Przejdź do treści
Klan z La Pampy

Ligi w Europie Świat

Klan z La Pampy

Matka to prężna business woman, założycielka odzieżowej marki RIELAMAC. Ojciec występował w reprezentacji z Diego Maradoną, a potem wdał się w politykę. Trzech synów grało razem w Argentinos Juniors, a najmłodszy, Alexis Mac Allister, to dziś kluczowy pomocnik Brighton i pewniak w mundialowej kadrze Argentyny.



Zdecydowanie to nie jest typowa argentyńska historia piłkarska. Ta rodzina nie ma nic wspólnego z biednymi zaułkami Buenos Aires czy Rosario. Ze szmacianką, zamiast futbolówki, kopaną na ulicach. Z niedożywieniem i szkołą, do której zawsze droga prowadziła pod górę. To rodzina od zawsze z apetytem na sukces – w sporcie, biznesie, życiu. Oto Mac Allisterowie.

25-letni Kevin jest środkowym obrońcą i wciąż gra w Argentinos Juniors. Starszy o dwa lata Francis w Rosario Central ustawiany jest w centrum drugiej linii. 24-letni ofensywny pomocnik Alexis na poziomie Premier League rozegrał już około 70 meczów, a w tym sezonie dla Mew zdobył już cztery bramki. No ale nade wszystko, Alex bądź Ale, jest istotnym elementem w kadrze Lionela Scaloniego – o miejsce w wyjściowym składzie Albiceleste musi rywalizować, lecz bilet do Kataru ma raczej zabukowany.

– Byłem zupełnie innym typem piłkarza – mówił ojciec Carlos Javier w rozmowie z serwisem The Athletic. – To prawda, rozegrałem dużo meczów w mocnych drużynach klubowych, występowałem również w reprezentacji, lecz byłem zawodnikiem defensywnym, grającym bardzo twardo i mimo niewielkiego wzrostu, dobrze głową. Na tym bazowałem. Alexis to ktoś kompletnie inny. Mając piłkę, jest w stanie wykonywać fantastyczne rzeczy. Jego podania są znakomite, wyważone, istotne dla zespołu, bo myśli zawsze w pierwszej kolejności o kolegach na boisku, dopiero później o sobie. Dzięki Bogu, jest znacznie lepszym piłkarzem ode mnie.

Do Brighton AMA pasuje pod każdym względem, również z uwagi na wyspiarską urodę i charakterystyczną rudą czuprynę. W Anglii nikogo to nie razi. W ojczyźnie Alex miał problem. Z uwagi na nietypową fryzurę nazywano go Colo. Podobnie jak wcześniej ojca. Nie cierpiał tego. Kolor włosów wyraźnie nawiązuje do pochodzenia, a rodzinnych korzeni trzeba w tym wypadku szukać na Wyspach Brytyjskich. Tego akurat się nie wstydzi, lecz przydomku nie polubił. W drużynie narodowej nikt go tak już nie nazywa, bo Leo Messi zabronił. Nawiasem mówiąc, trudno zresztą nie dostrzec podobieństwa fizycznego między aktualnym posiadaczem numeru 10 w reprezentacji dwukrotnych mistrzów świata, a nieśmiałym pretendentem do tego numeru.

Filiżanka mate, argentyńska telewizja i grill pełen steków – nawet gdy zaczyna już zbierać się na śnieg. Najlepiej jeszcze z rodakami – choćby Emiliano Martinezem lub Manuelem Lanzinim. To lubi najbardziej. Kontrakt z Brighton podpisał już w styczniu 2019 (kosztował 8 milionów euro), ale szybko wrócił do Argentyny, bo musiał czekać na pozwolenie na pracę i specjalną zgodę Football Association. Kiedy w końcu zadebiutował w nowym klubie, zdążył zagrać raz, przeciw Wolverhampton, i za chwilę świat ogarnęła pandemia, a rozgrywki ligowe w Anglii zawieszono.

– Natychmiast jednak poczułem różnicę, gdy tylko zacząłem grać na Wyspach – mówił w wywiadzie dla „Guardiana”. – Obawiałem się zresztą tego już wówczas, kiedy oglądałem w domu angielską ligę w telewizji. Po przyjeździe musiałem zatem poprawić nie tylko język, ale i fizyczność.

Poprawił jedno i drugie. Publicysta Alejandro Casar charakteryzował najmłodszego z klanu: – Szuka piłki, czuje się komfortowo, znajdując ją. Ma wizję gry, nie brakuje mu kreatywności, świetnie bije stałe fragmenty. To kompletny ofensywny pomocnik.

KUMPEL DIEGO

W domu był duży, płaski telewizor. Transmisji ze stadionów nie słuchało się w radiu. Bracia Alexis, Kevin i Francis siadali przed ekranem, by oglądać Premier League – to ona, obok reprezentacji, wzbudzała w nich największe emocje. Mieli idoli – Kuna Aguero i Carlosa Teveza. Maradony nie pamiętali, mogli tylko słuchać o Diego, kiedy opowiadał ojciec.

Carlos Javier był bowiem przyzwoitym lewym obrońcą. Na tyle przyzwoitym, że dostał się do kadry argentyńskiej broniącej wicemistrzostwa świata. Incydentalnie pokazał się w zespole Maradony, Batistuty, Simeone czy Redondo w eliminacjach World Cup ’94, a właściwie to tylko w zwycięskim dwumeczu barażowym z Australią (później jeszcze raz zagrał towarzysko z Niemcami), ale na turniej do Stanów Zjednoczonych już nie pojechał. Nie wystarczyło poczucie, że był przyjacielem Boskiego Diego. Ponoć faktycznie Maradona bardzo szanował Mac Allistera seniora, co jednak nie okazało się decydujące przy rozdziale mundialowych nominacji i reprezentantem kraju mógł czuć się na dobrą sprawę przez zaledwie półtora miesiąca. Kiedy już w ogóle dał sobie spokój z kopaniem piłki, nieopodal Santa Rosa w prowincji la Pampa otworzył wraz z bratem Patricio, byłym skrzydłowym lig Argentyny, Meksyku i Japonii, akademię piłkarską.

Carlos Javier ma korzenie irlandzko-szkockie, lecz urodził się już w Argentynie. Pierwsza duża fala emigrantów z Irlandii zaczęła napływać nad La Platę od 1830 roku. Prawdopodobnie więc w połowie XIX wieku ze statku wysiedli również rudowłosi Mac Allisterowie. Z krajami bądź krajem (tu precyzji brakuje) przodków, prócz charakterystycznego nazwiska, Carlosa dziś nic nie łączy. Po zakończeniu kariery realizował się jako łowca talentów, ale również wspierał żonę w rozwoju firmy. Później poszedł w politykę. W latach 2013-2015 był członkiem Izby Deputowanych, w końcu w argentyńskim Departamencie Sportu zajmował się kulturą fizyczną i rekreacją.

Matka, Silvina Riela, jest córką bardzo znanego argentyńskiego artysty – Carlosa Alberto „Pocho” Rieli. Odziedziczyła po nim zamiłowanie do sztuki, malarstwa, estetyki jako takiej. Założyła rodzinną firmę odzieżową RIELAMAC, której nazwa jest połączeniem nazwiska rodowego i męża. Na internetowej witrynie Silvina mocno promuje markę, fotografując się zawsze z trzema synami – bo to oni są twarzami marki. Można znaleźć informacje, że rodzice się rozstali. Carlos odsprzedał 10 procent udziałów w firmie bratu, reszta jest w rękach Silviny. W tej chwili to wyłącznie ona jest mózgiem operacyjnym firmy, która dorobiła się już kilku biur handlowych.

POTRÓJNY MAC

Ojciec był zafiksowany na punkcie dzieci i futbolu. Kiedy chłopcy mieli niespełna 10 lat, na polecenie taty obserwowali mecze i tworzyli raporty skautingowe. Carlos wtedy zajmował się wyszukiwaniem młodych i zdolnych graczy. Synowie jeszcze młodsi od poszukiwanych piłkarzy, mieli mu w tym pomagać i pomagali, jak potrafili – liczyli celne i niecelne podania, dośrodkowania, strzały, wypełniali tabelki.

Alexis przeszedł wraz z braćmi podobną drogę: najpierw akademia w Club Social Parque, później szkółka Argentinos Juniors. Tam, gdzie w piłkę uczył się grać Maradona, ale również Juan Roman Riquelme czy Esteban Cambiasso. – Właściwie chłopcy mieszkali w klubie, inaczej się nie dało. Treningi mieli o różnych godzinach, więc wiozłem ich wszystkich razem na cały dzień. Niektórzy ludzie mają szczęście, ponieważ mają jednego syna piłkarza. Ja natomiast mam aż trzech – opowiadał Carlos.

To było jego marzenie, by grali w piłkę. Oni mieli jeszcze bardziej ambitne – chcieli zagrać razem w jednym klubie, najlepiej Realu Madryt. Marzenie spełnili połowicznie – jako zawodnicy Argentinos Juniors zagrali jednocześnie przeciw San Lorenzo. To był sezon 2016-17.

Potem najbardziej pionowo wystartował Alex. Do tego stopnia, że wziął udział w igrzyskach olimpijskich, a na wypożyczeniu do Boca Juniors cieszył się z krajowego mistrzostwa. Trafił do drużyny narodowej i zaliczył transfer do Europy. Wielu Argentyńczyków przybywa do Brighton kształcić się, szlifować w tamtejszych szkołach język angielski. Od pewnego czasu odwiedzają również Amex Stadium, gdzie Mewy mają swojego rudego przewodnika, który mentalnością wyjątkowo pasuje do tej drużyny.

– To wynika z tego, że w Argentinos, kiedy dorastał, musiał stoczyć wiele batalii o pozostanie klubu w najwyższej klasie rozgrywkowej – mówi The Athletic Martin Mazur, argentyński dziennikarz. – Jest to część jego DNA. To zresztą przypadek charakterystyczny dla tego klubu. To nie jest Boca, gdzie jesteś skazany na grę wyłącznie o najwyższe cele. Argentinos to kuźnia talentów, świetnych piłkarzy sprzedawanych za duże pieniądze, które, nawiasem mówiąc, w końcu gdzieś znikają, ale i całych grup młodych ludzi, którzy od czasu do czasu muszą stawić czoła poważnemu zagrożeniu, czyli powalczyć o pozostanie w Primera Division.

Zaprawiony w bojach, niepozbawiony więc hartu ducha, twardości w grze, ale i latynoskiej fantazji Alexis Mac Allister chce zrobić to, co nie udało się ojcu. Chce zagrać na mundialu i pewnie mu się to uda. Tym bardziej że Messi chyba go lubi.

ZBIGNIEW MUCHA

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024