Jedzenie psów, Harry Potter, wypróżnianie się. O czym śpiewają i skandują angielscy kibice?
Uwaga, spoiler. Odpowiedź na pytanie postawione w tytule brzmi: o absolutnie wszystkim. Klubach, piłkarzach, trenerach, stadionach, maskotkach, samych sobie, rywalach, sukcesach, porażkach, tragediach, płaceniu podatków, wypróżnianiu się, jedzeniu psów, Harrym Potterze i tak dalej, i tym podobne. Często żartobliwie, z szyderą.
Przywołane przykłady tematów przyśpiewek są zaledwie kroplą w morzu, które nie ma odpływów, a wyłącznie przypływy, wszak wykonywanych przez kibiców utworów nieustannie przybywa. Na stronie internetowej fanchants.com, w zakładce dedykowanej Anglii jest ich aktualnie niemal 19 tysięcy. To wybitne kompendium wiedzy. Sporządzone z chwalebną pieczołowitością – fanowskie kompozycje są opatrzone nagraniami audio, tekstami i kontekstami, podzielone według krajów (Anglia, Niemcy, Szkocja, Hiszpania, Włochy), lig (od Premier League po rozgrywki amatorskie) oraz klubów (począwszy od Manchesteru United, skończywszy na Halifax Panthers). Przygotowując niniejszy artykuł, nie omieszkaliśmy skorzystać z tej przepastnej bazy danych. Wyselekcjonowaliśmy, co najważniejsze, najciekawsze, najlepsze, najbardziej absurdalne.
KLUCZOWY SKŁADNIK ATMOSFERY
Angielskie stadiony, głównie drużyn występujących w Premier League, zmagają się z dopingowym kryzysem. W trakcie meczów długimi momentami panuje tam teatralna cisza. Zagraniczni turyści, niezaznajomieni ze śpiewnikiem, wypierają lokalsów wysysających słowa i melodie z mlekiem matki. Młode i żwawe osoby nie mogą sobie pozwolić na zakup horrendalnie drogich biletów, starsze mają więcej pieniędzy, lecz mniej sił, także w gardłach. Głośnemu skandowaniu nie sprzyja zresztą siedzenie, a stanie jest dozwolone tylko w wyznaczonych, niedużych strefach, w dodatku od niedawna. Tym bardziej nie służy mu coraz powszechniejsze śledzenie boiskowej akcji ze smartfonem przed nosem, nagrywając, zamiast przeżywać.
Mimo wszelkich przeciwności tradycja intonowania przyśpiewek – jedynego ocalałego wyrazu organicznej kultury ludowej, jak ocenił piosenkarz ludowy Martin Carthy w książce poświęconej historii piłkarskiego skandowania („We Lose Every Week: The History Of Football Chanting”) – pozostaje żywa. Przekazywana z pokolenia na pokolenie od wieków. Zaczęło się w XIX, od okrzyków wojennych i ich przekształceń na potrzeby futbolu. Rozwój postępował szybko, już podczas finału Pucharu Anglii w 1891 roku sympatycy Blackburn Rovers hucznie przypomnieli odpowiednikom z Notts County, że ich zespół zdobył trofeum wiele razy, co można uznać za jedno z pierwszych zastosowań słynnego banteru, do którego jeszcze wrócimy. Do przełomu doszło w latach 60. XX wieku, kiedy zainspirowani oglądanymi w telewizji kibicami z Ameryki Południowej i Włoch Anglicy postanowili śpiewać więcej i głośniej niż wcześniej. Tako czynili w kolejnych dekadach.
Teksty układali na stadionach, w pubach, pociągach i autobusach wożących ich na mecze lub na forach internetowych. Teraz robią to też za pośrednictwem mediów społecznościowych. Nierzadko spontanicznie, w reakcji na wydarzenia na murawie. Dużo nie trzeba. Wystarczy wślizg, by odezwał się chór, wspierany rytmicznym klaskaniem tudzież instrumentami dętymi i uderzanymi.
Ale śpiewanie i skandowanie to środek nie tylko do wyrażania emocji oraz komentowania rzeczywistości. Również do wspominania sukcesów drużyn. Wspierania, motywowania i czczenia zawodników i trenerów – każdy dobry ma dedykowany utwór, najlepsi nawet po kilkanaście. Krytykowania piłkarzy, szkoleniowców, dyrektorów, właścicieli klubów, władz państwowych i lokalnych. Prowokowania, denerwowania, wyprowadzania z równowagi oponentów. Manifestowania tożsamości, wspólnotowości, przynależności do społeczności kraju, miasta bądź klubu. Radzenia sobie z życiowymi trudnościami. Wyrażania poglądów, nie zawsze szlachetnych. No i tworzenia wyjątkowej atmosfery – ośmiu na dziesięciu fanów uczęszczających na mecze w Anglii postrzega odgłosy dobiegające z trybun jako jej kluczowy składnik.
NIKT NAS NIE LUBI, MAMY TO GDZIEŚ
Za najstarszą w skali świata przyśpiewkę używaną do dziś uchodzi „On the Ball, City”. To hymn Norwich City, skomponowany jeszcze przed założeniem klubu, bo pod koniec XIX wieku, przez późniejszego dyrektora Kanarków, Alberta T Smitha. Treść nawołuje piłkarzy do nie obawiania się niebezpieczeństwa, instruuje, jak strzelić gola (kopnij, rzuć, nie podnoś piłki, przyspiesz, zachowaj spokój) i stawia ultimatum – wygrajcie albo gińcie. Trzeba przyznać, że kibice ekipy z Carrow Road są bardzo wymagający.
Spośród utworów wykonywanych z reguły przed startem spotkań najpopularniejsze jest z pewnością liverpoolskie „You’ll Never Walk Alone”. Pochodzi z amerykańskiego musicalu „Carousel”, lecz w Anglii rozsławiła je interpretacja autorstwa kapeli Gerry and the Pacemakers, z Merseyside. Przez cztery tygodnie 1963 roku otwierała brytyjską listę przebojów. Potem zaczęła inaugurować starcia na Anfield. Ma niezwykle pokrzepiający, patetyczny przekaz.
Każdy zna „I’m Forever Blowing Bubbles”, także powstałe w Stanach Zjednoczonych, przez fanów West Hamu United przyjęte w latach 20. ubiegłego wieku. Kultowymi hymnami dysponują sympatycy Chelsea („Blue Is The Colour”), Manchester United („Glory Glory Man United”), Manchesteru City („Blue Moon”), Tottenhamu („Oh, When the Spurs Go Marching In”) i Stoke City („Delilah”). Na godną reputację „North London Forever” sumiennie pracuje Arsenal.
Osobliwą pieśń wyśpiewują osoby związane z Millwall. „Nikt nas nie lubi, nikt nas nie lubi; Nikt nas nie lubi, mamy to gdzieś! Jesteśmy Millwall, super Millwall; Jesteśmy Millwall z The Den!”. Zrodziła się z poczucia niesprawiedliwego traktowania przez media, nagminnie – acz niebezpodstawnie – przedstawiające kibiców Lwów jako siejących przemoc chuliganów. Liczy ponad 50 lat.
ELVIS, BEATLESI, ABBA, SHAKIRA
Angielski doping czerpie pełnymi garściami z muzyki popularnej, to wręcz ulubione źródło pomysłów twórców przyśpiewek. Sposoby są różne. Wszystkie chwyty dozwolone. Dokooptywanie do podkładów hitów własnych słów, modyfikowanie oryginalnych tekstów, zawłaszczanie całych dzieł. Byle wpadało w ucho i było łatwe do odtworzenia przez tłum o ograniczonych kompetencjach muzycznych.
Kwestię zaadoptowania „You’ll Never Walk Alone”, „I’m Forever Blowing Bubbles”, „Blue Moon” oraz „Delilah” już poruszyliśmy. Fani reprezentacji Anglii upodobali sobie „Sweet Caroline” Neila Diamonda (napisał to dla żony, jednak Marcia nie pasowała do melodii, więc zastąpił ją imieniem córki prezydenta USA, Johna F Kennedy’ego, którą akurat zobaczył na okładce magazynu). W klasyfikacji ważności wykonywanych przez nich utworów plasuje się tuż za „God Save the Queen/King” i „Three Lions”, znane szerzej jako „Football’s Coming Home”. Powód jest w dwójnasób prozaiczny – skoczność, pozytywny wydźwięk.
Podobne argumenty przemawiają za wykorzystywaniem wielu innych przebojów. „Volare” Gipsy King, w którym klasyczne „o, o” z refrenu poprzedza nazwisko zawodnika lub trenera (Vieira, Torreira, Ranieri, Arteta). „Guantanamera” rozsławiona przez The Sandpipers, w rytm której kibice śpiewają, iż istnieje tylko jeden jegomość (bardzo uniwersalna, można dzięki niej wychwalić absolutnie każdego piłkarza albo szkoleniowca). „Que Sera, Sera” Doris Day, powracające jak bumerang przy okazji potyczek w krajowych pucharach, gdyż tekst „Whatever will be, will be” rymuje się z Wembley, tradycyjną areną finałów („Co ma być, to będzie, jedziemy na Wembley”). „That’s Amore” Deana Martina, w którym słowo „amore” zostaje wyparte przez nazwisko gracza („Kiedy siedzisz w ostatnim rzędzie i piłka trafi cię w głowę, to Zamora”). „All You Need Is Love” The Beatles, służące do przekonywania, że wszystko, czego potrzebujesz, to wcale nie tytułowa miłość, a na przykład (Ian) Rush. Słynnej czwórce z Liverpoolu podebrano także „Hey Jude”, na długo przed objawieniem się Jude’a Bellinghama – po „Na na na nananana, nananana” sympatycy Manchesteru City i Leicester City wyją „Cityyy”, natomiast Brentfordu „Brentfooord”. „Go West” Village People, za sprawą którego fani Arsenalu świętowali prowadzenie Kanonierów 1:0, szczególnie w erze George’a Grahama. „Ain’t Nobody” grupy Rufus oraz Chaki Khan używali do celebrowania udanych zagrań Laurenta Koscielnego („Nie ma nikogo jak Koscielny”). Do Patricka Vieiry dopasowali „Macarena” Los del Rio („Ooooo Patrick Vieira”). Do Williama Saliby „Tequila” The Champs („Da da da da da da da da da; Da da da da da da da – Saliba!”). Do Kaia Havertza „Waka Waka” Shakiry, zestawiając „Tsamina mina, e, e” z „again” i obwieszczając, iż Niemiec znowu strzelił gola. W drugiej, tottenhamowej części północnego Londynu preferują zespół ABBA i jego „Gimme! Gimme! Gimme!” – fetują nim Dejana Kulusevskiego, rudowłosego, pochodzącego ze Szwecji („Gimme, gimme, gimme a ginger from Sweden”). Prawdziwą furorę robi „Can’t Help Falling in Love” Elvisa Presleya, naśladowane na obiektach Sunderlandu, Hull City, Preston North End, Swansea City i Huddersfield Town. W Wigan, Leicester i Nottingham pobrzmiewała tudzież pobrzmiewa przeróbka „Freed from Desire” Gali, czcząca odpowiednio Willa Grigga, Jamiego Vardy’ego i Chrisa Wooda, których wyśmienitej formy boją się formacje obronne rywali („Will Grigg’s/Vardy’s/Chris Wood’s on fire, your defence is terrified”).
Przykłady można by przywoływać w zasadzie bez końca. Ale nie samymi hitami kibic żyje.
ŚPIEWACIE JEDYNIE WTEDY, GDY WYGRYWACIE
W przeprowadzanych od lat ankietach angielscy fani zgodnie i niezmiennie przyznają, że dobra przyśpiewka to taka, która zawiera elementy humorystyczne oraz banter, czyli droczenie się, przekomarzanie, drażnienie. Wprost uwielbiają podszczypywać, wyśmiewać, szydzić, drwić. W sumie ze wszystkiego.
Z miejsc, które odwiedzają przy okazji wyjazdowych meczów swoich klubów. Skandują wtedy, iż dane miasto jest do niczego (cytat dokładny: „gówniane”) i chcą wracać do domu.
Ze stadionów, na których ich drużyny występują w roli gości. „Moja szopa ogrodowa jest większa niż to”. „Ten dom komunalny; Ten dom komunalny; Nigdy nie jest wypełniony; Nigdy nie jest wypełniony; Ten dom komunalny nigdy nie jest wypełniony; Jeżeli nie grają z Man United”.
Z kibiców zespołów przeciwnych. „Jedna piosenka; Macie tylko jedną piosenkę; Macie tylko jedną piosenkę; Macie tylko jedną piosenkę”. „Śpiewacie jedynie wtedy, gdy wygrywacie” (w wersji skierowanej do sympatyków Ipswich Town, czyli Traktorzystów: „Śpiewacie jedynie wtedy, gdy uprawiacie rolę”). „Nie śpiewacie; Nie śpiewacie; Już nie śpiewacie; Już nie śpiewacie” i „Czy to biblioteka?; Czy to biblioteka?; Czy to biblioteka?; Czy to biblioteka?” – stosowane wówczas, kiedy sektor gromadzący fanów ekipy oponentów milknie, na przykład w konsekwencji stracenia gola. Ostrzej jest w starciach derbowych. W okresie szalejącego bezrobocia w Liverpoolu kibice Manchesteru United parodiowali „You’ll Never Walk Alone”, namawiając: „Śpiewajcie dalej; Śpiewajcie dalej; Nigdy nie dostaniecie pracy”. W latach występów Parka Ji-sunga w barwach Czerwonych Diabłów raz za razem odtwarzali natomiast: „Park, Park, gdziekolwiek jesteś, w swoim kraju jesz psy; Mogło być gorzej, mogłeś być Scouse [dialekt Liverpoolu – przyp. red.], jeść szczury w swoim domu komunalnym; Strzela, trafia, zje wasze labradory”.
Z drużyn rywali. „Ten sam, stary Arsenal; Zawsze oszukuje”. „Leeds; Leeds; Znowu się rozpada”.
Z maskotek klubów przeciwnych. „Twoja głowa jest zbyt duża”.
Z trenerów. Gdy prowadzone przez Alana Shearera Newcastle United zanotowało spadek z Premier League, Anglik usłyszał, że powinien był pozostać przy pełnieniu funkcji eksperta telewizyjnego, czym zajmował się przed przejęciem Srok. Podejrzewany o oszustwo podatkowe Harry Redknapp zobaczył, jak tysiące ludzi podnosi się z miejsc na skandowane hasło „Wstań, jeśli płacisz podatki”. Powtarzane od dekad klasyki pokroju „Nie wiesz, co robisz” i „Rankiem zostaniesz zwolniony” nie ominęły ani Garetha Southgate’a, ani nawet Pepa Guardioli.
Z piłkarzy. Jeżeli osoby obecne na trybunach uznają, iż któryś nie dba należycie o sylwetkę, niezwłocznie pytają melodyjnie: „Kto zjadł wszystkie placki?”. Jermaine Easter, a więc Wielkanoc, dowiedział się, że nie jest równie dobry, co Boże Narodzenie. Jonjo Shelvey, z uwagi na rzekome podobieństwo do Voldemorta z powieści J. K. Rowling, że Harry Potter po niego idzie. Cesar Azpilicueta, z wymówieniem imienia którego fani Chelsea mieli problem, że będzie nazywany przez nich Dave. Gryzący oponentów Luis Suarez, że jego zęby są na spalonym. Kojarzony z romansem z partnerką kolegi z szatni John Terry, że kibice The Blues muszą trzymać swoje żony z dala od niego. Mierzący przeszło dwa metry wzrostu Peter Crouch, że kiedy śpi, stopy wystają mu poza łóżko. Gdy w 1993 roku zawodnicy Arsenalu rozpoczynali wspinaczkę po schodach Wembley, celem odebrania zdobytego właśnie Pucharu Anglii, Tony’ego Adamsa ostrzegnięto chóralnie, by pamiętał o stopniach – kilka dni wcześniej, będąc w stanie wskazującym, zapomniał, co poskutkowało 29 szwami na głowie. Niespodziewane, chwilowe opuszczenie boiska przez Jasona Puncheona doprowadziło do osobliwej wymiany zdań między sympatykami Evertonu i Southampton. Pierwsi oznajmili, iż pomocnik poszedł się wypróżnić. Drudzy odpowiedzieli, że robi to, kiedy chce. W jednym z kolejnych meczów strzelił gola, a w geście celebracji… udawał, iż się wypróżnia.
Z własnych drużyn. Brzmi dziwnie, nielogicznie, bez sensu. Jak to szydzą z własnych drużyn? Ano tak to. Znaleźli w tym metodę na radzenie sobie z trudnymi momentami, rozładowywanie napiętej atmosfery wywołanej kiepską postawą piłkarzy. Przegrywając, śpiewają więc: „Przegrywamy co tydzień, przegrywamy co tydzień; Nie jesteście wyjątkowi, przegrywamy co tydzień”. Nie mogąc cieszyć się z trafienia: „Udawajmy, udawajmy, udawajmy, że strzeliliśmy gola”. Rywalizując ze znacznie silniejszym, bardziej utytułowanym przeciwnikiem: „Jesteśmy mistrzami czwartej ligi, wy nigdy o sobie tego nie powiecie”. I od razu robi się cieplej na sercu, uśmiech przejmuje twarz.
SMUTEK ZAMIAST RADOŚCI
Niestety niektórzy zapominają się w uszczypliwościach, haniebnie przekraczając granicę dobrego smaku. Skandowane przez nich słowa wzbudzają nie radość, ewentualnie lekką irytację, a smutek, żal, przykrość, wściekłość.
W epoce powszechnego chuligaństwa na angielskich stadionach pobrzmiewały groźby użycia przemocy fizycznej wobec kibiców klubu rywala. Licytowano się na to, kto komu co połamie. Potem przechodzono od słów do czynów.
Od wtedy do teraz szerzy się dyskryminację. Rasową, dotykającą głównie osoby ciemnoskóre. Religijną, najczęściej wymierzoną w wyznawców judaizmu. Druga towarzyszy zwykle meczom z udziałem Tottenhamu, którego obiekt położony jest w pobliżu dzielnicy Londynu zamieszkałej przez dużą społeczność żydowską, wspierającą Koguty. W reakcji na te incydenty sympatycy stołecznego klubu zaczęli identyfikować się – także poprzez przyśpiewki – jako Yid Army, co budzi kontrowersje. A jaką burzę rozpętało rozszerzenie definicji terminu Yid, koniec końców obraźliwego, w słowniku języka angielskiego przygotowanym przez Uniwersytet Oksfordzki o zdanie: „kibic lub zawodnik Tottenhamu”.
Inny przejaw karygodnego zachowania stanowi skandowanie na temat tragedii, w których zginęły dziesiątki osób związanych z klubem przeciwnika. O katastrofie samolotowej w Monachium, gdzie życie straciło ośmiu piłkarzy i trzech pracowników Manchesteru United. O wypadku na Hillsborough, który pochłonął istnienie 97 fanów Liverpoolu.
Na straży przyjaznej lub przynajmniej nieszkodliwej atmosfery stoją prawo oraz organizacje pozarządowe. Od 1991 roku rasistowskie i niestosowne przyśpiewki klasyfikuje się w Anglii jako przestępstwo. W konsekwencji popełnienia go można trafić do aresztu i otrzymać zakaz stadionowy. Regularnie prowadzone są kampanie mające na celu walkę z nieodpowiednim zachowaniem na trybunach.
Może niegdyś uda się je wyplenić. A wtedy pozostanie już tylko śpiewanie o puszczaniu baniek mydlanych, jedzeniu placków, udawaniu świętowania ze strzelonego gola i temu podobnych sprawach.