Poprzedni sezon spisał na straty z powodu problemów zdrowotnych. Początki trwających rozgrywek też nie były kolorowe, ale po odejściu Carlitosa i Sandro Kulenovicia wskoczył do składu. Do gry powrócił w wielkim stylu, po jesiennej części sezonu jest czołowym strzelcem Ekstraklasy. Wiosną nie zobaczymy go już jednak w polskiej lidze, ponieważ przenosi się do Stanów Zjednoczonych. Przypominamy wywiad z Jarosławem Niezgodą, jaki ukazał się w grudniu na łamach tygodnika „Piłka Nożna”, dlatego wątek transferu nie został poruszony.
Byliśmy w dobrej formie, szczególnie w meczach przy Łazienkowskiej pokazywaliśmy siłę, rywale wracali do domu z bagażem kilku goli – mówi Jarosław Niezgoda. – Kiedy udawało nam się przeciwnika napocząć, pokazywaliśmy wszystko co mamy najlepsze w ofensywie. Stwarzaliśmy sporo sytuacji, wiele z nich wykorzystywaliśmy. W defensywie też było solidnie, straciliśmy mało goli, dobrze punktowaliśmy.
Domagoj Antolić mówił, że gdybyście po dwóch bramkach stanęli na boisku, świadczyłoby to o braku szacunku do rywala.
To jest dobre podejście, trzeba się tego trzymać. Tak to powinno wyglądać, bo buduje to kolejnych zawodników. Kiedy wygrywaliśmy z Wisłą Kraków 5:0, wszedłem na 20 minut i udało mi się jeszcze strzelić gola, to było dla mnie bardzo ważne. Wiadomo, dla zespołu szósta czy siódma bramka nie jest już tak istotna jak pierwsza czy druga, ale dla mnie była budująca, bo było to dla mnie lekkie przełamanie. Miałem serię trzech spotkań bez gola, więc ucieszyłem się, że znowu wpadło. Po Wiśle zdobywałem bramki jeszcze w czterech kolejnych meczach ligowych.
W tym sezonie strzelasz gola co 76 minut. Niezła regularność.
Wstydu nie ma. Dobrze czuję się pod względem fizycznym, motorycznym, piłkarskim, wykorzystuję sytuacje, więc jest nieźle.
Czujesz teraz, że każdy strzał zamieniasz na bramkę?
Aż tak dobrze to nie jest… Zdarzają się niewykorzystane sytuacje, ale oczywiście okazji chcę mieć jak najwięcej, bo powinienem oddawać w spotkaniach więcej strzałów. W niektórych meczach udawało mi się w zasadzie oddać jedno uderzenie…
Jesteś zadowolony ze swojego dorobku?
Tak. Przed tym sezonem mało grałem, było wiele znaków zapytania co do mojej osoby, więc z jesieni jestem zadowolony.
Trener Aleksandar Vuković mocno rotował w ataku. Jak do tego podchodziłeś?
Sztab starał się to wypośrodkować, bo jest nas dwóch. Jeśli jeden zawodnik grałby od deski do deski dziesięć kolejnych spotkań, a drugi przesiedziałby na ławce dwa miesiące, trudno byłoby mu po tym okresie prezentować najwyższą dyspozycję. Przy rozwiązaniu, na które zdecydował się trener, kto by nie zagrał na dziewiątce, pokaże odpowiedni poziom.
Jak czujesz się w roli dżokera, kiedy obrońcy są podmęczeni i masz więcej miejsca pod bramką przeciwnika?
Najlepiej jakby cały mecz obrońcy byli zmęczeni, ale raczej nie będą. Taka jest czasami moja rola i nie jestem zły, kiedy zaczynam mecz na ławce, a później wchodzę na plac, zdobywam bramkę, a drużyna wygrywa. W poprzednim sezonie miałem wiele sytuacji, kiedy wychodziłem na trening i nie byłem w stanie dokończyć zajęć, a przez długi okres nie mogłem nawet wyjść na boisko. Później nie łapałem się do kadry meczowej, grali inni. Nadszedł jednak taki moment, że wywalczyłem miejsce w dwudziestce, zaczynałem wchodzić z ławki i w końcu trener postawił na mnie w pierwszym składzie.
Jak układała się współpraca z Vukoviciem?
W porządku, nie narzekałem. Trener jest w Legii od wielu lat, współpracowaliśmy już dłuższy czas. Kiedy przychodziłem do klubu cztery lata temu, był już w sztabie, choć nie był w nim najważniejszą osobą. Teraz to on jest liderem. Zawsze mieliśmy dobry kontakt i od lat mnie ceni, co często podkreśla w rozmowach.
Można odczuć jego charyzmę w szatni?
Pewnie, że tak. Potrafi zmotywować, dobrze poustawiać drużynę na boisku i poza nim. Wydaje mi się, że nawet ci, którzy nie grają, darzą go sympatią.
Dużo się zmieniło w porównaniu z Ricardo Sa Pinto?
Dużo.
W listopadzie zostałeś wybrany najlepszym zawodnikiem ligi. Ile w tobie jest człowieka, który jest gwiazdą Ekstraklasy, a ile chłopaka z Wólki Kolczyńskiej?
Pół na pół. Chcę pokazywać jakość raczej na boisku, a nie poza nim. Nie chcę gwiazdorzyć. Czuję się jednym z lepszych piłkarzy w lidze, jeśli chodzi o napastników. Na co dzień wolę być jednak chłopakiem z Wólki Kolczyńskiej, może trochę z Puław. Gwiazda? Strasznie nie lubię tego określenia.
Ktoś cię pilnuje, aby głowa nie odleciała?
Ten etap już minął. Mam 24 lata, za chwilę skończę 25, więc już wiek młodzieńczy za mną. Teraz niech Karbo się tym przejmuje, aby nie odlecieć. Jeśli chodzi o mnie, jestem już na tyle doświadczonym zawodnikiem, że mi to nie grozi.
Wyrosłeś na ulubieńca trybun, bo okrzyki „Jarosław! Jarosław!” pojawiały się w zasadzie na każdym meczu.
Fajne uczucie.
Kojarzy ci się z kimś?
Wiadomo, gdybym nazywał się Radek czy Grzesiek, trybuny nie skandowałyby mojego imienia. Jest to oczywiście miłe i szczerze przyznam, że czasami na to czekam. Wszyscy wiedzą, do którego Jarosława kibice nawiązują.
Podoba ci się to, kiedy wszyscy dookoła tylko chwalą i głaszczą?
Nie mam na to wpływu. Nie lubię przesadnego chwalenia, nie lubię przesadnej krytyki, wolę, kiedy normalnie się do mnie podchodzi.
To na którym miejscu widzisz siebie w hierarchii wszystkich polskich napastników?
Top 20.
A tak serio?
Jest trójka snajperów, którzy są regularnie powoływani do reprezentacji Polski. Natomiast nie chcę być przesadnie skromny, walczę o pozycję numer pięć, może numer cztery.
Był jakikolwiek kontakt ze strony sztabu reprezentacji jesienią?
Żadnego.
A tobie przez głowę przechodzi, że możesz pojechać na Euro?
Nie, ale na pewno na taki scenariusz bym się nie obraził.
Zdarza ci się jeszcze myśleć o problemach zdrowotnych, które ciągnęły się za tobą miesiącami?
Staram się od tego odciąć, ale z tyłu głowy gdzieś to siedzi i są momenty, kiedy wraca. Liczę, że jest to już za mną. Stłuczenia czy drobne urazy mogą się zdarzyć, ale na pewno nie chcę, aby wróciły te poważniejsze problemy.
Mówiło się o tobie, że jesteś człowiekiem ze szkła.
Taką łatkę mi przyklejono. Poprzedni sezon pokazywał, że ta teza jest prawdziwa, bo miałem trzy czy cztery kontuzje, ale wszystkie wynikały tak naprawdę z jednej. Po przerwie spowodowanej urazem byłem na bardzo niskim poziomie wytrenowania, a zostałem wrzucony na najwyższe obroty i organizm został przeciążony, nie wytrzymał.
Problemy z sercem i kontuzje to był najtrudniejszy moment w karierze?
Tak. Lekarze mówili, że wszystko gra i nie było czarnych myśli, że nie wrócę do piłki. Wiadomo, że kiedy po miesiącu czy dwóch nie odczuwasz poprawy, a każde wyjście na boisko kończyło się bólem, nie mogłem w stu procentach zaprezentować możliwości. Poczułem wielką ulgę, kiedy po jednym z zabiegów wyszedłem na boisko i nic mi już nie dolegało. Trzeba było tylko wrócić do właściwej formy.
To jest niesamowite jak przez te kilka lat otworzyłeś się na ludzi i media. Jeszcze dwa-trzy lata temu byłeś zdecydowanie bardziej wyciszony.
Jest zupełnie inaczej. Trzy lata w życiu to kawał czasu, a w piłce to w zasadzie wieczność. Kiedy przychodziłem do Legii, z dziennikarzami czy fotoreporterami nie miałem w ogóle do czynienia. W Puławach na meczach udzielałeś wywiadu raz na rundę i tyle. Trzeba było się przestawić.
Czego wypada ci życzyć w 2020 roku?
Z prywatnych spraw, to pewnie kiedyś ślubu, dzieci, zdrowia! Wydaje mi się, że obecna dziewczyna nadaje się na żonę, mam wsparcie, rozumie większość moich problemów.
A ze sportowych?
Fajnie byłoby dostać powołanie na Euro. Jest to możliwe, ale nie będzie to najłatwiejsze zadanie na świecie do zrealizowania.