Nie było niespodzianki w Poznaniu podczas starcia Lecha z Dinamo Batumi w eliminacjach Ligi Konferencji. Mistrz Polski odniósł wysokie zwycięstwo (5:0) i przed rewanżem może się już czuć jedną nogą w kolejnej – trzeciej już – rundzie.
Kolejorz wykorzystał atut własnego boiska (fot. Patryk Pindral / 400mm.pl)
Po blamażu w dwumeczu z Karabachem i przegranych z kretesem eliminacjach Ligi Mistrzów, w kolejnym występie na arenie międzynarodowej Lech Poznań nie mógł pozwolić sobie na kolejną wpadkę. Wiadomo więc było, że losy rywalizacji z Dinamem Batumi piłkarze Kolejorza powinni rozstrzygnąć już na swoim boisku, tak by do Gruzji lecieć z pokaźną zaliczką.
Teoria to jedno, a praktyka swoje. Kibice w Poznaniu mogli więc mieć lekki obawy, ale jak się okazało, niepotrzebnie. Jeszcze bowiem przed przerwą było wiadomo, że Lechowi nic złego stać się w tym spotkaniu po prostu nie może.
Mistrz Polski od początku kontrolował przebieg wydarzeń na boisku, a strzelenie już w dziesiątej minucie rozpoczął Michał Skóraś, który miał nieco miejsca przed polem karnym i jak się okazało, przymierzył tak, że bramkarz Dinama nie zdążył z interwencją.
Co ciekawe kilka chwil później Skóraś z niemal tej samej pozycji mógł podwyższyć na 2:0, ale piłka po jego uderzeniu odbiła się od słupka. Jak się jednak okazało, Lech poszedł za ciosem i na przerwę schodził z zaliczką trzech bramek. W 24. minucie drugiego gola dołożył Joao Amaral, a tuż przed końcem pierwszej połowy na 3:0 podwyższył rozgrywający znakomite zawody Skóraś, który wpadł w pole karne i dość szczęśliwie – bo po rykoszecie – przerzucił futbolówkę nad bezradnym Lazare Kupatadze.
W drugiej połowie Lech nie forsował już tak bardzo tempa, ale nie przeszkodziło mu w dołożeniu na swoje konto jeszcze jednego gola. W 65. minucie Kristoffer Velde obsłużył świetnym podaniem Amarala, a ten mając przed sobą jedynie bramkarza dopełnił formalności. Dla Velde była to z kolei druga asysta w tym spotkaniu.
Im bliżej końca, tym więcej rozluźnienia panowało w szeregach gospodarzy. Lech zadowolony czterema golami zapasu, mógł już czekać na końcowy gwizdek, a jego kluczowi zawodnicy nieco wcześniej schodzili z boiska, by móc odpocząć.
Kiedy zaś sędzia przygotowywał się już do zakończenie zawodów, wynik ustalił Michael Isak, który dopadł do piłki w polu karnym i świetnym strzałem pod poprzeczkę dopełnił dzieła zniszczenia.
gar, PiłkaNożna.pl