Przejdź do treści
Mocne teksty i wywiady. Oto nowa „PN”

Polska Ekstraklasa

Mocne teksty i wywiady. Oto nowa „PN”

Wtorek, 4 stycznia, to dzień ukazania się pierwszego w tym roku wydania tygodnika „Piłka Nożna”. Okładkę i temat tygodnia poświęciliśmy oczywiście odejściu Paulo Sousy, ale w noworocznym numerze nie mogło zabraknąć klasycznego TOP55 najlepszych piłkarzy PKO Bank Polski Ekstraklasy.


SOUSA W BRAZYLII, POLSKA BEZ SELEKCJONERA. Szczęśliwy zbieg okoliczności


Paulo Sousa nie okazał się skutecznym trenerem, bo nie miał dobrych wyników z reprezentacją Polski. Nie okazał się człowiekiem godnym zaufania, bo zostawił drużynę przed najważniejszymi meczami – okręt lekko zboczył z kursu na baraże, a on już wiosłował w szalupie. Okazał się za to nieudolną podróbką Pepa Guardioli, bo obaj pięknie mówią o piłce, ale tylko jeden potrafi słowa przenieść na boisko. Okazał się karierowiczem.

PRZEMYSŁAW PAWLAK

Nawijać makaron na uszy potrafi, w bajerowaniu przerósł nawet Leo Beenhakkera, a to wysoko zawieszona poprzeczka. Tyle po sobie zostawił – piękne opowieści, czyli de facto nic. Sousa zakończył pracę z reprezentacją Polski na chłodno, bez skrupułów, skalkulował, co będzie dla niego korzystniejsze. Znalazł się w momencie, w którym to on jest atrakcyjny na rynku pracy, bo wszedł do barażu o awans na mundial, ale nie zdążył go przegrać, co obniżyłoby jego notowania. Zresztą, porażka wiązałaby się ze stratą posady w Polsce, w Flamengo zagwarantował sobie dłuższy i lepiej płatny kontrakt. W całym zgiełku, który towarzyszył Portugalczykowi w ostatnich dniach, najgorsza wiadomość dotyczy więc reprezentacji Polski – Sousa najprawdopodobniej doszedł do wniosku, że udział w barażach o mundial to dla jego kariery ryzyko. Tu nie chodzi wyłącznie o pieniądze, w kontrakcie z Polskim Związkiem Piłki Nożnej miał zapisaną premię za awans w wysokości okrągłego miliona euro. Portugalczyk musiał jednak uznać, że lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu, pośrednio ukazując swoje prawdziwe przekonanie o potencjale sportowym biało-czerwonych.

Negocjacje

Gdy w trakcie świąt Bożego Narodzenia zdecydował się wystąpić o rozwiązanie kontraktu z PZPN za porozumieniem stron, stało się jasne, że w praktyce przestał pełnić funkcję selekcjonera. Przepadło i tak ograniczone zaufanie federacji do trenera, opinia publiczna nie zostawiła na Portugalczyku suchej nitki, a po oficjalnym ogłoszeniu rozstania także niektórzy zawodnicy w mediach społecznościowych dali wyraz temu, co myślą o Sousie. Zanim jednak umowa została oficjalnie rozwiązana, toczyła się gra o odszkodowanie – jej rezultat był znany od momentu jej rozpoczęcia, Portugalczyk do reprezentacji Polski już się nie dotknie, chodziło tylko o to, by wycisnąć z niego kasę. Ale też nie można było przesadzić, bo czas gonił Portugalczyka, więc gdyby sprawa przeciągała się w nieskończoność, Flamengo mogłoby wycofać się z ustaleń z Sousą i gorący kartofel znów trafiłby w ręce PZPN. Prezesowi Cezaremu Kuleszy nie uśmiechało się płacenie w sumie 130 tysięcy euro miesięcznego wynagrodzenia dla Portugalczyka i jego sztabu i jeszcze wypłacanie mu premii za ewentualny awans na katarski mundial nawet w sytuacji, gdyby zespół prowadził inny szkoleniowiec.

Nie zgodził się więc na polubowne rozwiązanie umowy trenera, nastała cisza, ale to Sousa musiał się spieszyć. Pierwsza propozycja, którą przedstawił obóz Sousy, opiewała na 200 tysięcy euro odszkodowania. Portugalczyk w rozmowach nie uczestniczył, nie kontaktował się z Kuleszą, sprawę pilotowali prawnicy obu stron. Strona szkoleniowca argumentowała między innymi, że w związku z histerią, która wybuchła w mediach, trener zaczął obawiać się o własne bezpieczeństwo, że nie może dalej prowadzić biało-czerwonych, bo w Polsce nie będzie czuł się komfortowo. To dlatego po zwołanym w trybie pilnym posiedzeniu zarządu PZPN nie wiadomo było niczego, federacja nie chciała dawać argumentów prawnikom Sousy. Kilka godzin później stanęło na tym, że Portugalczyk wypłaci polskiej stronie w dwóch ratach blisko 2 miliony złotych odszkodowania, w skrócie mówiąc – mniej więcej tyle, ile trener i jego ludzie zarobiliby w PZPN do końca marca, czyli do momentu zakończenia ich umów. Ustalono także, iż za grudzień Sousa i jego ludzie otrzymają połowę zapłaty (wypłaty za ostatni miesiąc dla trenera i jego współpracowników zostały wstrzymane do zakończenia negocjacji). A zatem nie dość, że Portugalczyk zobowiązał się wypłacić federacji około 2 miliony złotych, to jeszcze polska strona zaoszczędzi podobną kwotę, nie musząc wypłacać pensji Sousie i jego sztabowcom.

Bońka wina

Być może do całego zamieszania by nie doszło, gdyby poprzedni prezes PZPN, Zbigniew Boniek, umieścił w kontrakcie Portugalczyka wysoką kwotę wykupu trenera – na tyle wysoką, że Sousa nawet nie zastanawiałby się nad innymi propozycjami. Z drugiej strony, czy umieszczenie takiej kwoty nie skutkowałoby reakcją drugiej strony i podbijaniem na przykład wysokości zarobków trenera? Sprawa nie jest zero-jedynkowa, do Bońka należy więc kierować uwagi nie tyle w kontekście nieodpowiednio sporządzonej umowy z Sousą, ale w ogóle w kontekście jego wyboru. W pojedynkę umocował bowiem na stanowisku selekcjonera człowieka niepoważnego. I na nic argumenty, że sportowy plan wykonał, bo zajął drugie miejsce za Anglią w fazie grupowej eliminacji mistrzostw świata – podobnie jak Jerzemu Brzęczkowi w kwalifikacji do finałów Euro 2020 pomogło losowanie grup, tak stało się też w przypadku Portugalczyka. Kuleszy przyszło posprzątać bałagan po Sousie, bo wydarzenia z końca grudnia obciążają wyłącznie konto trenera, nawet jeśli argumentował, że to federacja ponosi odpowiedzialność za rozpętanie burzy medialnej wokół niego. W końcu to szkoleniowiec postanowił czmychnąć na pewniejszy grunt. Kulesza sprawnie poprowadził temat rozwiązania umowy selekcjonera, a i wysłuchał uwag zarządu PZPN, czyli odwrotnie niż Boniek – mimo że podobnie jak Zibi dostał od tego gremium legitymację do jednoosobowego wyboru trenera pierwszej reprezentacji rozszerzoną na kadrę U-21. Zresztą, wcale niewykluczone, że dobrze się stało, iż kontrakt skonstruowany był w taki sposób. To przecież pozwoliło na odejście Sousie, nie wiadomo bowiem na jakiej podstawie miałby wygrać baraż z Rosją, skoro wcześniej w roli selekcjonera reprezentacji Polski zwyciężał wyłącznie słabeuszy. Krótko mówiąc – rozstanie z Portugalczykiem pod względem sportowym i finansowym nie musi wyjść polskiej stronie bokiem, gdyż selekcjonerem okazał się marnym.

(…)

TOP 55 – JESIENNY RANKING LIGOWCÓW. Gdzie jest ta Legia?


Nie mogło być inaczej – ligowa jesień była szalona, a pierwiastek tego szaleństwa wkradł się również do naszego rankingu, o czym świadczy rzut oka na jedenastkę All Star i ekipę dublerów. Na pełnych listach też nie brak niespodzianek – nie ma byłego mistrza świata, nie ma żadnego zawodnika z zespołu aktualnego mistrza Polski.

PAWEŁ GOŁASZEWSKI, ZBIGNIEW MUCHA

Ale czy mogło być inaczej, skoro Legia Warszawa rok kończy w strefie spadkowej z dziesięcioma porażkami na koncie? Trudno w tej sytuacji było obronić jakąkolwiek kandydaturę. W każdym razie, bez niepotrzebnych wstępów, a gwoli tylko systematyki przypominamy, że wiek podajemy rocznikowo, prócz narodowości i klubu dopisujemy liczbę meczów w rundzie jesiennej, zdobytych bramek i zaliczonych asyst, natomiast w przypadku bramkarzy liczbę przepuszczonych goli i zachowanych czystych kont.

(…)

ŚRODKOWI OBROŃCY

1. Antonio MILIĆ
Chorwacja – 28/Lech Poznań/12, 3, 2

2. Benedikt ZECH
Austria – 32/Pogoń Szczecin/19, 0, 0

3. Andrzej NIEWULIS
33/Raków Częstochowa/17, 2, 0

4. Michał PAZDAN
35/Jagiellonia Białystok/12, 0, 0

5. Raphael ROSSI
Brazylia – 32/18, 1, 0

6. Bartosz SALAMON
31/Lech Poznań/19, 2, 0

7. Adrian GRYSZKIEWICZ
23/Górnik Zabrze/16, 1, 0

8. Kostas TRIANTAFYLLOPOULOS
29 – Grecja/Pogoń Szczecin/19, 2, 0

W każdej formacji lider z Poznania ma lidera z prawdziwego zdarzenia. Od początku sezonu w znakomitej dyspozycji jest Antonio Milić, który do spółki z Bartoszem Salamonem stworzył zaporę nie do przejścia w wielu spotkaniach. Bramkarze Kolejorza przez wiele spotkań mieli w zasadzie pojedyncze strzały do obronienia, w czym zasługa obu stoperów. Chorwat nie dość, że gra na bardzo wysokim poziomie w defensywie, to także w ataku daje sporo dobrego. W klasyfikacji kanadyjskiej ma już pięć punktów, czyli więcej niż niejeden zawodnik ofensywny w lidze. Co ważne, jego gole i asysty dały Kolejorzowi kilka punktów. To Milić asystował przy trafieniu Pedro Tiby w ostatniej minucie meczu z Pogonią, które zapewniło liderowi PKO Bank Polski Ekstraklasy remis. Stoper napoczął Wartę w derbach i pozwolił Lechowi wejść na wyższe obroty w drugiej połowie. W Lubinie to także on otworzył wynik spotkania, a w ostatnim meczu rundy jesiennej z Górnikiem Zabrze zdobył bramkę w końcówce, która dała zwycięstwo ekipie z Poznania.

Obok Chorwata Benedikt Zech, czyli podstawowy stoper zeszłego sezonu. Austriak gra znakomicie, świetnie się ustawia, czyta grę i powoduje, że Portowcy mają bardzo szczelny statek. Najważniejszą informacją w jego przypadku było przedłużenie kontraktu o kilka lat. Dariusz Adamczuk, szef pionu sportowego Pogoni, podkreśla, że właśnie na Zechu ma być budowana siła obrony szczecinian. Trudno się jednak temu dziwić, bo Austriak nie schodzi poniżej bardzo wysokiego poziomu.

Gdyby Andrzej Niewulis był o kilka lat młodszy, selekcjonerzy reprezentacji Polski poważnie rozważaliby jego kandydaturę w kontekście powołania. Ten sam problem ma Michał Pazdan. Doświadczony obrońca mimo słabszej postawy Jagiellonii, do siebie może mieć pretensje jedynie o mecz z Pogonią – w pozostałych grał dobrze lub bardzo dobrze.

(…)

OFENSYWNI POMOCNICY

1. Joao AMARAL
Portugalia – 31/Lech Poznań/19, 8, 5

2. Ivi LOPEZ
Hiszpania – 28/Raków Częstochowa/17, 10, 6

3. Pelle VAN AMERSFOORT
Holandia – 26/Cracovia/18, 8, 0

4. Jesus IMAZ
Hiszpania – 32/Jagiellonia Białystok/13, 7, 2

5. Sebastian KOWALCZYK
24/Pogoń Szczecin/19, 5, 2

6. Mateusz PRASZELIK
22/Śląsk Wrocław/15, 4, 3

7. Kacper KOZŁOWSKI
19/Pogoń Szczecin/18, 3, 4

8. Bartosz NOWAK
29/Górnik Zabrze/19, 4, 4

9. Rafał WOLSKI
30/Wisła Płock/16, 3, 5

10. Michał CHRAPEK
30/Piast Gliwice/17, 4, 2

Lider mógł być tylko jeden. Joao Amaral to być może w ogóle najlepszy piłkarz pierwszej części rozgrywek. Tak jak jego pierwszeństwo nie podlegało dyskusji, tak równie zaskakujący był renesans formy Portugalczyka. Jego powrót na Bułgarską z wypożyczenia do Pacos de Ferreira większość obserwatorów skwitowała wzruszeniem ramion. Nikt nie próbował klasyfikować Amarala jako ewentualnego wzmocnienia, nikomu nie przyszłoby do głowy szukać w nim kluczowego elementu w grze o mistrzostwo Polski. To się nie składało do kupy. Kilkaset tysięcy euro jakie KKS zapłacił 2,5 roku temu Benfice dawno spisano na straty. Mało kto zwrócił jednak uwagę, że w poprzednim sezonie ligi portugalskiej 30-letni pomocnik rozegrał 29 meczów. Oczywiście nie w pełnym wymiarze, częściej jako zmiennik, ale jednak. Do Polski wrócił odmieniony, pod okiem Macieja Skorży nastąpił ciąg dalszy przemiany. Dynamiczny, odważny, sporo widzący, biorący na siebie odpowiedzialność, kto wie – może nawet bardziej wszechstronny niż Pedro Tiba. Amaral w jednej rundzie strzelił 8 goli i zaliczył 5 asyst. Jego umowa z Lechem obowiązywała do końca sezonu, zimą mógł zacząć rozglądać się za nowym pracodawcą, tymczasem pod koniec grudnia Portugalczyk parafował nowy kontrakt – do 30 czerwca 2024.

Za jego plecami kilkuosobowe grono piłkarzy, do których formy trudno mieć większe zastrzeżenia, co najwyżej do momentów zastojów. Niemniej Ivi Lopez, Pelle van Amersfoort czy Jesus Imaz (jego zastój wynikał głównie z poważnej kontuzji), to piłkarze uzależniający od siebie, a właściwie swojej skuteczności drużyny. Będący w formie Lopez śmiało może ubiegać się o miano najlepszego piłkarza ligi. Potencjalnie takim może być nawet Imaz, o wachlarzu umiejętności dla większości rywali i partnerów niedostępnych. Trudno z kolei nawet szacować, gdzie byłaby w tym momencie Cracovia, gdyby nie liczby holenderskiego wieżowca.

Dalej zbiór kilku kandydatur nieoczywistych, który jednak otwiera kandydatura jak najbardziej oczywista. Otóż Sebastian Kowalczyk dojrzał do roli jednego z liderów Pogoni. Zapewnia drużynie nie tylko konkretne statystyki, ale stanowi istotny element w grze Portowców.

Ciekawa jest lista tych, którzy się nie zmieścili. Otwiera ją Mateusz Szwoch. Dalej cichy bohater Pogoni – Jean Carlos, a także ci, do których klasy nie mamy wątpliwości, lecz z różnych powodów na listę wejść nie mogli. Marcin Cebula z powodu kontuzji stracił znaczną część jesieni. Z kolei kłopot sprawia ocena Josue. Potencjał? Ogromny. Pod wieloma względami, także pierwotnej „muskulatury”, przypomina wczesnego Vadisa. Nie posiada umiejętności dryblingu Belga, jego wizji, kreacji, ale przegląd pola, długie podanie i rozumienie gry ma na najwyższym poziomie. Pozostają oczywiście braki w grze defensywnej, niechęć do biegania. To pomocnik – przynajmniej w jesiennym wydaniu – nieco w starym typie, na jakich we współczesnym futbolu zapotrzebowanie maleje. W legijnej miernocie ugrzązł nawet Luquinhas, który miał przebłyski, jak to on, lecz stanowczo zbyt rzadko. Tych dwóch legionistów powinno rządzić w lidze, tymczasem ostatnie pół roku mogą spisać na straty.

(…)

90 MINUT Z ARIELEM BORYSIUKIEM. Zamknięty w bańce


To był jeden z najmniej spodziewanych transferów ostatnich lat w polskiej piłce. Latem Ariel Borysiuk postanowił po raz kolejny wyjechać z kraju. Pomocnik podpisał kontrakt w Indiach, gdzie gra wszystko od deski do deski.

PAWEŁ GOŁASZEWSKI

Dlaczego w Indiach gracie cały czas co trzy dni?
Kalendarz mamy bardzo napięty, liga zaczęła się miesiąc temu, a już rozegraliśmy dziesięć spotkań – mówi Borysiuk. – Gramy w zasadzie co chwilę, ostatnia kolejka jest zaplanowana na początek marca, więc mecze są ułożone co trzy, cztery dni. Napięty terminarz ma związek z tym, że za rok zaplanowany jest mundial, więc kolejny sezon trzeba będzie rozegrać prawdopodobnie wcześniej. Nie wiem jednak, jak ma to dokładnie wyglądać. I też nie wiem, co będzie ze mną, ponieważ mam kontrakt do końca marca. Klub ma klauzulę, z której może skorzystać i zatrzymać mnie na kolejny rok, ale na razie nie wybiegam tak daleko w przyszłość.

Z Indian Super League nikt nie spada?
Nie ma czegoś takiego jak spadek. Liga funkcjonuje na podobnych zasadach jak Major League Soccer – jest jedenaście klubów, ale w przyszłym roku ta liczba ma wzrosnąć. Po sezonie zasadniczym nie ma także mistrza kraju. Każdy stawia sobie za cel miejsce w pierwszej czwórce, która na koniec gra w play-offach i dopiero wtedy zostaje wyłoniony mistrz.

Jakim klubem jest Chennaiyin?
Jednym z najpopularniejszych w Indiach. Tegoroczny sezon jest dopiero ósmym, kiedy ISL ma swoje rozgrywki. Do tej pory mój zespół dwukrotnie sięgał po mistrzostwo kraju, a w historii lepsze jest tylko Atletico de Kolkata, które ma trzy tytuły. Chcemy w tym sezonie zmazać plamę z poprzedniego, nieudanego, kiedy udało się wygrać tylko trzy z dwudziestu spotkań.

Jak wygląda życie w Indiach?
Nie mam zielonego pojęcia. W Chennai nawet nie byłem, znam je tylko ze słyszenia. Przyleciałem z Warszawy i jestem zamknięty w hotelu. Żaden piłkarz z ISL nie ma prywatnego życia, wszyscy jesteśmy umieszczeni w „bańce” i możemy przemieszczać się jedynie na treningi oraz mecze. Jestem w Indiach od 15 września i do końca trwania ligi nie mogę opuszczać hotelu. Trzy tygodnie temu klub zrobił wyjątek i zabrał nas na kilka godzin nad morze, abyśmy zmienili otoczenie choć na chwilę. Ludzie tutaj bardzo boją się koronawirusa i dlatego jako zawodowi piłkarze zostaliśmy odcięci od życia codziennego. Populacja jest olbrzymia, więc ryzyko zakażenia się jest bardzo duże. Wszystkie mecze gramy w jednym mieście – na trzech stadionach w Goa. Wiedziałem, na co się piszę. Przed podpisaniem kontraktu zostałem poinformowany, jak będę funkcjonować.

Liga indyjska jest silna?
W porównaniu z ligą polską jest dużo słabsza. W Ekstraklasie gra się bardziej fizycznie, więcej się biega, piłkarze chętniej wchodzą w kontakt z rywalem. Duży wpływ mają na to limity obcokrajowców. Na boisku może przebywać tylko czterech piłkarzy spoza Indii. Tutejsza reprezentacja nie jest zbyt silna, więc wprowadzili przepis, aby promować i rozwijać miejscowych zawodników. Ostatnio kilka spotkań grałem jako środkowy obrońca i z reguły miałem przeciwko sobie obcokrajowca. Kluby w Indiach mają taką politykę, że skoro mogą mieć w kadrze ograniczoną liczbę piłkarzy spoza kraju, stawiają głównie na graczy ofensywnych. Za nimi trzeba się nabiegać, więc nie ma mowy, że stanę w obronie i się nie spocę. Choć gdyby limit nie obowiązywał, ISL byłaby silniejsza.

A jak wyglądają sprawy finansowe?
Nie narzekam na zarobki, choć słyszałem, że niektóre kluby płacą jeszcze więcej niż mój. Kontrakt mam bardzo dobry, nie ma co tego ukrywać. W Polsce mógłbym liczyć na podobną pensję tylko w trzech topowych klubach.

Czyli finanse trochę rekompensują półroczne zamknięcie w hotelu?
Nie będę robił z siebie męczennika i narzekał, że siedzę sam w hotelu przez kilka miesięcy, bo byłoby to słabe. Podjęliśmy z rodziną decyzję, byłem w pełni świadomy, jak będzie wyglądało moje życie. Trenuję, gram, zarabiam dobre pieniądze.

Z rodziną się w ogóle widujesz?
Tylko na kamerce. Otrzymaliśmy co prawda zgodę, aby rodzina przyleciała w odwiedziny na kilka dni, ale na razie z tego nie skorzystaliśmy. Nasz hotel to też nie jest sześciogwiazdkowa rezydencja, w której rodzina czułaby się swobodnie. Mamy basen, siłownię, czyli podstawowe rzeczy, ale ten obiekt nie jest zbyt duży. Podjęliśmy decyzję, że do końca kontraktu zostanę w Indiach sam. Czas leci w miarę szybko, przyleciałem tu trzy i pół miesiąca temu, a do końca rozgrywek pozostały już tylko trzy miesiące. Najgorszy był okres przygotowawczy, który trwał dwa miesiące. Po przylocie do Indii trafiłem na ośmiodniową kwarantannę i dopiero od 23 września rozpoczęliśmy treningi. Do końcówki listopada było ciężko, ale kiedy liga już wystartowała, mamy z górki. Gramy co trzy dni, czas szybciej leci.

(…)

FASCYNUJĄCA JESIEŃ W BUNDESLIDZE. Na wariackich papierach


Chyba nikt nie spodziewał się, że runda jesienna w Bundeslidze będzie tak zwariowana. Tempo wydarzeń było intensywne – faworyci w odwrocie, trenerzy padający jak muchy, wysyp ludowych bohaterów. A to dopiero połowa sezonu.

MACIEJ IWANOW

Łudziliśmy się, że walka o tytuł będzie tym razem bardziej porywająca i potrwa do ostatnich kolejek. Wprawdzie Bayern może powoli chłodzić szampany, bo przewaga, jaką wypracował już w grudniu jak najbardziej go do tego uprawnia, ale nie znaczy to, że brakowało emocji. Wręcz przeciwnie. Dawno nie byliśmy świadkami sezonu, w którym dosłownie każda kolejka obfitowała w tak wiele zwrotów akcji czy wydarzeń pozaboiskowych odbijających się echem w całych Niemczech. Przed sezonem doszło do rekordowo wielu trenerskich zmian i jesień je mocno zweryfikowała – jedne na plus, drugie na minus i to czasem wręcz szokująco. Jeśli ktoś uważał, że Bundesliga traci na wartości i staje się nudna przez dominację Bayernu, po rundzie jesiennej musiał zmienić zdanie. Walka o europejskie puchary będzie zacięta do końca, podobnie jak batalia o utrzymanie w lidze.

Wygrana na loterii

Już od czasów pracy w Hoffenheim Julian Nagelsmann okrzyknięty został trenerskim wybrańcem i młodym geniuszem. Każdy kolejny krok w jego karierze to potwierdzał, a przejście do Bayernu miało być sprawdzianem ostatecznym. I po pół roku pracy można powiedzieć, że radzi sobie znakomicie, a mistrzowie Niemiec zyskali najlepszego możliwego szkoleniowca na długie lata. Wprawdzie nie obyło się bez kilku ligowych wpadek czy szokującej porażki w Pucharze Niemiec z Borussią Moenchengladbach, ale Nagelsmann zasłużył na absolutną jedynkę w niemieckiej skali ocen. Dziewięć punktów przewagi nad drugą w tabeli Borussią Dortmund już po rundzie jesiennej oznacza spokojną wiosnę i możliwość skoncentrowania się na Lidze Mistrzów. A w tej nowy szkoleniowiec miał wejście smoka i w fazie grupowej wygrał komplet spotkań. Jego perfekcyjność i wręcz szaleńcza mania przywiązywania uwagi do detali mogła znaleźć ujście. Runda jesienna w lidze była najlepsza od czasów Pepa Guardioli. Wniósł do zespołu świeże powietrze. Przywrócił do życia Leroya Sane, pod jego wodzą znacznie efektywniej gra Kingsley Coman. Ale Nagelsmann jesienią nie był tylko trenerem – był głosem Bayernu, liderem czy wręcz bawarskim ministrem spraw zagranicznych. Gdy w Monachium wrzało podczas kryzysu katarskiego, a zarząd klubu milczał, on wziął sprawy w swoje ręce i cierpliwie wyrażał swoje zdanie. Gdy Joshua Kimmich i spółka nie chcieli się szczepić, Nagelsmann był ich pierwszym obrońcą i szedł na wymianę ciosów z dziennikarzami. Oliver Kahn powiedział, że widać jego charakter pisma. Praktycznie każdy trener marzy o pracy w Bayernie, Nagelsmann też marzył. To, że dostał od razu ogromny kredyt zaufania i pięcioletni kontrakt, będąc wciąż trenerem na dorobku, było wyjątkowe. Ale zdążył już udowodnić, że jest dla Bayernu wygraną na loterii.

A Robert Lewandowski? Nie schodzi ze swojego poziomu. 19 bramek po rundzie jesiennej to znakomity wynik – pobił rekord goli Gerda Muellera strzelonych w kalendarzowym roku. Do pobicia rekordu wszech czasów w Bundeslidze coraz bliżej. Polakowi brakuje do tego 70 trafień.

Borussia Dortmund wypisała się z walki o mistrzostwo, lecz kibice nie mają wcale powodów do załamywania rąk, a wręcz przeciwnie. Wraz z przyjściem trenera Marco Rose widać jak na dłoni progres w grze i mentalnym podejściu do spotkań. Coraz częściej BVB potrafi przepychać mecze, w których jej nie idzie, co w przeszłości nie zdarzało się zbyt często. Naturalnie cieniem kładzie się kilka wstydliwych wyników i kompromitacja w Lidze Mistrzów, ale powiedzieć, że Rose miał w drużynie szpital, to nic nie powiedzieć. Co kolejkę zamiast skupić się na taktyce i zastanawiać się jak sensownie złożyć zespół. Gdyby miał do dyspozycji w pełni zdrowy skład, walka o paterę z pewnością trwałaby jeszcze długo. Mimo to można z optymizmem oczekiwać dalszej pracy trenera. Ma pomysł i plan na jego realizację, a za to, że zrobił z Juliana Brandta z powrotem piłkarza, który błyszczy i był jedną z pierwszoplanowych postaci w drużynie – ukłony. Wiosna może być jeszcze bardzo udana – w Pucharze Niemiec po odpadnięciu Bayernu bardzo możliwa jest powtórka z poprzedniego sezonu. Do tego dochodzi Liga Europy, w której Borussia może powalczyć nawet o końcowe zwycięstwo. W tle cały czas trwa walka o jeszcze jeden rok z Erlingiem Haalandem na pokładzie.

Freiburg został bezapelacyjnie największą rewelacją pierwszej połowy sezonu. Trzecie miejsce to najwyższa lokata, jaką kiedykolwiek zajmował po rundzie jesiennej. I trzeba stanowczo podkreślić, że całkowicie zasłużenie. Praca trenera Christiana Streicha, któremu niedawno stuknęło dziesięć lat tam na stanowisku, jest nie do przecenienia. SCF imponował pod każdym względem i był monolitem, w którym trudno było szukać słabego ogniwa. Wprawdzie niezwykle ciężko będzie utrzymać podium, bo konkurencja nie śpi, ale już sam awans do europejskich pucharów na nowym stadionie byłby gigantycznym sukcesem. Na razie jednak, w myśl credo Streicha: ciszej jedziesz, dalej zajedziesz. Niezależnie od końcowego wyniku, 6:0 z BMG przejdzie do historii, był to 45-minutowy pokaz futbolu.

Red Bull (nie) dodaje skrzydeł

Dla RB Lipsk to miał być zupełnie inny sezon, niż wyszedł – 10 miejsce i gigantyczna strata do wicelidera to kompromitacja. Miało być kolejne bezbolesne przekazanie pałeczki w trenerskiej sztafecie i wypromowanie kolejnego talentu z redbullowskiej stajni, a wyszła spektakularna klęska. Jesse Marsch nie podołał z wielu powodów. Chciał być bardziej rangnickowy od samego Rangnicka. Z takim potencjałem ludzkim, jaki miał Amerykanin w kadrze, jest niepojęte, że prezes Oliver Mintzlaff trzymał go tak długo. Następcą został Domenico Tedesco, znany z pracy w Schalke, z którym zdobył wicemistrzostwo Niemiec oraz ostatnio w Spartaku Moskwa. Było sporo obaw, bo Tedesco, egzamin na trenera zdawał razem z Nagelsmannem, znany był w Niemczech raczej z defensywnego stylu gry. Nie były to obawy bezpodstawne, wprawdzie w jego debiucie zespół rozgromił Borussię Moenchengladbach, ale potem w meczach z Augsburgiem i Arminią zdobył zaledwie punkt. Wiosna zapowiada się w Lipsku stresująco. Brak awansu RBL do europejskich pucharów będzie wręcz skandaliczny. Jedynym, do którego nie można mieć zastrzeżeń po fatalnej jesieni jest Christopher Nkunku. Prezentował życiową formę, a 15 bramek i 10 asyst we wszystkich rozgrywkach jest znakomitym wynikiem, Lipsk może się spodziewać gradu ofert po sezonie.

(…)

SPIS TREŚCI:

4. TEMAT TYGODNIA: REPREZENTACJA POLSKI PORZUCONA PRZEZ SELEKCJONERA
6. 90 MINUT Z ARIELEM BORYSIUKIEM
9. PRETEKSTY RYSZARDA NIEMCA
10. TOP 55, EKSTRAKLASOWA JEDENASTKA RUNDY
14. LIGOWE ROZCZAROWANIA JESIENI
15. ROMAN KOŁTOŃ W „PN”
16. OD LECHA DO BRUK-BETU – PODSUMOWANIE PIERWSZEJ CZĘŚCI SEZONU W WYKONANIU KLUBÓW EKSTRAKLASY
22. MNIEJ ZNANE TWARZE LIGI: JAROSŁAW SZANDROCHO
24. NAJLEPSI W GRUDNIU W EKSTRAKLASIE
25. JAK WYDOSTAĆ SIĘ Z PIERWSZOLIGOWEGO DNA
26. TWO ANGRY MEN, CZYLI FILIP KAPICA I MATEUSZ ŚWIĘCICKI
28. WALIA W DRODZE NA MUNDIAL
30. TOP 110, RANKING EUROPEJSKICH ZAWODNIKÓW
34. DOMINACJA MANCHESTERU CITY W ANGLII TRWA
36. GIANLUCA SCAMACCA MIĘDZY INTEREM A JUVENTUSEM
38. PASJONUJĄCY SEZON BUNDESLIGI
41. NOWA MISJA BOBA BRADLEYA
42. RIVER PLATE KRÓLUJE W ARGENTYNIE
44. CO SŁYCHAĆ W REPREZENTACJI CZECH
45. GRUDZIEŃ NA STARYM KONTYNENCIE
48. WP W „PN”: ROZMOWA Z JACKIEM ZIELIŃSKIM, NOWYM DYREKTOREM SPORTOWYM LEGII WARSZAWA
50. PIŁKA W TV
51. NA ZDROWY ROZUM LESZKA ORŁOWSKIEGO
52. DRUŻYNA NA ŻYCZENIE: 1. FC MAGDEBURG 1973-74

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024