Polska kolonia w Bundeslidze. Jest siedmiu. Będzie więcej?
Były czasy, kiedy w kadrach drużyn Bundesligi można było znaleźć kilkunastu Polaków. Apogeum przeżywaliśmy w sezonie 2000-01, kiedy Polaka w składzie miał niemal każdy zespół. Nawet Bayern – Sławomira Wojciechowskiego. Ogółem, wliczając w to także tych z podwójnym obywatelstwem, jak Michael Bemben, Sebastian Schindzielorz, Christoph Dabrowski czy Thomas Sobotzik, było ich wówczas aż 22.
TOMASZ URBAN
Czasy się jednak zmieniły, także dlatego, że nasza kadra jest dziś silniejsza. Nasi piłkarze radzą sobie dobrze nie tylko w Niemczech, ale także we Włoszech, Francji i Anglii. Na wielu z nich niemieckich klubów po prostu nie stać. W zeszłym tygodniu pojawiła się w Niemczech informacja, że Wolfsburg, Leverkusen i Schalke są zainteresowane pozyskaniem Grzegorza Krychowiaka. Problem w tym, że dla każdego z tych klubów Krycha jest finansowo raczej poza zasięgiem. Trudno sobie wyobrazić, by były w stanie wyłożyć na defensywnego pomocnika kwotę rzędu 20 milionów euro, jakiej PSG zapewne by oczekiwało. Na Kamila Glika czy Piotra Zielińskiego pozwolić by sobie mogli też tylko ci najwięksi. Zresztą, na tych nieco mniejszych ani Kamil, ani Piotrek nawet by pewnie już nie spojrzeli.
Obecnie w najwyższej klasie rozgrywkowej w Niemczech mamy siedmiu zawodników. Liczba ta może się jeszcze oczywiście zmienić, bo przyszłość paru piłkarzy z tej listy stoi pod dużym znakiem zapytania. Z drugiej zaś strony, ktoś też z naszych piłkarzy może latem do Niemiec zawitać. Nie jest żadną tajemnicą, że Michałem Pazdanem interesuje się chociażby 1. FC Koeln. Ponadto nie uwzględniamy w zestawieniu na przykład Artura Sobiecha, któremu skończył się kontrakt z Hannoverem 96, ale niewykluczone, że sięgnie po niego któryś z klubów z dołu 1. Bundesligi bądź z górnej połówki 2. Bundesligi. Skupiamy się jednak na tych, którzy mają ważne kontrakty. Prześledźmy, jak spisywali się wiosną i jakie mają perspektywy przed nowym sezonem.
Robert Lewandowski (Bayern Monachium)
Wystąpił w 23 z 25 rozegranych wiosną przez zespół meczów (23 gole/6 asyst), rozegrał 1957 minut na 2250 możliwych (86,97%), przebywał na boisku średnio przez 84 minuty i 5 sekund.
Lekkim cieniem na bilansie Roberta kładzie się utrata tytułu króla strzelców na rzecz Pierre’a-Emericka Aubameyanga. Być może skończyłoby się inaczej, gdyby nie paskudna kontuzja barku odniesiona w meczu z Borussią Dortmund, która zresztą zaważyła nie tylko na formie Lewandowskiego w końcówce sezonu, ależ też na wyniku rywalizacji Bayernu z Realem w Lidze Mistrzów. Ale może to i lepiej. Może Lewemu nie grozi przez to syndrom tłustego kota. Z tym większą werwą przystąpi do nowego sezonu, by odzyskać utracony tytuł. Porażka mocno go dotknęła. Niemcy z lubością cytują jego słowa wypowiedziane w „Super Expressie”, w których narzeka na niewystarczające wsparcie ze strony kolegów podczas ostatniego ligowego meczu z Freiburgiem. Wypowiedź Roberta była zaskakująca, bo niepodobna do pedantycznie dbającego o wizerunek profesjonalisty. Tym bardziej że Lewy w tym nieszczęsnym, ostatnim meczu sezonu zmarnował 2-3 sytuacje idealne do zdobycia bramki. Ale może nie była przypadkowa? Może Robert rozpoczął nią już grę transferową pod kątem przyszłorocznego okienka?
Co czeka Lewandowskiego w przyszłym sezonie? Bayern wyciągnął wnioski. Wie już, że nie ma w kadrze zawodnika, który zastąpiłby Roberta w awaryjnej sytuacji, a jednocześnie dałby zespołowi możliwie jak najwięcej jakości. Stąd umizgi w kierunku Alexisa Sancheza, dla którego Bawarczycy są gotowi przekroczyć swoje bariery. „Kicker” napisał, że w Monachium rozważają nawet zaoferowanie Chilijczykowi kontraktu na poziomie 25 milionów euro rocznie, co wpisywałoby się w słowa Ulego Hoenessa o tym, że jeśli zajdzie potrzeba, są gotowi na rzeczy, których dotąd nie robili. Ewentualny transfer Sancheza oznaczałby, że Lewy miałby w nowym sezonie nieco więcej okazji do wytchnienia i nie musiałby obijać ligowych słabeuszy. Problem w tym, że Alexisowi Sanchezowi na ten moment bliżej ponoć, według chilijskich dziennikarzy, do Manchesteru City. Tak czy inaczej, wzmocnienie formacji ataku o zawodnika mogącego grać na kilku pozycjach powinno być priorytetem Bayernu w letnim okienku.
Łukasz Piszczek (Borussia Dortmund)
21/26 meczów (2 gole/4 asysty), 1748/2340 minut (74,70%), średnio na boisku przez 83 minuty i 14 sekund.
Wiosna w wykonaniu Łukasza była naprawdę niezła, aż do dwumeczu z Monaco. W pamięć zapadły jego dwa kluczowe błędy przy wyprowadzaniu piłki z własnej połowy, które kończyły się stratami goli. Trudno jednak oceniać spadek formy Piszczka w oderwaniu od zamachu na drużynę w dniu pierwszego meczu z piłkarzami z księstwa. Jedni piłkarze BVB przeżyli go mocniej, inni lżej, ale u każdego pozostawił w głowie traumę. Łukasz grywał wiosną głównie jako jeden ze środkowych obrońców w systemie z trzema z tyłu. Dopiero pod koniec sezonu przeniósł się na wahadło. W nowym sezonie, u trenera Petera Bosza, wróci jednak na swoje miejsce. Holender preferuje bowiem ustawienie z czterema defensorami, a na prawej obronie nie ma dla Łukasza w zasadzie żadnej poważnej konkurencji. Wątpliwe też, by Borussia sięgała latem po posiłki właśnie na jego pozycji, choć pojawiły się informacje, że wraz z Boszem do Dortmundu może trafić mogący grać jako boczny obrońca Joel Veltman z Ajaksu.
Jakub Błaszczykowski (VfL Wolfsburg)
16/21 meczów (0 goli/3 asysty), 902/1890 minut (47,72 proc.), średnio na boisku przez 56 minut i 23 sekundy.
Kuba nie zaliczy sezonu do wybitnie udanych, ale trudno też powiedzieć, by jakoś mocno zawiódł. Wolfsburg sprowadzał go z myślą o grze na prawym skrzydle, dość szybko jednak w klubie doszli do wniosku, że na tę pozycję brakuje mu już trochę dynamiki. Tendencja w Bundeslidze jest taka, by pozycje skrzydłowych obsadzać młodymi, szybkonogimi graczami, którzy umożliwią błyskawiczne wyjście z kontrą. Jednocześnie jednak zauważono, że Kuba wciąż ma wiele do zaoferowania w grze defensywnej i cofnięto go na pozycję prawego obrońcy. Tam spisywał się lepiej, niż to powszechnie przedstawiano w mediach. Miewał naprawdę dobre mecze (z Bayerem Leverkusen czy z Herthą w Berlinie), świetnie rozpoczął mecz z Hamburgiem, ale kontuzja sprawiła, że w przerwie został zmieniony. Oczywiście, trafiały się też i słabe występy, jak chociażby z Bayernem. Było ich jednak zdecydowanie mniej niż dobrych czy przyzwoitych. Mimo wszystko w Wolfsburgu spodziewali się po Błaszczykowskim więcej, dlatego z dużą dozą prawdopodobieństwa można założyć, że może w lecie odejść z klubu. Nieprzypadkowo w kontekście Wolfsburga pojawiają się w prasie informacje o transferach zawodników mogących grać po prawej stronie – czy to obrońców, czy skrzydłowych. Jeden z nich – Brazylijczyk William z Internacional Porto Alegre, już zresztą trafił do klubu. Czy Kuba zostanie w Bundeslidze? Na pewno znalazłoby się parę klubów, które byłyby w stanie go przejąć i utrzymać jego gażę. Chociażby Hamburger SV, który lubi wydawać pieniądze na graczy z nazwiskiem, a na prawym boku nie ma akurat zbyt wielu opcji do wyboru.
Paweł Olkowski (1. FC Koeln)
10/19 meczów (0 goli/3 asysty), 900/1710 minut (52,63%), średnio na boisku przez 90 minut.
Fatalny sezon w wykonaniu Pawła. Ostatni mecz rozegrał na początku kwietnia. Potem przyplątała się kontuzja mięśniowa, po której Olkowski nie wrócił już nie tylko do składu, ale nawet do kadry meczowej. Na jego nieszczęście szansę znakomicie wykorzystał 20-letni Lukas Kluenter, wychowanek Kozłów, który przewyższa Olkowskiego przede wszystkim ruchliwością i zadziornością. Na ten moment nasz piłkarz jest czwartym prawym obrońcą w hierarchii Kozłów (poza Kluenterem są jeszcze Frederik Soerensen i powracający do zdrowia Marcel Risse) i jeśli tylko pojawi się oferta, nikt w Kolonii nie będzie mu rzucał kłód pod nogi. Nie trzeba będzie pewnie zbyt wiele płacić za Polaka, bo przyszedł do klubu za darmo, ponadto jego kontrakt kończy się za dwa lata. Jego czas w Kolonii dobiegł już raczej końca.
Eugen Polanski (TSG Hoffenheim)
4/18 meczów (0 goli/0asyst), 25/1620 minut (1,54%), średnio na boisku przez 6 minut i 15 sekund.
Zmarnowany sezon Eugena. Nie był w stanie przebić się przez grającego bezbłędnie Sebastiana Rudego. W systemie taktycznym Nagelsmanna jest miejsce tylko dla jednego defensywnego pomocnika, który musi ubezpieczać plecy dwóch stricte ofensywnie nastawionych piłkarzy grających przed nim. Polanski zagrał w tym roku jedynie w czterech meczach, wchodząc na same końcówki. W sumie uzbierał raptem 25 minut i mimo odejść Rudego i Schweglera trudno oczekiwać, by w nowym sezonie grał więcej. Na miejsce pierwszego już pozyskano z Werderu Brema Floriana Grillitscha, który często wypełniał tam bardzo podobną rolę do Rudego w Hoffenheim. Można zakładać, że to nie jest koniec wzmocnień TSG na środku pomocy i biorąc pod uwagę przygodę z europejskimi pucharami, można założyć, że przynajmniej dwóch następnych zawodników do tej formacji pojawi się w klubie. Mówi się chociażby o niezwykle utalentowanym 20-letnim Niklasie Hauptmannie z drugoligowego Dynama Drezno. Kontrakt Polanskiego dobiega za rok końca i biorąc pod uwagę wiek Eugena oraz rolę, jaką wypełnia w ostatnim czasie w zespole, trudno przypuszczać, by został przedłużony. Dlatego nie można wykluczyć, że jeszcze tego lata Polanski zmieni klub. To ostatnia szansa, by Hoffenheim mogło na nim zarobić, choć na wiele liczyć nie może.
Marcin Kamiński (VfB Stuttgart)
16/17 meczów (1 gol/0 asyst), 1391/1530 minut (90,91%), średnio na boisku przez 86 minut i 56 sekund.
Odkąd do klubu trafił trener Hannes Wolf, Marcin Kamiński stał się podstawowym zawodnikiem VfB. Jego lewa noga i pewna gra piłką pozwoliły zająć miejsce na środku defensywy obok Timo Baumgartla. Marcin wiosnę miał lepszą niż jesień. Tyle że nie jest ulubieńcem stuttgarckiej prasy, która tak po prawdzie ocenia go niżej niż prasa ogólnoniemiecka i sam trener. W VfB zdają sobie sprawę z faktu, że przed nowym sezonem ich defensywa musi zostać znacząco wzmocniona, by sprostać wymaganiom 1. Bundesligi, więc Marcin z pewnością będzie miał mocniejszą konkurencję. Wszystko jednak w jego nogach i głowie. Wolf wie, na co Marcina stać, poza tym zainteresowanie innych klubów wzbudza inny ze środkowych obrońców – Francuz Benjamin Pavard – więc o przyszłość popularnego Kamyka w VfB można być raczej spokojnym.
Rafał Gikiewicz (SC Freiburg)
Brak meczów.
Nie rozegrał wiosną ani jednego meczu. Alexander Schwolow jest nie do ruszenia. Wydawało się w trakcie trwania sezonu, że konkurent Gikiego może w lecie zmienić klub. Pisało się przede wszystkim o Bayerze Leverkusen, który miał być zainteresowany Schwolowem w sytuacji, gdyby Bernd Leno zdecydował się na zmianę klubu. Ostatecznie jednak Schwolow przedłużył w maju kontrakt z Freiburgiem i wygląda na to, że sytuacja Gikiewicza niewiele się zmieni. Nadal musi czekać i liczyć na to, że dostanie w końcu szansę. Chyba że przyjdzie do klubu oferta za niego. Poza Gikiewiczem Freiburg ma jeszcze do dyspozycji doświadczonego Patrica Klandta na pozycji bramkarza, więc można założyć, że nie czyniłby Rafałowi wielkich przeszkód, gdyby ten chciał zmienić klub na taki, w którym byłby numerem 1.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W OSTATNIM (25/2017) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”