Lewandowski dla PN: Nikt mi już tego nie odbierze!
Robert Lewandowski ma za sobą zwariowany rok, którego kwintesencją stał się ostatni grupowy mecz Ligi Mistrzów w Marsylii. Na Stade Velodrome napastnik BVB strzelił gola, popisywał się zagraniami na światowym poziomie, ale i nie trafił do pustej bramki po minięciu bramkarza. RL9 jest jednak tak skonstruowany – i bardzo dobrze! – że nie utyskuje, tylko z każdej sytuacji wyciąga najbardziej optymistyczne aspekty i takie zapamiętuje.
Minione miesiące były dla mnie, a mówię w tej chwili o klubie, bardzo udane. W końcu jako pierwszy w historii strzeliłem cztery gole w meczu na poziomie półfinału Ligi Mistrzów i nikt mi już tej wizytówki nigdy nie odbierze – mówi nam Robert Lewandowski, gwiazdor Borussii Dortmund.
ROZMAWIAŁ ADAM GODLEWSKI
– Prowadziliśmy grę, a strzeliliśmy tylko jednego gola do 87 minuty. Ale taka jest piłka – nie ma co rozpamiętywać. Zdobyliśmy trzy punkty i gramy dalej. To był dla nas ciężki mecz, bo warunki nie sprzyjały. Brakowało zwłaszcza ostatniego podania. Gdy wydawało się, że wystarczy już tylko dostawić nogę, piłka jakoś odbijała się krzywo i nic z tego nie wychodziło. Ale w takich warunkach też trzeba sobie radzić i dziś pokazaliśmy, że potrafimy – powiedział we Francji. To, że Polak, czyli on, potrafi, udowodnił jednak najlepiej już w wiosennym półfinale Ligi Mistrzów, wbijając cztery bramki Realowi Madryt. Za ten wyczyn dostał, jako pierwszy nasz rodak w obecnej dekadzie, nominację do Złotej Piłki. O tym także jest ten świąteczny wywiad.
Pański występ w Marsylii rzeczywiście stał pod znakiem zapytania ze względu na uraz w ligowym spotkaniu poprzedzającym wyjazd BVB na Stade Velodrome?
Nie przesadzajmy, gdybym miał narzekać na wszystkie takie stłuczenia, jakiego doznałem w meczu z Bayerem po faulu Emira Spahicia, to musiałbym pauzować w połowie meczów, które rozgrywa Borussia – mówi wesoło Lewandowski (na zdjęciu). – A przecież nie jestem… aptekarzem, poza tym na przygotowanie i ogólnie na zdrowie nie narzekam. Wszystko jest pod tym względem OK, rok kończę w dobrej kondycji.
A jaki to był dla pana rok – najpiękniejszy i sportowo najlepszy, czy ma pan sobie wiele do zarzucenia?
Na pytanie, czy był najpiękniejszy, nie odpowiem, bo na to jest zwyczajnie za wcześnie. Mam jeszcze kilka ładnych, jak sądzę, lat gry przed sobą, i zakładam, że ten najcudowniejszy sezon jest wciąż przede mną. Natomiast mogę ocenić, że minione miesiące były dla mnie, a mówię w tej chwili o klubie, bardzo udane. W końcu jako pierwszy w historii strzeliłem cztery gole w meczu na poziomie półfinału Ligi Mistrzów i nikt mi już tej wizytówki nigdy nie odbierze. A byłoby grzechem, gdybym po takim wyniku, podsumowując rok, narzekał.
Zapytałem o najpiękniejszy rok, mając na myśli raczej pański ślub i mistrzostwo świata, a także wicemistrzostwo, które wywalczyła pańska żona Anna w karate kumite. Trochę jej pan pozazdrościł tytułów?
Proszę nie żartować. Jesteśmy razem na dobre i na złe, potrafimy się nie tylko wspierać, ale i razem cieszyć. Zawsze, w każdej sytuacji. Z osiągnięć żony mogę być, i oczywiście jestem, wyłącznie dumny.
Nie obawia się pan, że trzeba będzie z mistrzynią świata rywalizować w domu o popularność wśród kibiców, ogólnie wśród rodaków? Panu, mówiąc oględnie, nie grozi żaden tytuł z reprezentacją Polski, ani w nadchodzącym roku, ani w kolejnym. A przecież następny mundial będzie dopiero w 2018 roku. I nawet jeśli biało-czerwoni się zakwalifikują, pewnie nie będą zaliczać się do faworytów. W każdym razie dziś nic na to nie wskazuje.
Naprawdę nie rywalizujemy z żoną na żadnym polu. A poza tym – lepiej, żeby w domu był choć jeden mistrz świata niż żadnego. To chyba zresztą oczywiste.
Już zupełnie na poważnie, korzysta pan bardzo na sportowo-kulinarnej pasji żony, bo dieta przez nią przygotowana bardzo panu służy.
To prawda, Ania ma wykształcenie w tym kierunku i zacięcie, to ona przygotowuje w domu menu, ale mogę spokojnie powiedzieć, że po kilku latach pobierania nauk moja świadomość w tym względzie, a nawet wiedza, też jest rozległa. Wiem, co mogę, z czym i kiedy jeść. A to dla zawodowego sportowca bardzo przydatne.
A jest coś, czego nie może, albo nie powinien, pan spożywać?
Nie mamy zakazanej listy produktów. Muszę natomiast uważać na ich jakość, czyli ważne jest to, co i gdzie kupuję. Problem polega na tym, że dziś żywność jest w większości wypadków modyfikowana chemicznie, co oczywiście nie wpływa dodatnio na jej walory.
Nie jada pan zwykłych makaronów, kasz, ryżu?
Jeśli już mam podać konkretny przykład, to najlepszym jest mleko. Ja oczywiście piję je, ale tylko to prawdziwe, a nie przetworzone.
Kto robi zakupy w domu Lewandowskich?
W większości wypadków oczywiście żona, ale na pewno nie jest tak, że nie wyręczam Ani w tym obowiązku. Jeśli mam ochotę, i znajdę odpowiednio dużo czasu, to można mnie spotkać w sklepie, nawet w markecie. Czas jest ważny, bo jak już wspomniałem, trzeba uważnie czytać zawartość produktów, które się kupuje. Ale gdy już mam konkretną wolną chwilę, nawet lubię pójść na zakupy. Dlatego myślę, że nie jest to wcale rzadkie.
CZYTAJ DRUGĄ CZĘŚĆ WYWIADU, A W NIEJ MIĘDZY INNYMI O WALCE O ZŁOTĄ PIŁKĘ ORAZ TRANSFERZE DO BAYERNU MONACHIUM – KLIKNIJ!
Rozumiem zatem, że pańska dieta, podobnie jak w przypadku słynnego tenisisty Novaka Djokovicia, odegrała istotną rolę w wypracowywaniu formy, co zaprocentowało nominacją do Złotej Piłki przyznawanej przez FIFA wspólnie z prestiżowym magazynem „France Football”. Ile to dla pana znaczy?
To nie jest tak, że czekałem na tę nominację, albo w ogóle o niej myślałem. Przeciwnie, nigdy nie zastanawiałem się nad taką możliwością, i pewnie także dlatego poczułem się ogromnie wyróżniony. To była niespodzianka, ale przyjemna i motywująca. Nabrałem apetytu na wysokie miejsce w plebiscycie „France Football”, a jeśli udałoby się jeszcze uplasować w tym roku w czołówce, to w przyszłym – chciałbym znaleźć się jeszcze wyżej. A kiedyś wygrać, bo ja zawsze chciałem być najlepszy, jak tylko się da.
Już wiadomo, że w pierwszej trójce pan się nie znajdzie, bo miejsca na podium obsadzili Leo Messi, Cristiano Ronaldo i Franck Ribery. Co ma pan zatem na myśli, mówiąc czołówka – drugą trójkę, w towarzystwie na przykład Neymara i Zlatana Ibrahimovicia?
Byłoby fajnie, gdyby klasyfikacja w szerokiej czołówce właśnie tak się przedstawiała. Taka pozycja odpowiadałaby moim aspiracjom, a i na sąsiedztwo nie mógłbym narzekać.
Jednym z elektorów był Kuba Błaszczykowski, który głosował jako kapitan reprezentacji Polski. Wiedział pan, że wskazał pana w trójce najlepszych na świecie?
Nie, nie wiedziałem o tym. Jakoś nie skupiłem się na momencie głosowania. Wspominałem już zresztą, że w ogóle nie zaprzątałem sobie głowy klasyfikacją Złotej Piłki, dopóki nie ogłoszono nominacji, a i Kuba nie chwalił się, że już wziął udział w zabawie. (ze śmiechem) Może lepiej, że tak to się potoczyło, przynajmniej nie wywierałem na niego żadnej presji. Nawet nieświadomie.
Jest pan zadowolony z jesiennych wyników BVB w Bundeslidze?
Trzecie miejsce, którego na dodatek trzeba będzie bronić, to nie jest szczyt marzeń dla zespołu, który w trzech poprzednich latach plasował się na wyższych stopniach podium w rozgrywkach. Sezon jeszcze się jednak nie skończył, a poza tym mam wrażenie, i wielką nadzieję, że już wyczerpaliśmy limit pecha, i wiosną będzie tylko lepiej. Nie dość, że Borussię dopadła plaga kontuzji, to jeszcze mieliśmy gorszy okres, jeśli idzie o grę. Przy zaangażowaniu w Ligę Mistrzów to jednak jest nie do uniknięcia, więc rywale także będą jeszcze wpadali w dołki. A u nas, kiedy już na sto procent wróci Łukasz Piszczek, i jeszcze dwóch, trzech kolegów, którzy jesienią zmagali się ze zdrowotnymi problemami, sytuacja kadrowa poprawi się na tyle, że będziemy mogli zacząć gonić Bayern i Bayer. Nie mówię, że na pewno przegonimy, ale jestem przekonany, że w pełnym składzie będziemy w stanie zniwelować straty. A może i dogonić oba zespoły, które nas wyprzedzają w tabeli.
W Lidze Mistrzów było znacznie lepiej. I o wiele bardziej szczęśliwie.
Wszystko dobrze się skończyło, ale gdybyśmy nie wygrali ostatniego meczu w Marsylii, oceny byłyby zupełnie inne. Przecież nawet nie wypadało, żeby finalista poprzedniej edycji Champions League odpadł już po fazie grupowej, tymczasem w meczu z Olympique mogło zdarzyć się wszystko. OK, Francuzi nie zdobyli w rozgrywkach żadnego punktu, ale wbrew pozorom nie był to wcale chłopiec do bicia. Wysoko przegrali tylko w Dortmundzie, a pozostałe wyniki były na styku. Dlatego do Marsylii wcale nie jechaliśmy jak po swoje, choć wiedzieliśmy, że możemy wywalczyć nawet pierwsze miejsce w grupie. Równie dobrze mogło być jednak trzecie, i wówczas wszyscy mówiliby o rozczarowaniu.
Prawdopodobnie tak właśnie by było, ale z jednym istotnym wyjątkiem. Hans-Joachim Watzke, prezes Borussii, przed waszym wyjazdem do Francji zadeklarował, że układał budżet, w którym uwzględnił ostatnie miejsce BVB w grupie Ligi Mistrzów. Chciał w ten sposób zdjąć presję z piłkarzy?
Presja to duże słowo, i zdecydowanie w Polsce nadużywane. Jaką presję może odczuwać finalista poprzedniej edycji Champions League, jadąc do najsłabszej drużyny w grupie? Mecz zaczynał się od stanu 0:0, wiedzieliśmy, o co gramy, ile jesteśmy warci, znaliśmy klasę rywala i nie lekceważyliśmy go. Trzeba było wyjść na boisko i wydrzeć tę wygraną, na tym poziomie na uleganie presji nie ma zwyczajnie czasu. Albo masz pewność siebie i potrafisz wygrywać, albo nie nadajesz się do Ligi Mistrzów i odpadasz. To w sumie proste.
Podstawowym celem jest dla pana w tym roku tytuł króla strzelców Bundesligi, którego brakuje w dorobku? Może się pan pochwalić takim tytułem w Pucharze Niemiec, ale w ekstraklasie musiał pan w ubiegłym roku oglądać plecy Stefana Kiesslinga.
Na pewno na swoje osiągnięcia w Bundeslidze nie narzekam, bo tytuły mistrzowskie i Puchar Niemiec znaczą bardzo dużo, ale… coraz częściej myślę o tym, że fajnie byłoby po tę brakującą koronę sięgnąć właśnie w tym sezonie.
W kim upatruje pan największego rywala? Ponownie w Kiesslingu?
Myślę, że w decydującej rozgrywce będzie się liczyło co najmniej kilku zawodników, przecież Vedad Ibisević czy Mario Mandżukić nie ustępują w tym sezonie Kiesslingowi pod względem skuteczności, więc trzeba odskoczyć tej grupie już w środkowej fazie rozgrywek, żeby nie było takiej nerwówki jak na finiszu ubiegłego sezonu. Przecież tytuł króla strzelców straciłem w ostatniej minucie, na dodatek nie swojego meczu. Nie chciałbym przeżywać powtórki z rozrywki, zdaję sobie sprawę, jak ważny jest każdy mecz, nawet rozgrywany w gorszym dla Borussii okresie, i każde trafienie.
Nie ma pan żalu do Watzkego, że latem nie puścił pana do Bayernu, a potem nie od razu dał obiecaną podwyżkę na ostatni sezon w BVB?
Nie mam żadnego. Życie biegnie do przodu, a znów jest kilka trofeów do wygrania, po które możemy sięgnąć wspólnymi siłami. I na tym się koncentruję.
A może jednak zostanie pan w Borussii? Kibice, trener Juergen Klopp, a pewnie i Watzke, bardzo by się ucieszyli.
Ogłosiłem już, że to mój ostatni sezon w BVB, to przesądzone. W tym momencie o pożegnaniu z Dortmundem zupełnie nie myślę. Sprawy transferowe pozostawiam moim doradcom, skupiam się wyłącznie na treningach, meczach, zdobywaniu bramek. Gdzieś w podświadomości to oczywiście siedzi, ale wychodząc na boisko, staram się mieć czystą głowę.
Nawet kibice BVB wiedzą, że zamieni pan Dortmund na Monachium, tymczasem żadna oficjalna deklaracja z pańskiej strony jeszcze nie padła.
Nie padła, bo nie mogła. Decyzję o zmianie klubu będę mógł ogłosić dopiero na początku 2014 roku.
Skorzysta pan z tej opcji i zgodnie z zapowiedziami menedżera poda tę wiadomość publicznie już
2 stycznia?
Zobaczymy, na razie mamy jeszcze rok 2013, więc o tym nie myślę. Nie ma pośpiechu, zresztą w wolne świąteczne dni będzie trochę czasu, aby w spokoju jeszcze raz się zastanowić….
…jak rozegrać pożegnanie z kibicami z Dortmundu i ułożyć z nimi życie po ogłoszeniu przenosin do Bayernu czy rozważa pan jeszcze jakąś inną, oprócz monachijskiej, opcję?
Do końca kontraktu z Borussią chcę grać jak najlepiej i strzelić jak najwięcej goli.
Skończmy zatem wątek Bayernu – patrząc na rozpęd lidera Bundesligi, bałby się pan podjąć rywalizację w bawarskim klubie już od przyszłego tygodnia?
Nie miałbym żadnych, nawet najmniejszych, obaw. Przy mojej obecnej formie, zdrowiu i samopoczuciu nie zadowoliłbym się rolą rezerwowego w żadnym klubie. W Bayernie też nie. Nie czuję się gorszy od nikogo, w aktualnej dyspozycji miałbym obowiązek grać w wyjściowej jedenastce w każdym zespole, do którego bym trafił.
CZYTAJ TRZECIĄ CZĘŚĆ, A W NIEJ MIĘDZY INNYMI O NIESKUTECZNOŚCI W REPREZENTACJI I NADSTAWIANIU GŁOWY ZA INNYCH KADROWICZÓW – KLIKNIJ!
Rok w wykonaniu reprezentacji Polski i pana w niej występy to zupełnie inny, mniej przyjemny rozdział, który zamknęliśmy. Widzi pan jakiekolwiek światełka w tunelu, jeśli idzie o kadrę?
Chciałoby się, ja równie mocno jak kibice, żeby reprezentacja wygrywała już teraz, i w nowym roku prezentowała efektowny styl. Tyle że nikt, a już zwłaszcza zawodnicy, nie powinien składać obietnic bez pokrycia. Od kilku lat dyskutuje się w Polsce o uśpionym potencjale naszej drużyny, tylko co z tego wynikło? Już od kilku lat drużyna narodowa nie gra ani ładnie, ani dobrze, może po prostu taki jest nasz obecny pułap? Tego nie wiem, wiem natomiast, że zamiast gadać, lepiej zacząć strzelać gole i wygrywać. To lepsze niż słowa, zwłaszcza puste.
A może już najwyższa pora, aby kolejny selekcjoner reprezentacji Polski, który ma do dyspozycji Lewandowskiego, zaczął wystawiać go na pozycji numer 10?
To obecny trener Adam Nawałka będzie ustalał taktykę, ja się dostosuję. Wszystko będzie dobrze, niezależnie od tego, czy będę ustawiony na dziewiątce, czy na dziesiątce, jeśli reprezentacja, i ja osobiście, będzie miała na koncie gole. Trzeba oczywiście szukać przyczyny nieskuteczności, ale czy jest to błędne ustawienie w kadrze – naprawdę trudno powiedzieć. Bo to w ogóle nie jest prosta sprawa. Na pewno nie będzie tak, że przyszedł nowy trener, trochę poprzestawia klocki, i niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko błyskawicznie odmieni. Trzeba włożyć dużo pracy i cierpliwości, żebyśmy zaczęli gonić Anglię, Niemcy, Włochy i kilkanaście innych reprezentacji. Z założeniem, że za mojej reprezentacyjnej kadencji możemy nie dogonić. Trzeba pomyśleć o podstawach, to przecież zadziwiające, że w 40-milionowym kraju nie jesteśmy w stanie znaleźć przez tyle czasu żadnego lewego obrońcy na europejskim poziomie. Znacznie mniejsze narody mają lepsze reprezentacje, dlatego że stworzyły lepsze systemy szkolenia.
Dość powszechna jest opinia, że pan zaciął się w kadrze, ponieważ za bardzo chce i dlatego spala się w newralgicznych momentach. Jak to ma się do prawdy?
Może faktycznie coś w tym jest, że za bardzo i za szybko chciałbym się przełamać w reprezentacji? Od dłuższego czasu zastanawiam się, że powinienem pod bramką przeciwnika zachowywać się spokojniej, z chłodną głową, robić po prostu swoje na boisku. I nawet mam wrażenie, że to właśnie moje podejście sprawia, że w meczach reprezentacji jestem za bardzo usztywniony. Obiecałem sobie, że po nieudanych kwalifikacjach mistrzostw świata odkreślę wszystko grubą kreską i postaram się odzyskać zwykły dla siebie luz.
Jest szansa, że już w pierwszym półroczu zobaczymy w kadrze nowego, skuteczniejszego Lewandowskiego?
Mamy bardzo fajnych, i trudnych, przeciwników. Niemcy, Rosja czy Meksyk to nie tylko finaliści mundialu, ale w ogóle czołowe zespoły świata, więc z góry trzeba nastawić się na ciężkie przeprawy i znacznie mniejszą niż zwykle liczbę bramkowych sytuacji. Będziemy musieli zagrać w tych towarzyskich meczach skoncentrowani, tak jakbyśmy grali o punkty, co powinno zaprocentować… moim przełamaniem! Tak, uważam, że te spotkania będą dobre na przełamanie, lubię grać przeciw silnym obrońcom.
Gdyby można cofnąć czas, nie zaprezentowałby pan gestu… Lewandowskiego kibicom na Stadionie Narodowym podczas meczu z Czarnogórą?
Chcę stanowczo raz jeszcze powtórzyć, że to nie było pod adresem kibiców. Tylko krytyków, którzy w nierzetelny sposób, nie zawsze znając fakty i realia, próbowali wypromować się na moim nazwisku.
Przyczyną głośnego zadrażnienia, które legło później u podstaw pańskiego gestu, był letni spór reklamowy, w który wdał się pan z prezesem PZPN Zbigniewem Bońkiem.
Zawsze, odkąd zacząłem grać w kadrze, a słyszałem, że wcześniej również miało to miejsce, dochodziło na tym tle do nieporozumień. Podczas kadencji obecnego prezesa miało być od początku lepiej, ale w pewnym momencie zamiast iść w dobrym kierunku, utknęliśmy w złym miejscu, więc uznałem, że trzeba powalczyć o normalność. I to nie tylko dla mnie, ale dla wszystkich zawodników, którzy są powoływani do reprezentacji. Aby była pełna jasność – nie broniłem swojego interesu, nie chodziło o pieniądze, tylko o zdrowe, jasno sprecyzowane zasady. Żeby każdy wiedział, jakie ma obowiązki, ale i jakie prawa.
I opłacało się nadstawiać tyłka za wszystkich?
Nie żałuję, kiedyś trzeba to uporządkować. Jeszcze nie do końca wszystko zostało ustalone i poukładane. Wierzę jednak, że ostatecznie zostanie wypracowane porozumienie. Tak, żeby kibice nie musieli słuchać o kolejnych problemach reklamowych w piłkarskiej kadrze.
Co pan robi 8 lutego?
Ooo, zaskakujące pytanie, ale już mówię: będę świętował urodziny siostry.
To fajnie, bo będzie okazja, aby stało się to podczas dorocznej Gali „Piłki Nożnej”, podczas której wybierzemy Piłkarza Roku i wręczymy inne prestiżowe nagrody. To chyba żadna niespodzianka, że będzie pan nominowany w najważniejszej kategorii?
Bardzo sobie cenię wasze nominacje, choć dostaję je regularnie od pięciu lat, zawsze tak samo cieszą. Tyle że dotąd na Gali byłem tylko raz, i osobiście odebrałem wówczas statuetkę dla Odkrycia Roku. Później zawodowe obowiązki już mi na to nie pozwoliły. Mam nadzieję, że w 2014 roku uda mi się pogodzić wszystkie terminy, chociaż nie będzie to łatwe. To zresztą po waszych wyróżnieniach nabrałem apetytu na uznanie za granicą. Chciałbym być wreszcie doceniony także w Europie i na świecie, przyjemnie byłoby znaleźć się w jedenastkach roku UEFA i FIFA. W końcu piłkarz pracuje na uznanie, w moim przypadku również międzynarodowe.
Kto był pańskim zdaniem najlepszy w Polsce w 2013 roku?
Na szczęście ocena nie należy do mnie. Na pewno nie jest tak, że tylko Lewandowski się liczy, bo na przykład Kuba i Łukasz, moi klubowi koledzy, to także znakomici zawodnicy. Mają jednak na boisku inne zadania do wykonania, inną odpowiedzialność i inną medialność. O napastnikach na pewno więcej się mówi i pisze, więc… staram się dawać ku temu powody. Robię swoje, a noty niech wystawiają inni.
Raz proszę się jednak zabawić w jurora. Kogo wybrałby w Polsce na Piłkarza Roku?
A odpowiedź jest prywatna czy oficjalna?
Proszę mówić szczerze, prywatną wytnie się z wywiadu.
Nie ma takiej potrzeby – byłaby taka sama.
Czyli? Mając do dyspozycji trzy znaki, wpisałby pan RL9?
A jak pan myśli? Ciężko pracuję. Dlatego niecierpliwie czekam na werdykty, a dopiero gdy wygrywam, wyrażam swoje zdanie podczas odbierania statuetek. Osobiście, albo przez swoich przedstawicieli. Wcześniej nie zabieram głosu. Oficjalnie i nieoficjalnie.
Czego zatem panu na koniec życzyć? Udanego pożegnania z Dortmundem czy godnego przywitania z Monachium w nadchodzącym roku?
W pierwszej kolejności – zdrowia, wysokiej formy i goli w reprezentacji.
Rozmawiał ADAM GODLEWSKI
Wywiad opublikowano także w świątecznym numerze tygodnika Piłka Nożna!