Oczko, czyli subiektywny ranking najbardziej pamiętnych goli w historii reprezentacji Polski. Miłośnik cigaretów i biyra [CZĘŚĆ 1]
Słowo „subiektywny” jest kluczowe. Każdy ma inną hierarchię, każdy inaczej lub prawie inaczej ułożyłby listę biało-czerwonych goli. Nie bierzemy pod uwagę tych, strzelanych w koszulkach klubowych – na to przyjdzie czas. Chodzi o trafienia z orzełkiem na piersi. TOP 21 otwiera, a właściwie zamyka, słynny bombardier. Król życia i pola karnego.
Ale najpierw jeszcze jedno zastrzeżenie. Właściwie tę listę spokojnie można byłoby co najmniej dwukrotnie wydłużyć:
– gol Roberta Lewandowskiego na inaugurację Euro 2012 był niezwykłym przeżyciem,
– trafienia Ebiego Smolarka przeciw Portugalii
– Jacek Krzynówek dedykujący gola w Belfaście zmarłemu kilka dni wcześniej ojcu
– uderzenie Arkadiusza Milika na Euro 2016 oznaczające pierwsze inauguracyjne zwycięstwo Polaków w turnieju rangi mistrzowskiego od 42 lat
– wspaniały szczupak Andrzeja Szarmacha z Italią na MŚ ’74
– premierowy gol Laty na tym turnieju oznaczający nasze pierwsze mundialowe trafienie po 36 latach przerwy,
– bomba Zbigniewa Bońka z Meksykiem na turnieju cztery lata później (jedno z najpiękniejszych trafień w historii drużyny narodowej)
– cudowny rajd Kamila Grosickiego w Bukareszcie w el. MŚ 2018
– absolutnie mistrzowski slalom Lewego w spotkaniu ze Słowenią w kwalifikacjach Euro 2020
Wreszcie kilka trafień jubileuszowych (100 – Henryk Martyna, 1000 – Wojciech Kowalczyk) – tak można jeszcze długo wyliczać. Dlatego nasz wybór jest subiektywny i ograniczony do przysłowiowego „oczka”.
• • •
21. Ernest Pohl (4.5.1960, Szkocja – Polska 2:3)
Wielki bombardier przede wszystkim Górnika Zabrze. Najlepszy strzelec w historii polskiej ekstraklasy, miłośnik cigaretów i biyra (papierosków i piwka), niestroniący także od kieliszka, Nieśmiało strofowany, hardo odpowiadał: „Ernest pije, ale Ernest gro”. Ten słynny gol przeciw Szkotom, to gol, którego nie widzieliśmy. Pewnie mało kto go widział, ale każdy słyszał. Zdajemy się na relacje medialne. 3:2 w Glasgow oznaczało pierwsze biało-czerwone zwycięstwo na Wyspach Brytyjskich. Dwa razy obejmowaliśmy prowadzenie, dwa razy je traciliśmy. W końcu po godzinie gry, z 25 metrów, walnął Pohl. „Bomba, która uciszyła Hampden i wstrząsnęła Szkocją” – tak pisały gazety.
20. Jakub Błaszczykowski (12.6.2012, Polska – Rosja 1:1)
109 meczów w kadrze, 21 bramek. Wiele ważnych, kilka pięknych. Wahaliśmy się: oszukany Petr Cech i lob Kuby, a może trafienie ze Szwajcarami na Euro 2016? Jednak największy ładunek emocjonalny niosło cudowne trafienie z Rosjanami na mistrzostwach Europy cztery lata wcześniej. Najpierw był remis na inaugurację z Grecją. Potem starcie z Rosjanami i po trafieniu Dżagojewa przegrywaliśmy do przerwy. Ale to Euro na własnych stadionach, nie mogło się tak skończyć. Przynajmniej nie według Błaszczykowskiego. Jego gol, potężna i precyzyjna lufa, rogal z 16 metrów, cała akcja pełna impetu, energii i kunsztu wyzwoliła na Stadionie Narodowym największy huk w historii obiektu.
19. Włodzimierz Smolarek(10.10.1981, NRD – Polska 2:3)
Właściwie można ułożyć cały oddzielny top złożony z trafień Smolarka-seniora. Nie dlatego, że było ich tak wiele (raptem 13), ale dlatego, że tak dużo ważyły. Że otwierały drogę, uwalniały potencjał, przywracały wiarę i dawały życie. Tak było na mundialu w Meksyku, kiedy w swoim stylu „wturlał” piłkę do bramki Portugalczyków, tak było cztery lata wcześniej, gdy przełamał niemoc, napoczął Peruwiańczyków i rozpoczął naszą drogę do medalu. Ale jeszcze wcześniej był Lipsk, eliminacje i kluczowy mecz z NRD. Tam dwie bramki widzewiaka i ta pierwsza, pamiętna, narażająca kibiców na atak serca. Wyłuskał piłkę poza polem karnym, zwiódł jak dziecko na zamach szarżującego poza szesnastką potężnego bramkarza Grapenthina, miał przed sobą niemal pustą bramkę, do której dostępu bronił tylko wracający Liebers.
Miał piłkę na prawej nodze, ale próbował minąć pomocnika, ośmieszyć doszczętnie rywala, zejść na lewą, swoją mocniejszą nogę i kiedy już to wszystko sobie w głowie ułożył, to oczywiście trafił w rywala. A potem się jeszcze przewrócił, ale powstał i uderzył jeszcze raz, już skutecznie.
Jego tata Ryszard tłumaczył dziennikarzom, że Włodek w dzieciństwie tak długo szlifował lewą nogę aż zrobiła się mocniejsza od prawej, stąd ciągłe jej poszukiwanie na boisku.
18. Włodzimierz Lubański (6.6.1973, Polska – Anglia 2:0)
Dziesięć lat minęło od szczecińskiego debiutu i Lubański był już największą gwiazdą polskiej piłki. W eliminacjach mundialu graliśmy z Anglikami, jedną z najlepszych drużyn świata. W Chorzowie Lubański wiedział co ma robić, był przygotowany na to, że pomnikowy Bobby Moore czasami bywa niefrasobliwy. Czuł, że piłka może odskoczyć kapitanowi gości. Znalazł się przy nim błyskawicznie, zabrał piłkę, pognał na bramkę i huknął wspaniale. A potem był jeszcze inny huk, właściwie trzask kolana i kariera Lubańskiego się załamała. Ale akcję z Moorem zna każdy kibic polskiej reprezentacji.
17. Włodzimierz Lubański (4.9.1963, Polska – Norwegia 9:0)
Potyczka towarzyska. Powołanie otrzymał napastnik Górnika Zabrze, szerzej nieznany, młodziutki Lubański. Miał się tylko oswoić z atmosferą kadry, tymczasem na zgrupowaniu prezentował się tak dobrze, że otrzymał szansę debiutu i to w wyjściowym składzie. W 34. minucie trafił do siatki. To było premierowe trafienie z 48 jakie zdobył w drużynie narodowej. Wtedy w Szczecinie, Włodek Lubański, uczeń Technikum Ceramicznego, liczył sobie 16 lat i 188 dni. Drugiego takiego kozaka polski futbol póki co się nie doczekał.
16. Fryderyk Scherfke (5.6.1938, Polska – Brazylia 5:6)
Gol na 1:1. To był oczywiście mecz niezrównanego Ernesta Wilimowskiego, ale nie jego festiwal trafień wyróżniamy. Brazylia ruszyła na nas rozjuszona, szybko osiągnęła prowadzenie, lecz w 23. minucie Wilimowski był faulowany w polu karnym. Do piłki podszedł Scherfke. Tak padła pierwsza – z w sumie 49 – biało-czerwona bramka w historii MŚ. Pozostałe cztery zdobył wówczas na La Meinau Wilimowski. Choć czy na pewno? Nieodżałowany Leszek Jarosz badał tę sprawę wnikliwie w wielu źródłach i wyszło mu (brakuje jednoznacznego zapisu wideo), że czwarty gol wspaniałego rudzielca był raczej autorstwa… Scherfkego, który tym samym zaliczył dublet.
15. Gerard Cieślik (20.10.1957, Polska – ZSRR 2:1)
Wybieramy drugą bramkę w tym meczu. Meczu wygranym, który teoretycznie nic nie dał, ale był absolutnie ikoniczny, legendarny. Polska pokonała Sowietów, pod których – de facto – okupacją znajdowała się od ponad dziesięciu lat. 100 tysięcy widzów na Śląskim w nosie miało sport. Cieślik załatwił Ruskich. Kapitan, już 30-letni, a więc wówczas właściwie weteran.
O powołaniu dowiedział się z radia. Musiał nazajutrz pójść do Huty Batory, gdzie pracował na tokarni i poprosić o wolne. Brygadzista się zgodził. Reszta jest historią.
Rosjanie byli mistrzami olimpijskimi, piekielnie silnymi, faworytami eliminacji MŚ. Tymczasem w 50. minucie przegrywali już 0:2, gdy do siatki głową, po wrzutce Lucjana Brychczego, trafił niewysoki mistrz tokarski i mistrz futbolowy, którego po meczu tłum zniósł na ramionach do szatni. – Istny diabeł – mówił Lew Jaszyn.