Mocne teksty i wywiady. Oto nowa „PN”
Wtorek, 16 listopada, to dzień ukazania się najnowszego wydania tygodnika „Piłka Nożna”. Jak zawsze przygotowaliśmy dla Was mnóstwo ciekawych tekstów.
PIŁKARSCY HEROSI BEZ NAJWAŻNIEJSZEJ INDYWIDUALNEJ NAGRODY. Pozłacani
Ten temat bardziej rozpala myśli polskich kibiców niż ostatnie mecze drużyny narodowej. Otrzyma Robert Lewandowski Złotą Piłkę, czy nie? Jeśli nie, dołączy do grona wielkich graczy nigdy w ten sposób nieuhonorowanych, przy czym kilku z nich zostało ewidentnie skrzywdzonych, jeden wręcz przeproszony.
ZBIGNIEW MUCHA
Ewentualny brak wyróżnienia dla najskuteczniejszego piłkarza minionego roku byłby dla niego dubeltowym rozczarowaniem. Zasłużył na Złotą Piłkę już rok temu, lecz nie do końca przemyślana decyzja organizatorów o zaniechaniu plebiscytu w pandemicznej rzeczywistości, pozbawiła go tej szansy.
LICZY SIĘ TRZECH
W tym roku należy do ścisłego grona faworytów. Można się spierać – on, czy może Leo Messi, względnie Jorginho? Nikt inny się nie liczy, a przynajmniej liczyć nie powinien. Wielu ekspertów nie wyobraża sobie, by nie nagrodzić Polaka. Znakomity były hiszpański pomocnik Luis Suarez Miramontes stwierdził bez ogródek: – Do cholery! Dajcie Lewandowskiemu Złotą Piłkę! A jeśli nie, to ja oddam mu swoją.
Sytuacja jest jasna. Lewandowski równa się wszelkie możliwe rekordy snajperskie, mistrzostwo Bundesligi, tytuł króla strzelców niemieckiej ligi, Złoty But dla najlepszego europejskiego strzelca, dobry (indywidualny) występ na Euro. Leo Messi to z kolei król strzelców La Liga i triumfator Copa America. Jorginho to mało spektakularny, jednak kluczowy pomocnik reprezentacji Włoch (mistrza Europy) i Chelsea (zwycięzcy Ligi Mistrzów). Wszystkie za i przeciw musieli zważyć elektorzy. Wyników jeszcze nie znamy, a z dystansem trzeba podchodzić do przecieków. Dziennikarz „Mundo Deportivo” Francesc Aguilar obwieścił jednak: „Jak udało mi się zweryfikować w Paryżu, osoby najbliżej Lionela Messiego są przekonane, że Leo otrzyma swoją siódmą Złotą Piłkę”. Napisać można niby wszystko, tyle że to właśnie Aguilar dwa lata temu podał, i się nie pomylił, że trofeum zgarnie Argentyńczyk. Nie można więc wykluczyć, że jego źródła nie są najgorsze. Zresztą identycznie jak on, twierdzi portugalska telewizja RTP, podpierając domysły faktem udzielenia podobno przez Messiego tradycyjnego, zwycięskiego wywiadu dla „France Football”.
W każdym razie, gdyby doniesienia o triumfie Messiego potwierdziły się, Lewandowski dołączyłby do grona wybitnych postaci w historii dyscypliny, którzy indywidualnego wyróżnienia „FF” zostali pozbawieni – czasami wręcz niesprawiedliwie. Choć to niezmiennie najpoważniejszy i najbardziej prestiżowy piłkarski plebiscyt na świecie, to kontrowersji w jego rozstrzygnięciach nigdy nie brakowało. Stworzyliśmy zatem subiektywną listę nazwisk „z poprawkami”, w zgodzie z własną wiedzą i tym, co aktualnie nam w sercach grało, poddając ją oczywiście pod dyskusję z Czytelnikami.
PELE RAZY SIEDEM
Nigdy Złotej Piłki nie otrzymali ani Pele, ani Diego Maradona, lecz w ich wypadkach decydowały względy proceduralne. Do roku 1995 była to bowiem nagroda wyłącznie dla graczy z Europy. W pierwszej edycji pół-otwartej, gdy o laur mógł ubiegać się każdy, byle występował na Starym Kontynencie, trofeum wzniósł Liberyjczyk George Weah. I naprawdę trudno jednoznacznie stwierdzić czy faktycznie zasłużył na nagrodę, czy może jednak wynik plebiscytu był pokłosiem dopuszczenia kategorii open i w ślad za tą decyzją chęcią za wszelką cenę wyjścia poza Stary Kontynent. Weah pół roku grał wówczas w PSG, pół w Milanie. Strzelał nieco goli, imponował poruszaniem się po boisku, klasą i elegancją, lecz… to wszystko. Krajowe puchary we Francji są kiepską legitymacją kandydata do Złotej Piłki. Dlatego formując własną listę laureatów, w tym mało „wybuchowym” roku wyróżnienie wręczamy Jariemu Litmanenowi – liderowi Ajaksu, najlepszej wówczas drużyny w Europie.
Kilkanaście lat później rozszerzono formułę i od 2007 roku Złota Piłka jest po prostu wyróżnieniem najlepszego piłkarza świata, niezależnie od jego barw narodowych i klubowych. Jednak wcześniejsza reglamentacja sprawiła, że ci najwięksi nigdy nie zostali w ten sposób udekorowani, a nie ma wątpliwości, że przy obowiązujących dzisiaj regułach, wyniki plebiscytu wyglądałyby kompletnie inaczej. Na liście triumfatorów nie byłoby przypadkowych zwycięzców, choćby – przykład pierwszy z brzegu, ale najjaskrawszy – Igora Biełanowa, bo za rok 1986 roku statuetkę odebrałby oczywiście Maradona.
Nie tylko Biełanow jest laureatem mocno kontrowersyjnym i beneficjentem „europejskiej izolacji”. Można zastanawiać się czy Karl-Heinz Rummenigge sięgnąłby po swoją drugą Złotą Piłkę, gdyby w szranki mógł stanąć Zico – wielki lider Brazylii i Flamengo, które w 1981 roku triumfowało w Copa Libertadores (11 goli Zico w tych rozgrywkach, ponad 50 w całym analizowanym okresie) i Pucharze Interkontynentalnym, który był popisem właśnie Białego Pelego. Kevin Keegan anno 1978? Oczywiście błyszczał w Bundeslidze, lecz mistrzowski tytuł zdobył dopiero wiosną ’79. Tymczasem w 1978 roku świat pasjonował się argentyńskim mundialem. Jakkolwiek różnie oceniano ostateczny sukces gospodarzy wspieranych działaniami wojskowej junty, to jednak Mario Kempes, król strzelców ligi hiszpańskiej, był gwiazdą tego mundialu, najlepszym snajperem i złotym medalistą. Gdyby jego kandydatura mogła być rozpatrywana w plebiscycie „FF”, Złota Piłka raczej trafiłaby do Walencji niż do Hamburga. Ale OK, on akurat nie mógł być brany pod uwagę, natomiast sporo mniej punktów od Keegana (reprezentacja Anglii w ogóle nie uczestniczyła w mundialu!) otrzymał w głosowaniu elektorów znakomity holenderski skrzydłowy Rob Rensenbrink – w 1978 roku wicemistrz świata i triumfator Pucharu Zdobywców Pucharów. Wybór Anglika należy uznać za kontrowersyjny.
Pierwsza połowa lat 80. należała do Michela Platiniego, nieprzerwanie w latach 1983-85 nagradzanego przez francuską redakcję. Jego pierwszy sukces był oszałamiający – 110 punktów wobec 26 drugiego na liście Kenny’ego Dalglisha. Konkurencja była jednak stosunkowo słaba, skoro na podium znalazł się kończący karierę w duńskim Vejle Allan Simonsen. Piątkę zamykał ten, który okazał się lepszy od Platiniego w finale Pucharu Mistrzów, czyli Felix Magath. Jak jednak wyglądałaby klasyfikacja, gdyby można było brać pod uwagę najlepszego wówczas ze znakomitych Brazylijczyków, Króla Rzymu, Paulo Roberto Falcao? Idola kibiców, celebrytę romansującego ze słynną aktorką Ursulą Andres, ale przy tym wyśmienitego pomocnika i mistrza Italii z Romą?
No właśnie. Niewykluczone, że gdyby „France Football” od zawsze wybierał najlepszego piłkarza globu bez względu na jego przynależność klubową i narodowość, latynoscy czarodzieje zdominowaliby plebiscyt. Sam Maradona winien być uhonorowany nie tylko za rok 1986, ale być może również rok później (pierwsze, historyczne mistrzostwo Włoch z Napoli), a na pewno w 1990 roku, kiedy na plecach zaniósł Argentynę do finału mundialu i po raz drugi podarował Neapolowi scudetto. Tymczasem Złoty Chłopak Złotą Piłkę, owszem, odebrał, lecz dopiero w 1995 roku, za zasługi dla futbolu… Dalej – przecież to nie solidny Josef Masopust z Czechosłowacji, ale Garrincha musiałby wziąć pod pachę Złotą Piłkę ’62. A Pele? Król Futbolu otrzymał nagrodę w 2003 (formalnie 2004) roku – oczywiście za zasługi i całokształt. Teoretycznie taka forma wyróżnienia jest dużo mniej prestiżowa, ale podobny honor akurat niezwykle cenił sobie Maradona. Kiedy pożar spustoszył jego dom, właśnie zniszczenie przez ogień Złotej Piłki wywołało u Argentyńczyka największą frustrację.
(…)
90 MINUT Z JAROSŁAWEM KUBICKIM. Reprezentacji nie pomogę
Już czwarty sezon Jarosław Kubicki jest istotną postacią drużyny Lechii Gdańsk, obecnego wicelidera Ekstraklasy. 26-letni pomocnik sięgnął z klubem po dwa trofea, zagrał w europejskich pucharach i uważa, że jest gotowy na wyzwanie w zagranicznej lidze.
JAROMIR KRUK
Etykieta człowieka Piotra Stokowca nie denerwuje?
Trener Stokowiec wyciągnął mnie z rezerw Zagłębia Lubin – mówi Kubicki. – Zaufał mi, dzięki niemu gram w piłkę na wyższym poziomie. Nasze relacje były normalne, jak na linii szkoleniowiec – zawodnik. Piotr Stokowiec rozmawiał ze mną po meczach, treningach, dawał wskazówki, ale od najmłodszych lat wiedziałem, że aby dojść do czegoś w sporcie, trzeba ciężko pracować. Wcześniej bazowałem przede wszystkim na ambicji, podejściu, ale stopniowo dochodziły walory piłkarskie. Czułem, że Piotr Stokowiec ceni u mnie zaangażowanie.
Uważasz się za żołnierza od czarnej roboty?
Staram się pokazywać w ofensywie, ale to nie jest proste, gdy gra się blisko obrońców. Lubię rzucić kolegom prostopadłe podanie, zagrać efektownie, ale przede wszystkim staram się spełniać założenia trenerów. Chyba nie jest z tym najgorzej, bo gram regularnie w Ekstraklasie.
Może nie jesteś tak doceniany, bo nie pokazujesz się zbyt często w mediach?
Rzadko udzielam wywiadów, moje miejsce jest na boisku, robię to, czego wymagają ode mnie szkoleniowcy. O skandalach z moim udziałem też nie usłyszycie, więc myślę sobie, że nie jestem tak ciekawą postacią dla czytelników gazet, portali. Takie mamy czasy, że najlepiej sprzedają się afery. Mnie to nie interesuje, w świecie i piłce nożnej staram się szukać pozytywów. Jestem osobą pozytywnie nastawioną do życia i nawet jak mi się zdarza gorszy dzień, trudno to zauważyć.
Długo Lubin, teraz już kawałek w Gdańsku. Przywiązujesz się do miejsc?
Coś w tym jest. Pochodzę z Lubina, tam się wychowałem, mam rodzinę, przyjaciół. Po niezłym wejściu w drużynie seniorów Miedziowych pojawiły się zapytania, oferty, ale bałem się zaryzykować. Byłem młody, dziś inaczej na to patrzę. Może popełniłem błąd, może nie, lecz jestem przekonany, że sportowo cały czas się rozwijam, a przejście z Zagłębia do Lechii było dobrym krokiem. Potrzebowałem zmiany otoczenia, nowych wyzwań.
(…)
Nie marzysz o pierwszej reprezentacji Polski?
Nie myślę o kadrze narodowej. Na mojej pozycji grają lepsi zawodnicy ode mnie, więc nie czuję sam, że mógłbym pomóc reprezentacji Polski. Aż taki dobry to nie jestem, na razie więc wspieram drużynę narodową jako kibic i cieszę się, że występuje w niej grupa moich kolegów.
Zraziłeś się do piłki reprezentacyjnej przez finały ME U-21 w roku 2017?
Do pewnego momentu wszystko szło super. Wygrywaliśmy sparingi z bardzo mocnymi przeciwnikami, choćby z Niemcami, rośliśmy. Ja grałem przed turniejem i też narobiłem sobie apetytu. Niestety, podczas mistrzostw trener nie skorzystał z moich usług, nie wszedłem nawet na minutę. Ubolewałem nad tym, ale nie wymagałem, żeby trener mi się tłumaczył. Nigdy nie kwestionowałem decyzji szkoleniowców, choć niekiedy bywały dla mnie bolesne. Bardzo żałuję, że nie dostałem choćby szansy na epizodyczny występ na turnieju z 2017 roku rozegranym na polskich stadionach. Mimo niepowodzenia i osobistego rozczarowania ME okazały się wyjątkowym przeżyciem. Każdy piłkarz chciałby poznać smak imprezy takiego formatu, mi to było dane, choć oczywiście nie tak sobie wyobrażałem uczestnictwo w niej.
(…)
ANALIZA – PROBLEMY MISTRZA POLSKI. Rozk(L)ekotani
Męczarnie Legii Warszawa w obecnym sezonie są jeszcze bardziej zrozumiałe, gdy spojrzy się na to, jak nisko mistrzowie Polski sklasyfikowani są w ważnych rankingach statystycznych, choć przed rokiem byli ich liderami.
MICHAŁ ZACHODNY
Przykłady można mnożyć. W klasyfikacji kontaktów z piłką w polu karnym przeciwnika za poprzedni sezon Legia nie miała konkurencji (śr. 22,16) – to logiczne, biorąc pod uwagę jak często angażowani byli wahadłowi, jak angażowano w ataki w tej strefie Tomasa Pekharta. Ale w obecnych rozgrywkach mistrzowie spadli poza czołową piątkę (śr. 16,97), są za plecami Wisły Kraków oraz Radomiaka. Zdecydowanym liderem jest Lech Poznań (śr. 24,31 w meczu) i to również przejawia się wynikami w kolejnych spotkaniach.
Kreatywność inaczej
Od pierwszej drużyny w tabeli Legia jest też dwukrotnie gorsza, gdy weźmie się pod uwagę kluczowe podania, nieznacznie wystając ponad ekstraklasową średnią w pojedynkach ofensywnych oraz dryblingach, czy progresywnych wprowadzeniach piłki w strefę ataku (czyli przynajmniej kilkunastometrowych rajdach). To zupełnie tak, jakby Legia pod względem drużynowego profilu stylu gry zmieniła się lub poszła w innym kierunku – niekoniecznie lepszym.
– Gdybyśmy wiedzieli, gdzie leży problem, nie znajdowalibyśmy się tutaj, gdzie się znajdujemy. To nie jest kwestia trenera… Mamy nowego szkoleniowca, a wciąż tkwimy w tym samym miejscu. To nasza wina – bił się w piersi Pekhart po porażce 1:3 ze Stalą Mielec. – To, co się dzieje, jest połączeniem wielu czynników. Nie potrafimy czegoś sobie wykreować, tracimy łatwe bramki, czego sezon temu nie robiliśmy. Właśnie, sezon temu. Strzelaliśmy jak dla zabawy, a teraz problemem jest stworzenie jakiejkolwiek sytuacji.
Gdzie szukać problemu Legii w ofensywie? Można wskazywać na zgranie – od zwycięstwa w Moskwie nad Spartakiem na starcie fazy grupowej Ligi Europy średnio w wyjściowej jedenastce pojawiało się pięciu nowych zawodników. To o tyle istotne, że przecież wrześniowa przerwa na mecze reprezentacji miała być czasem lepienia na nowo zmienianego latem zespołu. W końcówce sierpnia do mistrzów dołączyło czterech z sześciu transferowanych zawodników. O ile wygrana ze Spartakiem pozwoliła na zaprezentowanie się z bardzo korzystnej strony zarówno Igora Charatina, jak i Lirima Kastratiego, o tyle dalsze problemy z wykorzystaniem ich umiejętności rodziły więcej pytań.
Część z nich sprowokowały zmiany systemu, którym grała Legia. Nie było od tego czasu serii czterech spotkań z rzędu, w których piłkarze wybiegaliby tak samo ustawieni – zawsze coś się zmieniało, albo układ w środku pola, albo liczba obrońców. Czesław Michniewicz zauważał, że wynikało to z profili nowych zawodników, którzy bardziej pasowali do systemu z typowymi skrzydłowymi, a nie wahadłowymi. W napiętym terminarzu rozgrywek o wypracowanie uniwersalności taktycznej jest jednak niebywale trudno, nawet jeśli szkoleniowiec jest tak wprawiony jak Michniewicz. Zresztą warto przypomnieć, że po przejęciu Legii w poprzednim sezonie niemal z meczu na mecz w eliminacjach Ligi Europy dokonał istotnej zmiany – z Dritą (2:0) zagrał w 1-4-3-3, by przeciwko Karabachowi (0:3) wybrać 1-4-4-2 z ustawieniem linii pomocy w rombie. Nie zdało to kompletnie egzaminu, efektem była wysoka porażka.
Jednak druga zmiana, która zaszła już wczesną wiosną przyniosła mistrzostwo. Rundę Legia rozpoczęła w 1-4-3-3, ale porażka z Podbeskidziem w Bielsku-Białej (0:1) i zbliżający się mecz z Rakowem – ekipą z jasno zdefiniowanym i świetnie wdrożonym systemem – przekonała Michniewicza do zmiany. Nagle wszystko w grze jego drużyny zaczęło mieć większy sens: Bartosz Kapustka idealnie odnajdywał się w wolnych przestrzeniach między liniami, Filip Mladenović oraz Josip Juranović zaczęli być postrachem na pozycjach wahadłowych, czasem nawet asystując samym sobie. W szesnastu wiosennych meczach legioniści stracili tylko dziewięć goli, przegrali ledwie raz, a nawet odpadnięcie z Pucharu Polski z Piastem Gliwice wynikało bardziej z nieskuteczności Legii, niż braku konkretów w jej grze.
(…)
PREZYDENT VILLARREAL CF FERNANDO ROIG DLA „PN”. Myślenie na żółto
Jest najdłużej sprawującym władzę prezydentem w klubach Primera Division.. Gdy ćwierć wieku temu przejmował Villarreal, była to nielicząca się drużyna z prowincji, balansująca między drugą a trzecią ligą. Dziś klub ten, a zatem i miasto, znają kibice na całym świecie. Submarinos w poprzednim sezonie wygrali Ligę Europy, w tym walczą w Lidze Mistrzów.
LESZEK ORŁOWSKI
(…)
Jak pan robi to, że od 25 lat Villarreal niemal co roku gra w Europie?
Nie ja, tylko my. Pracujemy z wychowankami. Zatrudniamy dobrych trenerów. Kupujemy dobrych piłkarzy. Nasza ekipa to zawsze mieszkanka futbolistów stąd ze sprowadzonymi z zewnątrz. Jeden sukces przekuwamy w drugi – mówi Fernando Roig.
Pańska kadencja to nie tylko stworzenie zespołu liczącego się w Hiszpanii i w Europie, ale także zbudowanie dwóch ośrodków treningowych oraz w zasadzie od podstaw stadionu noszącego dziś nazwę La Ceramica. Można odnieść wrażenie, że w ostatnich latach to nie zespół, lecz stadion był pana oczkiem w głowie.
Stadion to nasza wizytówka, musi być godny zespołu i gości, których podejmuje. Przez te wszystkie lata rzeczywiście stale pracowaliśmy, by wyglądał coraz lepiej. Teraz, podczas ostatniego remontu, rozbudowaliśmy infrastrukturę wewnętrzną, stworzyliśmy na przykład restaurację w podziemiach. Poprawiliśmy nagłośnienie, oświetlenie, to wszystko, co wpływa na komfort oglądania meczów przez kibiców. Mamy dziś fenomenalny stadion.
Ze wszystkich prezydentów klubów La Liga to pan najdłużej piastuje stanowisko. Minęło właśnie 25 lat od kupna klubu i zostania szefem. Jaki ma pan teraz cel?
Dalszą konsolidację projektu. Właściwie od 25 lat to właśnie robimy – krok po kroku podnosimy wartość marki Villarreal w Hiszpanii i w Europie. Oczywiście osiągnięcie po wielu latach starań naszego wielkiego celu, spełnienie wielkiego marzenia, jakim był zeszłoroczny triumf w Lidze Europy, można postrzegać jako punkt zwrotny, jednak takim nie jest.
Co jest teraz dla pana priorytetem?
Zajęcie jak najwyższego miejsca w najlepszej lidze świata, za jaką wciąż uważam Primera Division. A po drugie – zachowanie stabilności finansowej, o co niełatwo w tych trudnych czasach. Chcemy, żeby klub stawał się coraz większy, ale nie naruszając zasad zdrowego rozsądku.
Jak bez zadłużania się można zbudować tak silny klub? Na wyjawienie tego waszego sekretu czeka cały świat. Proszę dać jakąś radę innym.
Rady to się daje za pieniądze – powtarzano mi wiele razy. Ale tu nie ma sekretu, jest za to praca – nie tylko dla pieniędzy, ale z miłości do klubu. Nie wolno ani na chwilę sobie poluzować z finansami, bo wpada się w spiralę, z której trudno potem wyjść. Warto pamiętać, że najtańszymi piłkarzami są wychowankowie. Nie należy zaniedbywać metod pozyskiwania pieniędzy takich jak klubowe restauracje, gadżety. Każdym z tych sektorów musi zarządzać fachowiec wysokiej klasy. To kolejna rzecz, która nas cechowała: profesjonaliści na wszystkich stanowiskach, w dodatku mający stosunek emocjonalny do klubu. Zasłużyłem na wynagrodzenie za swoje rady?
(…)
PEŁNE TEKSTY ZNAJDUJĄ SIĘ W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”