Przez Zagłębie Lubin przeszły wstrząsy. Z klubem pożegnał się prezes Robert Sadowski, odejście zapowiedział również dyrektor sportowy Dariusz Motała. A liga przecież na finiszu, zaś start w europejskich pucharach na wyciągnięcie ręki.Jak ten sezon skończy się dla klubu z Lubina i trenera Mariusza Lewandowskiego?
ROZMAWIAŁ PRZEMYSŁAW PAWLAK
Jak wyglądają pana notowania w Zagłębiu po odejściu prezesa Roberta Sadowskiego, człowieka, który pana w klubie zatrudniał?
Jako trenerowi nie wypada mi komentować pewnych sytuacji dziejących się wewnątrz klubu. Natomiast mogę prezesowi Sadowskiemu podziękować za szansę, którą dał mi w Zagłębiu. Tyle. W głowie nakreśliłem sobie plan pracy, który mam do wykonania i go kontynuuję. Niezależnie od tego, kto jest moim przełożonym – mówi spokojnie Mariusz Lewandowski.
Był pan zaskoczony takim obrotem spraw?
Mnie mało już w życiu rzeczy zaskakuje bądź dziwi. Dużo w piłce widziałem. Dlatego najważniejsze jest, abym miał komfort pracy. A tak właśnie jest w Zagłębiu. Z punktu widzenia mojego i drużyny nie dzieje się nic niepokojącego. Zawodnicy wiedzą, na czym stoją, ja także. Jeśli chodzi o następny sezon, wszystko w klubie zostało ustalone.
Pana nowy kontrakt będzie obowiązywał przez rok z opcją przedłużenia o kolejny sezon.
Długość kontraktu nie ma fundamentalnego znaczenia. To, czy będę miał kontrakt na rok, czy na trzy, nie stanowi większej różnicy.
Czesław Michniewicz mówi, że praca trenera to praca dorywcza.
Pół żartem, pół serio mówiąc, czasem los trenera i również zawodników zależy od tego, jak ktoś się wyśpi. Ale w Zagłębiu, to już stwierdzam całkiem na poważnie, możemy koncentrować się wyłącznie na pracy.
Na walce o europejskie puchary? Słychać, że zamierzacie zaatakować czwartą pozycję, która po zdobyciu przez Legię Warszawa Pucharu Polski pozwoli na start w kwalifikacjach Ligi Europy.
Spokojnie pracujemy. Nie zachwycamy się zwycięstwami z Legią czy Wisłą Płock w rundzie finałowej. To małe sukcesy. Powoli jednak idziemy do przodu. Wiadomo, że chcemy zająć w tabeli jak najwyższe miejsce. Niech Zagłębie rozwija się w obecnym kierunku, chcemy wprowadzać do gry młodych zawodników. A jeśli pojawią się w kadrze obcokrajowcy, to do gry, nie do siedzenia na ławce rezerwowych. Na zewnątrz szukamy kompletnych, ułożonych zawodników, którzy przychodząc do Zagłębia, będą stanowić o jego sile. Nie będziemy się zastanawiać już po fakcie, co z danym piłkarzem zrobić, takich transferów nie chcemy. A młodych, utalentowanych, do ukształtowania, mamy własnych.
Dobrym przykładem jest bramkarz Dominik Hładun, choć młody jak na piłkarza nie jest.
Ale stary też jeszcze nie. Dominik w klubie był od dawna, mówiono, że to duży talent, tyle że nikt na niego wcześniej nie postawił. Ja jako pierwszy trener nie bałem się tego zrobić, duży wkład w jego rozwój ma trener bramkarzy – Krzysztof Koszarski. Hładun cały czas chce się uczyć, a nie brakuje zawodników, którzy po rozegraniu kilku meczów zadowalają się tym i szybko przepadają. Dominik ma głowę na karku, nie boi się krytyki, a na boisku ma dużo zimnej krwi, nie reaguje impulsywnie na boiskowe wydarzenia. Nie chcę go zagłaskać, ale jest dobrym przykładem na to, że w klubie, w regionie, są zawodnicy, którym warto zaufać. Kolejny – Bartek Slisz. Dorósł już do tego, aby być częścią pierwszego zespołu. Nie za piękne oczy i datę urodzenia, ale za ciężką pracę. Na jego pozycji musisz harować. Bartek ma prawie najlepszą wydolność w całym zespole Zagłębia, wypada gorzej tylko od Alana Czerwińskiego, jako defensywny pomocnik biega po 13-14 kilometrów w meczu. To bardzo dużo.
Ile biegał Mariusz Lewandowski?
Może biegałem troszkę mniej, miałem jednak inne walory na boisku, podobnie jak Bartek, który również dysponuje dobrym odbiorem piłki przy grze wertykalnej, czyli w pionie. Potrafi czytać grę, nie boi się, że po wyjściu do przechwytu popełni błąd. Przy naszym stylu taki chłop z takimi umiejętnościami jest bardzo istotny. A mamy jeszcze Pawła Żyrę, bardzo dobrze wyszkolonego pod względem technicznym, stworzonego do gry kombinacyjnej. Cały czas obserwuję mecze młodzieżowych zespołów Zagłębia i widzę kandydatów do pierwszej drużyny. Dawid Pakulski już debiut w Ekstraklasie ma za sobą, przyglądamy się Serafinowi Szocie powoływanemu do młodzieżowej reprezentacji Polski, są Piątkowski, przekwalifikowany ze skrzydła na prawą obronę Borkowski, Poręba z ogromnym potencjałem, który był z nami na obozie w Turcji. Mógłbym tak jeszcze wymieniać. Wszystkich naraz nie da się wprowadzić do gry, ale można robić to mądrze, stopniowo. Zresztą dla mnie zawodnik 18-19-letni nie jest już młody, to piłkarz, który musi grać. Młody to ma lat 16 bądź 17. I kilku takich zawodników może zostać wkrótce miło zaskoczonych zaproszeniem na treningi z pierwszym zespołem Zagłębia.
A na którym zawodniku klub może zarobić najwięcej?
Odkąd jestem w Lubinie, największe postępy zrobił Filip Jagiełło. Dostał ode mnie kredyt zaufania, powiedziałem mu o jego błędach, podkreśliłem też walory, z których powinien częściej korzystać. Ma niesamowity dar kontroli nad piłką i doskonały przegląd pola. Musi to jednak cały czas rozwijać i nie bać się popełniać błędów. Jeżeli zawodnik wychodzi na boisko z myślą: byle się tylko nie pomylić, kiedy coś pójdzie nie tak, może zamknąć się na kilka następnych meczów. Moją rolą jest przekonanie piłkarzy, że nikt za błąd ich nie zabije, że błędów w trakcie gry jest cała masa. Trzeba o nich pamiętać, ale nie można nimi żyć. Jeśli więc Fifi będzie się nadal tak rozwijał, będzie umiał utrzymać wysoki poziom gry w meczu przez dłuższy czas, odejdzie z Zagłębia za duże pieniądze. Może w historii klubu największe.
Jagiełło to taki pana synek.
Każdemu zawodnikowi w kadrze Zagłębia ufam. Odkąd jestem w Lubinie, ani razu nie powtórzyłem składu w kolejnym meczu po poprzednim przegranym, ale też wygranym. Rotacja jest dość duża, choć w granicach rozsądku, żeby nie ucierpiały wyniki i poziom. Wielu chłopaków po prostu zasługuje na grę. I już wiedzą, że dostaną szansę, że każdy zawodnik w kadrze jest równy. Nauczyli się zdrowej rywalizacji. Nie jestem zwolennikiem grania żelazną jedenastką lub korzystania tylko z czternastu piłkarzy. Pod koniec sezonu, kiedy kontuzji jest więcej, dochodzą zawieszenia za kartki, trzeba sięgnąć po większą liczbę zawodników. Jak ci, którzy wcześniej w ogóle nie grali, mieliby zastąpić tych, co grali wszystko? Rotacja być musi, moi piłkarze to wiedzą.
Od kilku miesięcy pracuje pan w roli trenera Zagłębia. To jest to czy jednak spodziewał się pan czegoś innego?
Są trudniejsze momenty w życiu niż bycie trenerem. Nawet kiedy jesteś piłkarzem. Inna sprawa, że wiem, iż najostrzejsze zakręty w tym zawodzie przede mną, życie nie zawsze jest usłane różami. Jestem jednak na to przygotowany. Lubię trudne wyzwania, nie boję się podejmowania trudnych decyzji, idę własną ścieżką. Przejmując Zagłębie, jasno powiedziałem to również zawodnikom, wiedzą więc, że kto się nie będzie chciał podporządkować moim schematom, nie będzie ze mną pracował. Współpraca na linii trener – piłkarze musi przypominać zasady obowiązujące w armii.
Po co w ogóle panu ta robota? Zamienił pan życie w luksusowym Dubaju na mniej urokliwy Lubin.
Grając w Szachtarze Donieck, zacząłem przygotowania do zawodu trenera. A potem był Sewastopol i szkoła życia. O pobycie w tym klubie mógłbym napisać encyklopedię. Nie byłem tam tylko zawodnikiem, właściwie cały klub był na mojej głowie. Formalnie nie pełniłem funkcji prezesa, ale właściciel PFK zaufał mi w pełni, więc de facto wszystko przebiegało zgodnie z moją wizją. Wybudowaliśmy stadion, udało się zmontować całkiem fajną drużynę, organizacyjnie poszliśmy do przodu. Właściwie zbudowaliśmy wszystko od podstaw. Z tych doświadczeń również mogę czerpać w pracy szkoleniowej. Na kurs UEFA Pro dolatywałem już z Dubaju. Na Ukrainę, ale też do Szwajcarii czy do Turcji. A egzaminowali mnie, oprócz wysłanników UEFA, również panowie z Polski – Piotr Maranda oraz Dariusz Pasieka.
W trakcie kariery piłkarskiej pracował pan z kilkoma znanymi szkoleniowcami, choćby z Nevio Scalą lub Mirceą Lucescu. Kopią w największym stopniu którego trenera jest pan obecnie?
Każdego podpatrywałem, zwłaszcza w sytuacjach dla zespołu kryzysowych. Na bieżąco robiłem notatki, analizowałem ich zachowania, także treningi, moje samopoczucie po zajęciach, komunikację z grupą. Grając w piłkę, wiedziałem, że chcę zostać trenerem, pewne ruchy w tym kierunku mogłem wykonać więc z wyprzedzeniem. Stworzyłem własną bazę danych, dzisiaj mogę do niej sięgnąć. Tyle że pamiętając, że to są moje spostrzeżenia z czasów, kiedy grałem w piłkę, bo trener pewne rzeczy mógł widzieć inaczej. Gdy wracam do notatek, wcale nie tak rzadko przychodzi myśl: jednak to trener miał rację. Przeżyć z różnymi szkoleniowcami, przyglądania się ich pracy z bliskiej odległości, nie da się nigdzie kupić. Nie przeczytam o tym w książce na kursie. Lucescu na przykład miał idealne podejście do piłkarzy, ale to najpierw zawodnik musiał zrozumieć, że do pracy z tym trenerem trzeba dorosnąć. Kto nie potrafił ułożyć sobie tego w głowie, miał u Rumuna pod górkę.
To znaczy?
Na początku pracy niektórzy widzieli w nim dyktatora. Chciał decydować o wszystkim, jakby tematy niezwiązane z piłką dla niego nie istniały. Nie brakowało głosów, że celowo działa na przekór zawodnikom. Ostry, wymagający – to zły. Były momenty, że czuliśmy się, jakbyśmy dopiero uczyli się gry w piłkę, jakby dorośli faceci znów wrócili do szkoły. Dopiero po pewnym czasie zrozumieliśmy, że musieliśmy cofnąć się do podstaw, że Lucescu wszystko podporządkowuje temu, aby wydobyć z każdego z nas maksimum możliwości. Doprowadził do sytuacji, w której nowym zawodnikom to piłkarze z większym stażem w Szachtarze tłumaczyli, jak należy funkcjonować u Lucescu. Nie każdy poradził sobie z pracą z tym szkoleniowcem. Mnie się udało. Gdy prowadzony przez niego Zenit Sankt Petersburg pojawił się na obozie w Dubaju, spotkaliśmy się kilka razy, porozmawialiśmy o pracy szkoleniowej.
Podglądał pan też pracę Pepa Guardioli w Bayernie Monachium.
Strasznie energiczny facet w trakcie treningów. Miałem wrażenie, że przebiega większy dystans niż zawodnicy, cały czas jest blisko zespołu, przesuwa się po boisku, tłumaczy, ustawia, komentuje niemalże każde zagranie.
Pan też teraz tak biega?
Nie, ja mogę biegać wolniej, bo mam innych zawodników. Oczywiście nic im nie ujmując. Tyle że podpatrywać i wyciągać coś dla siebie to jedno, idealnie kopiować to zupełnie inna para kaloszy. W pracy nie zamierzam nikogo w pełni odwzorowywać. Jeśli chcesz być czyjąś wierną kopią, w końcu się pogubisz, bo nigdy nie będziesz wiedział, co siedziało w głowie trenera, kiedy podejmował określoną decyzję. Na Ukrainie wszyscy chcieli kopiować Walerego Łobanowskiego, nie wyszło nikomu. Nie tędy droga. Chcę mieć styl, ma być mój.
Łatwiej panu w zawodzie trenera, bo był pan piłkarzem?
Na pewno jest to atut. Łatwiej mi zrozumieć szatnię, zespół. Jeżeli coś mnie się nie podoba, ani tego nie ukrywam, ani nie czekam z reakcją do jutra. Dla mnie białe jest białe, a czarne jest czarne. Nie ma miejsca na kolory. Kiedy zawodnicy starają się mnie oszukać, wiedzą, że ja to widzę i za chwilę mogą zadomowić się na dłużej na trybunach. Znam te numery, w końcu też je przerabiałem.
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W OSTATNIM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”