Meldunek z Gdyni: Wikingowie Ojrzyńskiego
Po 38 latach piłkarze Arki Gdynia mieli znowu okazję poznać smak europejskich pucharów. Drużyna Leszka Ojrzyńskiego włożyła w spotkanie z Midtjylland całe serce i w końcówce została za to wynagrodzona! Kto by się spodziewał takiego scenariusza przed meczem?
Leszek Ojrzyński od kilku miesięcy niemal wszystko zamienia w z złoto (fot. Łukasz Skwiot)
Już na kilka godzin przed spotkaniem w Gdyni było czuć atmosferę piłkarskiego święta. Na mieście można było spotkać osoby ubrane w klubowe barwy, które tylko wyczekiwały na godzinę 20:00 i rywalizację w III rundzie eliminacji Ligi Europy.
Gdynianie nie zwykli w ostatnich miesiącach przegrywać ważnych spotkań. Wygrali finał Pucharu Polski z Lechem Poznań, w kluczowym meczu o utrzymanie w lidze ograli Zagłębie Lubin, a w Superpucharze pokonali po rzutach karnych warszawską Legię, dlatego kibice w Gdyni byli bardzo pozytywnie nastawieni do spotkania. – Oni muszą, my tylko możemy – można było usłyszeć w przedmeczowych rozmowach fanów Arki.
Od początku ekipa Ojrzyńskiego wyszła bardzo agresywnie nastawiona na Duńczyków. Świetnie grą w defensywie kierowali Krzysztof Sobieraj i Michał Marcjanik, którzy mieli do pomocy również Dawida Sołdeckiego. To właśnie ten tercet uprzykrzał życie dwumetrowemu napastnikowi gości – Paulowi Onuachu.
Trener doskonale przygotował zespół taktycznie. Arkowcy zaczynali atakować rywali dopiero od swojej połowy i nie zostawiali Duńczykom wiele miejsca, nastawiając się tylko na kontrataki. I jeden z nich okazał się zabójczy – w 31. minucie kapitalną bramką popisał się Marcus Da Silva, który najpierw przełożył jednego z przeciwników na prawą nogę, a później uderzył tak, że nawet kibice Midtjylland powinni wstać i go oklaskiwać. Stadion eksplodował.
Krzyk radości jednak został skutecznie stłumiony 120 sekund później. Błąd defensywy wykorzystał Rilwan Hassan, który doprowadził do wyrównania. Trzy minuty później wydawało się, że będzie już po wszystkim, bo na 1:2 gola zdobył Marc Dal Hende…
Arka jednak nie zatonęła i pokazała to, co z czego słyną wszystkie drużyny prowadzone przez trenera Ojrzyńskiego, czyli serce i charakter. Gdynianie zostali za to szybko wynagrodzeni, bo jeszcze przed przerwą do wyrównania z rzutu karnego doprowadził Da Silva.
Szkoleniowiec zdobywców Pucharu Polski miał bardzo sprytny plan na to spotkanie. Od początku w ataku wystawił Patryka Kuna, który miał zmęczyć defensorów gości i przyszykować „grunt” dla Rafała Siemaszki. Napastnik pojawił się na boisku w miejsce Kuna w 57. minucie i miał być asem w rękawie talii trenera Ojrzyńskiego. I był nie tylko asem, ale również dżokerem, bo to właśnie Siemaszko w doliczonym czasie gry przesądził o zwycięstwie żółto-niebieskich!
Na pochwałę zasługuje również tercet defensywnych pomocników – Yannick Sambea, Dawid Sołdecki i Adam Marciniak. Wszyscy zostawili kawał serducha na boisku i to w dużej mierze dzięki ich dobrej postawie Arka ugrała bardzo korzystny wynik, bo nie pozwolili rywalom zdominować kluczowej strefy boiska, czyli środka pola.
Piłkarze z Gdyni po raz kolejny zafundowali kibicom mnóstwo pozytywnych emocji, które będą zapamiętane nad morzem na długie lata. Żółto-niebiescy wyszli zupełnie bez kompleksów i doskonale zdawali sobie sprawę, że tylko sercem i charakterem są w stanie nadrobić wszelkie braki techniczne i taktyczne względem Duńczyków. Udało się i za to należą im się wielkie, ale to naprawdę wielkie brawa. Zagrali jak prawdziwi wikingowie, którym niestraszne są wszelkie przeciwności i trudności losu.
Rewanż i awans do kolejnej rundy nie wydają się być już misją ekstremalną. Drużyna Ojrzyńskiego nie będzie miała za sobą co prawda fantastycznej i fanatycznej gdyńskiej publiczności, a rywal będzie na musiku. Inna sprawa, że w ostatnich miesiącach gdynianie lubią sprawiać sobie i swoim kibicom prawdziwe prezenty w postaci trofeów. Może kolejnym z „podarunków” będzie awans do IV rundy?
Z Gdyni,
Paweł Gołaszewski