszystkie koszty związane z działaniem pierwszej drużyny. Również wynagrodzenia sztabu trenerskiego, ale też obozy, czy koszty przejazdów. A proszę sobie wyobrazić, że w 2015 roku przebyliśmy bodaj 22 tysiące kilometrów. Część przejechaliśmy pociągiem, część autokarem, część odbyła się samolotem, ale zawsze to jest koszt funkcjonowania pierwszej drużyny. Po zsumowaniu wszystkiego wyszło w poprzednim roku około 14 milionów złotych.

– Dobrze, że przynajmniej macie blisko lotnisko.
– Niezupełnie, lotnisko niewiele nam daje. W tym naszym „genialnym” państwie, dwadzieścia kilka lat po upadku komunizmu, z takich miast jak nasze, lata się tylko do Warszawy. To jest żałosne, smutne. Polska pod względem terytorium jest nieznacznie mniejsza od Niemiec – około dziesięć procent powierzchni – a Szczecin ma połączenie lotnicze tylko z centralą. Tragedia. Jesteśmy blisko granicy, przejeżdżamy nieco ponad sto kilometrów i trafiamy do prawdziwego lotniczego Eldorado, a jak się obracamy w stronę wschodu, widzimy sieć połączeń rodem z lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku.

– Czyli co? Latacie z Berlina?

– Nie, bo to jest mało optymalne rozwiązanie. Zamiast zbliżać się do celu, jeszcze byśmy się od niego oddalali, do tego dochodzi strata czasu. Po prostu musimy w inny sposób optymalizować sposób przejazdu.

– Widziałem relacje Czesława Michniewicza z wyjazdów Pogoni na Twitterze…
– Szkoda zawodników, trenerów. Ja myślę, że zespół Pogoni traci około pięć procent wartości przez te koszmarnie długie podróże. Do tego kiedy mamy stosunkowo niedaleko do przeciwnika, nie rozpieszcza nas telewizja, która decyduje kto i kiedy będzie grał w danej kolejce. Prosty przykład, pierwszy mecz po wznowieniu rozgrywek gramy z Koroną Kielce w Szczecinie w poniedziałek. A następny gramy z Piastem w Gliwicach w piątek. Lider z kolei zaczyna ligę w piątek, czyli przed nami, więc będzie odpoczywał trzy dni dłużej od nas przed bezpośrednim meczem. Jednak tak naprawdę to wyjazdy do Łęcznej, Niecieczy lub Białegostoku – jak się nie uda załatwić samolotu do Warszawy – są prawdziwym koszmarem.

– Jadąc do Łęcznej, najpierw lot do stolicy, a potem autokarem?
– Staramy się tak robić. Tyle że tu mamy do czynienia z kolejną sytuacją, która nam nie pomaga. Kupowanie grupowych biletów na samolot jest droższe od kupowania biletów indywidualnych… Umówmy się, Pogoń musi liczyć pieniądze, więc naprawdę nad takimi kwestiami mocno się zastanawiamy.

– Wróćmy do budżetu. Jak dużą rolę odgrywają w nim pieniądze pochodzące od Grupy Azoty?
– Bez tego partnera byłoby Pogoni bardzo trudno, mówiąc wprost – trudno byłoby wyobrazić sobie funkcjonowanie klubu. Nie można jednak zapominać też o zaangażowaniu miasta Szczecin, które kupuje w Pogoni usługi promocyjne.

– Kilka miesięcy temu Grupa Azoty prowadziła audyt w klubie, kolejnym krokiem miało być przejęcie Pogoni. Ten temat jest jeszcze aktualny?
– Z tych dużych spółek, w których większościowym udziałowcem jest skarb państwa, Grupa Azoty jest spółką wyróżniającą się pod względem zarządzania. Nie kadzę tu tym ludziom, ale po prostu widać na całe mile rozsądne myślenie. Każda spółka wydaje pieniądze na promocję, a wiadomo, że promowanie się poprzez sport, daje najlepsze wyniki. I to nie są tylko opowiastki, świadczy o tym szereg badań przeprowadzanych przez bardzo poważne podmioty. Dlatego Grupa Azoty rozważa, bo myślę, że to nie jest temat zamknięty, czy nie zaangażować się mocniej w działanie takiej spółki, jaką jest Pogoń. Skoro już i tak przeznacza się tyle pieniędzy, może warto, żeby nie był to tylko koszt, ale warto byłoby zostać współwłaścicielem, ponieważ wtedy wpływ na działanie klubu byłby po prostu większy. Zarząd Grupy zdaje sobie też sprawę, że w sferze działalności sportowej spółki obecne kierownictwo Pogoni powinno sprawować rolę nadrzędną. My po prostu mamy odpowiednią wiedzę, cieszymy się zaufaniem partnerów.

– Nie wyklucza pan więc przejęcia klubu przez Grupę Azoty, ale kiedy to się może faktycznie stać?
– Nie przejęcia, ale nabycia większościowego pakietu akcji. Nie jest to jednak takie proste. Są inni akcjonariusze, którzy zainwestowali własne pieniądze i nawet jeśli nie oczekują ich zwrotu, w związku z utratą jakiejś części udziałów i wpływu na działanie spółki, chcieliby otrzymać rekompensatę. Szczerze mówiąc, na razie padły deklaracje z obu stron o chęci podjęcia takiej współpracy, został zbadany standing Pogoni, zrobiliśmy też kolejny krok, ponieważ wiceprezesem zarządu klubu został pan Wojciech Naruć, który również odpowiedzialny jest jako wiceprezes zarządu ZCH Police Grupa Azoty, za finanse tej spółki. To najlepszy człowiek, żeby przyjrzeć się działaniu Pogoni od strony ekonomicznej. Nie mamy nic do ukrycia.

– No właśnie. Krążyła też plotka, że Azoty trochę się przestraszyły tego, co wykazał audyt.

– Jednoznacznie dementuję. Powiem tak, weryfikację finansową Pogoń przeszła pozytywnie. Są jeszcze jednak inne elementy, o których trzeba rozmawiać. Najlepiej jednak, żeby te tematy załatwiać w gabinetach, a nie przez media.

– Co przejęcie Pogoni przez Grupę Azoty mogłoby oznaczać dla całej polskiej ligi?
– Nie mogę mówić za partnera, natomiast ewidentnie nikt nie podejmie decyzji o włożeniu w klub konkretnych pieniędzy, żeby nie oczekiwać potem efektów. Czyli wszystko zaczęłoby się, powtarzam, jeśli do tego dojdzie, od podniesienia jakości pierwszej drużyny.

– Transfer Adama Gyurcso…
– … zrobił klub Pogoń Szczecin. Wiem, że mówi się, że to Grupa Azoty. Przecież to jest nawet niemożliwe – zasada TPO (Third Party Ownership – przyp. red.) absolutnie wyklucza taką możliwość.

– Było drogo, ponoć o Węgra starał się Lech Poznań, także Legia Warszawa?

– To rzecz względna. Jeśli Pogoń dzięki niemu poprawi pozycję w tabeli o jedno czy dwa miejsca, będzie to „tani” zawodnik. A jeżeli nie awansuje do ósemki, będzie koszmarnie drogi. Na pewno nasz klub będzie dla człowieka, który ma olbrzymią szansę pojechać z reprezentacją Węgier na finały mistrzostw Europy, który ma dwadzieścia cztery lata, dobrym miejscem do rozwoju. Ekstraklasa jest dla Węgrów lepszą odskocznią do Anglii, Niemiec czy innego kraju, niż ich własna liga. Gdyby zdecydował się na transfer z Węgier prosto na Wyspy Brytyjskie, byłoby mu na pewno dużo trudniej i Adam doskonale o tym wie.

– Pogoń jest klubem, który jest w stanie dokonywać gotówkowych transferów?
– Jeśli sprzedamy piłkarza, nie musimy chować pieniędzy na koncie lub z całych tak pozyskanych środków pokrywać koszty bieżącej działalności, ale możemy je zainwestować w nowego zawodnika.

– Łukasz Zwoliński jest piłkarzem, na którym Pogoń może dziś zarobić najwięcej?
– W drużynie jest tylko jeden zawodnik powyżej trzydziestego roku życia, zresztą szanujemy go tu wyjątkowo, to Rafał Murawski. Temat transferu może zatem dotyczyć każdego. Chcemy zarabiać na transferach, ale nie po to, żeby żyć, tylko po to, żeby cały czas podnosić jakość zespołu. Piłka nożna, kiedy zdejmiemy z niej otoczkę związaną z widowiskowością, kibicami, przywiązaniem do klubu, jest zwykłym biznesem. Zawodnicy też wiedzą, że mają określony czas w życiu, żeby dobrze zarobić. I dotyczy to również Łukasza Zwolińskiego.

– Za jakie pieniądze Pogoń jest gotowa sprzedać tego napastnika?
– Wiadomo, że nie mogę panu odpowiedzieć na takie pytanie. Ale naturalnie pewne oczekiwania cenowe mamy. Po żadnym zawodniku nie może zostać puste miejsce, czyli jeśli transferujesz piłkarza, musisz mieć przygotowanego następcę. A to koszty – sprowadzenia, ale także skautingu.

– Ilu skautów ma Pogoń?

– Na umowę o pracę zatrudnione są cztery osoby, na przykład Edi Andradina. Natomiast mamy wielu współpracowników, którzy prowadzą dla nas, za naprawdę niewielkie pieniądze, obserwacje zawodników według wzorca, który określamy. Ryzyko jest zawsze duże, bo nawet znajdując chłopca czternastoletniego, z wielkim talentem do gry w piłkę, nigdy nie ma pewności, jak on się będzie rozwijał. Mam wrażenie jednak, że działania transferowe polskich klubów, nie tylko Pogoni, są mniej chaotyczne niż jeszcze pięć lat temu. Decyzja o zatrudnieniu zawodnika podejmowana jest przez kilku ludzi. W przypadku Gyurcso bodaj cztery razy nasi różni wysłannicy jeździli na Węgry, każdy przygotowywał raport – nie czytając raportu poprzednika, a po analizie komitetu transferowego, w którym rzecz jasna zasiada też trener Czesław Michniewicz, zapadła decyzja o podjęciu negocjacji. A że było to już spory kawałek czasu temu, piłkarz trafił do nas, udało się nam ubiec konkurencję.

– Kończąc wątek Zwolińskiego. Jest jakiś polski klub, który jest w stanie spełnić finansowe oczekiwania Pogoni?
– Jeżeli ktoś uzna, że wydając wszystko jedno jakie pieniądze, i tak będzie w stanie na kolejnym transferze Łukasza zarobić, to taki ruch wykona. To jest inwestycja.

– Mówi się, że Legię Warszawa może opuścić Nemanja Nikolić. Hipotetycznie – klub z Łazienkowskiej byłoby stać na zatrudnienie Zwolińskiego?
– Przy całym szacunku dla zarządu Legii i prezesa Bogusława Leśnodorskiego, którego szczerze lubię i bardzo szanuję, byłby to bardzo ciężki temat. Transfery w obrębie jednej ligi są zawsze trudniejsze do zrealizowania. Bo nie dość, że oddajemy własnego, bardzo dobrego zawodnika, to jeszcze wzmacniamy bezpośrednią konkurencję. Wygląda to mniej więcej tak: jeżeli z angielskiego klubu dostanę dziesięć złotych za zawodnika, z polskiego muszę dostać piętnaście, żeby transfer się odbył.

– Akurat Leśnodorski zaskoczył kilkoma poważnymi transakcjami wewnątrz ekstraklasy, mam na myśli sprowadzenie do Legii Michała Masłowskiego czy Michała Pazdana.
– Bo jest bardzo utalentowanym biznesmenem. Ale ja, mimo wieku, szybko się uczę. A uczenie się od Bogusława to szczególna przyjemność.

– Jaki jest cel Pogoni na wiosnę? Zajęcie miejsca dającego prawo gry w europejskich pucharach?

– Nie mówimy, że jeśli zespół zajmie miejsce poniżej trzeciego, będzie to porażka. Mówimy, iż stać nas na to, żeby po raz pierwszy – a byłby to już trzeci awans – powalczyć o coś więcej w pierwszej ósemce.

– Tym sposobem dochodzimy do stadionu. Trochę wstyd pokazywać obiekt Pogoni w Europie. W Szczecinie toczą się rozmowy w temacie modernizacji, tudzież budowy nowego stadionu. Na jakim są etapie?
– Trudno stwierdzić, klub raczej nie jest zapraszany do tego rodzaju dyskusji, a jak już gdzieś się tam dostanie, nasze zdanie nie wiedzieć czemu jest niezbyt chętnie wysłuchiwane. Natomiast wiem na pewno, że nie powinna to być dyskusja o tym, czy obiekt modernizować czy budować od nowa, ponieważ temu regionowi, tej społeczności, tej drużynie należy się po prostu nowoczesny stadion. To jest sprawa kluczowa. Tymczasem projekt, którym dysponuje miasto, nie jest projektem nowoczesnym, jest czymś co konserwuje bieżący stan i bylejakość.

– Bez jednej trybuny.
– To jedno, ale dyskwalifikują go też inne rozwiązania, które z nowoczesnością nie mają nic wspólnego. Co więcej, według koncepcji miasta miałby on być budowany trzy czy cztery lata. Dla mnie to jest szalony pomysł! To skazywanie Pogoni na nie wiadomo jaki byt. Co z tego, że ewentualnie awansujemy do pucharów, jak ludzie nie będą mogli przyjść tego zobaczyć, bo liczba miejsc będzie ograniczona przez plac budowy. Dziś stadiony buduje się rok, maksymalnie rok i kilka miesięcy – gdy ekipa nie jest przesadnie mocna w swoim fachu.

– Może taką inwestycję łatwiej finansować w dłuższym czasie?
– No właśnie nie łatwiej. Zły to byłby gospodarz, który wyjąłby z własnej kieszeni, czyli z budżetu miasta, 150 czy 200 milionów złotych i wyłożył na stadion. Nieważne czy w rok czy w cztery lata – to byłby fatalny gospodarz. Człowiek, który chociaż liznął biznesu wie, że inwestowanie polega między innymi na tym, żeby nie wykładać swoich pieniędzy. Trzeba wziąć kredyt i wtedy istotnym jest tylko czas, w którym się go spłaca, jak wysokie są raty i jaki jest koszt kredytu. Miasto takie jak Szczecin ma wystarczającą zdolność kredytową, potwierdzał to zresztą publicznie prezydent, koszt kredytu jest wyjątkowo niski, nieosiągalny dla podmiotów gospodarczych. W przypadku kwoty 200 milionów złotych, uwzględniając wkład własny, potrzebnej na budowę nowoczesnego stadionu, można byłoby doprowadzić do sytuacji, że poziom spłat wynosiłby około 13 milionów złotych rocznie w okresie 15 lat. A jeśli jeszcze dodatkowo odjąć niepotrzebne już wtedy finansowanie klubu, miasto musiałoby płacić około 9 milionów rocznie. Przy dwóch miliardach kosztów budżetu Szczecina to mniej niż 5 promili!

– A pomysł na ewentualny podział wpływów z nowego obiektu macie już ustalony? Na przykład we Wrocławiu czy w Białymstoku to spółki zarządzające stadionami zarabiają na wynajęciu na przykład lóż VIP-ów, nie kluby.

– Myślę, że miasto Szczecin nie ma na to pomysłu. Natomiast sytuacje z Wrocławia i Białegostoku są bez sensu. Wielu mieszkańców Szczecina mówi: dlaczego pieniądze z naszych podatków mają być przeznaczone na jakąś tam piłkę nożną, na grupę zawodową, która zarabia wielkie pieniądze. Tyle że to nie o to chodzi. Ta grupa zawodowa, ekstraklasa, ma być magnesem dla młodzieży w mieście i regionie. Piłkarze mają być ich idolami, to jest sposób na oderwanie dzieciaków od komputerów, telefonów i tak dalej. W Pogoni dziś trenuje 400 młodych chłopaków, gdybyśmy mieli nowy stadion, mogli obudować to marketingowo i wizerunkowo, może tych dzieciaków byłoby tysiąc? To jest cel. My do szkolenia młodzieży przywiązujemy olbrzymią wagę, sens istnienia ekstraklasowego klubu w takim mieście jak Szczecin, sprowadza się do pokazania młodzieży, co można osiągnąć przez ciężki trening, przez bycie w drużynie, jak ważna jest współpraca, komunikowanie się, dzieci się uczą jak wygrywać i jak przegrywać… Tych rzeczy nie znajdzie się w internecie.

– Na starym stadionie Pogoń jest dziś w stanie zarabiać na dniu meczowym?
– Wpływy są niewielkie. Co tu dużo mówić, mamy stary stadion i nie czujemy się z tym dobrze, jeszcze tylko Ruch Chorzów musi grać na takim obiekcie.

– W ekstraklasie.
– No już niedługo będziemy mówić chyba w ekstraklasie i w pierwszej lidze. W każdym razie, nie możemy żądać wielkich pieniędzy od ludzi za oglądanie meczów w warunkach uwłaczających dwudziestemu pierwszemu wiekowi. Tego nie wolno robić, to byłoby nieprzyzwoitością z naszej strony. Czasem więc dzień meczowy nie tyle nie przynosi nam zysku, co generuje stratę. Stadion wraz z infrastrukturą jest zbudowany na dużym obszarze, policja też ma różne pomysły i potrafi imprezę masową uznać za mecz podwyższonego ryzyka, wtedy koszty wynajęcia ochrony są kolosalne. I dopłacamy.

Cały wywiad w najnowszym numerze tygodnika „Piłka Nożna”. Od wtorku w kioskach!

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024