Przejdź do treści
Mocne teksty i wywiady. Oto nowa PN

Polska Reprezentacja Polski

Mocne teksty i wywiady. Oto nowa PN

Wtorek 15 czerwca to dzień ukazania się najnowszego wydania tygodnika „Piłka Nożna”. Co tym razem znajdziecie ciekawego?

DOGRYWKA Z IRENEUSZEM MAMROTEM. Nie skończyłem jeszcze porządków


Jagiellonia długo szukała nowego trenera. Na Podlasiu poproszono nawet firmę zewnętrzną, aby wspomogła klub w poszukiwaniach. No i oto wybór padł na szkoleniowca, który doprowadził Pszczółki do wicemistrzostwa Polski w 2018 roku.

PAWEŁ GOŁASZEWSKI

Jest pan człowiekiem przesądnym?
Nie – odpowiada Ireneusz Mamrot. – Znam powiedzenie, że dwa razy nie wchodzi się do tej samej rzeki, ale nie przywiązuję do niego wagi. Dla mnie to nie jest pierwszy powrót do klubu, w którym byłem wcześniej. Kiedy pracowałem w Trzebnicy również miałem podobną sytuację. Przy pierwszym podejściu wywalczyłem z drużyną awans do czwartej ligi, a przy drugim skończyliśmy z awansem do trzeciej, w której sporo namieszaliśmy. Zabrakło nam dwóch punktów do awansu do drugiej ligi, a budżet mieliśmy nieporównywalnie mniejszy w stosunku do faworytów, jak na przykład Chrobry Głogów. Drugie podejście było zatem lepsze.

W Jagiellonii słowo lepiej oznaczałoby mistrzostwo Polski.
Zdaję sobie sprawę, że pierwsze moje podejście zakończyło się srebrnym medalem. Wiadomo, że człowiek chciałby odnieść jeszcze większy sukces, ale na dzisiaj musimy patrzeć na sytuację zupełnie inaczej. Chcemy przede wszystkim wzmocnić zespół i sprawić, aby Jaga wróciła do czołówki. Ten klub zasługuje na to, aby grać o coś więcej niż środek tabeli.

W trakcie pierwszej konferencji prasowej często mówił pan o wzmocnieniu linii obrony.
Od tamtej pory nic się nie zmieniło, to jest dla nas priorytet. Spójrzmy, ile goli zespół stracił w minionym sezonie. Jagiellonia miała drugą najgorszą obronę w całej lidze, czyli jest spore pole do poprawy. W Białymstoku dobrze funkcjonuje akademia, mamy wielu utalentowanych juniorów, z których kilku pojedzie z nami na obóz do Kępy. Znam ich, bo przecież nie minęło tak dużo czasu od mojej wyprowadzki z Białegostoku. Do tego doszło kilku nowych, którzy wtedy mieli po 14-15 lat, jest w kim wybierać. Są to głównie zawodnicy ofensywni.

Pana rola przy transferach do klubu się zmieniła?
Prezes Kulesza w trakcie mojej pierwszej kadencji często pytał o zdanie w sprawie nowych piłkarzy, ale czasami podejmował decyzje samodzielnie, jeśli był przekonany do konkretnego zawodnika. Wiele z tych ruchów było udanych i nie jest tajemnicą, że to właśnie prezes miał największy wpływ na ruchy transferowe. Dzisiaj każdego piłkarza omawiamy w szerszym gronie.

Kto tworzy ten komitet?
Dostajemy szczegółowe raporty od skautów, każdy piłkarz jest analizowany przez naszych ludzi. Później siadamy i dyskutujemy na temat każdego zawodnika, niektórych znamy, więc nie potrzebujemy ich dodatkowo oglądać. Co do wspomnianego grona: jestem ja, jest pani prezes, są też inni udziałowcy.

Piłkarze, których znacie i nie musicie dokładniej analizować, grali kiedyś w Jagiellonii?
Na dzisiaj nie ma w tym gronie takich zawodników. Sytuacja na rynku jest jednak bardzo dynamiczna. Sam byłem świadkiem wielu sytuacji, kiedy na początku okna nie było nawet cienia szansy na sprowadzenie piłkarza, a kilka tygodni później był już w naszych realiach. W ligach zagranicznych jest wielu polskich zawodników, którzy na dzisiaj nie wyobrażają sobie powrotu do ojczyzny, ale nie wiemy, co będzie w sierpniu. Może zmienią zdanie?

Kiedy patrzy pan na kadrę Jagi to uważa pan, że jest w niej za dużo obcokrajowców?
W polskiej lidze jest ogólny trend sprowadzania obcokrajowców. Nie jest łatwo pozyskać Polaka, bo wymagania finansowe zawodników jak i klubów są o wiele większe. W Jagiellonii sondujemy polskich piłkarzy oraz zagranicznych, ale jeśli uda nam się pozyskać zawodników, z którymi prowadzimy rozmowy, to większość z nich będzie Polakami. Transferów nie będzie dużo – trzy, może cztery.

Trzech Polaków i jeden obcokrajowiec?
Tak byśmy chcieli. Na dzisiaj trwają rozmowy, nie są jeszcze sfinalizowane. Idziemy w kierunku polskich zawodników, ale zobaczymy jak potoczą się negocjacje.

Rozglądacie się za wolnymi piłkarzami?
Trudno dzisiaj wyciągnąć piłkarza, który ma ważny kontrakt. We wspomnianej grupie jest jeden zawodnik związany umową z innym klubem.

(…)

Skończył pan już porządki kadrowe?
Nie, zobaczymy jak potoczą się rozmowy transferowe. Dopiero po nich będziemy podejmować kolejne decyzje, ponieważ chcemy mieć szeroką kadrę. Nie chcę dopuścić do sytuacji, że na jedną pozycję będę miał tylko jednego piłkarza. Kontuzjowany jest Runje, problemy zdrowotne ma także Paweł Olszewski, a Maciej Twarowski doznał urazu we wspomnianym meczu rezerw. Szkoda, bo to chłopak z dużym potencjałem i liczyłem na niego. Przegapi niestety kolejny okres przygotowawczy…

NAJLEPSZY PIŁKARZ MECZU OTWARCIA. Bez znieczulenia


Jeśli przyjmiemy, że większość na myśl o dentyście oblewa się zimnym potem, to pierwsze odkrycie Euro 2021 ma zupełnie inne skojarzenia i odczucia.Ten piłkarz znalazł się na mistrzostwach także dlatego, że rozdziawił buzię przed kim trzeba i pozwolił sobie pomóc.

TOMASZ LIPIŃSKI

Jest w nim potencjał, ale co z tego, jeśli nie można na nim polegać w dłuższej perspektywie. Zagra dwa mecze i w trzecim zejdzie z boiska z kontuzją i nie wiadomo, kiedy wróci – taka opinia towarzyszyła mu przez lata i trudno ją było odrzeć z obiektywizmu. Ot, czysta i brutalna prawda poparta statystykami.

Zdrowy zgryz

Przekleństwem Leonardo Spinazzoli były kontuzje. Wyglądał jak Fiat Panda, pod którego maskę wsadzono silnik z Ferrari. W efekcie drzemała w nim niesamowita moc, ale osiągnięcie jej w pełni i utrzymanie na dłuższym odcinku zawsze kończyło się awarią: tu coś odpadło, tam coś zgrzytnęło i trzeba było zawinąć do garażu.

Takiego piłkarza mieli dość w kilku klubach, on również mógł mieć siebie dość. W końcu lata leciały, niby zmieniał pracodawców i utrzymywał się na przyzwoitym poziomie Serie A, ale tak naprawdę dreptał w miejscu: od kontuzji do kontuzji. Coraz mniej osób brało go na poważnie. Po pomoc w sprawie swoich delikatnych mięśni, bo z nich brała się zdecydowana większość jego powtarzających się problemów, zwracał się do różnych ekspertów, lekarzy i trenerów, aż trafił pod adres niejakiego Daniele Puzzillego.

To znany w świecie włoskich i nie tylko włoskich celebrytów (na liście jego klientów znajdziemy Dustina Hoffmana) stomatolog z Rzymu. Wśród piłkarzy z jego usług korzystali między innymi Radja Nainggolan i Alessandro Florenzi. Zależało im na czymś zdecydowanie większym niż na znieczuleniu i założeniu plomby. Doktor zasłynął z poglądów, że w jamie ustnej znajduje się źródło problemów, których ujście znajduje w innych częściach ciała. W najbardziej oczywistych przypadkach chodziło oczywiście o higieniczne zaniedbania, ale także o układ zębów, zgryz, nacisk na nerwy i tym podobne. Po naprawieniu tego wszystkiego, a raczej po prawidłowym ustawieniu gwarantował zmniejszenie ryzyka odniesienia kontuzji, zwłaszcza mięśniowych. Trudno było o lepszą zachętę dla Spinazzoli. Umówił się na wizytę, nawiązał stałą współpracę, nie wchodząc w szczegóły objęte tajemnicą lekarską, dostał specjalny, niewidoczny z zewnątrz aparat do korekty i inne wskazówki, do których się stosował i ruszył z miejsca. Tych kontuzji odnosił znacznie mniej, a jeśli się pojawiały, to regenerował się szybciej niż wcześniej. Dlatego mniej więcej w połowie 2020 roku mógł obwieścić światu nazwisko człowieka, który nauczył się go bezpiecznie prowadzić również przy niebezpiecznej szybkości.

Golden Boy

Jak ruszał, to trawa paliła się pod jego stopami. Szybkość wyróżniała go od dziecka. Taki Speedy Gonzales. Gdyby z zielonego boiska przenieść go na tartanową bieżnię, musiałby osiągać niezłe wyniki na 100, 200 czy 400 metrów. O lekkoatletyce nigdy nie myślał, zaczynał jako napastnik, którego popisy sprinterskie i snajperskie szybko przekroczyły granice rodzinnego miasta Foligno w Umbrii. Utalentowanego czternastolatka przechwyciła Siena, a po dalszych trzech latach połknęła najgrubsza ryba na Półwyspie Apenińskim, czyli Juventus. Trafił do juniorskiej drużyny, od czasu do czasu bywał zapraszany na treningi pierwszego zespołu, nawet zabrał się w charakterze rezerwowego na jeden czy drugi mecz ligowy. Jednak jego środowiskiem przede wszystkim był futbol młodzieżowy i tam świecił.

Przed pandemią każdego roku w toskańskim Viareggio organizowany był wielki międzynarodowy turniej juniorów, na który zapraszano drużyny z wszystkich kontynentów, z wyjątkiem Antarktydy ma się zrozumieć. Obsada więc znakomita, taki też prestiż i zainteresowanie duże. W 2012 roku wszystkich w tyle zostawił Juventus, a nagrodę Golden Boy odebrał Spinazzola. Jeszcze wtedy w wersji skrzydłowego, na pewno na wskroś ofensywnego i bardzo widowiskowego zawodnika.

Tytuł najlepszego piłkarza turnieju otwierał mu sporo drzwi, nie mógł się tylko dobić do tych, za którymi stał Antonio Conte i rządził szatnią Juventusu. Jako młody i zdolny udał się na wypożyczenie do Empoli. Od tego miejsca rozpoczęła się jego tułaczka, takie małe Giro d’Italia. Tu sezon, tam pół sezonu. Tu lepiej, tam znów gorzej. Więcej w drugiej lidze niż w pierwszej. Jeden z najzdolniejszych włoskich juniorów stawał się coraz bardziej przeciętnym i przezroczystym seniorem. Ile znamy takich historii?

(…)

KORESPONDENCJA Z ROSJI. Futbol (bez) granic


Granica Łotwy z Rosją, wczesny sobotni ranek. Polscy kibice stawiają się tam z nadziejami na jej szybkie przekroczenie, ale łotewska celniczka nie zamierza honorować FAN ID, uprawniającego do wyjazdu na Euro 2020. Wkurzonym fanom oznajmia, że do Rosji nie wjadą tym przejściem. Powody? Co chwilę wymyśla nowe, a tych, którzy protestują zbyt głośno straszy naczelnikiem. Cały korowód pojazdów musi się udać kilkaset kilometrów dalej.

JAROMIR KRUK
SANKT PETERSBURG

Ostatnio stosunki dyplomatyczne między małą Łotwą a wielką Rosją są dość napięte, w tle pojawia się sprawa Białorusi. Futbol w tych szalonych czasach jest zależny, a nawet uzależniony od polityki. Łotysze chcieli dać prztyczka Rosjanom, więc przez dłuższy czas nie przepuszczali Polaków jadących na mecz do Sankt Petersburga. Spora grupa sympatyków biało-czerwonych szybko więc zmieniała trasę i obrała kurs na Estonię. Kilka godzin później, po ostrych naciskach kilkudziesięciu kolejnych kibiców z Polski, którzy interweniowali w ministerstwach i UEFA łotewska służba graniczna pękła. Najbardziej uparta pani poszła sobie do domu, a jej zastępczyni uległa presji. Nie chciała już sprowadzać dodatkowych służb porządkowych, wiadomo – koszta, a do tego Rosjanie zaczęli się lekko irytować. Ci, którzy nie przebili się w sobotę przez Łotwę nie mieli problemów w Estonii, ale byłoby zbyt pięknie, gdyby kolejne nie pojawiły się już na odprawie u Rosjan.

– U nas papier zawsze musi być. Bez niego nie wjedziecie – mówił celnik kibicom z Częstochowy. Brakowało im odpowiednich zaświadczeń odnośnie samochodu jakim podróżowali, więc musieli je załatwić. Telefony do kraju, jeden, drugi, trzeci, poruszenie, trzy godziny czekania, w końcu się udało. Trzeba było jeszcze podpisać formularze i podbito pieczątkę z pozwoleniem. To nic, że przez nich dłużej czekała kawalkada pojazdów, ale i do kolejnych delikwentów się doczepiono. – Jak jedziesz z aparatem fotograficznym to musisz podpisać oświadczenie, że go nie sprzedasz i z nim wrócisz – tłumaczył fotoreporterowi Grzegorzowi Wajdzie celnik.

Wajda i Denis Smirnow, operator kamery w blogu „Cioną po Oczach” podpisali takich formularzy po… osiem. Rosjanie je kserowali, faksowali, czytali i już wydawało się, że kolejny polski samochód utknie na przejściu na wieki. Na szczęście przyszedł jakiś wysokiej rangi gość i powiedział, że można puszczać. Zagadał o mecz Rosji z Belgią, ale po chwili wymownie przystawił palec do ust i szepnął. – My nie możemy o tym rozmawiać, my na służbie, a wy jedźcie do Petersburga i pozdrówcie Lewandowskiego – po tych słowach kilku Polakom spadły kamienie z serc, a Rosjanie przyspieszyli tempo odprawy. – Dużo was – rzucił w kierunku chmary naszych kibiców pan ze służby granicznej i wymownie złapał się za głowę. Nawet oni mieli już dość papierologii.

Ci, którzy byli zawiedzeni i zmęczeni wjazdem do Rosji doznali szoku po przyjeździe do Sankt Petersburga. COVID-19? Jaki COVID-19? W centrum zamieszkałego przez prawie pięć i pół miliona mieszkańców miasta rzadko dało się zauważyć kogoś w maseczce. Kto przyjechał tam pierwszy raz mógł pomyśleć, że wpadł na jakąś imprezę, która nie ma końca. Jak ktoś uważa, że Rosjanie są nietolerancyjni, to po wizycie w stolicy obwodu leningradzkiego zmieni zdanie. Dyskoteki i inne lokale czynne całą dobę, prawdziwa fiesta na ulicach. W tle oczywiście piłka nożna. Widać bilbordy przygotowane na Euro 2020, strefę kibica, futbolowy wystrój sklepów. Rosjanie nie robili sobie złudzeń, że sborna wywalczy korzystny wynik w starciu z diabelską Belgią Roberto Martineza. Sborna nie gra już pod taką presją jak podczas finałów MŚ 2018, kiedy dotarła aż do ćwierćfinału. Kompromitujące występy w ostatniej edycji Ligi Narodów UEFA, szczególnie porażka z Serbią na wyjeździe 0:5, a także przegrana w kwalifikacjach MŚ 2022 ze Słowacją 1:2 zachwiała nieco wiarą w geniusz Stanisława Czerczesowa. Jedni uważają, że atutem Rosjan będzie przygotowanie fizyczne, inni twierdzą, że były trener Legii Warszawa przeholował podczas obozu przed turniejem i pewnie przybędzie zwolenników tej tezy po premierowym spotkaniu sbornej na Euro 2020.

– Musimy być skoncentrowani w defensywie i czekać na swoje szanse z przodu – zapewniał Artiom Dziuba, kapitan reprezentacji Rosji, ulubieniec kibiców Zenita Sankt Petersburg. 32-letni napastnik mógł się tylko złapać za głowę, gdy w 10. minucie błąd popełnił Andriej Siemionow, obrońca Achmata Grozny. Skorzystał z niego Romelu Lukaku, który bardzo przeżywał dramat swojego przyjaciela z Interu Mediolan, Christiana Eriksena. Duńczyk upadł w trakcie wcześniejszego boju z Finlandią i stracił przytomność. Walka o jego życie została wygrana, ale decyzja o dograniu meczu w Kopenhadze w tym samym dniu wywołała niesamowite oburzenie. Kibice, którzy zasiedli na przepięknym obiekcie o nazwie Stadion Kriestowski cały czas śledzili w telefonach informacje o stanie zdrowia lidera kadry Danii. To zdominowało cały drugi dzień turnieju, a Belgowie nie okazywali szczególnej radości po swoich kolejnych trafieniach.

Drugi gol, puszczony przez Antona Szunina z Dynama Moskwa przekonał dlaczego Czerczesow tak namawiał do powrotu do kadry Igora Akinfiejewa. 35-letni golkiper, uczestnik finałów MŚ 2014, 2018 i finałów ME 2008, 2012, 2016 po mundialu w Rosji zapowiedział rezygnację z bronienia barw narodowych i zdania nie zmienił. Po jego odejściu sborna ma problemy między słupkami, ale bohatera tak wspaniałego dla Rosji Euro sprzed trzynastu lat nie jest łatwo zastąpić. Nie tylko Czerczesow apelował do Akinfiejewa, legendy CSKA Moskwa, 111-krotnego reprezentanta kraju. W sprawę włączyli się politycy i to różnych opcji, lecz bez skutku. Z Belgami klubowy kolega Sebastiana Szymańskiego z Dynama się nie popisał, a Thomas Meunier podwyższył prowadzenie Czerwonych Diabłów wspieranych przez świetnie dopingujących fanów. W drugiej odsłonie Belgowie bawili się z ludźmi Czerczesowa w kotka i myszkę. Martinez wpuścił na plac Edena Hazarda, który długo walczył o powrót do zdrowia. Piłkarz Realu Madryt wszedł za Driesa Mertensa i pokazał kilka efektownych zagrań, szczególnie dryblingów, na fenomenalnym poziomie.

(…)

CAŁE TEKSTY ZNAJDUJĄ SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (24/2021)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024