Półmetek sezonu hiszpańskiej La Liga
Nadchodząca seria gier hiszpańskiej ekstraklasy będzie już dziewiętnastą w bieżącym sezonie. Oznacza to ni mniej ni więcej tyle, że znajdujemy się dokładnie na półmetku rozgrywek. Dlatego też jest to dobry moment, by dokonać analizy pierwszej części ligowej kampanii Primera Division.
Martin Odegaard to najlepszy zawodnik Realu Sociedad w bieżącym sezonie La Liga (fot. Reuters)
POLITYKA NADAL OBECNA
Nie ma drugiej takiej ligi piłkarskiej w Europie, gdzie polityczne perypetie byłyby bardziej akcentowane, niż właśnie w hiszpańskiej Primera Division. A to wszystko za sprawą napiętej sytuacji w Katalonii. W październiku, kilka dni przed pierwotną datą rozegrania El Clasico, sąd skazał na karę pozbawienia wolności trzynastu katalońskich polityków w związku z organizacją nielegalnego referendum niepodległościowego w 2017 roku.
Wzburzeni wyrokiem Katalończycy wyszli na ulice miast, co doprowadziło do starć z policją. Nieustające zamieszki sprawiły, że organizacja starcia FC Barcelony z Realem Madryt stała się nad wyraz niebezpieczna, dlatego też postanowiono przełożyć mecz na końcówkę grudnia. To doprawdy przykre, że polityka rozpycha się nogami i łokciami w hiszpańskim futbolu do tego stopnia, że należy zmieniać terminy spotkań. A perspektyw na poprawę tej sytuacji niestety próżno szukać.
A JEDNAK POTRAFI STRZELAĆ
Karim Benzema jeszcze nie tak dawno był najbardziej krytykowanym zawodnikiem w szeregach Realu Madryt. Powodem była – zdaniem całej rzeszy kibiców „Los Blancos” oraz równie licznego grona piłkarskich ekspertów – niewystarczająca ilość bramek na koncie jak na napastnika przywdziewającego numer „9” w drużynie „Królewskich”.
Benzema jednak w bieżących rozgrywkach wytrącił z rąk swoim krytykom ich pryncypialny argument. Francuski napastnik o algierskich korzeniach przoduje z szesnastoma trafieniami na koncie w dwudziestu trzech meczach w klasyfikacji najlepszego strzelca Realu Madryt. Transfer Cristiano Ronaldo do Juventusu sprawił, że odtąd to na barkach Benzemy spoczywa odpowiedzialność zdobywania bramek. Póki co wychodzi mu to naprawdę dobrze. Tak dobrze, że zapracował na przedłużenie kontraktu.
ZMARNOWANY TALENT? BZDURA!
Martin Odegaard miał raptem szesnaście lat, gdy trafił do Realu Madryt. W tak młodym wieku do tak wielkiego zespołu przychodzą tylko największe talenty. Odegaarda chórem okrzyknięto złotym dzieckiem norweskiego futbolu. Wróżono karierę pokroju Pele, Maradony, czy wreszcie Cristiano Ronaldo, którego w debiucie zmienił. Ale oczekiwania brutalnie zderzyły się z rzeczywistością. Norweg najzwyczajniej w świecie sobie nie poradził.
Co nie oznacza, że „Królewscy” łatwo zrezygnowali z usług niedoszłej gwiazdy. Madryt na zasadzie wypożyczenia zamienił na Holandię. Najpierw Herenven, a następnie Vitesse. Dobre występy w Niderlandach sprawiły, że wrócił do Hiszpanii, znów jako zawodnik wypożyczony, tym razem do Realu Sociedad. W Kraju Basków Odegaard jak dotąd robi furorę – jeśli tylko jest zdrowy, gra w każdym spotkaniu od dechy do dechy, w dodatku często wpisuje się do protokołów meczowych w rubryce goli oraz asyst (odpowiednio cztery i pięć razy). W ostatniej kolejce ubiegłego roku norweski talent popisał się fantastyczną bramką z rzutu wolnego w starciu z Osasuną Pampeluną.
Odegaard nie powiedział jeszcze ostatniego słowa. On się dopiero rozkręca.
PROBLEMY CHOLISMO
Atletico Madryt wyraźnie zaliczyło ligowy falstart. Po trzech zwycięstwach z rzędu w pierwszych trzech meczach nastał dla „Los Colchoneros” okres nieustannego gubienia punktów. Nękana problemami natury zdrowotnej ekipa Diego Simeone nie prezentowała się, delikatnie ujmując, najlepiej. Liczby nie kłamią – „Los Rojiblancos” najwięcej razy w całej klasyfikacji kończyli mecz z podziałem punktów; mniej goli strzelili tylko piłkarze Valladolid, Eibaru, Mallorki, Celty, Espanyolu, Leganes; a Jan Oblak częściej niż zazwyczaj wyciągał piłkę z siatki.
Wydaje się jednak, że zespół ze stolicy Hiszpanii najgorsze ma już za sobą i powoli wraca do swojej optymalnej dyspozycji. W ostatnich dwóch spotkaniach zawodnicy z Estadio Wanda Metropolitano odnieśli dwie wygrane (coś, na co czekali od przełomu sierpnia i września!), tym samym zadomowiając się w pierwszej czwórce, z której przecież tak często wypadali. Mimo to trudno oprzeć się wrażeniu, że sławne „cholismo” w bieżącej kampanii funkcjonuje tak, jak należy. A przynajmniej tak, jak nas do tego Simeone przez lata przyzwyczaił.
BENIAMINKOWIE BEZ KOMPLEKSÓW
Granada i Osasuna. Obie wymienione drużyny, choć dopiero co wydostały się z zaplecza hiszpańskiego futbolu, to już zuchwale rozpychają się rękami i łokciami w lidze pełnej piłkarskich gwiazd. Granadyjczycy za sprawą fantastycznego startu (osiem zwycięstw, remis i porażka) końcem października znaleźli się na samym szczycie podium. Natomiast potem podopieczni Diego Martineza złapali niemałą zadyszkę, zdobywając tylko cztery punkty na dwadzieścia cztery możliwych, i tym samym osunęli się w klasyfikacji na jedenastą pozycję.
Pampeluńczycy z kolei nie mogą chełpić się tak dobrym początkiem sezonu, jednak – trzeba to przyznać – z całych sił starają się dotrzymać im kroku. Jak dotąd ponieśli raptem cztery porażki i to przeciwko drużynom ze ścisłej czołówki (Real Madryt, Athletic Bilbao, Atletico Madryt oraz wspomniana wcześniej Granada). Osasuna od początku rozgrywek prezentuje się nad wyraz solidnie. Za sprawą regularnego powiększania dorobku punktowego znajdują się na bezpiecznej, dwunastej lokacie.
Ani Granadzie, ani Osasunie spadek nie grozi – beniaminkom bliżej do miejsc gwarantujących udział w eliminacjach do europejskich pucharów aniżeli do strefy spadkowej. Z tego schematu wyłamuje się tylko Mallorca, która plasuje się jedno oczko nad czerwoną linią.
DWIE TWARZE ESPANYOLU
Espanyol to drużyna pełna paradoksów. W rozgrywkach ligowych Katalończycy radzą sobie fatalnie. W osiemnastu spotkaniach zdołali ledwie dwa razy triumfować, czterokrotnie zremisować, a resztę meczów przegrać. Nic więc dziwnego, że ze wstydliwym dorobkiem dziesięciu punktów zamykają tabelę hiszpańskiej ekstraklasy, za co posadą zapłacił niedawno dotychczasowy szkoleniowiec „Papużek” – Pablo Machin. Z kolei na arenie międzynarodowej zdają się być zupełnie innym zespołem – bez większych problemów zajęli pierwsze miejsce w fazie grupowej i zmierzą się w ramach 1/32 Ligi Europy z angielskim Wolverhampton.
Aktualna sytuacja Espanyolu to modelowy przykład klubu, który nieumiejętne próbował zrekompensować poniesione straty kadrowe. Borja Iglesias, Mario Hermoso, Oscar Duarte czy Aaron Martin – siódma drużyna poprzedniego sezonu La Liga została poważnie rozmontowana i równocześnie powstałe luki na poszczególnych pozycjach nie zostały odpowiednio załatane. Na efekty, delikatnie ujmując, niezbyt rozsądnej polityki kadrowej długo czekać nie trzeba było. Jeśli Katalończycy prędko nie poprawią swojej boiskowej dyspozycji, najpewniej podzielą los Villarrealu z sezonu 2011/12, kiedy to „Żółta Łódź Podwodna” na przestrzeni jednej kampanii występowała w rozgrywkach Champions League i… spadła z ligi.
JAN BRODA