Nowy lider drugiej linii Realu?
Po meczu, jaki młody Urugwajczyk rozegrał przeciwko Granadzie w ósmej kolejce Primera Division, trudno było sobie wyobrazić, by nie znalazł się w wyjściowym składzie na starcie z Barceloną, gdyby odbyło się w zaplanowanym terminie.
Fede Valverde zostanie nowym liderem drugiej linii Realu?
Leszek Orłowski
Jednym spotkaniem Fede Valverde wybił się na lidera drugiej linii Realu. Skąd on się w ogóle wziął?
Pytań jest więcej. Mamy do czynienia z talentem na skalę światową, czy też z efemerydą? Zostanie na dłużej w zespole, czy też kiedy wyzdrowieją Toni Kroos i Luka Modrić, Zinedine Zidane powróci na najważniejsze spotkanie do sprawdzonego ustawienia w środku pola właśnie z nimi dwoma oraz Casemiro? Reprezentacja Urugwaju zyskała w jego osobie tego, kogo najmocniej brakowało jej w ostatnich latach, czyli klasowego playmakera?
Zamiast Pogby
Całe lato francuski trener Realu powtarzał, że chce Paula Pogbę. Czekając na niego, bez cienia żalu pożegnał się z trzema utalentowanymi pomocnikami: Mateo Kovaciciem, Marcosem Llorente i Danim Ceballosem. Odrzucał inne podsuwane mu kandydatury nowych zawodników do linii środkowej, a były to nazwiska znaczące: Donny van de Beek, Christian Eriksen… Uparł się na rodaka z Manchesteru United, a kiedy nadszedł 3 września, lecz zawodnika nie udało się kupić, paru dziennikarzy wyraziło nawet obawę, że zdenerwowany Zizou rzuci zabawkami, nie widząc sensu dalszej pracy.
Czemu Pogba był mu tak potrzebny? Ano dlatego, że reprezentuje zupełnie inny typ playmakera niż Kroos i Modrić. Tamci są równo pracującymi, nie zatrzymującymi się maszynami, piłkarzami myślącymi na boisku dobrze, ale jednak stereotypowo, przewidywalnymi dla rywali. Z nimi Real nie zmieni stylu gry, gdyż jest to niemożliwe, tak, jak niemożliwa była zmiana stylu gry przez Barcę posiadającą w składzie Xaviego i Andresa Iniestę. Natomiast Pogba gra zrywami, na całe kwadranse przysypia, by nagle eksplodować jakimś niesamowitym zagraniem. W odróżnieniu od Niemca i Chorwata poruszających się po murawie stale po tych samych szlakach, nigdy nie wiadomo, gdzie się pojawi, skąd zacznie organizować akcję zaczepną.
Co ma to wspólnego z Valverde? Otóż dochodzimy do kluczowej kwestii. Van de Beek i Eriksen to także zawodnicy niebanalni, ale teraz już wiadomo, że Zidane ich nie chciał, bo wiedział, iż jeśli nie dostanie Pogby, spróbuje sam sobie Pogbę zrobić, czyli postawi na zawodnika, którego ma w kadrze, a stylem zbliżonego do mistrza świata. Jest nim właśnie Urugwajczyk.
Przeciwko Granadzie Valverde wcale nie zagrał tak, jak Zizou chciałby, żeby grał u niego PP. Otóż Valverde zaprezentował się lepiej. Jego gra była połączeniem atutów Pogby z atutami Modricia i Kroosa, a nawet Casemiro. Z jednej strony zasuwał aż miło po całym boisku, co chwila przyczyniając się do pozbawienia rywali piłki (sam zanotował 9 odbiorów!), a z drugiej bez przyjmowania piłki wykonywał iście magiczne podania. Objawił nam się nagle pomocnik totalny, może najtotalniejszy na świecie (przepraszam, za to słowo, ale wszystkich zawodników określanych ostatnio jako totalnych, 5 października Fede totalnością pobił na głowę).
Jeśli utrzyma formę, nabierze wiary w siebie i będzie grał co tydzień tak, jak zagrał przeciwko Granadzie, nadzieje kibiców Realu nie tylko na mistrzostwo Hiszpanii, ale i na odzyskanie Pucharu Mistrzów w jednej chwili odżyją, zaś Zidane skład Los Blancos będzie zaczynał od Valverde. A prawdziwym probierzem nie tyle jego umiejętności, co dojrzałości miał być mecz z Barceloną…
Kroos akuszer
Jeśli nabierze wiary w siebie… Długo największym problemem Urugwajczyka była właśnie nadmierna skromność, ugrzecznienie. Przypominając sobie, po meczu z Granadą, jego uprzednie występy w Realu, a było ich przecież aż 29, z czego 12 w podstawowym składzie, można dojść do wniosku, że wcześniej ten 21-latek po prostu nie śmiał, wstydził się chwycić pierwszych skrzypiec przy takich legendach jak Kroos czy Modrić; dysponując niemniejszym talentem niż oni, z wrodzonej wstydliwości wolał nosić za nimi futerał i podawać smyczek. Aż w końcu sami ci zawodnicy zrozumieli, że muszą pomóc młodszemu koledze przełamać nieśmiałość, gdyż drużyna potrzebuje także jego wirtuozerii, a nie tylko niemałej siły fizycznej. Już po przyjeździe na zgrupowanie reprezentacji Urugwaju po meczu z Granadą, Valverde udzielił wypowiedzi, którą można streścić tak: – Zawsze uważnie słuchałem wszystkich rad udzielanych mi przez trenera i skrupulatnie wykonywałem jego polecenia taktyczne, a nakazywał mi wykorzystywanie warunków fizycznych do pressingu, bieganie tam i z powrotem. Żartował, żebym więcej strzelał, bo na treningach trafiam w okienko. Równie ważne było dla mnie to, co mówią koledzy. Gdy w końcu ktoś taki jak Toni Kroos stanowczo powiedział, żebym wreszcie zaczął na boisku pokazywać wszystko, co umiem, zmieniłem myślenie. To były bardzo miłe słowa i pozwoliły mi zrozumieć, że jednak coś w sobie mam.
Te słowa są niezwykle ważne. Pokazują, jak w istocie rzeczy przebiegał proces adaptacji Valverde w zespole Realu. Gdy do niego wchodził, jak sam kiedyś przyznał, dużo kosztowało go samo odezwanie się do któregoś z kolegów, tak obezwładniała go nieśmiałość. Na boisku zaś martwił się głównie o to, żeby przypadkiem nie stracić piłki, nie podejmował ryzyka. W skrytości ducha Urugwajczyk liczył zapewne na szybszy progres. Po powrocie latem 2018 roku z rocznego wypożyczenia do drugoligowego Deportivo La Coruna zastanawiał się, czy Real to dla niego nie za wysokie progi. Wiary w ostateczny sukces dodawał mu fakt, że każdy z trzech kolejnych trenerów, których spotkał potem na Santiago Bernabeu: Julen Lopetegui, Santiago Solari i w końcu Zidane, stanowczo sprzeciwiał się pomysłowi odesłania go na kolejne wypożyczenie, o sprzedaży nie wspominając. Wszyscy widzieli w nim materiał na gracza światowej klasy, a Zizou może widział też w nim samego siebie.
Pod wpływem ich rad Florentino Perez przedłużył mu kontrakt do 2024 roku i dał podwyżkę. Ale potrzebny był przełom w głowie zawodnika, przełom, który, jak można oceniać, zdarzył się dzięki słowom Kroosa. Ironią losu, w 34 minucie meczu z Granadą, będącego popisem Valverde, Niemiec doznał kontuzji, wskutek której straci zapewne szansę na występ na Camp Nou. Zidane zaś po owym spotkaniu powiedział o Urugwajczyku tak: – Był aktywny na boisku, stale prosił o piłkę. Jest zawodnikiem bardzo nowoczesnym, ciągle się rozwija. Dużo biega, robi dobrze wszystko i w ataku, i w obronie.
– Będę biegał zawsze tak długo, jak nogi wytrzymają – oświadczył na to rozentuzjazmowany zawodnik. Wszystkie dyskusje, czy ma być szóstką, czy ósemką, straciły rację bytu. Jasne stało się, że nie ma sensu wtłaczać go w żaden garnitur, bo każdy będzie dla niego za ciasny.
Mama Ptaszka
Gdy w marcu 2016 roku Real kupił go z Penarolu Montevideo za 5 milionów euro, Fede był uważany za materiał na klasyczną dziesiątkę, szkolono go bowiem na ofensywnego pomocnika. Zawodnika, nazwanego w dzieciństwie, ze względu na długie i chude nogi El Pajarito (ptaszkiem), chciały także Barcelona, Arsenal i Chelsea, ale Juni Calafat, szef zagranicznego skautingu w klubie z Santiago Bernabeu był bardzo uparty i przekonał chłopaka, że choć Barca oferuje mu od razu miejsce w pierwszym zespole, a w Realu będzie musiał przejść przez Castillę, to jednak bardziej pasuje stylem gry do ekipy stołecznej. Do Madrytu sprowadził się z narzeczoną imieniem Mina, studentką oraz rodzicami: Juliem i Doris. Co ciekawe, w jego przypadku to nie tata, lecz mama położyła największego zasługi w dotarciu syna na futbolowy szczyt. W Penarolu wszyscy pamiętają panią Doris najpierw przywożącą syna na treningi, a potem, w upale, deszczu, chłodzie, stojącą za linią boczną przez całe zajęcia. Za odkrywcę talentu Fede uważa się Nestora Goncalvesa, syna legendarnego kapitana Penarolu – Tito. To właśnie ów, na krótko przed śmiercią nadal codziennie bywający w centrum treningowym Carboneros, miał zresztą zachęcać syna, by uważnie przyglądał się młodemu Valverde.
– W 2015 roku napisałem SMS-a do pani Doris, że jej syn nie ma sufitu, będzie niebawem grał w Realu. Oczywiście go zachowałem, proszę, oto on – mówił niedawno miejscowym dziennikarzom pan Nestor, demonstrując zarchiwizowaną wiadomość. – W ogóle nie dziwi mnie eksplozja jego talentu. Od dawna wiedziałem, że kiedyś będę musiał o nim opowiadać – relacjonował.
– Mówimy o przyszłym zdobywcy Złotej Piłki – agent Valverde, były bramkarz Sevilli Gerardo Rabajda, stawia sprawę jeszcze jaśniej. No cóż, skoro zdobył ją Modrić? Dla Fede najtrudniejszym przeciwnikiem była jego nieśmiałość. Gdy ją pokonał, nie powinna już wrócić. Zatem czy teraz istotnie pójdzie wszystko z górki?
PilkaNozna.pl