Mocne teksty i wywiady. Oto nowa „PN”
Wtorek, 3 sierpnia, to dzień ukazania się najnowszego wydania tygodnika „Piłka Nożna”. Jak zawsze znajdziecie u nas mnóstwo ciekawych tekstów, mocnych wywiadów i fachowych analiz.
DINAMO ZAGRZEB NA DRODZE LEGII. Wyższe piętro
Rywalem Legii Warszawa w III rundzie eliminacji Ligi Mistrzów będzie Dinamo Zagrzeb. Czyli najlepsza drużyna, z jaką stołeczny zespół zmierzy się od czasu rywalizacji z Ajaksem Amsterdam w 1/16 finału Ligi Europy w 2017 roku.
PAWEŁ GOŁASZEWSKI
Przed rozgrywkami 2021-22 europejskich pucharów mistrz Chorwacji znajdował się na 33. pozycji klubowego rankingu UEFA – Legia zajmowała miejsce 98. W momencie rozpoczęcia bieżącej edycji odrzuca się sezon jednak 2016-17, w którym mistrz Polski zdobył aż 8,000 punktów, a Dinamo tylko 4,000, więc po odjęciu punktów różnica robi się jeszcze większa – chorwacki klub staje się 30. siłą Europy, a drużyna ze stolicy Polski spada na 123. pozycję. Czy rzeczywiście mamy do czynienia z rywalami z dwóch różnych pięter piłkarskiej piramidy?
MAKSIMIR – SIŁA DINAMO
Odkąd europejska federacja zmieniła format rozgrywek i w Pucharze UEFA, obecnie w Lidze Europy, obowiązuje faza grupowa (od sezonu 2004-05), Dinamo tylko trzykrotnie nie przeszło eliminacji. W rozgrywkach 2005-06 chorwacki zespół w ogóle nie wziął udziału w żadnych rozgrywkach międzynarodowych, rok później odpadł w trzeciej rundzie eliminacji Ligi Mistrzów z Arsenalem (1:5 w dwumeczu), a następnie na ostatnim etapie kwalifikacji Pucharu UEFA z Auxerre (2:5). We francuskim klubie brylował wówczas Ireneusz Jeleń, który strzelił ekipie z Zagrzebia łącznie trzy gole. Ostatnim sezonem, w którym obecny mistrz Chorwacji nie grał w fazie grupowej europejskich pucharów, był ten 2017-18, kiedy w eliminacjach Ligi Europy zespół ze stolicy Chorwacji niespodziewanie odpadł na ostatnim etapie z albańskim Skenderbeu przez… gole na wyjeździe – w Zagrzebiu remis 1:1, w Albanii było zaś 0:0. Ten przepis już jednak nie obowiązuje.
Od tamtej pory Dinamo jednak pozbierało się w fantastyczny sposób. W rozgrywkach 2018-19 nie udało się awansować do fazy grupowej Champions League – lepsze na ostatnim etapie kwalifikacji okazało się Young Boys Berno (2:3 w dwumeczu), ale w Lidze Europy Chorwaci zrobili sporo zamieszania. Fazę grupową przeszli bez szwanku i z dorobkiem 14 punktów wygrali grupę z Fenerbahce Stambuł, Anderlechtem Bruksela i Spartakiem Trnawa. W pierwszej rundzie pucharowej Dinamo wyeliminowało Viktorię Pilzno, a europejska przygoda zakończyła się na 1/8 finału po dwumeczu z Benfiką Lizbona. Portugalczycy potrzebowali jednak dogrywki, aby wyeliminować Damiana Kądziora i spółkę.
– Doświadczenie z europejskich pucharów przemawia za Dinamem, które będzie zdecydowanym faworytem, ale tylko w pierwszym meczu w Chorwacji – mówi Kądzior, który w Zagrzebiu spędził dwa pełne sezony, rozgrywając 77 spotkań, strzelając 21 goli i notując 22 asysty. – Jeśli prześledzimy wszystkie mecze mistrza Chorwacji na swoim stadionie w ostatnich latach, na Maksimirze przegrywały znacznie poważniejsze drużyny niż Legia. W poprzednim sezonie przecież Dinamo w fazie grupowej ograło CSKA Moskwa, a później wyeliminowało Tottenham, odrabiając straty z pierwszego spotkania i wygrywając w dogrywce. Dwa lata temu pokonaliśmy Atalantę 4:0, która doszła potem do ćwierćfinału, potrafiliśmy napsuć krwi Manchesterowi City i przez blisko pół godziny prowadziliśmy z nim 1:0, a Szachtar Donieck wyciągnął remis dopiero w doliczonym czasie. W Zagrzebiu nikomu nie gra się łatwo. Obecny projekt jest podobny do tego, w którym ja byłem. Wtedy mieliśmy założenia, aby przez pierwsze 15-20 minut ruszyć na rywali zabójczym pressingiem. Teraz spodziewam się podobnego scenariusza. Dinamo bardzo agresywnie ruszy na Legię i będzie chciało jak najszybciej strzelić gola. Mistrzowie Polski mają jednak dość szczelną defensywę i jeśli wywiozą z Chorwacji korzystny wynik, w Warszawie będą w stanie pokusić się o niespodziankę.
SZUKANIE DZIUR
W 2021 roku Dinamo jednak przegrało na swoim obiekcie już cztery spotkania – w styczniu z Sibenikiem i Rijeką, w kwietniu z Villarrealem i w lipcu ze Slavenem Belupo. W tym sezonie drużyna z Zagrzebia na razie nie imponuje formą. Mistrz Chorwacji dał sobie strzelić dwa gole islandzkiemu Valurowi, przegrał ze Slavenem, a w pozostałych meczach, które wygrał, nie zachwycił.
– Trener nie miał do dyspozycji przez cały okres przygotowawczy kilku kluczowych zawodników – zauważa Domagoj Antolić, były kapitan Dinama i ekspiłkarz Legii. – Selekcjoner Zlatko Dalić zabrał na Euro pięciu piłkarzy, którzy stanowią o sile drużyny: Dominika Livakovicia, Josko Gvardiola, Lukę Ivanuseca, Mislava Orsicia oraz Bruno Petkovicia. Gvardiol po mistrzostwach Europy poszedł do Lipska za blisko 20 milionów euro. To dobra informacja dla Legii, bo w poprzednim sezonie był jednym z najlepszych obrońców w całej lidze. Pozostali nie są jeszcze w najwyższej dyspozycji. Potrzebują czasu, aby dojść do pełni formy. Najlepszą informacją dla Legii jest jednak brak Arijana Ademiego, który doznał kontuzji w pierwszym meczu z Omonią, a dla mnie to najlepszy piłkarz Dinama. To kapitan zespołu, szef szatni, mózg drużyny na boisku. Przez niego przechodzi większość akcji ofensywnych. Jego brak Dinamo na pewno odczuje.
Wspomniany Gvardiol odszedł dokładnie za 18,8 mln euro (dane za Transfermarkt.de), co jest czwartym najdroższym transferem z klubu. Dinamo więcej zarobiło tylko na Danim Olmo (22 mln euro), Luce Modriciu (22,5 mln euro) i Marko Pjacy (23 mln euro). Gvardiol jest nominalnym stoperem, ale w poprzednim sezonie z konieczności występował na lewej obronie, gdzie dawał jakość zespołowi. W bieżących rozgrywkach trener Damir Krznar (w klubie od 2011 roku z trzyletnią przerwą na pracę w Arabii Saudyjskiej, działał przy akademii, a także jako asystent) wystawia na lewej obronie Jacques’a Moubandje, który dopiero przyszedł do klubu z Turcji, a także 21-letniego Bartola Franjicia, który jest… nominalnym środkowym pomocnikiem.
(…)
90 MINUT Z PRZEMYSŁAWEM FRANKOWSKIM. Strażak w Chicago i reprezentacji
Przemysław Frankowski zbudował sobie markę w Major League Soccer – uchodzi za jednego z najbardziej wszechstronnych piłkarzy. Był również jedynym Polakiem z tej ligi, który dostał powołanie od Paulo Sousy na finały mistrzostw Europy. Selekcjoner przeznaczył dla niego rolę strażaka, lecz Frankowskiemu nie udało się ugasić pożaru w meczu ze Szwecją. Odbija sobie to niepowodzenie na amerykańskich boiskach.
MARCIN HARASIMOWICZ
STANY ZJEDNOCZONE
Pod koniec czerwca zaskoczyłeś wszystkich, grając najpierw w meczu ze Szwecją na Euro, a niespełna trzy dni później w spotkaniu MLS. Opowiedz o tych szalonych, niespełna 72 godzinach.
W trakcie powrotu do Polski Kuba Kwiatkowski z PZPN poinformował mnie, że ludzie z klubu skontaktowali się z naszą federacją i poprosili, abym jak najszybciej wrócił do Chicago – mówi Frankowski. – Początkowo myślałem, że kilka dni zostanę w Polsce, stało się jednak inaczej. Usłyszałem, że zaraz po powrocie usiądę na ławce w meczu ligowym i może wejdę na kilka minut, więc zaraz w czwartek z całą rodziną spakowaliśmy walizki i pojechaliśmy na lotnisko. W piątek lecieliśmy do Chicago, następnie miałem szybki test na COVID-19 i w sobotę dołączyłem do zespołu Fire. To był szalony mecz, padł remis 3:3, a trener wpuścił mnie na boisko w 63. minucie.
Czułeś zmęczenie i jetlag?
Zmęczenie na pewno tak. Podróż jednak wykańcza. Jetlag? Nie tak bardzo, a przynajmniej nie od początku. Wypiłem dwie kawy, do tego napój energetyczny i mogłem grać. Z drugiej strony, chciałem wyjść na boisko, jak najszybciej wrócić do gry, aby zapomnieć o rozczarowaniu na Euro. W przeciwnym razie człowiek myśli o tym wszystkim i niepotrzebnie się dołuje. W samolocie powrotnym po ostatnim meczu było smutno. Bardzo smutno. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę ze zmarnowanej szansy.
W tym roku nie masz w ogóle wakacji. Będziesz grał nieprzerwanie aż do listopada.
Ale za to miałem trzy miesiące przerwy w okresie zimowym. To były moje wakacje. Wtedy zregenerowałem siły, naładowałem akumulatory. Po Euro w ogóle nie czułem zmęczenia. I teraz też nie czuję.
Wracając do mistrzostw – trudno nie oprzeć się wrażeniu, że paradoksalnie w kadrze trener Sousa również traktował cię jak… strażaka, wpuszczając na boisko w trudnych momentach.
W dwóch meczach przed mistrzostwami Europy zagrałem w podstawowym składzie i po cichu liczyłem, że tak samo będzie w spotkaniu ze Słowacją. Niestety, trener posadził mnie na ławce i musiałem zaakceptować jego decyzję. Później wchodziłem na zmiany i starałem się pomóc.
Grałeś jednak na różnych pozycjach, zarówno przeciwko Hiszpanii, jak i Szwecji.
W ogóle ani razu nie zagrałem na swojej normalnej pozycji, czyli na prawym skrzydle. Trener miał dla mnie inne zadania na boisku, musiałem się podporządkować. Pewnie liczył na moją wszechstronność. Myślał, że może mnie ustawić tam, gdzie dyktuje potrzeba chwili. Cóż, ja jestem od tego, aby wykonywać zalecenia selekcjonera. Zawsze będę grał tam, gdzie wystawi mnie trener.
(…)
ZAPOWIEDŹ SEZONU LIGUE 1. Liga talentów
Paryskie „Ici c’est Paris”, monakijskie „Daghe Munegu”, marsylskie „Allez l’OM”, a może nicejskie „Issa Nissa”? Patrząc na ruchy transferowe w Ligue 1, można założyć, że któreś z powyższych kibicowskich haseł będzie wyśpiewywane na ulicach na zakończenie sezonu. Jeszcze więcej wskazówek sugeruje jednak, że czeskie powiedzenie „to se ne vrati” znajdzie zastosowanie i poprzedni hegemon wróci na tron.
MICHAŁ BOJANOWSKI
Dlaczego w gronie kandydatów do tytułu nie zostało umieszczone Lille, aktualny mistrz kraju? Bo sensacyjny zwycięzca z zeszłego sezonu jest w rozbiórce, z ogromnymi problemami finansowymi i nowym trenerem, który przez ostatnie dwa lata nie potrafił znaleźć pracy w żadnym klubie Ligue 1, a na początku roku jego kandydatura została dość szybko odrzucona w Rennes.
Jednostrzałowcy
W ostatnich latach Ligue 1 utożsamiana była z dominacją jednej drużyny. Natomiast biorąc pod uwagę cały XXI wiek, w żadnej z czołowych lig nie mieliśmy tylu różnych zwycięzców, co we Francji – aż ośmiu. Początek wieku to rządy Olympique Lyon, który wszystkie swoje mistrzostwa w historii zdobył z rzędu, między rokiem 2002 a 2008, natomiast w ostatnich latach na dobre na tronie rozsiadło się PSG – siedem z ostatnich dziewięciu tytułów. Pod tym względem wyjątkowo ciekawie prezentują się lata od 2008 do 2013, gdy co roku mieliśmy innego mistrza – najpierw zwycięstwo Lyonu, a potem: Bordeaux, Marsylii, Lille, Montpellier i wreszcie początek ery PSG.
Biorąc pod uwagę jeszcze pierwszego mistrza w XXI wieku, czyli FC Nantes, widać, że prócz PSG i Lyonu żadna z drużyn nie potrafiła potwierdzić wysokiej formy w kolejnych latach. Charakterystyczny wśród tych klubów był fakt, że po sukcesie, często nieplanowanym, nie było funduszy i wystarczająco mocnych struktur, aby utrzymać czołowych zawodników, a nawet jeśli były – przykład Monaco z 2017 roku – to część z piłkarzy wolała udać się do silniejszej ligi niż w kolejnym sezonie ponownie zawalczyć o tytuł we Francji.
Nie inaczej zapowiada się w nadchodzących rozgrywkach, bo projekt budowany w Lille bardzo szczęśliwie udało się zwieńczyć tytułem, ale na powtórkę nie ma szans. Wyrwy w budżecie trzeba zasypywać ze sprzedaży zawodników i trenera – Soumare, Maignan, a w kolejce czeka jeszcze kilku, natomiast do klubu jeszcze nikogo nie sprowadzono. Dodatkowo postać nowego szkoleniowca Jocelyna Gourvenneca, delikatnie mówiąc, nie przekonuje, więc na tę chwilę Lille traktowane jest jako drużyna, która nie będzie walczyła o miejsce wyższe niż piąte.
Czy w takim razie jest szansa na zaskoczenie i zwycięstwo innej ekipy niż tej z Paryża? Jeśli już gdzieś szukać nadziei, to w księstwie Monako, które ma argumenty, aby nawiązać do roku 2017. Po przyjściu obytego w Niemczech Niko Kovaca i nowego dyrektora sportowego Paula Mitchella Monaco przez pierwsze miesiące szukało pomysłu na zestawienie bardzo mocnej, ale niezgranej grupy indywidualności. Gdy na przełomie roku to się udało, ASM zaczęło zbierać skalp za skalpem (dwukrotnie pokonane PSG) i tylko dzięki średniemu początkowi sezonu finalnie nie zgarnęło tytułu.
Bardzo młodzi zawodnicy, którzy wywalczyli miejsce na podium, nie spieszą się z odejściem. Stabilny finansowo klub, ze świetnymi strukturami i charyzmatycznym trenerem zapewnia wszystko, co jest potrzebne na start kariery. Dodatkowo jest szansa na występy w Lidze Mistrzów, które mogą sobie zapewnić poprzez eliminacje. Niemalże nieosłabiona drużyna, do której doszło kilku ciekawych zawodników, stanowi grupę mogącą postawić się faworytom z północy.
Choć patrząc wyłącznie na ruchy transferowe, projekty w Marsylii i Nicei jawią się jako bardzo ciekawe, tak na razie jest to tylko wizja drużyn. Bardzo liczne przetasowania kadrowe były potrzebne, ale równocześnie stanowią dużą niepewność, jeśli chodzi o zgranie, nawet dla takich fachowców, jakimi są Jorge Sampaoli i Christophe Galtier. Walka o podium jest realna, ale wątpliwe, aby te drużyny mogły zagrozić Monaco i PSG.
(…)
KRYSTIAN BIELIK I KAMIL JÓŹWIAK W ŚRODKU CHAOSU. Jak Derby County stało się memem
Wayne Rooney szaleje po klubach nocnych, a do tego eliminuje z gry najważniejszego zawodnika drużyny. Czy może jednocześnie wyjść na lidera Derby County? Może, bo w tym klubie nic nie jest oczywiste. Zaczynając od najbliższej przyszłości.
MICHAŁ ZACHODNY
Czy kibice Derby chcieliby to zobaczyć? Jak doszło do najbardziej kuriozalnego zdarzenia z okresu przygotowawczego ich klubu? Jak menedżer, który musiał wziąć udział w grze treningowej, by w ogóle mogło do niej dojść, skasował wślizgiem najbardziej utalentowanego piłkarza w zespole oraz największą polisę, którą on sam miał? – Niestety, Jason Knight może nie zagrać nawet przez dwanaście tygodni – chrząknął Wayne Rooney, gdy musiał już wytłumaczyć powody absencji 20-letniego Irlandczyka. – To dla nas ogromna strata, Knighty to ważny piłkarz.
Fotka Alonso
Knight rozegrał w barwach Derby dwa pełne sezony, ma też siedem występów w reprezentacji kraju. Tego dnia na obozie przygotowawczym w bazie angielskich rugbistów jeden z kapitanów okazał się szybszy od trenera. A może to wślizg Rooneya był po prostu złą decyzją?
Nie pierwszą w ostatnim okresie. Rooney sam dostarczył powodów, by sądzić, że wszystko w Derby County jest na opak. W końcu to jego zdjęcia pojawiły się w internecie – przysypiającego, w towarzystwie dwóch rozweselonych kobiet, które z jego nieprzytomności korzystały – i spowodowały falę zarzutów oraz domniemywań. Rooney początkowo unikał tematu, ale w końcu musiał przyznać się do błędu. Kolejny raz przepracował cały, wałkowany od lat, proces oświadczeń i przeprosin. A dla kibiców najważniejszy fragment dotyczył tego, że Derby wciąż go wspierało. Nie miało innego wyboru.
Derby jest zdemoralizowane, ale ryba psuje się od głowy. Mel Morris już od lat stara się sprzedać klub, który przyniósł mu tylko długi i frustracje, z brakiem awansu do Premier League jako naczelnym przykładem. Było wiele propozycji i pomysłów, ale ostatnie niepowodzenie najlepiej obrazuje skalę problemów.
Interesujących wątków w ofercie kupna Derby, którą złożył 29-letni Erik Alonso, było wiele, ale nic nie przebija postu, który on sam wrzucił na Twittera, by udowodnić, że stoją za nim poważne pieniądze. Na fotografii jego domu było widać przepych, ale jeszcze szybciej internauci zweryfikowali, że już ktoś to samo pomieszczenie opublikował na innym medium społecznościowym. Konto zostało skasowane, choć Alonso zapewniał, że wyłącznie dlatego, że dobrali się do niego hakerzy, którzy chcieli zaszkodzić jego wizerunkowi. To także oni mieli przeprowadzić całą hucpę z pięknym zdjęciem mieszkania.
Jego oferty i tak nie przyjął Morris, mając wątpliwości czy konsorcjum „No Limits Sport” ma wystarczające fundusze, by zrealizować „marzenie Alonso”, jakim było Derby w Lidze Mistrzów. Właściciel przecież stał pod ścianą, ponieważ kilka miesięcy wcześniej liga odgórnie odrzuciła dogadywane tygodniami przejęcie klubu przez spółkę z Dubaju. – Mel to nie jest łatwa osoba w negocjacjach. Odnosił sukcesy właśnie dzięki temu, że był twardy. Walczył o długoterminowe interesy klubu, czego oczekuje się od dobrych biznesmenów. To nie była agresywność, lecz różne pomysły, których trzymał się do końca – tłumaczył niepowodzenie rozmów Alonso.
Trzykrotnie rozmawiał z English Football League, a więc stowarzyszeniem, które prowadzi rozgrywki lig od drugiego do czwartego poziomu i jest również odpowiedzialne za dopuszczanie inwestorów do przejęcia klubów. Chociaż Alonso chwalił się zamożnymi przyjaciółmi, którzy mieli wspierać jego wkład w Derby, pokazywał dziennikarzom zabezpieczenia na 40 milionów funtów, władze ligi nie uwierzyły byłemu bokserowi. Na kolejnych spotkaniach padały jeszcze bardziej szczegółowe pytania o interesy 29-latka aż przeszła mu chęć na udzielanie odpowiedzi. A dla Derby była to druga klęska przed EFL, bo w pierwszym kwartale 2021 roku już jedną inwestycję w klub zablokowano.
– Nie możemy pozwolić sobie na więcej takich klęsk – komentował Rooney po zakończeniu wybitnie nieudanego sezonu, w którym utrzymanie zagwarantowało sobie Derby dopiero w ostatniej kolejce.
Tymczasem jeszcze zanim sam menedżer dorzucił kolejnych kontrowersji do pieca rozpalonego pod Derby, okazało się, że przygotowania do kolejnych rozgrywek rozpoczynał w deficycie. Po pierwsze w sztabie, gdyż nie przedłużono kontraktu z jednym z jego asystentów, również bardzo doświadczonym byłym zawodnikiem z poziomu Premier League, Shay’em Givenem. Następnie okazało się, że Rooney będzie zmuszony dodawać kolejnych piłkarzy z juniorskich zespołów, ponieważ seniorów miał tylko dziewięciu. Z zaproszonymi na testy piłkarzami początkowo i tak klub nie mógł podpisywać kontraktów – obowiązywał wciąż zakaz nałożony przez EFL. Dopiero w kolejnych dniach dyrektor wykonawczy Derby mówił, że będzie starał się znaleźć nić porozumienia z ligą, bo inaczej zespół może nie mieć kim grać.
(…)
PEŁNE TEKSTY ZNAJDUJĄ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA”