– Osiągnęliśmy wielki sukces! Tak należy traktować ostateczne miejsce dla Wisły. Graliśmy efektownie, kilku zawodników pokazało się z bardzo dobrej strony. Istnieje ryzyko, że zainteresowanie naszymi piłkarzami będzie spore – mówi prezes Wisły Płock Jacek Kruszewski. Za chwilę klub zostanie jednak ofiarą własnego sukcesu; to w zasadzie przesądzone.
Miniony sezon był niezwykle udany dla Wisły Płock (fot. Cezary Musiał)
ZBIGNIEW MUCHA, PRZEMYSŁAW PAWLAK
Rzeczywistość dla klubów z niskimi budżetami jest brutalna. Kasa Wisły nie jest zasobna. Na sezon 2017-18 znalazło się w niej 14 milionów złotych i jest to jeden z najniższych budżetów w Ekstraklasie. Za to wyniki osiągnęła bardzo dobre. Dlatego skład, w jakim płocczanie rozpoczną nowy sezon, jest sporą niewiadomą.
– Klub zrobił postęp sportowy. Przyjście do Wisły nie jest ujmą, bo tu można dobrze grać i się rozwijać. Jeżeli w historii klubu najdrożej sprzedanym zawodnikiem był Irek Jeleń za 900 tysięcy euro, to gdy ktoś teraz położy na stole 1,5 miliona – trudno z tego nie skorzystać. Wiadomo, że chciałbym, by w Płocku zostali wszyscy zawodnicy, jestem jednak realistą – mówi trener Jerzy Brzęczek.
Niemal przesądzone jest odejście Jose Kante. Niemal, bo jeszcze po meczu z Koroną w 36 kolejce prezes Kruszewski starał się przekonać napastnika do pozostania w Płocku. Tyle że Hiszpan chce grać bliżej partnerki i dziecka, więc zapewne decyzji nie zmieni. A odejście Kante to dopiero początek.
– Chcielibyśmy, aby Dziekan został w Wiśle – mówi prezes. Dziekan, pseudonim nadany przez kolegów z szatni Wisły ze względu na podobne uczesanie do Dariusza Dziekanowskiego, to Konrad Michalak, wypożyczony na miniony sezon z Legii Warszawa. Już wiadomo, że szybkonogi pomocnik pojedzie z zespołem z Łazienkowskiej na pierwsze zgrupowanie w przerwie letniej. Nowy sztab szkoleniowy Legii będzie mu się przyglądał, potem zapadnie decyzja na temat przyszłości Michalaka. Jeśli trener uzna, że piłkarz nie jest jeszcze gotowy na regularne występy w drużynie z Warszawy, pojawi się możliwość powrotu do Płocka. – Tak jesteśmy umówieni z prezesem Legii Dariuszem Mioduskim – uzupełnia Kruszewski.
Kolejna sprawa do rozwiązania – przyszłość wypożyczonego z Napoli Igora Łasickiego. Kilka miesięcy temu dyrektor sportowy Łukasz Masłowski (w zeszłym tygodniu przedłużył kontrakt na kolejne dwa lata) mówił na łamach „PN”, że Wisła będzie rozmawiała z Włochami na temat wykupu lub kolejnego wypożyczenia środkowego obrońcy. Tak faktycznie się dzieje, tylko nie wiadomo jeszcze, jaką ostateczną decyzję Napoli podejmie. – Jeśli Włosi zgodzą się na racjonalne w naszym rozumieniu pieniądze, wówczas transfer zrealizujemy. Nie jesteśmy milionerami, ale możemy przystać na zapis w umowie, który zagwarantuje Napoli duży procent od następnego transferu Igora, bądź zagwarantować Włochom prawo pierwokupu – precyzuje Kruszewski.
Odbiegając na chwilę od transferów – kibice żyją nadzieją na rychłe rozpoczęcie prac związanych z budową kosztem 100 milionów złotych nowego obiektu na 15 tysięcy miejsc. Na razie bowiem, wjeżdżając do Płocka, stadion Wisły można zwyczajnie przeoczyć, natomiast hali szczypiornistów już nie bardzo. Różnica między futbolistami a szczypiornistami jest oczywista – to, co piłkarze próbują osiągnąć, czyli dostać się do krajowej czołówki, a może i Europy, to ich szczyty, dla szczypiornistów – rutyna. Prezes tychże, były świetny zawodnik Adam Wiśniewski, ma większy komfort działania, ponieważ budżety obu podmiotów są porównywalne, natomiast piłkę ręczną pół na pół finansuje miasto i Orlen, natomiast w przypadku biegających po trawie Nafciarzy Orlen jest tylko jednym z dwóch głównych reklamodawców z wkładem wynoszącym milion złotych rocznie.
Klub, którego właścicielem pozostaje miasto, musi szukać środków finansowania z różnych źródeł. A jednym z nich w tej sytuacji muszą być transfery. Żeby więc móc zapłacić na przykład 200 tysięcy euro za wspomnianego Łasickiego, Wisła musi najpierw kogoś sprzedać. Dotychczas mowa była bowiem tylko o piłkarzach, którzy mogą opuścić Płock i Wisła nie obejrzy nawet złotówki. Do tego grona należy dołączyć jeszcze dwóch zawodników – Seweryna Kiełpina oraz Kamila Bilińskiego, obu z końcem czerwca kończą się kontrakty. Jesienią klub zaproponował bramkarzowi nowe warunki, ale ten oczekiwał lepszej oferty, więc sprawa upadła. Wiosną Kiełpin stracił jednak miejsce w składzie i to teraz do Wisły może należeć ostatnie słowo. Jeśli sztab szkoleniowy uzna, że Kiełpin będzie potrzebny, klub złoży mu nową ofertę, a jeśli nie, nastąpi pożegnanie z Płockiem. Biliński z kolei nowej oferty do tej pory od Wisły nie otrzymał. Nafciarze muszą sprzedawać, aby budżet na ruchy transferowe do klubu latem nie wynosił 0 złotych, bo wówczas do Płocka będą przychodzić wyłącznie zawodnicy z kartą na ręku, jak na przykład Mateusz Szwoch, który właśnie podpisał z Wisłą trzyletnią umowę. A przecież klub jeszcze musi rozliczyć się z Tuluzą za Dominika Furmana. Umowa z Francuzami skonstruowana została w ten sposób, że w przypadku utrzymania płocczan w Ekstraklasie polska strona dopłaci za transfer. Nie powinno stanowić to jednak większego problemu, gdyż mowa o sumie mniejszej niż 50 tysięcy euro.
– Nie będziemy sprzedawać kluczowych zawodników za drobne. Nie jesteśmy już tym samym klubem co rok czy dwa lata temu. Ten sezon sporo zmienił, wartość naszych piłkarzy wzrosła – nie ma wątpliwości Kruszewski. – Nie będę mówił, że sprzedamy kogoś za jeden, dwa czy pięć milionów euro. Jest tak duże, na razie nieoficjalne, zainteresowanie naszymi zawodnikami, że byłoby to błędem z punktu widzenia prowadzenia negocjacji.
Kluczowi zawodnicy to Arkadiusz Reca, Damian Szymański oraz Furman. Najwięcej dzieje się wokół Recy. W pierwszym sezonie po awansie płocczan do Ekstraklasy rozczarował, w drugim spisywał się zdecydowanie lepiej, zwłaszcza po przestawieniu ze skrzydła na lewą stronę obrony.
– To kwestia obserwacji, podjęcia pewnego ryzyka, wreszcie decyzji. Arek ma supercharakter do pracy, superpredyspozycje motoryczne, ale bardzo późno zaczął na poważnie trenować piłkę nożną, był już nastolatkiem, i grać na wyższym poziomie. To widać – opowiada Brzęczek, który zmienił pozycję Recy na boisku. – Ma pewne problemy z grą z przeciwnikiem na plecach. Kiedy podchodził pod grę jako skrzydłowy w fazie budowy akcji w ataku pozycyjnym, a rywal wycofywał się pod własne pole karne i zagęszczał pole, Arek nie czuł się najlepiej. Nie przeszedł pełnego procesu szkolenia, pewnych nawyków, czucia, techniki jeszcze mu brakuje. Postanowiliśmy więc przesunąć go do tyłu, aby w każdej akcji ofensywnej miał piłkę i rywala przed sobą. Jeżeli udałoby się nauczyć go pewnych zachowań i ustawień w obronie, mógłby nam dać więcej, moglibyśmy lepiej wykorzystać jego predyspozycje, choć przyznam, że Arek nie był wyjątkowo szczęśliwy, kiedy dowiedział się o planach zmiany jego pozycji. Nie bałem się jednak, że poskarży się teściowi (Reca związany jest z córką prezesa Kruszewskiego – przyp. red.), nie zwracam uwagi na powinowactwa rodzinne – uśmiecha się Brzęczek, a dobrego humoru nie psuje mu nawet… kontuzja mięśnia czworogłowego, której nabawił się w minionym tygodniu, co sprawiło, że kuleje.
O transferze Recy mówi się od dawna, zabiegała o niego między innymi Cracovia. Z dużym prawdopodobieństwem można jednak stwierdzić, że tego lata opuści Płock. Pytanie tylko, czy zdecyduje się na wyjazd zagraniczny, czy jednak zostanie w Polsce. Dobra gra Wisły i jej młodych zawodników ściągała na stadion imienia Kazimierza Górskiego skautów z Europy. Pojawiali się przedstawiciele choćby Spartaka Moskwa, Slavii Praga, Hamburgera SV, VfL Wolfsburg czy klubów Serie A. W Wiśle uważają, że Reca powinien spróbować sił poza Ekstraklasą, bo wcale już taki młody nie jest, więc czasu na naukę ma coraz mniej. Ale w Polsce kusi choćby Legia. Według prezesa właśnie zatrzymanie tego piłkarza w Płocku będzie najtrudniejsze.
Majstersztyk – tak w klubie nazywane jest sprowadzenie Szymańskiego. Wisła zdecydowała się sprzedać Piotra Wlazłę do Jagiellonii, dostała za niego jednak nie tylko kilkaset tysięcy złotych, ale również defensywnego pomocnika, który wkrótce został jej kapitanem. Wlazło był czołowym zawodnikiem płocczan, ale sam poprosił o możliwość spróbowania czegoś nowego. Niemniej decyzja o sprzedaży nie spotkała się z dobrym przyjęciem w mieście. Masłowski przekonał jednak Kruszewskiego do zainwestowania w Szymańskiego, który znalazł się ostatnio nawet w orbicie zainteresowań selekcjonera reprezentacji Polski Adama Nawałki.
– Już kiedy pracowałem w GKS Katowice, chciałem go sprowadzić, ale wtedy wybrał Jagiellonię – opowiada Brzęczek. – Nieustępliwy chłopak, nigdy się nie poddaje. Każdy zawodnik jest wściekły, kiedy przegrywa. Ale widać różnicę między graczami, którzy tylko werbalnie denerwują się, ale na boisku niewiele robią, aby odmienić stan meczu, a tymi, którzy jeszcze w trakcie spotkania będą starali się odwrócić jego losy. Damian jest w tej drugiej grupie. Już na koniec poprzedniego roku rozmawialiśmy z prezesem i Łukaszem Masłowskim, powiedziałem, że chciałbym, aby Szymański został kapitanem. Popatrzyli na mnie: chyba zwariowałeś, jak to drużyna odbierze? Ale ja czułem, że to dobry wybór. Przygotowałem na to Szychę. Liczyłem, że to wyróżnienie u gościa z takim charakterem sprawi, że da zespołowi jeszcze więcej, że będzie zasuwał, aby udowodnić, że zasługuję na opaskę. Nie pomyliłem się.
Przy okazji, zaraz na samym początku pracy w Płocku, Brzęczek musiał zmierzyć się z poważnym kryzysem. Napisano już o tym dziesiątki artykułów, więc tylko przypomnijmy – spekulowano, że za odejściem Marcina Kaczmarka stał Dominik Furman. Trenera pożegnano, piłkarz został. Władze miasta były niezadowolone, Kaczmarka bowiem – słusznie – bardzo szanowano w Płocku. Pojawiły się pogłoski, że w związku z całym zamieszaniem zagrożona jest posada prezesa Kruszewskiego. Ostatecznie kryzys udało się zażegnać, przyszły dobre wyniki, a Furman błyszczy na boisku (czy w szatni – tego nie wiadomo), zaś liczby ma podobne jak w poprzednim sezonie (w tym: 2 gole i 7 asyst), po którym zapadła decyzja o definitywnym wykupieniu go z Tuluzy, co pochłonęło około miliona złotych. Dominik nie biega co prawda tak szybko jak Michalak ani tak wytrwale jak Szymański (średnio 12,5 kilometra w każdym meczu), ponieważ fizycznie pewnych ograniczeń nie przeskoczy. Są zawodnicy, którzy – wedle słów trenera przygotowania fizycznego WP Leszka Dyi – choćby nie wiadomo jak dużo odżywek zjedli i ciężarów przerzucili, to pewnego pułapu nie osiągną, choć i pod tym względem Furman zrobił akurat duży postęp.
Brzęczek zapytany o to, co będzie czuł, jeśli okaże się, że Wisła jednak nie osiągnie czwartego miejsca, nie miał wątpliwości, odpowiadając: – Satysfakcję. Gdzie zaczynaliśmy, jakie koleje losu przeszliśmy. W pierwszych siedmiu kolejkach zdobyliśmy tylko trzy bramki… Teraz fajnie się opowiada, jak zespół Wisły dobrze funkcjonuje, ale kryzysowych momentów nam nie brakowało. Może i było to potrzebne wszystkim, mnie, sztabowi, chłopakom z drużyny. Najważniejsze, że nie traciliśmy wiary w to, co robimy. Do końca walczyliśmy o poważne cele. Słyszałem pytania: po co się bić o europejskie puchary? Jeżeli start w europejskich pucharach będziemy nazywać pocałunkiem śmierci, to musimy się zastanowić, po co w ogóle gramy w piłkę nożną…
A propos pucharów, to jeszcze przed ostatecznymi rozstrzygnięciami pojawiła się wiadomość, że awans do Europy będzie oznaczał dodatkowy milion złotych premii dla piłkarzy. – Nie wiem, czy oczy im zabłysły, nie zwróciłem uwagi, nie jestem tym, który będzie codziennie przebywał w szatni – mówi trener. – Szatnia jest dla zawodników. Pieniądze są bardzo ważne. Jeżeli ktoś mówi, że nie gra w piłkę, czy nie trenuje dla pieniędzy, nie jest szczery. Nie można jednak myśleć wyłącznie przez pryzmat kasy, bo szybko można stracić radość z grania.
Jeszcze niedawno wydawało się, że wiosna będzie również pożegnaniem z Wisłą dla Giorgiego Merebaszwilego. Kontuzja, której doznał na początku rundy finałowej, sprawiła jednak, że prawdopodobnie w Płocku zostanie. Gruzin przeszedł operację w Finlandii, po okresie rehabilitacji ma być do dyspozycji sztabu szkoleniowego na początku okresu przygotowawczego do nowego sezonu.
Z dobrych informacji wiadomo już, że zostały przedłużone kontrakty Nico Vareli oraz Semira Stilicia. Z tym że przynajmniej w przypadku Bośniaka umowa sama wydłużyła się na kolejny sezon. W kontrakcie pomocnika znalazł się bowiem zapis, że po rozegraniu określonej liczby minut będzie obowiązywał także w rozgrywkach 2018-19. Wzrosło również uposażenie Stilicia, ale wcale nie jest najlepiej opłacanym piłkarzem Wisły. Inna sprawa, że klub zaproponował Bośniakowi nową umowę, do czerwca 2020 roku, zawodnik jej jednak nie zaakceptował.
– Nadal jesteśmy otwarci na rozmowę z Semirem. Chcielibyśmy, aby nowa umowa była korzystniejsza dla piłkarza, ale również dla klubu – mówi Kruszewski. Czy transfer Szwocha, mimo przedłużenia się kontraktu Stilicia, zwiastuje problemy z zatrzymaniem Bośniaka w Płocku? To istotne pytanie, ponieważ były as Lecha i Wisły Kraków jest ważnym elementem w układance trenera i pozytywną jednostką w szatni.
Brzęczek: – Semir dał nam jakość, pomógł. Jeżeli piłkarz ma umiejętności, to ich nie zapomni. Kwestia kluczowa w pracy z piłkarzami doświadczonymi to wytłumaczenie im, dlaczego coś robimy. Oni już swoje przeżyli i widzieli, więc kiedy spotykają się z czymś nowym, patrzą podejrzliwie na zasadzie: – Co on mi pier…. Mam 30 lat, trenowałem inaczej i dobrze grałem. Chodzi więc o przekonanie zawodnika, że robiąc nowe rzeczy, też można dojść do wysokiej formy. Semir to przy okazji bardzo wrażliwy człowiek. Raczej wyciszony, ale potrafi walnąć pięścią w stół. Czasem patrzę na jego zagrania na treningu i wiem, że nie wszyscy rozumieją, co on chce zrobić. Gdyby nie pewne ograniczenia, z tą wizją gry mógłby osiągnąć bardzo dużo. Bo to możliwości fizyczne, przy dobrym wyszkoleniu technicznym, dają przepustkę na najwyższy poziom.
JB również niedawno podpisał nową umowę. – Rok temu byłem już spakowany na urlopowy wyjazd, kiedy otrzymałem propozycję z Płocka. Wtedy dla klubu i dla mnie była to sytuacja awaryjna, dlatego zdecydowaliśmy się na roczny kontrakt. Na tę chwilę jestem chyba najsłabiej zarabiającym trenerem w Ekstraklasie – uśmiecha się szkoleniowiec.
Przedłużenie kontraktu do końca czerwca 2020 zapewne w nowym sezonie zmieni ten stan rzeczy. A wcale nie można wykluczyć, że Brzęczek z najgorzej opłacanego w lidze coacha szybko zawędruje do czołówki. Lech Poznań płaci dobrze, żaden trener nie zarabiał więcej w tym sezonie od Nenada Bjelicy, podczas gdy „Przegląd Sportowy” podawał, że właśnie Brzęczek jest (był?) poważnym kandydatem do zastąpienia Chorwata w stolicy Wielkopolski. – Nie żałuję decyzji o przedłużeniu umowy w Płocku. Mam jednak zbyt duże doświadczenie, żeby przejmować się tym, że ktoś rzucił coś do mediów – twierdzi szkoleniowiec. – Kiedyś miałem zostać trenerem Górnika Zabrze. Pojechałem na spotkanie z panią prezydent Zabrza, wchodziłem tylnymi drzwiami, wychodziłem jako trener, a na koniec i tak za wyniki odpowiadał ktoś inny. Co będzie za kilka tygodni, nie chcę wróżyć.
Wygląda na to, że wróżyć już nie trzeba. Po tym jak Lech ogłosił, że nowym szkoleniowcem na Bułgarskiej będzie Ivan Djurdjević, kibice w Płocku mogli głębiej odetchnąć. Chyba.
TEKST UKAZAŁ SIĘ W OSTATNIM (21/2018) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”