Przejdź do treści
2024.12.02 Lublin pilka nozna PKO Ekstraklasa sezon 2024/2025 
Motor Lublin - Radomiak Radom
N/z Pawel Stolarski 
Foto Ireneusz Wnuk / PressFocus
2024.12.02 Lublin Football - Polish PKO Ekstraklasa season 2024/2025 
Motor Lublin - Radomiak Radom
Pawel Stolarski
Credit: Ireneusz Wnuk / PressFocus

Polska Ekstraklasa

Paweł Stolarski: Nie sądziłem, że mój brat tak szybko zostanie pierwszym trenerem

Zimą ubiegłego roku zdecydował się na krok w tył, przenosząc się do pierwszoligowego wówczas Motoru Lublin. Wtedy nie miał jeszcze pojęcia, że kilka miesięcy później schedę po Goncalo Feio przejmie tam jego brat.

Filip Trokielewicz

FOT. Ireneusz Wnuk / PressFocus

Czujesz się niespełnionym talentem?

Poprzeczkę stawiałem sobie na pewno nieco wyżej – mówi Paweł Stolarski. – W każdym razie jestem dumny, że zdobyłem dwa mistrzostwa Polski, co było spełnieniem marzeń. Najpierw moim celem było zagrać w ogóle w Ekstraklasie. Pamiętam emocje, które mi towarzyszyły, kiedy jako szesnastolatek wchodziłem do pierwszego zespołu Wisły Kraków. Pochylając się nad całą karierą, trochę żałuję, że nie udało mi się jednak pograć za granicą.

W barwach Wisły rozegrałeś kilkanaście spotkań w wieku siedemnastu lat.

Michał Probierz zaprosił mnie na trening jedynki. Jestem wychowankiem Białej Gwiazdy, jako młody chłopiec podziwiałem Wisłę w najlepszych czasach. Pamiętam mecze z Barceloną czy innymi wielkimi markami, na niektórych spotkaniach podawałem piłki. Samo przebywanie w szatni z takimi postaciami, jak Arkadiusz Głowacki czy Radosław Sobolewski było czymś niesamowitym. Cieszę się, że kiedy stawiałem pierwsze kroki w seniorskiej piłce, nie było przepisu o młodzieżowcu – to mnie wzmocniło. Na wszystko musiałem zapracować, a odkąd pojawił się przepis o młodzieżowcu, wygląda to trochę inaczej…

Zaznaczyłeś swoją obecność w pierwszej drużynie Wisły, ale niedługo później zdecydowałeś się na zmianę barw. Pół roku spędziłeś w rezerwach po tym, jak podpisałeś umowę z Lechią Gdańsk.

Po Michale Probierzu Wisłę objął Tomasz Kulawik. Za jego kadencji zadebiutowałem w Pucharze Polski i Ekstraklasie. Następnie trenera Kulawika zastąpił świętej pamięci Franciszek Smuda. Jak przez mgłę przypomina mi się nasza rozmowa, że da mi odpocząć jeden mecz. Sęk jednak w tym, że tak się nie stało, bo jak usiadłem na ławce, to rzadko się z niej podnosiłem. Grałem, kiedy ktoś pauzował za kartki bądź miał kontuzję. Nie ma też co ukrywać, że to był początek trudnych dla klubu czasów. Wisła zaczynała się zadłużać, były zaległości finansowe, co również miało wpływ na moją decyzję o odejściu.

W Lechii na początku się nie przebiłeś i latem 2015 roku udałeś się na wypożyczenie do Zagłębia Lubin.

Na Dolnym Śląsku poznałem Piotra Stokowca, którego bardzo cenię. Niestety, przed wypożyczeniem do Zagłębia naderwałem mięsień czworogłowy uda. Wróciłem do treningów, wydawało mi się, że wszystko jest w porządku, lecz uraz się odnowił. Posypało się zdrowie – dla mnie jako młodego chłopaka to był cios. Musiałem sobie poukładać wszystko w głowie, pojawiały się różne myśli. Mocno przeżyłem tę sytuację. Z drugiej strony, mimo że nie grałem zbyt wiele, klub mocno zabiegał o to, żebym został w Lubinie na dłużej. W tamtym czasie Lechię prowadził Jerzy Brzęczek, który chciał mnie jednak z powrotem w Gdańsku. Znaliśmy się z Wisły, trenowałem z jego synem w juniorach…

O Piotrze Stokowcu krążą w środowisku skrajnie różne opinie.

Nie mogę powiedzieć na niego złego słowa. Jeśli się na coś umawialiśmy, tak było. Spotkaliśmy się też w Lechii, ale nie mieliśmy okazji współpracować długo, gdyż po jego przyjściu zgłosiła się po mnie Legia. Czułem się dobrze w Trójmieście, tylko że klub miał problemy finansowe. Będąc w Gdańsku cztery lata, byłem tym wszystkim trochę zmęczony. Co kilka miesięcy powtarzała się ta sama sytuacja – nie było wypłat na czas. Trudno było skupić się na grze w piłkę. Myślę, że nie muszę mówić, że reprezentowanie takiego klubu, jak Legia, jest ogromną dumą. Nie musiałem się długo zastanawiać nad ofertą.

Wspomniałeś o tym, że żałujesz, że nie wyjechałeś za granicę. Twój brat Mateusz, obecnie trener Motoru, w jednym z wywiadów stwierdził, że przegapiłeś moment, żeby wyjechać z Polski. To był czas, kiedy występowałeś w Legii?

Sądzę, że to był najlepszy czas w mojej karierze. Strzeliłem między innymi gola w meczu z Atromitosem, byłem w bardzo dobrej dyspozycji. Miałem zapytania z zagranicznych klubów, lecz konkretnych propozycji na stole brakowało. W Legii pracowałem z trenerami Ricardo Sa Pinto, Aleksandarem Vukoviciem oraz Czesławem Michniewiczem. Marko Vesović, mój konkurent o miejsce w składzie, był w wyśmienitej formie. Co więcej, później pojawił się także Josip Juranović. Jeśli chodzi o rywalizację z tym pierwszym, przypomina mi się, że początkowo to ja byłem pierwszym wyborem trenera, ponieważ Czarnogórzec leczył kontuzję. Jakoś pół roku przed końcem kontraktu odbyłem rozmowę z trenerem Michniewiczem, który przekazał mi, że Juranović jest numerem jeden. W tamtym czasie skontaktowali się ze mną działacze Pogoni Szczecin. Żaden klub nie zabiegał o mnie wówczas tak bardzo jak Portowcy. Kosta Runjaic mocno namawiał mnie na przenosiny do Szczecina. Po dłuższym namyśle dałem zielone światło na ten ruch.

Z pobytu w Pogoni nie możesz być chyba zadowolony?

W Szczecinie zderzyłem się ze ścianą. Wizja, która została mi przedstawiona, jeżeli chodzi o pomysł na moją osobę, odbiegała od rzeczywistości, którą zastałem. Byłem zdegustowany, nasza współpraca miała wyglądać inaczej. Nie chcę wchodzić jednak w szczegóły i rzucać nazwiskami osób, którymi się rozczarowałem. Żałuję, bo uważam, że za długo byłem graczem Pogoni. Nie mogę jednocześnie powiedzieć złego słowa na zespół – to była bardzo fajna ekipa. Zdobyliśmy dwa brązowe medale. Sportowo był to dla mnie mimo wszystko duży zjazd.

Następnie zdecydowałeś się na krok w tył, przenosząc się do pierwszoligowego Motoru Lublin.

Mało kto stawiał na to, że wejdziemy do Ekstraklasy. Brałem to pod uwagę, lecz w mojej opinii to była optymalna ścieżka rozwoju, nawet jeśli nie byliśmy pewni awansu. Na zapleczu spędziłem ostatecznie tylko pół roku. Wierzyłem w ten projekt, choć przyznam szczerze – jeszcze na początku zeszłego roku nie sądziłem, że mój brat tak szybko zostanie pierwszym trenerem. Choć, że to się kiedyś wydarzy, byłem przekonany, widząc pracę, którą wykonuje Mati.

A kiedy dowiedziałeś się, że Mateusz przejmie schedę po Goncalo Feio?

Po spotkaniu ze Stalą Rzeszów trener Feio podał się do dymisji. Minęło kilka dni i prezes Zbigniew Jakubas przekazał nam, że Mateusz będzie trenerem.

Jak wyglądają obecnie wasze braterskie relacje? Nie ma co ukrywać, to dość osobliwa zależność.

Jeśli chodzi o taktykę, strukturę i tak dalej, to z bratem niektóre rzeczy są nienegocjowalne. Jednocześnie Mateusz jest na tyle otwartą osobą, że w każdej chwili możemy podejść do niego i powiedzieć, że czegoś nie czujemy. Podoba mi się bardzo, że słucha opinii szatni. Do niektórych starszych trenerów ciężko się było zwrócić, bo kończyło się to tym, że albo siedziałeś w kolejnym meczu na ławce, albo nie było cię w kadrze. Często jest też tak, że Mati do mnie podchodzi i rozmawiamy na gorąco o tym, co się dzieje na treningu czy w spotkaniu.

Zdarza się, że się radzi?

O wiele rzeczy pyta, bo wie, w jakich klubach grałem. Nie chodzi o wywyższanie się, ale nieraz można coś szybko usprawnić. To są typowe rozmowy trenera z zawodnikiem, żeby sobie nawzajem pomóc. Fakt, że łączą nas więzy krwi, musimy w klubie schować do kieszeni. Każdy wykonuje swoją robotę. Traktuje mnie jak innych zawodników. Tyle że chyba jest wobec mnie jeszcze bardziej wymagający!

Widzisz siebie w roli pierwszego trenera lub asystenta Mateusza w przyszłości?

Nie sądzę, że zostanę pierwszym szkoleniowcem. Prędzej członkiem sztabu, być może właśnie Mateusza.

guest
0 komentarzy
najstarszy
najnowszy oceniany
Wbudowane opinie
Zobacz wszystkie komentarze

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 13/2025

Nr 13/2025