Jeszcze niedawno Śląsk seryjnie zajmował miejsca na podium w polskiej ekstraklasie. To już jednak przeszłość, miniony sezon mocno zweryfikował pozycję wrocławian w krajowej hierarchii. A jaka będzie przyszłość – nikt nie wie. Klub znajduje się w trakcie przekształceń własnościowych, natomiast trener Jan Urban w połowie letniego obozu wciąż czekał na połowę… wyjściowej jedenastki. Tyle że nawet działając w tak anormalnych warunkach, nie tracił optymizmu.
Foto: Michał Chwieduk / 400mm.pl
ROZMAWIAŁ ADAM GODLEWSKI
Dlaczego postanowiłeś zabrać zespół Śląska do hotelu Bonifacio w Kępie pod Płońskiem? Co było magnesem?
To fajne miejsce, dobrze mi znane, byłem tu już przed rokiem z Lechem Poznań. Niczego nie brakuje do treningu, świetne są jedzenie i warunki – mówi Urban. – A przy okazji cisza, spokój, daleko od Warszawy…
…czyli drużyna nie pójdzie w miasto?
Nie ma szans, chłopaki na pewno nie pójdą tu w miasto. Mogą za to pojeździć na rowerach, pograć w piłkę plażową, w siatkową, w tenisa – jeśli ktoś ma ochotę na sporty uzupełniające. Wszędzie jest tu blisko, a mamy także zewnętrzny basen, więc jeśli ktoś chce schłodzić mięśnie po wyczerpującym treningu, nie musi się nawet natrudzić, żeby dotrzeć do wody. Naprawdę nie trzeba szukać Zachodu, żeby znaleźć komfortowe warunki przygotowań do sezonu. Są na miejscu, w kraju.
Nie masz wrażenia, że pracujesz na wariackich papierach…
…mam, mam, nie rozwijaj się nawet z tym pytaniem. Od dłuższego czasu rzeczywiście tak jest, ale do niecodziennej sytuacji przyzwyczajaliśmy się od dłuższego czasu. Już w trakcie poprzedniego sezonu wiedzieliśmy, że klub pójdzie – mówiąc nieładnie – pod młotek. Transakcja była uzależniona tylko od tego, czy znajdą się osoby chętne na zakup akcji Śląska. No i wyszło na to, że takowe są. Wiadomo zatem, kto będzie decydował o przyszłości klubu.
Mówiąc o wariackich papierach, na myśli miałem przede wszystkim sposób budowania kadry na obecny sezon, a nie tylko przekształcenia właścicielskie. Odeszło kilkunastu zawodników, w ich miejsce przyszła już także dwucyfrowa liczba.
O tym, że tak to będzie wyglądało, także wiedzieliśmy wcześniej. Bodaj 15 zawodnikom kończyły się kontrakty, i tylko niektórzy przez rozegranie odpowiedniej liczby minut zapracowali na przedłużenie umów automatycznie. Konkretnie – Łukasz Madej i Adam Kokoszka. Pozostali – odeszli. To nie było wcale takie niezdrowe rozwiązanie, bo nabywca akcji Śląska zawsze mógłby zadać pytanie: ale co ja mam zrobić z kadrą, którą wy stworzyliście na lata? Miasto miało więc argument, że nowy właściciel będzie mógł układać kadrę wedle własnego pomysłu. Tyle że negocjacje się przeciągnęły. I w sytuacji, kiedy większość zawodników odeszła, musieliśmy zacząć kontraktować nowych piłkarzy bez czekania na wskazówki ze strony nowego inwestora.
Nawet pracując w anormalnych warunkach, miałeś niedosyt, że poprzedni sezon skończył się z taką dawką emocji, nie zawsze zdrowych i pozytywnych, z jaką się skończył w grupie spadkowej?
W pewnym momencie była taka sytuacja, w której widzieliśmy światełko, że możemy jeszcze powalczyć o pierwszą ósemkę. Tak się jednak nie stało, z różnych względów. Przede wszystkim dużo krzywdy zrobiła nam kontuzja Joana Romana, który był w bardzo dobrej formie, podobnie jak Robert Pich, więc skrzydełka w drużynie chodziły bardzo fajnie. Później jednak przyszedł moment, po przegranej z Górnikiem Łęczna w pierwszej kolejce rundy finałowej w grupie spadkowej, w którym wkradła się niepewność w nasze poczynania. Nie tylko Joan był przecież kontuzjowany, również Kokoszka wypadł, a Madej i Sito Riera dostali czerwone kartki i po trzy mecze pauzy. To mocno skomplikowało sytuację… Na szczęście odblokował się Kamil Biliński, a przede wszystkim Ryota Morioka zaczął grać na swoim poziomie. I wyszliśmy na prostą.
Właśnie Morioki najbardziej żal spośród zawodników, którzy odeszli?
Ależ oczywiście, bo to była jakość, której dawał zespołowi bardzo dużo. Kiedy był w optymalnej formie, zaliczał się do najlepszych rozgrywających w polskiej ekstraklasie. Natomiast wcześniej Ryo nie grał na swoim poziomie, bo cały czas myślał o wyjeździe. Wcale tego nie ukrywał, kiedy rozmawiałem z nim na ten temat. Mówił, że selekcjoner reprezentacji Japonii przekonywał go, aby z Wrocławia wyjechał do… Europy grać w piłkę, jeśli chce liczyć na powołania. Nie wiem więc, czy w Japonii Polski jeszcze nie uznają za Europę, czy chodziło tylko o ligę na wyższym poziomie. Wiem natomiast, że bardzo chciał poszukać klubu gdzie indziej. Poszedł do Belgii, nie sądzę, aby trafił do lepszego zespołu niż Śląsk, ale właśnie taką wybrał drogę. To jego prawo.
Zawsze jesteś optymistycznie nastawiony, po hiszpańsku podchodzisz do życia. Nie miałeś zatem w ogóle momentów zwątpienia, że ten projekt może nie wyjść i Śląsk spadnie do pierwszej ligi?
Tylko przez chwilę wkradła się niepewność, choć nie była tak drastyczna, jak mówisz. Właśnie po wspomnianym przegranym spotkaniu z Górnikiem. Myśmy grali dosłownie dwa tygodnie wcześniej mecz z drużyną z Łęcznej w rudzie zasadniczej, prowadziliśmy 2:0, zremisowaliśmy 2:2, a mogliśmy wygrać nawet 5:1. Dlatego byłem przekonany, że kolejne spotkanie już wygramy. Na dodatek łatwo i pewnie. Tak się jednak nie stało, więc musiało do każdego dotrzeć, że od tego momentu trzeba już wygrać wszystko u siebie, i nie ma nawet minimalnego marginesu błędu. Dobrze jednak wszystko się ułożyło i Śląsk nadal będzie walczył w ekstraklasie.
Trzy ostatnie mecze, kiedy byliście już pewni swego, były pokazem luzu i rozmachu w wykonaniu Śląska. Czy to oznacza, że wcześniej nie radziliście sobie z presją?
Nie zgadzam się z tak postawioną tezą! Wcześniej naprawdę dobrze graliśmy w piłkę, na pewno na miarę naszego potencjału, i jeśli ktoś oglądał Śląsk, to widział wiele akcji kombinacyjnych. I to, że kreowaliśmy dużo sytuacji podbramkowych. Brakowało tylko wykończenia, ale i to się zmieniło, kiedy Biliński się odblokował. Zaczęliśmy strzelać gole, w meczach obejmowaliśmy prowadzenie, a to z kolei powodowało, że mogliśmy grać luźniej i bardziej efektownie. Przypominam sobie pierwszą połowę z Cracovią i cały mecz z Piastem Gliwice – to były słabe spotkania. Nawet bardzo słabe. Natomiast we wszystkich innych graliśmy naprawdę dobrze. Nawet z Jagiellonią w Białymstoku, gdzie prowadziliśmy 1:0 i Robert Pich miał setkę, przed sobą już tylko pustą bramkę, ale zamiast do siatki trafił w słupek, i przegraliśmy 1:4. Naprawdę prezentowaliśmy fajny futbol. W końcówce rozgrywek nic się pod tym względem właściwie nie zmieniło, ale efekt był inny, ponieważ poprawiła się skuteczność. Zatem i odbiór Śląska był już lepszy.
Czyli nie martwiłeś się, że latem będziesz musiał szukać sobie nowego miejsca pracy?
Powtórzę – był taki moment, właśnie po porażce z Górnikiem – kiedy zrobiło się bardzo niewesoło. Wiedziałem, że będzie bardzo trudno o punkty na wyjeździe – w Gliwicach i Lubinie. Derby z Zagłębiem zawsze mają swój klimat, a dodatkowo to przecież my przyczyniliśmy się do tego, że lokalni rywale nie zagrali w pierwszej ósemce. Dlatego nie wolno było czekać do 37 kolejki na ostateczne rozstrzygnięcia, mając nóż na gardle. Kiedy jednak udało nam się wygrać trzy mecze u siebie, byłem przekonany, że to wystarczy do utrzymania. Wątpliwość miałem naprawdę tylko po spotkaniu z Łęczną. Wbrew temu, co słyszałem po drugim meczu w grupie spadkowej, przegranym z Piastem, że Śląsk jest głównym kandydatem do spadku. Miałem już bowiem pewność, że tak nie jest, widziałem to po reakcji chłopaków z zespołu.
A twój kontrakt obowiązywałby również w pierwszej lidze?
Owszem, nie było żadnej klauzuli, że umowa jest ważna tylko w ekstraklasie. Po prostu nawet nie zakładałem możliwości degradacji, byłem pewien utrzymania.
Jaki układ tworzycie z dyrektorem sportowym Adamem Matyskiem? Partnerski?
Wydaje mi się, że właśnie partnerski, chociaż w przypadku tego, na czym najbardziej powinien się znać, czyli bramkarzy, zostawiłem Adamowi znacznie większą swobodę ruchu. To przecież jego działka, coś, co zna od podszewki. Nie oszukujmy się zresztą – to, co robimy, nie jest w stu procentach profesjonalne. Staramy się brać do zespołu zawodników, których znamy. Po to, żeby zminimalizować ryzyko. W Śląsku nie ma skautingu, nie ma systemu rekrutacji zawodników, więc margines popełnienia błędu jest zdecydowanie szerszy. Nie było pieniędzy na oglądanie zawodników w akcji, na robienie wywiadów środowiskowych, więc gdybyśmy decydowali się na sprowadzanie kogoś z zewnątrz, to nie mielibyśmy o nim pełnej wiedzy. Taka jest prawda. To oczywiście powinno się zmienić, na dłuższą metę w taki sposób nie można funkcjonować.
Czego zatem można spodziewać się po drużynie Śląska?
Nie umiem powiedzieć. Mądrzejszy będę po zamknięciu okienka transferowego, kiedy kadra będzie już pełna. A w tej chwili wciąż brakuje pięciu zawodników kluczowych. To znaczy takich do gry w wyjściowej jedenastce.
W których sektorach?
Praktycznie we wszystkich.
Czyli na najbardziej znaczące transfery, pewnie także gotówkowe, czekaliście na nowego właściciela?
Nie tyle, że czekaliśmy – po prostu zbiegło się to w czasie. I dobrze, że decyzje będą już należały także do nowego właściciela.
Na dziś trzon zespołu stanowią Piotr Celeban, Kamil Dankowski, Mariusz Pawelec i Madej…
…a także Dorde Cotra.
Chwileczkę, Cotra to niedawny kapitan Lubina, więc nie wiadomo, jak w ogóle zostanie przyjęty przez kibiców.
A jak ma niby być przyjęty?! Zawodnik, jeśli dobrze gra w piłkę, nie ma problemów z aklimatyzacją. Miał prawo być kapitanem Zagłębia, podobnie jak zmienić klub i przeprowadzić się do Wrocławia. Nie takie rzeczy świat piłki już widział. Pamiętamy przecież doskonale o świńskiej głowie w Barcelonie dla Figo. A Dorde dał wszystko, co miał najlepszego w Lubinie, i tak samo zamierza zachowywać się we Wrocławiu. Jeśli da Śląskowi jakość porównywalną jak w Zagłębiu, to będzie szanowany i tu, i tu. Cotra zapewne doszedł do wniosku, że potrzebuje nowego bodźca i wyzwań, bo w dotychczasowym miejscu pracy poczuł już znużenie. Dla mnie szukanie takiego bodźca jest rzeczą bardzo pozytywną.
Kim chcesz zastąpić Moriokę?
Na dziś mamy na tej pozycji Madeja i Sito Rierę, ale chcielibyśmy zastąpić Ryo zawodnikiem podobnej do Japończyka klasy. Czy to się uda – czas pokaże.
Powiedziałeś, że dyrektor Matysek jest odpowiedzialny za wyszukiwanie bramkarzy, ale w Śląsku macie przecież także własnego golkipera, doświadczonego w młodzieżowych mistrzostwach Europy. Na dodatek na linii grającego niczym polski Manuel Neuer, ale chyba jeszcze sporo wody upłynie w Odrze, zanim będzie to zawodnik w pełni ukształtowany?
Nie oszukujmy się, ktoś zrobił Wrąblowi krzywdę, nazywając go Neuerem. Mówisz, że z interwencjami na linii u Kuby wszystko jest OK, i to jest prawda. Nie zapominajmy jednak, że Neuer jest graczem kompletnym, to dziś najwyższa klasa światowa, być może najlepszy golkiper globu. Jest niczym jedenasty zawodnik z pola, nie tylko świetnie interweniuje na linii, ale i znakomicie gra nogami. Wyjście, asekuracja, umiejętność ustawienia się – to wszystko powoduje, że Kuby nie możemy w tym momencie porównywać do Manuela. Wrąbel dopiero zaczyna swoją przygodę, logiczne więc, że sporo aspektów musi poprawić. Po czterech dniach wspólnych treningów wiem, że Kuba musi zacząć od podstaw i ulepszyć nawet komunikację. Powinien więcej mówić do obrońców, kierować ich poczynaniami. Gra na przedpolu, zachowanie się w pojedynkach – to reszta. I na później. Na dzień dobry popracujemy nad zachowaniem się, żeby bramkarz zjednał sobie zaufanie linii obronnej.
Widzisz w nim potencjał na pierwszego bramkarza Śląska w zbliżającym się sezonie?
Przez przypadek też nie grał w reprezentacji i nie był pierwszym bramkarzem w młodzieżowych mistrzostwach Europy. Tyle że ja stawiam na rywalizację, nie dam nikomu szansy tylko dlatego, że jest młody. Będzie grał, jeśli okaże się lepszy od konkurentów, to uczciwe postawienie sprawy. Kuba ma duży potencjał, rolą trenera bramkarzy jest, aby go wydobyć. A i ja jestem od tego, żeby mu pomóc. Chłopak imponuje warunkami fizycznymi, jeśli poprawi dwa, trzy elementy, będzie pewnie można sprzedać go nawet grubo. Pracy przy oszlifowaniu tego talentu bez wątpienia będzie sporo, nie oszukujmy się. I dopiero w jakiejś perspektywie może to być znakomity bramkarz.
Kuba Kosecki to twój ulubieniec. W Legii nikt na niego nie stawiał tak mocno jak trener Urban…
…i przez to Kuba musiał się zmierzyć z opinią, że Urban go wcisnął do składu, gdyż wcześniej grał w reprezentacji z jego ojcem. Znają się, więc ręka rękę myje. Pewnie, byłem oczywiście tym facetem, który młodemu Kosie dał szansę. Natomiast Kuba swoją pracą i skuteczną grą zapracował na opinię dobrego piłkarza. Dostał się do kadry i udowodnił wszystkim, że to nie była żadna wtyczka, którą ojciec miał w Legii w osobie trenera, tylko obroniły go umiejętności. Teraz też będzie musiał coś udowodnić. Wiem, że w drugiej Bundeslidze za dużo nie grał, występował też w środku pola, a zatem założenia i wymagania trenera wobec niego były inne niż moje.
To ty zawsze dawałeś mu jednak najwięcej swobody ze wszystkich trenerów, pozwalałeś na największą dozę improwizacji…
…i najwięcej dzięki temu od niego wydobyłem, być może po prostu trafiłem w sedno. Zresztą każdy zawodnik potrzebuje pełnego zaufania. Tyle że w sytuacji, kiedy kadry liczą po dwudziestu kilku piłkarzy, trudno wszystkich uszczęśliwić. Przecież jeśli ktoś dostaje szansę i ją wykorzystuje, zamyka drogę do wyjściowego składu któremuś koledze. Stąd biorą się częste transfery, przy tak dużej konkurencji, wszystkim przecież nie sposób dogodzić.
Przyszedł Arkadiusz Piech, mówiło się o Marcinie Robaku, a także Tomaszu Jodłowcu. Rozumiem, że to świadoma polityka kadrowa, polegająca na sprowadzaniu doświadczonych Polaków? Za mało było dotąd znaczącego pierwiastka krajowego w Śląsku?
Jak już wspomniałem, to świadomość tego, żeby za wszelką cenę minimalizować ryzyko błędu przy transferze. W Śląsku nie przelewało się, naprawdę nie było pieniędzy na zagraniczne obserwacje…
…czy wobec zawodników i członków sztabu także są zaległości płacowe?
Mówię o tym, że nie stać nas było na samoloty i hotele dla skauta, żeby mógł wyszukać interesujących zawodników w innych ligach. Musieliśmy się więc skoncentrować na piłkarzach, których znamy stąd.
Po Piecha sięgnąłeś także ze względu na legijny sentyment?
To, że nie wyszło mu w Legii, to zupełnie inna historia, zadecydowały różne czynniki. Zresztą nie on pierwszy i nie on ostatni, który sobie nie poradził przy Łazienkowskiej. Wiemy, że potrafi strzelać gole, robił to przecież w innych zespołach, również za granicą. A skoro na Cyprze, gdzie nie był podstawowym zawodnikiem, w jednym i drugim sezonie zdobył około 10 bramek, to w Śląsku także da radę. W tym już zresztą moja rola, żeby tę skuteczność wydobyć z Arka.
Temat Robaka jest aktualny?
Tak. Nie wiem tylko, w ilu klubach również jest aktualny poza Śląskiem. Każdy ma przecież prawo rozmawiać z Marcinem, a trzeba też brać pod uwagę, że ma on ważny kontrakt z Lechem i może zostać w Poznaniu. Nie wiadomo zatem, jak ta sytuacja się rozwinie. Co nie przeszkadza mi jednak, żeby czasami zadzwonić do niego, tym bardziej że się znamy, i zapytać – Marcin, jak tam twoja sytuacja? Przyjdziesz do Wrocławia? To normalne w naszej branży.
Nie obawiasz się, że taki krnąbrny i niemłody już zawodnik mógłby ci rozmontować szatnię?
Nie boję się krnąbrnych zawodników, nigdy nie miałem z tym problemów. Jako debiutant w roli trenera wchodziłem od razu do Legii Warszawa, gdzie szatnia nie była łatwa, a na dodatek była międzynarodowa. Byłem też zresztą w Lechu, i z Marcinem nie miałem żadnych kłopotów. Każdy trener na swoją modłę zarządza szatnią, a wydaje mi się, że akurat to potrafię robić dobrze.
Temat Jodłowca był w ogóle grany?
Przede wszystkim w prasie, chociaż w pewnym momencie zapytałem Jacka Magierę, czy jest taka szansa i możliwość, żeby Tomka sprowadzić do Wrocławia. Usłyszałem wówczas, że nie, więc już nie wracaliśmy do rozmowy w tej kwestii.
Zazdrościsz Magierze, w końcu w jakimś sensie twojemu wychowankowi, że to on spił śmietankę i poprowadził Legię w Lidze Mistrzów, a tobie nie było to dane?
Ależ skąd! Taka jest po prostu piłka, a dodatkowo historia Jacka to gotowy materiał na filmowy scenariusz, jak szybko można zrobić karierę. Na pewno jednak Magic nie osiągnął apogeum, to na razie nie jest nawet to, czego on sam od siebie wymaga. Jest świadom, że dostał superszansę, będąc w Zagłębiu Sosnowiec, kiedy mógł wrócić do Legii, ale tak naprawdę dopiero od tego sezonu zaczyna się pełna ocena jego pracy. Przerobi okres przygotowawczy, będzie miał wpływ na budowę zupełnie nowej drużyny, także na zmiany, które zachodzą w klubie. Jacek jest zbyt inteligentny, żeby nie wiedzieć, że teraz media przyjrzą się jego pracy pod innym kątem, bardziej kompleksowo. A może i bardziej surowo.
Nie brakuje ci we Wrocławiu adrenaliny związanej z walką o podium i występami w pucharach?
Uwierz, że adrenalina jest zdecydowanie większa, jeśli grozi ci spadek. Zdajesz sobie sprawę, że kibice mogą nie zobaczyć swojej drużyny w ekstraklasie, a w klubie może się zdarzyć nie wiadomo co. Widzisz bardzo niepewne zachowania pracowników administracyjnych…
…którzy są wstrząśnięci i zmieszani do tego stopnia, że nie rozpoznają trenera własnego zespołu.
Akurat ci pracownicy, którzy mnie nie rozpoznali, są sporadycznie kontraktowani, wyłącznie na mecz, więc nie tylko nie obraziłem się za kontrolę wejściówki, ale nawet się nie zdziwiłem. Takie sytuacje zdarzały mi się nawet w Legii. W Lechu zresztą również, tylko nikt tego nie nagrał i nie nagłośnił. Często stewardesy i ochroniarze są zatrudniani z zewnątrz i patrzą tylko na to, czy masz identyfikator. Nieraz zdarzyło mi się, że idąc na konferencję prasową, musiałem mierzyć się z pytaniami: – A pan to gdzie? Kim pan jest? Wówczas interweniować musiała rzecznik prasowa, a ja tylko mogłem się uśmiechnąć. Gdyby taka sytuacja spotkała mnie w relacji z etatowym pracownikiem klubu, to oczywiście zwróciłbym wszystkim uwagę, że akurat taki ktoś to trenera powinien znać.
Vadis Odjidja-Ofoe to naprawdę piłkarz o podobnym profilu do piłkarza… Jana Urbana, tylko z innej, niższej półki? Taką tezę od dłuższego czasu lansuje Zbigniew Boniek.
Nie wiem, dlaczego Zbyszek tak twierdzi, grałem przecież na zupełnie innej pozycji niż Vadis, na boku pomocy. I to przez całą moją karierę w Polsce. A wyjeżdżając za granicę, z dnia na dzień musiałem przekwalifikować się na napastnika, ponieważ w Osasunie na mojej pozycji występował reprezentant Hiszpanii. Zresztą tak naprawdę to bardziej porównywałbym się do Zibiego niż do Odjidji-Ofoe. Też przecież byłem przebojowym zawodnikiem. I podobnie jak Boniek, który jeśli ruszał z piłką z połowy z boiska i rozpędzał się, to był bardzo trudny do powstrzymania, byłem dynamiczny. A w Primera Division porównywano mnie do Michaela Laudrupa, bo też miałem wejścia z tyłu, które były nie do podrobienia. I w charakterystyczny sposób zamykałem akcje. No, ale porównanie z Vadisem też w końcu nie jest takie złe.
Skoro już wspomniałeś o własnych piłkarskich atutach, to godzi się dodać, że zarówno od Laudrupa, jak i od Bońka lepiej grałeś głową.
No, zdecydowanie – mogę to potwierdzić, opierając się na faktach! Jako pomocnik i później jako napastnik strzelałem bardzo dużo goli. W lidze hiszpańskiej zdobyłem 50 bramek, co w sytuacji, kiedy musiałem przekwalifikować się z dnia na dzień, na pewno nie jest złym wynikiem.
Ile z tych trafień było po uderzeniach głową? Jedna trzecia?
Dużo, być może właśnie taki odsetek, jak mówisz, ale dokładnie nigdy tego nie liczyłem.
Czy z obecnej kadry Śląska ktokolwiek gra głową na poziomie zbliżonym do pierwszego trenera?
Nie, nie będę czarował, że tak jest. Dlatego na pewno przygotujemy specjalne treningi, dzięki którym zawodnicy będą mogli poprawić ten element. Choć na przykład Kosa, mimo niskiego wzrostu, technicznie bardzo dobrze uderza głową. Inni w kontakcie dobrze główkują, ale już nie tak dobrze, kiedy muszą zagrywać bez opozycji. Dlatego nikomu zajęcia wyrównawcze nie zaszkodzą.
Czego zatem życzyć ci przed rozpoczynającym się wkrótce sezonem?
Przede wszystkim, abyśmy zmontowali taką kadrę, która będzie walczyła w górze tabeli, a nie jak to było w ostatnim sezonie, broniła się przed spadkiem.
Czyli celem minimum jest ósemka?
E, tam – ósemka? Wyżej! Górna połówka czołowej ósemki byłaby OK.
Zatem tej wersji się trzymajmy…
Wywiad został przeprowadzony 4 lipca 2017 r.