„Mamy dość zmian nastrojów prezesa Bońka”
Poszukując epitetu, który najlepiej określiłby relację PZPN i Ekstraklasy SA, a zatem dwóch najważniejszych podmiotów w polskim futbolu, trudno o lepsze słowo niż szorstka. Przepychanki trwają właściwie od początku pierwszej kadencji Zbigniewa Bońka na fotelu prezesa związku, a w maju ponownie uległy eskalacji. W efekcie po zakończeniu rozgrywek w edycji 2016-17 nikt w Polsce nie wie, w jakiej formule zostanie przeprowadzony w najwyższej lidze sezon, który powinien rozpocząć się 14 lipca.
Rozmawiał ADAM GODLEWSKI
Na początek pytanie na rozgrzewkę: czy wie pan, kto to Zygfryd Szołtysik?
Znany polski zawodnik, przede wszystkim z Górnika Zabrze, reprezentant kraju, który grał w latach 60. i 70. poprzedniego stulecia – odpowiada Marzec. – Mam mówić dalej?
Dziękuję, wystarczy. Wie pan oczywiście, z jakiego powodu zaczęliśmy rozmowę od złotego medalisty olimpijskiego z Monachium?
Jeśli mam być szczery, to niekoniecznie.
Otóż prezes PZPN Zbigniew Boniek zarzucił ludziom ze spółki Ekstraklasa, że jesteście świetnie… ubrani i dobrze wyedukowani, jeśli idzie o kwestie marketingu czy komunikacji, biegle porozumiewacie się w językach obcych, natomiast zupełnie nie znacie się na sporcie. Zatem o historii futbolu nie ma sensu zaczynać z wami dyskusji. I to ma rzutować na wzajemne relacje.
Nie zaczynam dnia od lektury wywiadów z prezesem Bońkiem, mam wiele ważniejszych spraw na głowie, więc nie miałem pojęcia, że w ogóle padł taki zarzut. Cóż, prawda jest taka, że spółka Ekstraklasa powstała 11 lat temu po to, aby zarządzać najwyższą ligą piłkarską, a przede wszystkim generować przychody z tytułu praw do transmisji i marketingowych. Aby wypełnić tę misję, musimy organizować atrakcyjne dla kibiców rozgrywki, dobrze przedstawić je na stadionach i w telewizji, a dzięki temu później korzystnie sprzedawać produkt nadawcom i reklamodawcom. Dopiero od ubiegłego roku postawiliśmy również na kwestie sportowe, które jednak nadal nie mieszczą się w podstawowym trzonie naszego działania. Głównym celem jest zwiększenie wartości środków, które corocznie przekazujemy do klubów. Z prezesem Bońkiem, jako skarbnicą wiedzy historycznej, zawsze chętnie porozmawiam i zapewne wiele się od niego dowiem, ale mam też nadzieję, że i on zechce się czegoś nauczyć w kwestii nowoczesnego zarządzania sportem od młodszych, dobrze wykształconych i bez wątpienia kompetentnych ludzi, którzy pracują w Ekstraklasie.
Czemu dialog między PZPN i ESA jest tak trudny? To nienormalna sytuacja, gdy przed ostatnią kolejką bieżącego sezonu nikt nie wie, w jakim systemie zostaną przeprowadzone kolejne rozgrywki.
Na dziś regulamin i kalendarz są gotowe i zatwierdzone przez zarząd PZPN, to oznacza, że gramy w formule ESA 37. W grudniu zaczęliśmy rozmowę na ten temat z akcjonariuszami, w styczniu wyszliśmy z tematem do mediów – skoro z 12 założeń dotyczących wszystkich aspektów działalności ligowej spółki dzięki obowiązującemu w ostatnich latach systemowi zrealizowaliśmy 11, to logiczne, że zarekomendowaliśmy, aby niczego nie modyfikować. Tu zresztą mamy prostą analogię do futbolu, gdzie też nie zmienia się zwycięskiego składu. Wyniki, które osiągnęliśmy w ostatnim czasie, są zresztą imponujące, i tego nikt nie podważy. Przed wprowadzeniem formuły ESA 37 przelewaliśmy do klubów 100 milionów złotych z tytułu praw mediowych. W obecnym sezonie było to już 150 milionów, a zatem wzrost wyniósł 50 procent. Podobnie urosła cała liga – z 400 milionów złotych skumulowanych przychodów w klubach i w Ekstraklasie SA, wskoczyliśmy na poziom ponad 600 milionów. Przed reformą kształtu rozgrywek na stadiony przychodziło dwa miliony widzów w sezonie, teraz zbliżamy się do trzech. Zatem komu to przeszkadza? Czasem mam wrażenie, że jest niewygodne tylko w tym aspekcie, że stajemy się coraz bardziej autonomiczni wobec związku, ponieważ naprawdę dobrze radzimy sobie w rynkowych realiach i korzystnie wypadamy na tle innych lig.
Nie kwestionuję przedstawionych liczb, nie zmienia to jednak faktu, że zarząd PZPN nie zatwierdził rekomendacji zaprezentowanej przez ESA dotyczącej kształtu przyszłego sezonu. Prezes związku głośno mówi, że wcale nie jest przesądzona formuła ESA 37 bez podziału punktów. Równie dobrze może być z podziałem albo wręcz nastąpi powrót do klasyki, czyli systemu ESA 30.
I to właśnie jest największy problem polskiej piłki w obecnej chwili – to znaczy zmienność nastrojów i stanowisk prezesa Bońka, których mamy już serdecznie dość. Nie może być tak, że kształt regulaminów, a w ślad za tym i wizerunek całej dyscypliny, będzie uzależniony od humorów jednego człowieka. To wręcz chora sytuacja, która wpływa na image i odbiór spółki. Szef PZPN jako nasz akcjonariusz powinien publicznie wspierać, a nie uderzać w Ekstraklasę. Zdaniem zarządu ESA nie powinno być żadnych zmian w systemie rozgrywek, ale rada nadzorcza spółki zaproponowała korektę dotyczącą zniesienia podziału punktów. Podpisaliśmy się pod tym pomysłem, nie możemy przecież funkcjonować w oderwaniu od woli udziałowców, także z tego powodu, iż właśnie takie były – ogłoszone już w marcu – oczekiwania prezesa Bońka. Kto zatem odpowiada za powstały bałagan i inspiruje niekończącą się dyskusję na ten temat w mediach? Otóż nie zarząd Ekstraklasy. Całą odpowiedzialnością za zaistniały stan trzeba obarczyć szefa związku Zbigniewa Bońka. Zmienia zdanie co kilka dni. To niepoważne.
Tyle że sternik PZPN twierdzi, że wcale nie uczestniczy w przepychankach, a walka rozgrywa się obecnie między klubami i zarządem Ekstraklasy.
Gdyby toczyła się jakakolwiek walka między klubami i zarządem spółki, to logiczne, że nie przesyłalibyśmy żadnej rekomendacji do zatwierdzenia przez PZPN. Przesłaliśmy wniosek o taki kształt ligi w nadchodzącym sezonie, jakiego życzyli sobie uczestnicy rozgrywek, mimo że według zarządu najlepszym rozwiązaniem byłoby zachowanie formuły ESA 37 z podziałem punktów. Zrobiliśmy tak, bo wsłuchujemy się w głosy klubów, co zresztą uważamy za swój obowiązek.
Była jednomyślność wśród przedstawicieli klubów w tym względzie?
Nie było. I myślę, że nigdy nie będzie. Mniejsze kluby mają rozbieżne interesy z tymi największymi, zatem liga jest taką platformą, na której każda ze stron musi coś poświęcić. Potentaci zgodzili się na zrównoważony podział środków, które pozyskujemy, formuła ESA 37 także zresztą służy wyrównywaniu szans zespołów mniej zamożnych w stosunku do najbogatszych. Wszystko po to, żeby w końcowym efekcie zawody na boisku były interesujące dla kibica. Dzięki temu byliśmy świadkami najciekawszego sezonu od lat, kolejki numer 26 i 27 pod względem frekwencji okazały się rekordowe w całej historii istnienia spółki, średnio ponad 14 tysięcy oglądało wtedy każdy z ligowych meczów, a komplety widzów zanotowano jednocześnie na dwóch stadionach wybudowanych na Euro – w Gdańsku i w Poznaniu. W innych krajach stadiony się raczej przebudowuje lub nawet rozbiera po wielkich imprezach, podczas gdy my zapełniamy je w coraz większym stopniu. Zatem nawet kibice głosują za rozwiązaniem, które przyjęliśmy przed kilku laty, czyli formułą ESA 37 ze wszystkimi zastosowanymi podziałami.
Ile klubów opowiedziało się za kontynuowaniem formuły ESA 37?
Co najmniej połowa, i to bez brania oddechu, optowała za istniejącym kształtem rozgrywek, to znaczy z podziałem punktów lub bez podziału, a co najmniej dwa kolejne za utrzymaniem 37 kolejek, tyle że z równoczesnym zniesieniem podziału punktów. Mieliśmy zatem poparcie zdecydowanej większości, choć oczywiście pojawiły się głosy odrębne, wskazujące jako najlepszy dla naszego wspólnego rozwoju kierunek ESA 34. Czyli rozszerzenie do 18 uczestników i powrót do klasycznej formuły. I nawet rozumiem ich tok rozumowania, zwiększyłyby sobie w ten sposób szansę na utrzymanie. Nikt – łącznie z zagranicznymi obserwatorami, których poprosiliśmy o analizę – nie optował natomiast za przywróceniem ESA 30.
Dlaczego, skoro właśnie ten system przez lata się sprawdzał?
Powrót do sytuacji sprzed pięciu lat byłby niepotrzebnym krokiem wstecz. Odebralibyśmy sobie rundę finałową, i generalnie dłuższe byłyby przerwy w rozgrywkach, zatem znów więcej gralibyśmy meczów sparingowych i przygotowawczych niż o punkty. Czyli takich, na których można zarobić zarówno z dnia meczowego, jak i z telewizji. Poza tym trzeba wziąć pod uwagę jeszcze jeden wskaźnik – otóż przed wprowadzeniem ESA 37 kluby generowały straty na poziomie 110 milionów złotych rocznie. Później deficyt zmniejszał się sukcesywnie – oczywiście także dzięki skutecznej pracy Komisji Licencyjnej PZPN, co zawsze podkreślam – najpierw do 76 milionów, potem do 44 i do 26. A dziś mamy szansę wyjść na plus. Kiedy mówimy za granicą, że notujemy stratę rzędu pięciu, sześciu milionów euro, jak to miało miejsce w poprzednim sezonie, to natychmiast pada pytanie: w skali miesiąca? Nie, cała liga przez cały sezon! Doszliśmy do poziomu zero, nasz pułap sportowy – w okolicach 20 miejsca w europejskim rankingu – jest adekwatny do stanu naszych finansów; pod względem biznesowym aktualnie plasujemy się także na 20 pozycji. A chyba nikt nie ma wątpliwości, że dziś w futbolu rządzi pieniądz. Jeśli zatem chcemy się ścigać z europejskimi średniakami, musimy zwiększyć przychody do co najmniej miliarda złotych. Bo to jest poziom, na którym funkcjonują ligi z okolic dziesiątej lokaty w UEFA. Naprawdę szybko gonimy rywali, ale rozszerzenie liczby uczestników rozgrywek ekstraklasy znacząco by ten proces spowolniło. Co to do tego nie ma najmniejszych wątpliwości.
Co o tym przesądza?
Z uwagi na wyższą cenę produkcji telewizyjnej w każdej kolejce i konieczność przekazania transzy telewizyjnej dwóm kolejnym klubom, w kasie ESA pojawiłby się debet w wysokości 22 milionów złotych tylko w jednym sezonie. Te pieniądze trzeba by po prostu zabrać obecnym klubom grającym w Ekstraklasie. Albo inaczej – zamiast ponad 9 milionów przekazywanych każdemu klubowi z tego tytułu, bylibyśmy w stanie przelewać corocznie ponad 7. Regres byłby więc odczuwalny w całym naszym futbolu, a to przełożyłoby się na obniżenie poziomu sportowego.
Boniek twierdzi, że 2 miliony mniej na każdy klub to w dłuższej perspektywie żaden problem.
Prezes myśli nielogicznie, skoro próbuje przekonywać, że dzięki ESA 34 wzmocnilibyśmy ligę. To absurd. Aby podnieść poziom, trzeba wzmocnić kluby, natomiast zabranie każdemu 2 milionów złotych jest ewidentnym osłabieniem każdego z uczestników rozgrywek. Koło sukcesu wygląda następująco: liczba widzów na stadionach i przed telewizorami wpływa na to, jak ligę postrzegają sponsorzy oraz media. Jeśli postrzegają dobrze, napływ środków finansowych zwiększa się, co przekłada się na inwestycje w podniesienie poziomu sportowego. Krótkofalowo na transfery lepszych zawodników, natomiast długofalowo – na dynamiczny rozwój akademii. Kończąc wątek koła sukcesu – większa liczba klasowych piłkarzy przekłada się na lepsze rezultaty i w ten sposób obieg się zamyka. Dobry wynik sportowy przyciąga widzów, sponsorów oraz media i spirala pozytywnie się nakręca. Z drugiej strony jeśli zatem zabierzemy po 2 miliony klubom, to te biedniejsze zakontraktują gorszych piłkarzy, zaś bogatsze zamiast łożyć po 5, 7 milionów na akademie, wyłożą po 3 do 5 milionów. Natomiast 18 zespołów w polskiej lidze przełożyłoby się automatycznie na spadek frekwencji na wielu stadionach, odpadłaby też ze względów kalendarzowych runda finałowa, zatem atrakcyjność rozgrywek byłaby o wiele niższa niż obecnie. Co pociągnęłoby za sobą spadek zainteresowania sponsorów i cen praw mediowych. Zatem i poziom sportowy musiałby pójść w dół. Naprawdę nie można na dziś zakładać innego rozwoju wydarzeń niż nakręcenie spirali negatywnej przy powiększeniu ligi o dwa zespoły. O słabej kondycji infrastruktury stadionowej w I lidze nawet nie wspominam.
A może szef PZPN trzyma asa w rękawie i chce pokryć deficyt wynoszący 22 miliony w sezonie, czyli nawet 66 milionów w perspektywie trzech lat? To na tyle bogata instytucja, że stać ją na taki wydatek.
Słyszeliśmy o kilku milionach ewentualnej dotacji, ale nie więcej niż sześciu na dwa dodatkowe kluby w ligowej stawce. A tymczasem w 4 sezonach mówimy już o potrzebach rzędu ponad 80 milionów. Poza tym, jeśli 17 i 18 zespół w stawce dostawałby 3 miliony, a mistrz – 15 milionów, to robiliśmy ekstraklasę dwóch prędkości, co zupełnie zburzyłoby model biznesowy, jaki realizujemy od lat. I który – podkreślam – doskonale się sprawdza. A przecież nie chodzi tylko o pieniądze, w pierwszej lidze brakuje na dziś odpowiednio licznej grupy kandydatów, którzy spełnialiby kryteria infrastrukturalne i w sferze zarządzania. Popatrzmy na Sandecję – szczerze gratuluję jej awansu – która jednak w Ekstraklasie długo będzie zespołem bezdomnym, obiekty w Nowym Sączu nie spełniają bowiem podstawowych wymogów licencyjnych. I nie jest to problem wyłącznie tylko tego klubu. Zatem moment na kolejną perturbację w modelu rozgrywek jest bardzo zły. Aby silić się na rozszerzenie naszych rozgrywek do 18 uczestników, w pierwszej lidze powinno być co najmniej osiem klubów w pełni przygotowanych na wniesienie wartości sportowej i marketingowej do ekstraklasy. A dziś nie ma nawet połowy tej puli. Ponadto zobaczmy, co działo się ostatnio w temacie Stali Mielec. Mogło się okazać, że kilka meczów trzeba zweryfikować walkowerem. Zamiast zarzucać nam bałagan w Ekstraklasie, prezes Boniek powinien bardziej krytycznie spojrzeć na swoje pierwszoligowe boisko. Najpierw zatem PZPN musi popracować nad doinwestowaniem i rozwojem tej ligi, a dopiero potem wrócić do pomysłu ESA 34. Kolejność nie może być odwrotna. Proszę zresztą popatrzeć, jakie są tendencje w Europie – otóż Holandia, która jest dziś trzynasta w rankingu UEFA, zatem sporo od nas bogatsza i lepsza sportowo, zmniejsza ligę z 18 do 16 zespołów. Po to, aby kluby były zamożniejsze i silniejsze, a zatem bardziej konkurencyjne w rozgrywkach międzynarodowych.
A może szef PZPN jest teraz tak aktywny w kwestiach dotyczących przyszłego kształtu ekstraklasy, bo jest zainteresowany uczestniczeniem w przetargu telewizyjnym na kolejne lata, który zbliża się wielkimi krokami?
Każdą pomoc chętnie przyjmiemy. W pierwszej kolejności jednak pan Boniek nie może deprecjonować dokonań Ekstraklasy SA, której jest akcjonariuszem. To bowiem w prostej linii przekłada się na postrzeganie spółki i nasze biznesowe rozmowy. Gdyby ESA była notowana na giełdzie, za negatywne komentarze wygłaszane przez jednego z akcjonariuszy prezes PZPN pewnie znalazłby się pod lupą Komisji Nadzoru Finansowego. Ba, to jest klasyczne działanie na szkodę spółki. Prawda jest zresztą taka, że prezes powinien brać od nas przykład w kwestii spójnego działania i realizacji długofalowej strategii, której przez pięć lat nie ogłosił. A nie ogłosił, ponieważ musiałby potem się jej trzymać. A jak jest chwiejny w poglądach, najdobitniej pokazał przykład VAR, którego wprowadzeniu jeszcze w styczniu stanowczo się sprzeciwiał, a dziś należy do największych orędowników wdrożenia pomysłu.
Dlaczego zatem ten ważny akcjonariusz nie dostał pełnego opisu rekomendacji, którą w maju przekazaliście do zatwierdzenia przez zarząd PZPN?
To nonsens, oczywiście, że dostał. Członek rady nadzorczej ESA reprezentujący związek, pan Eugeniusz Nowak, otrzymał od nas wszelkie niezbędne dokumenty i wyjaśnienia. Nie wiem, jak wygląda obieg pism w PZPN, natomiast mówienie o jakichś „kwitkach z pralni” w odniesieniu do dokumentacji przesłanej przez Ekstraklasę jest co najmniej niestosowne. A nawet niepoważne. Może gdyby prezes Boniek nie postanowił wypisać się z rady nadzorczej Ekstraklasy rok temu, dzisiaj miałby większą świadomość tego, co dzieje się w świecie piłki klubowej, i nie kompromitowałby się nietrafnymi ocenami.
Jak długo zatem powinna jeszcze obowiązywać – zdaniem zarządu ligowej spółki – formuła ESA 37? Pytam, ponieważ podobno nie zostało to określone w dokumentacji przesłanej do PZPN?
Na pewno zmiany tylko na sezon nie mają sensu. Jestem zwolennikiem strategii długofalowych. Jeśli mamy zmodyfikować system, choćby tylko o zniesienie podziału punktów po rundzie finałowej, to zróbmy to minimum na dwa lata, a najlepiej na cztery. Przygotowujemy już zresztą także warianty regulaminu na mistrzostwa świata w Katarze w 2022 roku, które trzeba będzie wprowadzić rok wcześniej, aby dostosować kalendarz ligowy do nietypowego terminu mundialu. I ta zmiana właśnie wówczas będzie nieodzowna.
Dlaczego lepszym rozwiązaniem dla naszej ekstraklasy byłyby występy trzech obcokrajowców spoza Unii Europejskiej w jednym meczu, co zarekomendowaliście w piśmie przesłanym do PZPN, niż dwóch, jak to jest w tej chwili?
Najlepszym rozwiązaniem byłby brak jakichkolwiek niepotrzebnych limitów. Powinniśmy wszyscy skupić się na wypracowaniu mechanizmu promującego młodych polskich piłkarzy, a nie tworzyć sztuczne ograniczenia. Tak jak jest w Austrii. Na dziś wszystkie kluby postulowały możliwość wystawiania co najmniej trzech zawodników bez paszportów UE. Tutaj była absolutna jednomyślność. Mniej więcej jedna trzecia optowała za takim wariantem, kolejna grupa za rozszerzeniem do czterech, pięciu, a ostatnia – za całkowitym zniesieniem limitu. Model niemiecki, a zwłaszcza austriacki, gdzie w ostatnich latach liczba krajowych piłkarzy w najwyższej lidze przekroczyła 70 procent, powinien być dla nas najlepszym drogowskazem. Rozważaliśmy już nawet taką rekomendację, żeby zapisać konieczność zarezerwowania 13 miejsc w kadrze dla Polaków, a w kwestii obsadzenia pozostałych 12 pozycji dać klubom całkowitą dowolność. Bo to byłoby najzdrowsze rozwiązanie, które jednak dziś nie ma szans na przeforsowanie w PZPN. Na pewno jednak z dwoma obcokrajowcami doszliśmy już do ściany. Liczby pokazują, że pomysł prezesa Bońka nie spełnił swojej roli. Nie promuje polskich piłkarzy.
Jak ocenia pan poziom sędziowania w ESA?
W ostatnich latach poszedł zdecydowanie do góry, choć oczywiście zdarzają się błędy, nawet bardzo poważne, które rzutują na wizerunek rozgrywek. Co sezon płacimy za usługę transparentnego sędziowania, i oczekujemy najlepszej jakości. Źle się stało, że na finiszu ligi dwóch dobrych arbitrów wyjechało za granicę (Szymon Marciniak na MŚ U-20 do Korei i Daniel Stefański do Japonii na wymianę – przyp. red.), przez co straciliśmy sporo jakości w prowadzeniu spotkań. Poprosiliśmy PZPN o pisemne wyjaśnienie tej sytuacji, za sędziów i delegatów płacimy PZPN przecież prawie 4,5 miliona złotych na sezon i takie historie nie powinny absolutnie się zdarzać. To jednak nie zmienia faktu, że jesteśmy zadowoleni z postępów, jakie w ostatnich sezonach zrobili polscy sędziowie.
Naprawdę? Ręka Rafała Siemaszki to duża plama na wizerunku rozgrywek…
…ale decyzja, którą podjęto w sprawie niedopuszczenia do powtórki spotkania Arki Gdynia z Ruchem Chorzów, została wydana na bazie przepisów. Żałuję oczywiście, że w ogóle doszło do uznania tak kuriozalnego gola, ale pod kątem jednego nawet tak poważnego błędu nie wolno pod żadnym pozorem naginać obowiązujących regulaminów. Podchodzę do tego tak, że ten wielbłąd sędziowski zamknął dyskusję, czy warto wprowadzać VAR. Dziś już nikt nie powinien mieć bowiem wątpliwości, że możliwość korzystania z powtórek wideo powinna być dostępna na wszystkich meczach w ekstraklasie. Cieszę się, że prezes Boniek też w końcu dał się do tego pomysłu przekonać. My od początku byliśmy na tak.
Stać nasz futbol na tak kosztowną innowację?
Powiem tak: nie stać nas na brak VAR na wszystkich spotkaniach. Gra jest za szybka, sytuacje zmieniają się zbyt dynamicznie – nawet w polskich rozgrywkach – żeby sędziowie dawali sobie radę bez pomocy techniki. Jeśli zresztą dobrze zaplanuje się wdrożenie systemu, to środki u wszystkich zainteresowanych – czyli w spółce Ekstraklasa, w klubach i w PZPN – na pewno się znajdą. Uważam, że w naszych realiach najbardziej sensownym rozwiązaniem byłby system mobilny, który można by wykorzystać nie tylko w ESA, ale również w Pucharze Polski i przy innych okazjach.
Za nami ostatnia kolejka Lotto Ekstraklasy. Czy w kolejnym sezonie sponsor tytularny będzie ten sam?
Współpraca z Totalizatorem Sportowym tak naprawdę trwa już trzy lata, nikt nie powinien się zatem dziwić, że prowadzimy zaawansowane rozmowy o przyszłości i liczymy, że zostanie przedłużona. Z innymi sponsorami także rozmawiamy, zatem nie pora jeszcze mówić o końcowych rezultatach. Ogłosimy wszystko w stosownym terminie.
Zupełnie na koniec: w jakim systemie piłkarze zagrają w przyszłym sezonie ekstraklasy?
W ESA 37.
Z podziałem punktów czy bez podziału?
Odpowiedź poznamy 7 czerwca po spotkaniu wszystkich akcjonariuszy. Mam nadzieję, że sytuacja w końcu się ustabilizuje.
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ RÓWNIEŻ W NAJNOWSZYM (23/2017) WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”