Lider z Gdańska nie zwalnia tempa
W pierwszym meczu 17. kolejki Lotto Ekstraklasy nie było niespodzianki. Lechia Gdańsk pewnie pokonała na wyjeździe Śląsk Wrocław (2:0) i bez względu na wyniki innych spotkań utrzyma pierwsze miejsce w tabeli.
Lechia potwierdziła mistrzowskie aspiracje (fot. Grzegorz Radtke / 400mm.pl)
Lechia spisuje się w tym sezonie znakomicie i w niczym nie przypomina zespołu, który w poprzedniej kampanii musiał drżeć o utrzymanie w elicie. Obecnie podopieczni Piotra Stokowca są postrachem całej ligi, a w ostatnich sześciu kolejkach odnieśli pięć zwycięstw, odprawiając z kwitkiem m.in. Jagiellonię, Lecha czy Arkę.
W zgoła odmiennej sytuacji znajduje się Śląsk, który gra w kratkę i nie potrafi ustabilizować formy. Całkiem niezłe spotkania, jako choćby to z Miedzią Legnica, zawodnicy Tadeusza Pawłowskiego przeplatają tymi bardzo złymi, jak te z Wisłą Płock i Arką Gdynia, gdzie przegrywali przed własną publicznością.
Jeśli chodzi o mecze domowe, to tu Śląsk nie ma się czym pochwalić. Zespół z Wrocławia jest pod tym względem najgorszy w całej ekstraklasie, zdobywając na swoim boisku zaledwie siedem punktów w ośmiu podejściach.
Gospodarze zapowiadali, że chcą w końcu dobrze zagrać na własnym boisku i od początku ruszyli do zdecydowanych ataków. Lechia ten napór przetrwała i po kwadransie sama wyprowadziła cios. Do odbitej przed pole karne piłki dopadł Michał Nalepa, który uderzył z woleja i pokonał Jakuba Wrąbla. Bramkarz Śląska mógł być w tej sytuacji nieco zasłonięty, jednak wydaje się, że powinien się zachować dużo lepiej.
Kilka minut po straconym golu, miejscowi mogli odrobić straty. Znakomicie z rzutu wolnego przymierzył Dorde Cotra, ale piłka po jego uderzeniu odbiła się od poprzeczki, spadła na linię bramkową i wyszła w boisko. Centymetrów zabrakło do tego, by we Wrocławiu ponownie był remis.
Nie strzelił gola WKS, zdobyła gol Lechia. Fatalny błąd na własnej połowie popełnił Damian Gąska, który za krótko podawał do Piotra Celebana i zostawił tym samym miejsce dla Lukasa Haraslina, by ten przejął futbolówkę i popędził na bramkę. Słowak wyprzedził Celebana, który nie mógł faulować, bo wyleciałby z boiska, znalazł się w sytuacji sam na sam z bramkarzem i pewnie podwyższył na 2:0.
Śląsk nie odpuszczał i cały czas walczył o gola. Jeszcze przed przerwą gospodarze dwukrotnie trafiali w poprzeczkę bramki Lechii, co łącznie z wolnym Cotry dało trzy trafienia w obramowanie świątyni Zlatana Alomerovicia.
Od początku drugiej połowy podopieczni Pawłowskiego rzucili się do ataków, jednak niewiele z nich wynikało. W szeregach Śląska dominował chaos, żaden z piłkarzy nie chciał wziąć na siebie odpowiedzialności, co ostatecznie prowadziło do tego, że głęboko po piłkę musiał się cofać Marcin Robak. Efekt? Nie było go w polu karnym, gdzie powinien czekać na dogranie od swoich partnerów.
W 67. minucie sędzia musiał przerwać spotkanie, ponieważ z sektorów zajmowanych przez kibiców Śląska zaczęto rzucać na murawę serpentyny i urządzono sobie pokaz… fajerwerków.
Śląsk do samego końca dążył do tego, by złapać kontakt z przeciwnikiem, ale jeśli już stwarzał sobie sytuacje, to albo brakło skuteczności, albo odrobiny szczęścia, jak choćby w 87. minucie, kiedy to w poprzeczkę – już czwartą w całym meczu – trafił Daniel Szczepan.
gar, PiłkaNożna.pl