Przejdź do treści
Jakiego trenera potrzebuje Lech Poznań?

Polska Ekstraklasa

Jakiego trenera potrzebuje Lech Poznań?

Zaplecze finansowe, kibice, imponujący stadion, dobrze prosperująca akademia, potencjał sportowy i marketingowy – Lech Poznań ma wszystko, by co sezon rywalizować o mistrzostwo Polski. Sukcesów jednak brak, trwa natomiast permanentny stan poszukiwania.

KONRAD WITKOWSKI


Mówi się, że Kolejorz funkcjonuje od kryzysu do kryzysu, działa pomiędzy przesileniami, podczas których w klubie dochodzi do gruntownych zmian w pionie szkoleniowym. Patrząc jednak na kilka ostatnich lat, chyba trafniejsze będzie określenie, że w Lechu panuje permanentny kryzys, podczas którego przytrafiają się lepsze okresy. Takie jak zwieńczony tytułem mistrzowskim sezon 2014-15.

POSZUKIWANY

Osiem lat temu, kiedy dobiegła końca era polskich trenerów w osobach Czesława Michniewicza, Franciszka Smudy oraz Jacka Zielińskiego, Lech ruszył na poszukiwania. W Poznaniu zaczęto rozglądać się za szkoleniowcem, który mógłby przejąć drużynę na lata, człowiekiem rozumiejącym i realizującym filozofię klubu, a jednocześnie gwarantującym sukcesy sportowe. Pierwszym pomysłem był przedstawiciel szkoły hiszpańskiej, Jose Mari Bakero. Zaczął świetnie, ogrywając Manchester City, a później utrzymał wysoki poziom w europejskich pucharach, z których odpadł dopiero po wiosennym dwumeczu z Bragą. Bakero wytrwał na stanowisku 15 miesięcy: pogrążyły go dwie ligowe porażki na początku 2012 roku. Szefowie Kolejorza zdecydowali się na zmianę koncepcji, powierzając drużynę „swojemu” człowiekowi. Mariusz Rumak ukończył poznański AWF, z sukcesami prowadził młodzieżowe zespoły Lecha, później był asystentem Bakero. Młody szkoleniowiec dostał duży kredyt zaufania, który wyczerpał się dopiero po kompromitacji z islandzkim Stjarnanem. Rumak jest trenerem, który w ostatnim ośmioleciu pracował w Kolejorzu najdłużej – ponad dwa lata, prowadząc drużynę w przeszło 100 meczach. Trofeów do klubowej gabloty nie dostarczył, za to może pochwalić się wprowadzeniem do seniorskiej piłki grupy wychowanków sprzedanych później za poważne pieniądze: Karola Linettego, Tomasza Kędziory, Dawida Kownackiego i Jana Bednarka.

Następnym przystankiem w poszukiwaniu trenerskiego ideału był typ szkoleniowca utytułowanego na krajowym podwórku, jeszcze dość młodego, ale już doświadczonego. Zatrudnienie Macieja Skorży okazało się inwestycją udaną, choć krótkoterminową. Poprowadził Lecha do upragnionego mistrzostwa i awansował do fazy grupowej Ligi Europy. Posadę kosztował Skorżę koszmarny start sezonu w Ekstraklasie. Wyjechał z Poznania po niespełna 13 miesiącach pracy, w gęstej atmosferze, skonfliktowany z szefami klubu. Zastąpił go Jan Urban, a więc szkoleniowiec pod wieloma względami podobny: także z warszawską przeszłością i z kilkoma krajowymi trofeami na koncie. Urban wyprowadził Lecha z potężnego kryzysu, jednak strata z początku sezonu była zbyt duża, aby mógł powalczyć o coś więcej. Ponadto przegrał finał Pucharu Polski z Legią. Jego niecały rok w stolicy Wielkopolski należy określić jako przeciętny.

Po czterech latach pracy Polaków, w Poznaniu uznano, że przyszła ponownie pora na trenera obcokrajowca. Nenad Bjelica wniósł do klubu powiew świeżości, szybko zaskarbił sobie szacunek oraz zaufanie. Imponował pewnością siebie, mocnym charakterem i błyskawicznymi postępami w nauce języka polskiego. Lech pod wodzą Chorwata potrafił grać efektownie i skutecznie, jednak zawodził w decydujących momentach. Nikt nie zapamiętał Bjelicy z serii zwycięstw po 3:0, za to wszyscy kojarzą go z porażką z Arką w decydującym meczu o Puchar Polski oraz spektakularnie przegraną rundą finałową sezonu 2017-18. Do końca której zresztą nie dotrwał, gdyż został zwolniony dwie kolejki przed finiszem rozgrywek. Do tej pory Bjelica uchodził za szkoleniowca z dobrym warsztatem, ale bez sukcesów. 

ZBYT WCZEŚNIE DLA IVANA

W ciągu siedmiu i pół roku w Lechu pracowało pięciu trenerów (nie licząc Krzysztofa Chrobaka, który w trybie awaryjnym prowadził drużynę przez kilka tygodni bezkrólewia pomiędzy kadencjami Rumaka i Skorży). Próbowano różnych wariantów: odmiennych osobowości, szkoleniowców młodszych i starszych, Polaków oraz obcokrajowców, doświadczonych i tych perspektywicznych. W kryzysowym momencie postanowiono niejako wrócić do modelu Rumaka, choć w mocno zmienionej formie. Szefowie Kolejorza sięgnęli po tego, który był najbliżej – byłego zawodnika, człowieka od ponad dekady związanego z klubem i miastem.

– Będziemy walczyć dalej. Proszę uwierzyć, że z pełnym entuzjazmem patrzę w przyszłość, bo przyjdzie mi walczyć ramię w ramię z takim człowiekiem jak Ivan. Na boisku legenda i wojownik, gość, który nigdy się nie poddawał. Może nie był najlepszym piłkarzem, ale miał największe serce. Przygotowywaliśmy Ivana do tego momentu, od pięciu lat inwestując w jego trenerski rozwój. Przez trzy lata prowadził rezerwy, gdzie miał wolność szkoleniową. Mógł przygotować swój warsztat na to, aby w tym trudnym momencie objąć pierwszy zespół. Wiem, że swoją charyzmą oraz energią zarazi szatnię i nie tylko. Ivan będzie miał moje stuprocentowe wsparcie, aby dokonać takich zmian, które są w tym klubie konieczne – głosił w płomiennym przemówieniu Piotr Rutkowski.

Słowa wiceprezesa Lecha z końcówki maja dzisiaj brzmią groteskowo. Ivan Djurdjević faktycznie był przygotowywany do roli trenera pierwszej drużyny, jednak rzeczywistość pokazała, że jeszcze nie był do niej gotowy. Zatrudnienie 41-latka było potrzebą chwili, rozwiązaniem na tu i teraz, odpowiedzią na gniew kibiców sfrustrowanych kolejną zaprzepaszczoną szansą na mistrzostwo Polski.

– Decyzja o powierzeniu funkcji trenera Djurdjeviciowi była przemyślana, ale nie do końca przygotowana. Na początku pracy Ivana powiedziałem, że życzę mu jak najlepiej i wierzę w jego sukces, ale jeśli nie otrzyma odpowiedniego wsparcia, polegnie. Niestety, moje słowa się sprawdziły – mówi Bartosz Bosacki. – Prowadzenie zespołu nie sprowadza się do działania jednostki. Problem Lecha nie leży w osobie trenera, tylko w grupie ludzi, którzy tworzą cały projekt szkoleniowy. Gdyby Ivan otrzymał odpowiednie wsparcie, mogłoby być zupełnie inaczej. Odnoszę wrażenie, że członkowie sztabu zostali źle dobrani pod względem charakterologicznym. Mam wielki szacunek do warsztatu i umiejętności szkoleniowych Marka Bajora oraz Zbigniewa Pleśnierowicza, pracowałem z jednym i drugim za czasów trenera Franciszka Smudy. Obaj nie należą jednak do ludzi wybitnie przebojowych i wydaje mi się, że z tego powodu nie mogli wprowadzić do zespołu charakteru, którego w nim brakowało. Ivan powinien był mieć w sztabie inne osoby.

Djurdjević zaliczył obiecujący start samodzielnej pracy w Lechu. Były to jednak tylko miłe złego początki, bo na przełomie sierpnia i września w ciągu półtora miesiąca zdołał odnieść zaledwie jedno zwycięstwo. Plaga kontuzji zmusiła trenera do nerwowego żonglowania schematami taktycznymi. Drużyna popadła w kryzys, ale o zwolnieniu szkoleniowca podobno nie było mowy. 

– Potrzebuję więcej czasu na postawienie konkretnych wniosków. Mogę jedynie powiedzieć, że Ivan ze strony klubu ma pełne zaufanie – mówił dyrektor sportowy Tomasz Rząsa w wywiadzie udzielonym „PN” w pierwszej połowie października. Wiara w Serba gasła wraz z kolejnymi słabymi występami. O jego dymisji przesądziła porażka z Rakowem już na etapie 1/16 finału Pucharu Polski. W Częstochowie właściwie zapadł wyrok, domowa przegrana z Lechią Gdańsk była gwoździem do trumny. Sam Djurdjević musiał czuć, że trafił na – na razie – zbyt wysokie progi.

– To wina władz klubu, które mając świadomość, że Ivan umie pływać, rzuciły go na bardzo głęboką wodę i zostawiły tam samego. Spadł na niego ciężar obowiązków, który nie sposób porównać do tego, z jakim miał do czynienia w zespole rezerw. Nie udźwignął zadania – twierdzi Bosacki. – Nie było też spójności w słowach i czynach samego Djurdjevicia. Gdy przejmował drużynę, mówił o roli przywódcy, którego brakowało. Trwały poszukiwania lidera, prawie każdy z piłkarzy pełnił funkcję kapitana. Nie potrafię zrozumieć, jaki był cel tej rotacji. Koniec końców opaskę dostał Łukasz Trałka, który w moim odczuciu został skrytykowany podczas konferencji prasowej, gdy Ivan przejmował drużynę. Skoro mówiło się o tym, że w szatni nie ma przywódcy i trzeba go poszukać, to przecież krytykuje się osobę, która kapitanem już była – dodaje 20-krotny reprezentant Polski.

CZEKAJĄC NA SELEKCJONERA

Lech nie był przygotowany na zmianę trenera. Rozmowy z kandydatami na to stanowisko rozpoczęły się dopiero po zwolnieniu Djurdjevicia. Władze klubu dały sobie czas na znalezienie nowego sztabu, powierzając rolę tymczasowego szkoleniowca Dariuszowi Żurawiowi. Dotychczasowy trener drugiej drużyny, a w sezonie 2014-15 asystent Skorży, najprawdopodobniej poprowadził Kolejorza tylko w meczu z Jagiellonią Białystok. Przedstawienie następcy Djurdjevicia planowane było bowiem na czas przerwy reprezentacyjnej.

Natychmiast wystartowała giełda nazwisk. Dla Lecha priorytetem było nakłonienie do przeprowadzki do Poznania Adama Nawałki. Były selekcjoner reprezentacji Polski początkowo podziękował, nie chcąc rozpoczynać pracy w trakcie rundy, tym bardziej z drużyną, w której panuje wszechobecny chaos. Nawałka dał się jednak namówić na spotkanie z prezesem Karolem Klimczakiem. Negocjacje zostały podjęte, jednak ich rezultat nie był znany w momencie oddania do druku tego wydania „PN”.

– Chciałbym, żeby Nawałka zdecydował się na pracę w Lechu. Obawiam się jednak, że nawet taki trener mógłby mieć duże kłopoty, jeśli wokół niego nie znajdą się odpowiedni ludzie do pomocy – prognozuje Bosacki. – Pewna hierarchia w klubie musi być zachowana. Od dłuższego czasu powtarzałem, że jednym z problemów Lecha był brak dyrektora sportowego. Pojawił się, ale dopiero niedawno, wobec czego jeszcze nie miał czasu, aby swoją funkcję w pełni wykorzystać. Dyrektor sportowy powinien odciążać trenera od pewnych obowiązków. Wydaje mi się, że właśnie na tym – pomimo jednorazowego sukcesu – poległ Maciej Skorża. Nie otrzymał odpowiedniego wsparcia, z wieloma sprawami pozostał sam.

Gdyby nie doszło do porozumienia z Nawałką, władze Kolejorza prawdopodobnie zdecydują się na obcokrajowca. Ukrainiec Roman Grygorczuk, Serb Miroslav Djukić, Hiszpan Thomas Christiansen, Szwed Hans Backe – to tylko kilka z długiej listy zagranicznych nazwisk pojawiających się w medialnych doniesieniach.

– Wybór odpowiedniego trenera dla Lecha jest bardzo trudnym zadaniem. Potrzeba szkoleniowca, który umiałby nauczyć zespół gry w ataku pozycyjnym, gry szybkiej i agresywnej. Jednocześnie mającego umiejętność wprowadzania do drużyny młodych zawodników, zgodnie z filozofią klubu – podkreśla Maciej Murawski, były reprezentant Polski, obecnie ekspert stacji Canal+. – Nie wracałbym do szkoleniowców, którzy już pracowali w polskiej lidze. Oczywiście, Adam Nawałka to szczególny przypadek. Gdybym był prezesem jakiegokolwiek klubu Ekstraklasy, w pierwszej kolejności szukałbym trenerów w Niemczech. Przykład Kosty Runjaica w Pogoni pokazuje, że to słuszny kierunek. Nie mówię o ludziach pracujących w Bundeslidze, bo to dla naszych klubów nieosiągalny poziom finansowy. Dlaczego jednak nie poszukać szkoleniowców w silnych akademiach bądź takich, którzy prowadzili zespoły rezerw? Dla perspektywicznego trenera pracującego z juniorami w silnym klubie, Lech byłby interesującym kierunkiem. Właściciel Kolejorza na co dzień mieszka w Niemczech, wiceprezes wychował się w tym kraju i na pewno zna tamtejszy futbol. Jest w tej materii pole do popisu. 



TEKST UKAZAŁ SIĘ W OSTATNIM (46/2018) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”


Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024