Największy stres to wyjazd na pierwszy mecz
Szybko myśli, szybko biega, szybko pokonuje kolejne szczeble kariery. Droga z juniorów do wyjściowego składu Lecha zajęła mu sześć miesięcy. W fazie grupowej Ligi Europy zagra jeszcze przed przystąpieniem do matury.
Czy 13-letni Kuba, przychodzący do akademii Lecha, przypuszczał, że krótko po odebraniu dowodu osobistego będzie strzelać gole w europejskich pucharach?
Zdecydowanie nie – przyznaje Kamiński. – Nie zakładałem, że tak się to potoczy.
Mogłeś przebierać w ofertach. Co przesądziło o tym, że padło na Kolejorza?
Byłem na testach w kilku klubach, poza Lechem także w Górniku oraz Legii Warszawa. Ostatecznie wybierałem między Zabrzem a Poznaniem. Serce podpowiadało pierwszą opcję, bo jako chłopak z Rudy Śląskiej kibicuję Górnikowi. Musiałem jednak kierować się perspektywą własnego rozwoju.
W Górniku do dziś żałują. – Zabolał mnie fakt, że w Lechu gra młody Jakub Kamiński, chłopak z Rudy Śląskiej, junior Szombierek Bytom. Nie wierzę, że mając do wyboru świetną akademię w Zabrzu, zamiast sześciu kilometrów wolałby pokonać czterysta do Poznania – to słowa prezesa klubu, Dariusza Czernika, na łamach „Piłki Nożnej”.
Kiedy podejmowałem decyzję, Lech już miał najlepszą akademię w Polsce. Zarówno pod względem infrastruktury, jak i poziomu szkolenia. Kolejorz ściągał wtedy czołowych zawodników z mojego rocznika, chciałem sprawdzić się w tym gronie. Większość argumentów przemawiała za poznańskim klubem. Postanowiłem podjąć rękawicę. Dokonałem trafnego wyboru.
Trudno było w tak młodym wieku zdecydować się na przeprowadzkę?
Mocno zżyłem się z chłopakami z mojej okolicy, pod wieloma względami byłoby mi łatwiej, gdybym został w regionie. Uznałem jednak, że skoro chcę postawić na piłkę, powinienem szkolić się w najlepszych warunkach. Propozycja z Lecha mogła już się nie powtórzyć. Przyjęcie jej wiązało się z opuszczeniem domu w młodym wieku, ale najbliżsi nie mieli mi tego za złe. Pochodzę ze sportowej rodziny. Dla rodziców było normalne, że wybieram taką drogę, uszanowali moją decyzję, chcieli, bym rozwijał swoją pasję.
Jak chłopak z Górnego Śląska odnalazł się w Wielkopolsce?
Było mi łatwiej, ponieważ nie przychodziłem do Lecha jako jedyny ze Śląska. Miałem kolegę z Raciborza, mieszkaliśmy razem w pokoju. We dwóch było znacznie raźniej. Poza tym większość chłopaków znałem z Letniej Akademii Młodych Orłów czy rozgrywek kadr wojewódzkich. Nie byłem dla nich obcą osobą.
Zdarzały się telefony do rodziców z komunikatem: wracam, już nie chcę tu być?
W domu bywałem raz, maksymalnie dwa razy w miesiącu. Trasę pokonywałem pociągiem, rozkład jazdy znałem na pamięć. Pojawiały się takie uczucia, ale raczej wtedy, gdy już byłem w domu i musiałem wracać do Wronek. Myślałem: zostałbym dłużej, nie chce mi się jechać tyle godzin. Tak zdarzało się w pierwszych miesiącach, to było naturalne.
Internat we Wronkach stanowił szkołę życia?
We Wronkach spędziłem cztery lata. Każdy internat w jakimś stopniu uczy życia. Trzeba znać swoje miejsce w szeregu, zwłaszcza na początku. Jeśli ktoś nie jest silny mentalnie, może się pogubić.
Rocznik 2002 był w akademii Lecha szczególnie mocny. Już trzech z was ma na koncie występy w Ekstraklasie.
Tworzyliśmy bardzo dobrą ekipę. Lech miał zdolnych zawodników z regionu, dodatkowo sprowadzał graczy z innych części kraju. Trudno było się przebić, niektórym kolegom się nie udało, choć talentu im nie brakowało.
W czasach juniorskich raczej nie słyszałeś od trenerów „nie kiwaj”.
W Szombierkach mogłem robić na boisku wszystko. Na mnie opierała się gra drużyny, występowałem w zasadzie tam, gdzie chciałem: na skrzydle, często w środku pola, czasami jako napastnik. Zawsze byłem zawodnikiem dynamicznym, bazującym na szybkości. W Lechu rozwinąłem się pod względem dryblingu. Nauczyłem się, kiedy mogę kiwnąć rywala, a kiedy powinienem przytrzymać piłkę. Trenerzy drużyn młodzieżowych mocno zwracali na to uwagę.
W jakich aspektach masz najwięcej do poprawy?
Przede wszystkim gra głową. W tym elemencie mogę wejść na wyższy poziom. To nigdy nie była moja mocna strona: po meczu z Wisłą Płock śmiałem się, że w Ekstraklasie już strzeliłem głową tyle goli, co przez kilka lat w akademii.
Co było bardziej stresujące: pierwsze zgrupowanie z drużyną seniorów czy debiut w Ekstraklasie?
Coś innego – wyjazd na ligowy mecz z Wisłą Kraków w grudniu 2018 roku. Byłem bardzo młody, zdarzało mi się ćwiczyć z pierwszym zespołem. Trener Adam Nawałka zabrał mnie na to spotkanie chyba po to, żeby podczas obozu w Turcji chłopaki przynajmniej kojarzyli kim jestem. Na zgrupowaniu było już inaczej.
Czułeś tremę przed zajęciami z byłym selekcjonerem?
Raczej duży respekt. Chętnie słuchało się trenera Nawałki, miał bardzo wiele do przekazania. Nie współpracowaliśmy długo, ale zapamiętałem go pozytywnie, jako otwartą, sympatyczną i uśmiechniętą osobę. Lubił rozmawiać z piłkarzami: w trakcie zgrupowania w Belek dla każdego miał czas na chwilę pogawędki, udzielał wskazówek młodym zawodnikom.
Poprzedni sezon był przełomowy. Przebojem wszedłeś do pierwszej drużyny, w krótkim czasie wywalczyłeś miejsce w składzie. Pomyślałeś w którymś momencie: ale to wszystko przyspieszyło?
Jestem pracowity i dążę do osiągnięcia celów, lecz przyznaję: kompletnie nie spodziewałem się takiego obrotu spraw. Szykowałem się na spędzenie sezonu 2019-20 w drugim zespole. Zamierzałem się ograć, a dopiero w następnych rozgrywkach bić się o możliwość występów w Ekstraklasie. Tymczasem wszystko potoczyło się błyskawicznie i po zaledwie paru kolejkach dołączyłem na stałe do zespołu numer jeden. Istotne było to, że z rezerwami wywalczyliśmy awans – nawet będąc w bardzo dobrej formie, z trzeciej ligi byłoby mi znacznie trudniej przeskoczyć do pierwszej drużyny.
Jako podstawowy zawodnik, ale nadal jeden z młodszych, jeszcze musisz nosić worek z piłkami po treningach?
Jeśli chodzi o piłkarzy z pola, ciągle jestem najmłodszy w kadrze Lecha. Noszę piłki i będę to robić, dopóki do zespołu nie dołączą nowi zawodnicy z akademii. Gra w wyjściowym składzie czy zdobywanie bramek nie zwalniają z zabierania sprzętu po treningu. To obowiązek młodych, zupełnie normalna rzecz. Hierarchia w drużynie musi być zachowana.
Pozycja prawego obrońcy, którą obsadzałeś na początku roku, to jedna z realnych opcji na przyszłość?
Słyszałem żarty, że mogę zostać polskim Cafu. Na boku defensywy zacząłem występować podczas zimowego obozu. Pełniłem tę rolę choćby w sparingu z Szachtarem Donieck, wychodziło całkiem nieźle. Później rozegrałem kilka ligowych meczów jako obrońca. To była dla mnie nowość, ale wartościowa, bardzo dużo się nauczyłem. Nie tylko poprawiłem umiejętności defensywne – poznałem także grę z perspektywy bocznych obrońców, co pomaga mi w rywalizacji z nimi. Nie wykluczam, że w przyszłości będę tam występować. Jeden trener może widzieć we mnie skrzydłowego, inny – bocznego obrońcę.
Jak przebiegło wejście do reprezentacji młodzieżowej?
Jako zupełnie nowa osoba w kadrze musiałem poznać się z zawodnikami oraz trenerem Czesławem Michniewiczem. Zostałem przez wszystkich dobrze przyjęty. Na pierwsze zgrupowanie pojechałem z zamiarem wywalczenia miejsca w jedenastce. Nie miałem żadnych kompleksów z powodu tego, że byłem najmłodszy w drużynie.
Na boisku, i jak mówią osoby z twojego otoczenia również poza nim, nie zachowujesz się jak nastolatek. Z czego wynika ta dojrzałość?
Sport wiele mnie nauczył, ale to przede wszystkim zasługa rodziców. Zostałem wychowany tak, aby zawsze zaczynać od bycia dobrym człowiekiem i nie sprawiać problemów innym. Dzięki temu raczej cieszę się szacunkiem wśród ludzi. Tak było już w szkole podstawowej – gdy w klasie było za głośno i zwróciłem na to uwagę, po chwili zapadała cisza. Starałem się, żeby telefony z internatu do rodziców dotyczyły tylko pochwał. Dostałem nawet kilka dyplomów za zachowanie.
Za naukę też otrzymywałeś wyróżnienia?
Rodzice nie stawiali przede mną wymagań dotyczących edukacji. Mówili, że stopnie w szkole świadczą wyłącznie o mnie. W tej kwestii nie mam sobie nic do zarzucenia. Trzymałem poziom, zawsze miałem średnią ocen powyżej 4. Teraz jestem w klasie maturalnej, poza przedmiotami obowiązkowymi będę zdawać język angielski na poziomie rozszerzonym.
Co obecni 18-latkowie robią w wolnym czasie?
Sporo czasu poświęcam na naukę, a przynajmniej próbuję, bo nie jest łatwo pogodzić to z występami w pierwszej drużynie. Poza tym dbam o regenerację: lubię dobrze się wyspać, regularnie ucinam sobie drzemki w ciągu dnia. Kupiłem konsolę do gier, ale rzadko z niej korzystam.
Wśród piłkarzy jest ktoś, na kim się wzorujesz?
W dzieciństwie moim idolem był Ronaldinho. Generalnie lubiłem zawodników ze starszego pokolenia, jak Zinedine Zidane, Andrea Pirlo czy Clarence Seedorf. Często oglądałem ich na YouTube, a potem na podwórku próbowałem powtarzać sztuczki techniczne i cieszynki. Im byłem starszy, tym bardziej zwracałem uwagę na piłkarzy występujących na mojej pozycji. Na przykład na Edena Hazarda, a z Polaków na Kamila Grosickiego. W Lechu miałem kogo podpatrywać, bardzo pomógł mi Kamil Jóźwiak.
Gdzie Jakub Kamiński widzi siebie za, powiedzmy, pięć lat?
Wychodzę z założenia, że nie ma co snuć dalekosiężnych planów. Marzenia oczywiście mam, ale chcę do nich dążyć codzienną pracą.
KONRAD WITKOWSKI
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (nr 40/2020)