Wymowne są naszywki na rękawkach piłkarzy w Lidze Mistrzów z uszatym pucharem i umieszczoną w środku liczbą triumfów. Gdyby jakimś cudem nagle w tych rozgrywkach pojawili się piłkarze z Nottingham, naszyliby na rękawie dwójkę. Historia sukcesów Forest sprzed blisko 40 lat, niczym bajka o Kopciuszku, jest niezwykła.
ZBIGNIEW MUCHA
Przez około 300-tysięczne miasto przepływa rzeka Trent, na której drugim brzegu, dosłownie vis-a-vis stadionu dawnych triumfatorów, siedzibę ma Notts County, w związku z czym to chyba najbliższe odległościowo i być może najstarsze, bo z ponad 150-letnią tradycją, derby świata. Wyobraźnia sama zaczyna pracować. Kiedy w 1865 roku zakładano Nottingham Forest, po drugiej stronie rzeki już od trzech lat funkcjonował piłkarski sąsiad, ale po drugiej stronie oceanu, w Stanach Zjednoczonych, trwała akurat wojna secesyjna, Czerwona Chmura prowadził Dakotów do walki z amerykańskim rządem, do roli mężczyzny i dowódcy dojrzewał dopiero Szalony Koń, Dziki Bill Hickok budował legendę rewolwerowca, znoszono niewolnictwo, a ogarnięci gorączką ludzie kopali złoto. W Nottingham zaś kopano piłkę. W Europie, która uczyła się dopiero nowego porządku politycznego, bo ledwie 50 lat wcześniej wyhamował rajd Napoleona Bonaparte pod Waterloo.
Mimo imponującego wieku klub na wyspiarskiej futbolowej planszy najczęściej nie był mocną figurą, ledwie pionkiem. Raz bywało lepiej, raz gorzej (dziesięciolecia poza pierwszą ligą), raczej nigdy znakomicie. Ale w 1977 roku, po paru latach banicji, NF awansował do najwyższej klasy rozgrywkowej, po roku zdobył mistrzowski tytuł, po kolejnym był już najlepszy w Europie, a w następnej edycji obronił Puchar Mistrzów. Historia bez precedensu.
Człowiek, który jest jej twarzą i który tę bajkę napisał, nazywał się Brian Clough. Opowiedziano o nim już wszystko, wydrukowano książki, nakręcono film, postawiono pośmiertnie pomniki, a autostradę łączącą Nottingham i Derby nazwano „Brian Clough Way”. Był bardzo porządnym napastnikiem w latach 50. i 60., dostał się do reprezentacji, kontuzja odniesiona przed trzydziestką oznaczała wyrok i konieczność zajęcia się menedżerką. Derby County najpierw doprowadził do ekstraklasy, a potem do mistrzostwa Anglii. Miał wówczas 37 lat. Cynik, celebryta, człek bezczelny i bezkompromisowy, trudny we współżyciu, ale genialny trener. Forest prowadził w sumie przez 18 lat. – Nie powiedziałbym, że byłem najlepszym menedżerem w historii. Ale byłem w czołowej jedynce – mawiał menago zwany Wielką Gębą.
Zespół The Tricky Trees objął w 1975 roku. Przybył na City Ground pewny siebie, mimo że zastawał graczy z dolnej połówki drugoligowej tabeli i musiał praktycznie wszystko budować od podstaw. Otoczył się ludźmi, których sam wyłowił, lub takimi, których znał z poprzednich klubów. Najpierw przyszli John McGovern, który towarzyszył menedżerowi od czwartej ligi, i John O’Hare, wkrótce Frank Clark, Colin Barret, w końcu dołączył stary druh-asystent, Peter Taylor, z którym razem grali w piłkę, razem pracowali w Derby (potem ich drogi na pewien czas się rozeszły), z którym ostatecznie mocno pożarli się i aż do śmierci Taylora nie zdołali pogodzić. – Jestem sklepową wystawą, Peter jest całym towarem na zapleczu – mówił Clough. Mając za sobą takie zaplecze, mógł pracować tak, jak lubił i potrafił.
(…)
CAŁY TEKST MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM (41/2018) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”