Mocne teksty i wywiady. Oto nowa „Piłka Nożna”
Wtorek 23 lutego to data ukazania się najnowszego wydania tygodnika „Piłka Nożna”. Jakie teksty proponujemy w tym wydaniu?
OBCOKRAJOWIEC ROKU 2020 – TOMAS PEKHART: O KORONIE MOŻEMY POROZMAWIAĆ DOPIERO W MAJU
Czeski napastnik poprowadził w poprzednim roku Legię do mistrzostwa Polski. Nie udało mu się wprowadzić warszawian na europejskie salony, ale w obecnych rozgrywkach Tomas Pekhart znowu dostarcza drużynie wiele punktów.
PAWEŁ GOŁASZEWSKI
Trzy mecze, dwa gole – ładnie przywitałeś się z 2021 rokiem.
Podtrzymałem dobrą dyspozycję z poprzedniego roku – mówi Pekhart. – W meczu z Jagiellonią złapałem drobny uraz, na początku tygodnia nie trenowałem z drużyną, zamiast tego pracowałem z fizjoterapeutami, ale wszystko jest już w porządku. Czuję się coraz lepiej i chcę grać w każdym meczu.
Co pomyślałeś, kiedy dowiedziałeś się, że zostałeś Obcokrajowcem Roku w polskiej lidze?
Jestem z tego bardzo dumny. Dla mnie to wielka przyjemność, że dostałem takie wyróżnienie. Kiedy ktoś cię docenia w innym kraju, to zawsze czujesz się wyjątkowo. Ta nagroda dała mi taki dodatkowy zastrzyk energii i pozytywnego kopa na kolejne tygodnie. Szkoda tylko, że przez sytuację z koronawirusem plebiscyt odbył się tylko w formie online i nie mogłem osobiście stawić się na ogłoszeniu wyników. Domyślam się, że byłaby świetna impreza… A w tej sytuacji byłem już na zgrupowaniu przed meczem z Jagiellonią, więc o hucznym świętowaniu nie było mowy.
Czyli stawiłbyś się na Gali?
Jeśli byłaby w innym terminie, to na pewno bym przyjechał, bo dzień przed ligowym meczem trudno byłoby to pogodzić. Jak mówię – byliśmy już w Białymstoku na zgrupowaniu, więc byłoby to niemożliwe. Domyślam się jednak, że jeśli można byłoby zorganizować imprezę, to wybralibyście inny dzień, aby jak najwięcej gości mogło dotrzeć. Mam nadzieję, że jeśli utrzymam przez ten rok wysoką formę, to za rok spotkamy się już na Gali w normalnych warunkach.
Lubisz tańczyć?
Jeśli są dobre okoliczności i fajne towarzystwo, to czemu nie. A tak serio, nie jestem osobą, która jako pierwsza wychodzi na parkiet. Czasami zatańczę, ale tylko wtedy, kiedy jest szczególna okazja. Miłośnikiem tańca raczej nie jestem.
Kto w Legii najlepiej tańczy?
Nie mam pojęcia, bo nawet po mistrzostwie Polski nie mieliśmy żadnej imprezy, na której były tańce. Przy okazji fety kilku chłopaków pokazało ciekawe ruchy, na przykład Vamara Sanogo czy William Remy. Ogólnie uważam, że czarnoskórzy zawodnicy lepiej się ruszają, mają większą swobodę, po prostu czują muzykę.
Byłeś zaskoczony, że wygrałeś plebiscyt w tym roku?
Wcześniej nie wiedziałem, że jest w ogóle taka nagroda w Polsce, ale teraz już wiem i mogę powiedzieć, że bardzo dobrze, że jest! Kiedy dowiedziałem się, że zwyciężyłem w plebiscycie, sprawdziłem dokładnie w internecie, kto triumfował przede mną, co to w ogóle za Gala. Po przejrzeniu kilku stron stwierdziłem, że to wyróżnienie jest dla mnie wielką sprawą. W moim kraju jest podobny plebiscyt i wiem, że te imprezy są fantastyczne. Na Gali stawiają się najlepsi piłkarze z Czech, trenerzy, świetni goście i to jest jedyny taki dzień w roku, kiedy wszyscy są razem i w swobodnej atmosferze mogą spędzić czas. W Polsce jeszcze na czymś takim nie byłem, ale domyślam się, że jest bardzo podobnie. Statuetka zajmie specjalne miejsce w domu. To smakuje trochę inaczej niż trofeum drużynowe. Nie wystarczyło zagrać dwóch-trzech dobrych meczów. Musiałeś być dobry przez cały rok i utrzymać wysoką formę. W Polsce jest wielu dobrych piłkarzy z zagranicy, dlatego podkreślę jeszcze raz, że czuję się bardzo doceniony.
Czujesz się w takim razie lepszy od Jesusa Jimeneza i Pedro Tiby?
Porównywanie nas wszystkich jest bardzo trudne. Tiba gra na zupełnie innej pozycji niż ja i Jimenez, więc to jest oczywiste, natomiast między nami dwoma też są duże różnice. OK, obaj gramy jako dziewiątki, ale mamy zupełnie inny styl. Kiedy rozmawiałem z kilkoma osobami o tym plebiscycie, to doszliśmy do wniosku, że byłem w tym roku po prostu regularny. Był to mój pierwszy rok w Polsce, ale tak naprawdę nie miałem dłuższej przerwy w strzelaniu goli. W dodatku zdobywanie bramek w Legii jest zupełnie inaczej traktowane niż w mniejszym klubie. W naszym zespole jest zupełnie inna presja, inne oczekiwania, a co za tym idzie trochę inaczej podchodzi się do postawy zawodników. (…)
ODKRYCIE ROKU I LIGOWIEC ROKU 2020 – JAKUB MODER. WCHODZĘ NA NAJWYŻSZE OBROTY
Rzadkością jest, aby w jednej edycji plebiscytu „PN” dwie nagrody zgarnął ten sam piłkarz. Jakub Moder ma jednak za sobą taki rok, że słowo „zgarnął” pasuje w tym przypadku bardziej niż „otrzymał”. Nie pozostawił nam bowiem wyboru.
PRZEMYSŁAW PAWLAK
Co dla ciebie oznacza tytuł Odkrycie Roku?
Rok temu przyznaliście to miano Michałowi Karbownikowi, ja tak naprawdę dopiero zaczynałem regularną grę w Ekstraklasie, a teraz obaj jesteśmy w Premier League i zadebiutowaliśmy w reprezentacji Polski! Fajna historia, pokazująca, że w 2020 roku moja kariera nabrała rozpędu, a wierzę, że to dopiero początek – mówi Moder. – Konkurencja była mocna, pokazało się kilku utalentowanych, młodych zawodników. Tym bardziej cieszę się z wyróżnienia.
Który tytuł ma dla ciebie większą wartość – Ligowca Roku czy właśnie Odkrycia?
Ligowca. W Ekstraklasie występuje wielu bardzo dobrych i doświadczonych piłkarzy. Cieszę się, że to ja akurat zostałem laureatem tej nagrody. Tytuł ten to też zasługa kolegów z Lecha – zdobyliśmy wicemistrzostwo Polski, awansowaliśmy do fazy grupowej Ligi Europy, graliśmy fajną, ofensywną piłkę. Dzięki temu zostałem powołany do reprezentacji Polski, później nastąpił transfer do Anglii.
Twoja kariera pędzi jak TGV, nieco ponad półtora roku temu występowałeś w pierwszoligowej Odrze Opole.
Wróciłem z wypożyczenia do Odry i zacząłem łapać pierwsze minuty w Lechu. Wywalczyłem miejsce w pierwszym składzie, rozegrałem ponad pięćdziesiąt spotkań. Myślę, że wykorzystałem szansę daną mi przez Lecha. Nie zmarnowałem nawet sekundy.
Łatwo popaść w samozachwyt.
Nic z tych rzeczy. Poprzedni rok był dla mnie bardzo dobry i tak jednak dostrzegałem wiele elementów do poprawy. I widzę je teraz, trenując z Brighton, jeszcze wyraźniej. Wiem czego mi jeszcze brakuje, aby wejść na najwyższy poziom. Nawet gdy hype wokół mnie był największy, a chłopaki w szatni Lecha śmiali się, że Moder wyskakuje z każdej lodówki, nie podpalałem się. Koncentracja na codziennych obowiązkach pozwoliła mi sobie z tym poradzić. Podobnie jest w Anglii, mniej udzielam się w mediach, bo chcę się najpierw zaaklimatyzować w Brighton, poznać klub, rozgrywki. Żeby o czymś opowiadać, warto mieć szersze spojrzenie.
Rekordowa w Polsce kwota transferu z Ekstraklasy, około 10 milionów euro, w jakiś sposób ci ciąży?
Skoro ktoś zdecydował się zapłacić za mnie takie pieniądze, najwyraźniej widzi we mnie potencjał, widzi we mnie dobrego zawodnika. Czuję, że klub chce na mnie postawić, że będę ważnym piłkarzem dla Brighton. W żaden sposób mnie ta kwota więc nie przytłacza, przeciwnie – jest motywacją.
Inna sprawa, że dla Anglików wydanie takiej sumy to bardziej transferek niż transfer.
Patrząc z perspektywy całej Premier League, kwota nie jest wysoka. Ale gdybyśmy spojrzeli na sprawę przez pryzmat poszczególnych klubów i ich wydatków na wzmocnienia, okaże się, że nie wszystkie dokonują dużych transakcji. Sprawdziłem – najdroższy zawodnik sprowadzony do Brighton kosztował około 20 milionów, czyli dla mojego klubu wydanie 10 milionów to duża inwestycja. Brighton często stawia na zawodników młodych, których rozwija. To nie jest więc tak, że ktoś powiedział: OK, wydajmy 10 milionów, niech przyjedzie. Nie, dla Brighton jest to znacząca kwota, traktuję ją jako wyraz zaufania. (…)
PODSUMOWANIE LAT 2011-2020 W EUROPEJSKIM FUTBOLU. BOHATEROWIE DEKADY
Oto lista 110 piłkarzy, którzy zachwycali nas w minionej dekadzie, zakończonej 31 grudnia 2020 roku! Każdy znajdzie na niej swojego prywatnego bohatera, za to na pewno nie wszyscy zgodzą się z taką a nie inną kolejnością gwiazd w obrębie list na poszczególnych pozycjach. Zwłaszcza dotyczy to numeru jeden wśród napastników. Jak to się stało, że został nim Luis Suarez, a nie Robert Lewandowski? Już wyjaśniamy.
LESZEK ORŁOWSKI
Od wielu lat „Piłka Nożna” klasyfikuje najlepszych piłkarzy danego roku w dwóch rankingach: Top 110 ujmującym zawodników reprezentujących kraje naszego kontynentu i Top 55 klasyfikujących zawodników z innych części świata grających w klubach europejskich. A ranking niniejszy jest wspólnym, matematycznym podsumowaniem obu naszych hierarchizacji z lat 2011-2020.
Reguły były bardzo proste: za pierwsze miejsce na danej pozycji w danym roku zawodnik otrzymywał 10 punktów, za drugie 9 i tak dalej, aż do 1 punktu za miejsce 10. Na pozycjach podwójnych, gdzie klasyfikowaliśmy 20 zawodników, 10 punktów otrzymywali gracze z pozycji 1. i 2., a 1 punkt z pozycji 19. i 20. W przypadku pozycji z rankingu Top 55 ujmujących tylko pięciu futbolistów, zwycięzca dostawał 10 punktów, drugi zawodnik 8 i tak dalej.
Na naszej liście Top 110 dekady znajdujące się po narodowości wyróżnionego piłkarza, w nawiasie, liczby oddzielone kreskami, informują, w którym roku dany zawodnik zdobył ile punktów. Weźmy dla przykładu Neuera. Zapis „10-7-10-10-8-9-2-0-0-10″ oznacza, że w 2011 roku zdobył 10 punktów, czyli został sklasyfikowany wśród bramkarzy na pierwszym miejscu, w roku 2012 zdobył punktów 7, czyli był czwarty, w 2012 znów był najlepszy więc otrzymał 10 punktów, w 2013 identycznie, w 2014 był trzeci więc dostał 8 punktów, i tak dalej. Zera informują, że w danym roku (w tym przypadku 2018 i 2019) nie znalazł się w klasyfikacji. Zdecydowaliśmy się zamieścić szczegółowe informacje odnośnie każdego zawodnika by Czytelnik mógł prześledzić, jak falowała jego forma w minionej dekadzie oraz kiedy dopisywało mu, a kiedy szwankowało zdrowie.
Wracajmy do clou: dlaczego Lewandowski przegrał z Suarezem? Otóż zadecydował rok 2011. Polak dopiero wtedy wchodził do wielkiego futbolu, umieściliśmy go na dziesiątym miejscu listy napastników w Top 11, natomiast o rok starszy Urugwajczyk już był gwiazdą i w Top 55 zajął na swej pozycji trzecie miejsce. Owe siedem punktów różnicy teraz okazało się decydujące. Gdybyśmy tworzyli ranking za lata 2012-2020 Lewandowski byłby zdecydowanie jedynką, a tak niestety przegrał o trzy punkty z Luisem Suarezem, więc musi być drugi.
Ktoś może powiedzieć, że przyjęte przez nas zasady przeliczania punktów faworyzują graczy spoza Europy, którzy czasami nie napotykali tak silnej konkurencji, jaka nieuchronnie panuje przy sporządzaniu Top 110. Byłoby w tym trochę racji. Może powinniśmy przyjąć dla Latynosów i innych gości jakiś mnożnik: 0,8, 0,9, czy nawet 0,95? Wtedy Lewy znalazłby się przed Luisem Suarezem, a Sergio Ramos przed Thiago Silvą. Ale z drugiej strony istniałoby ryzyko, że Leo Messi straciłby miejsce w jedenastce gwiazd dekady. Niech więc już zostanie tak, jak jest, rezygnujemy z kuglowania, jeśli ktoś chce, niech sobie taki mnożnik zastosuje i sporządzi listę, jego zdaniem, bardziej obiektywną.
Rzecz jasna nasze jedenastki all star i listy na poszczególnych pozycjach wyglądałyby też znacznie inaczej, gdybyśmy przydzielali miejsca w nich uznaniowo, na przykład na podstawie topowej dyspozycji, a nie równej gry przez kolejne lata. Dla przykładu: Trent Alexander-Arnold na pewno znajduje się w dziesiątce najlepszych prawych obrońców dekady, ale jego talent eksplodował zbyt późno, by mógł nazbierać liczbę punktów konieczną do zajęcia choćby dziesiątego miejsca. Zgromadził ich 24, więc zabrakło mu czterech.
Są też zawodnicy pokrzywdzeni w inny sposób. Żeby zostać przy prawej obronie: dziesiąty Juanfran ma 28 punktów, a taki Fabinho zgromadził ich 34. To za mało, by trafić do dziesiątki najlepszych cofniętych środkowych pomocników, więc rodziła się pokusa, by go przenieść na pozycję, na której też grywał, czyli na prawą obronę. Jednak jako prawego obrońcę sklasyfikowaliśmy go tylko dwa razy, a jako pomocnika pięć, więc byłoby to jednak nadużyciem. Trudno, jego krzywda. Sprawiedliwość? Nie ma takiej.
Oczywiście wielu zawodników było klasyfikowanych w minionej dekadzie na dwóch, a kilku nawet na trzech pozycjach. Rzecz jasna sumowaliśmy im wszystkie punkty, po czym wkładaliśmy na listę na tej pozycji, z którą jest najmocniej kojarzony. W kilku przypadkach: Thomasa Muellera czy Davida Silvy na przykład, wcale nie mamy pewności, że zrobiliśmy jak trzeba.
Osobnym tematem są zawodnicy, którzy mieli w pierwszej części dekady świetne notowania, następnie zaś obniżyli loty i popadli w przeciętność. Dziś kojarzeni są oczywiście z ostatnimi latami, mało kto pamięta, jak byli kiedyś dobrzy i ich obecność razi. Niejeden Czytelnik fuknie poirytowany zobaczywszy na liście dziesięciu najlepszych bramkarzy dekady Davida de Geę. I po części będzie miał racje, ale po części też nie.
W Top 110 dekady nie stosowaliśmy pozycji ex aequo. Gdy dwaj zawodnicy zdobyli taką samą liczbę punktów, wyżej umieszczaliśmy tego, który miał więcej pierwszych miejsc, czyli „10″, ewentualnie, przy równej ich liczbie, więcej „9″. Aż do tego miejsca musieliśmy śledzić notowania dwóch przez kilka rywalizujących ze sobą zażarcie o prymat na świecie lewych obrońców: Alby i Alaby.
W Top 110 dekady znalazło się dwóch Polaków: Robert Lewandowski i Łukasz Piszczek. O krok był Wojciech Szczęsny, jedenasty wśród bramkarzy. Zdobył 30 punktów, w taki oto sposób: 3-0-3-4-0-0-0-4-9-7. Poza nimi jeszcze tylko dwóch naszych zawodników trafiło epizodycznie do rankingu Top 110. To Kuba Błaszczykowski (4 punkty) sklasyfikowany tylko w 2011 roku oraz Kamil Glik (15 punktów) obecny w latach 2015-17. (…)
DZICZEK, COSSU, BELLUGI. CZARNA SOBOTA
Trzy pokolenia piłkarzy i trzy historie, które w sobotę miały smutny finał: w Ascoli, Cagliari i Mediolanie.
TOMASZ LIPIŃSKI
Patryk Dziczek podążając za przeciwnikiem, przewrócił się na murawę. Bez żadnego kontaktu, bez faulu. Ot, tak po prostu. W 85. minucie meczu Ascoli – Salernitana, po niespełna dwudziestu jak był w grze.
Na noszach
Jeszcze na czworakach próbował wrócić do równowagi i te nadaremne starania tylko pogłębiły grozę całej sytuacji. Stracił przytomność. Do pierwszej pomocy ruszyli inni zawodnicy i lekarze klubowi. Błyskawicznie pojawił się ambulans. Znoszony do karetki już odzyskał świadomość. Trzymał się za głowę, raczej nie z bólu, bardziej z rozpaczy, że znów to mu się przydarzyło. Że nie wiadomo, co dalej i dlaczego tak się dzieje.
Pierwszy incydent miał miejsce we wrześniu. Zemdlał podczas treningu. Trafił do szpitala. Przeszedł badania także z udziałem rezonansu magnetycznego pod kątem neurologicznym i kardiologicznym. Wyniki nie wykazały niczego niepokojącego. Lekarze mieli pełne podstawy, żeby po kilkudniowym odpoczynku pozwolić mu na powrót do normalnej aktywności. Opuścił dwie kolejki, w dwóch kolejnych usiadł na ławce, w piątej – 24 października dostał pierwsze minuty w tym sezonie. Nie grał tyle, co w poprzednim. Trener Fabrizio Castori obsadził go w roli rezerwowego. W ośmiu tegorocznych kolejkach tylko raz znalazł się w podstawowym składzie i z maksymalnej liczby 720 minut wykorzystał 86. Co z kolejnymi, nie wie nikt.
Przewieziony ze stadionu do miejscowego szpitala, szybko został z niego wypisany. Wykluczono atak serca i inne problemy kardiologiczne. Właściwie znów niczego nie stwierdzono. Od razu został przetransportowany do Rzymu i umieszczony w specjalistycznej klinice, gdzie czekają go kompleksowe badania. Trzeba znaleźć przyczynę zasłabnięć. Żeby w razie jakiegoś zaniedbania i niedopatrzenia, nie doszło do najgorszego. Zarówno tę starszą jak i współczesną historię znaczy już zbyt dużo tragicznych przypadków o podobnym przebiegu.
Renato Curi uchodził w latach 70-tych XX wieku za duży talent. Jego Perugia jak dzisiejsza Atalanta potrafiła pomieszać szyki najlepszym. Nieprzypadkowo w 1979 roku została wicemistrzem kraju. Curi tego nie doczekał. 30 października 1977 roku w obecności 30 tysięcy widzów, którzy wypełnili trybuny mimo potężnej ulewy, gospodarze podejmowali Juventus. Pięć minut po rozpoczęciu drugiej połowy startujący do piłki Curi nagle runął i już się nie podniósł. Zmarł na atak serca w wieku zaledwie 24 lat. Stadion Perugii na cześć piłkarza i wieczną o nim pamięć nosi jego imię.
W 2012 roku śmierć na boisku dosięgła Piermario Morosiniego, 26-letniego zawodnika drugoligowego Livorno. Przyczyna ta sama co u Curiego: zawał serca, z tą różnicą, że zmarł po przewiezieniu do szpitala. W ten sposób dopełnił się dramatyczny los Morosiniego, który jako nastolatek został sierotą, doświadczył samobójstwa niepełnosprawnego brata i pod opieką miał niepełnosprawną siostrę.
We Włoszech rozpętała się gorąca dyskusja, co zrobić, żeby uniknąć podobnych tragedii. Pojawiły się głosy, że piłkarzowi można było pomóc i być może uratować mu życie, gdyby na stadionie znajdował się defibrylator. Od tamtego czasu to niezbędny element wyposażenia każdego piłkarskiego obiektu.
Wychodząc poza granice Italii, napotykamy na inne ofiary. Kameruńczyk Marc-Vivien Foe nie przeżył Pucharu Konfederacji w 2003 roku, Węgier Miklos Feher zmarł w koszulce Benfiki Lizbona w 2004, trzy lata później zgon Antonio Puerty z Sevilli okrył żałobą Hiszpanię. Dziewięć lat temu rozległy zawał serca podczas meczu Pucharu Anglii z Tottenhamem przeszedł Fabrice Muamba z Boltonu. W 2017 roku podczas towarzyskiego meczu Ajaksu z Werderem Brema stracił przytomność Abdelhak Nouri. W jego organizmie doszło do niewydolności układu krążenia i uszkodzenia mózgu. Zapadł w śpiączkę, z której po 13 miesiącach udało się go wybudzić, ale wyzdrowienie będzie cudem. Ajax zaoferował dożywotnią pomoc w jego leczeniu i 10-letni kontrakt. W sierpniu ubiegłego roku chwilę grozy przeżył Daley Blind. Okazało się, że przyczyną jego zasłabnięcia na boisku było wyłączenie się wszczepionego do jego organizmu urządzenia ICD regulującego nieprawidłową pracę serca.
Te przykłady przypominamy nie dla szerzenia paniki, tylko ku przestrodze. Lepiej zapobiegać niż opłakiwać. Bo trzeciej szansy może nie być. (…)