Jak Raków ciągle zaskakuje ligę
Za nic mają ligowe konwenanse. Nie chcą naśladować innych, do celu dążą własnymi sposobami. Raków Częstochowa nie przystosował się do wymagań Ekstraklasy, ale sam zaczął wyznaczać w niej nowe trendy.
Jeszcze niespełna półtora roku temu był beniaminkiem PKO Bank Polski Ekstraklasy, dziś jest na dobrej drodze do osiągnięcia statusu jednego z czołowych klubów w kraju – tak pod względem organizacyjnym, jak i sportowym. Rakowa nie da się sprowadzić do miana objawienia rundy, rewelacji kilku miesięcy. To już nie ten etap. Biorąc pod uwagę okres od awansu do elity, częstochowska drużyna stanowi trzecią siłę w polskiej piłce: od początku sezonu 2019-20 więcej punktów zgromadzili tylko potentaci z Warszawy i Poznania. W tym czasie Raków zwyciężał częściej niż Lech, a pod względem liczby zdobytych bramek nieznacznie ustępuje Legii.
WBREW HISTORII
Przyjęło się, że dla beniaminka najtrudniejszy jest drugi sezon w nowych rozgrywkach. To wtedy, gdy entuzjazm wynikający z awansu na dobre ustępuje miejsca ligowej szarzyźnie, następuje weryfikacja faktycznych możliwości zespołu. Coś w tym jest, bowiem z grona drużyn, które zostały w Ekstraklasie dłużej niż na rok, większość (60 procent w ostatnich dziesięciu latach) zajmowała w kolejnym sezonie niższą pozycję niż bezpośrednio po wywalczeniu promocji. W trakcie dekady zaledwie czterem klubom udało się zaliczyć wyraźny progres w drugim sezonie po awansie: Pogoni Szczecin w rozgrywkach 2013-14, Cracovii 2014-15, Bruk-Betowi Termalice Nieciecza 2016-17 oraz Wiśle Płock, która w sezonie 2017-18 pod wodzą Jerzego Brzęczka otarła się o europejskie puchary.
– To stereotyp, który nie do końca znajduje odzwierciedlenie w rzeczywistości. Mam odmienne podejście: piłka jest niepowtarzalna i nieprzewidywalna. Przeszłość jest ważna, należy z niej czerpać, ale liczy się tu i teraz, a także to, co przed nami – mówi Marek Papszun, trener Rakowa.
A przed jego drużyną widok na osiągnięcia spektakularne. Postęp zespołu z Częstochowy jest bardzo wyraźny: w poprzednim sezonie potrzebował 17 kolejek do przekroczenia granicy 21 punktów, obecnie zaś wystarczyło mu dziesięć spotkań, by osiągnąć ten pułap. Raków kolosalnie poprawił skuteczność w stosunku do premierowego sezonu w Ekstraklasie. Wtedy w dziesięciu kolejkach zdobył 11 bramek, w analogicznym momencie bieżących rozgrywek miał w dorobku już 23 trafienia – najwięcej w stawce. Ubiegłorocznemu beniaminkowi trudności sprawiała gra na wyjazdach (na koniec sezonu suma jego porażek na obcych stadionach wynosiła 11, a więc tyle samo, co w przypadku spadającej z ligi Korony Kielce), aktualnie Raków jest obok Legii drużyną najlepiej punktującą w delegacjach. To wszystko – choć nie tylko – pokazuje, że częstochowską ekipę stać na wiele, a poprawienie dziesiątego miejsca z poprzednich rozgrywek powinno być formalnością.
Z MYŚLĄ PRZEWODNIĄ
Klucz do sukcesu Rakowa to przekonanie, że zawsze może być lepiej. W Częstochowie nikt nie otwierał szampanów po utrzymaniu się w Ekstraklasie, rezultat przyjęto ze spokojem, jednocześnie już w trakcie poprzedniego sezonu analizowano, jak wykonać krok do przodu. W wielu klubach panowałoby podejście: wynik super jak na pierwszy sezon, spróbujemy utrzymać kadrę, dołożymy jednego czy dwóch nowych graczy i jakoś to będzie. Tymczasem w Rakowie słusznie przyjęto, że drużyna musi ewoluować, aby nie popaść w przeciętność. Zespół znacząco zmienił się pod względem personalnym: w porównaniu z ubiegłymi rozgrywkami miejsce w jedenastce utrzymało tylko sześciu zawodników.
– Rywale nas poznali, lecz to działa w obie strony. My także nauczyliśmy się ligi, przekonaliśmy się, na co stać pozostałe drużyny – zauważa Papszun. – Wielu naszych zawodników zaliczyło progres w poprzednim sezonie. Tomas Petrasek, Igor Sapała czy Patryk Kun to dzisiaj inni piłkarze. Byli z nami już na niższym szczeblu, a pierwsze miesiące w Ekstraklasie mocno ich zbudowały. Albo ci, którzy dołączyli w styczniu, jak Marko Poletanović i David Tijanić. Wystarczy spojrzeć, gdzie byli rok temu, a jaki jest ich obecny status. To nasza koncepcja: połączenie zawodników, którzy rozwijali się wraz z drużyną w sezonie 2019-20, oraz nowych graczy.
Skład Rakowa podlega permanentnemu ulepszaniu. Nawet jeśli dany zawodnik spisuje się dobrze, nie może być przekonany, że wkrótce w drużynie nie pojawi się nowy piłkarz na jego pozycję, który poszerzy szkoleniowcowi wachlarz opcji. Tym sposobem w Częstochowie już zbudowano silną, jedną z najlepiej zbalansowanych kadr w Ekstraklasie. Dużym atutem Rakowa są rezerwowi – w obecnym sezonie zdarzały się mecze, w których zmiennicy nie tyle dawali zespołowi drugi oddech, co wznosili go na wyższy poziom.
– Drużyna jest budowana rozsądnie, z pewną myślą przewodnią. Cieszy fakt, że w grze widać powtarzalność. Osiągamy dobre wyniki, ale stylu również nie musimy się wstydzić. Pokazujemy jakość. W tym sezonie nie było spotkania, w którym bylibyśmy słabszym zespołem. Uczciwie zapracowaliśmy na punkty – podkreśla trener Papszun.
Raków dokonuje nieoczywistych wyborów na giełdzie transferowej. W częstochowskiej szatni pojawiają się piłkarze, na których inne kluby raczej nie zwróciłyby uwagi. Petr Schwarz został znaleziony w drugiej lidze czeskiej, Oskara Zawadę wyciągnięto z rezerw Wisły Płock. Przykłady można mnożyć.
– Marcin Cebula wcześniej nie był szczególnie rozpoznawalną postacią, chociaż rozegrał w Ekstraklasie sporo sezonów. Vladislavs Gutkovskis jakoś nie mógł wydostać się z I ligi. Ivi Lopez spadł w hierarchii piłki hiszpańskiej. Niektórzy zawodnicy dopiero u nas pokazują pełnię umiejętności. To świadczy o tym, że potrafimy pracować z tymi chłopakami, budować, rozwijać i pozytywnie na nich wpływać – zaznacza Papszun. – Z reguły w temacie transferów jesteśmy zgodni. Moja opinia ma istotne znaczenie, lecz nie decyduję o wszystkim. Są jeszcze skauci, dyrektor skautingu oraz dyrektor sportowy. Przede wszystkim jest właściciel klubu, który ma w tej kwestii najwięcej do powiedzenia, ponieważ on to finansuje. Jeśli dostrzegam potencjał, nalegam na transfer. Kiedy jednak stwierdzę, że zawodnik się nie nadaje, nikt mi go na siłę do drużyny nie sprowadzi. Nie wszystkie transfery są trafione i nigdy tak nie będzie. Przekonujemy się, z której ligi warto pozyskać zawodnika o danym profilu. Popełnimy jeszcze błędy, gdyż stuprocentowa skuteczność jest niemożliwa. Ciągle się uczymy.
Dobór odpowiednich piłkarzy to sprawa bardzo ważna, lecz drużyna nie funkcjonowałaby należycie, gdyby nie miał jej kto poukładać. Papszun przykłada wielką wagę do rozwoju własnego oraz sztabu.
– Największym tegorocznym transferem było zatrudnienie mojego asystenta, Goncalo Feio – przyznaje szkoleniowiec.
CZARY NIEPOTRZEBNE
Tym, co wyróżnia Raków na tle Ekstraklasy, jest niesztampowość. W szerokim tego słowa znaczeniu. Przejawia się chociażby mnóstwem wypracowanych niemal do perfekcji wariantów rozgrywania stałych fragmentów oraz ustawieniem taktycznym, które trudno ująć w schemat – najbliżej stanu faktycznego byłoby chyba 1-3-4-2-1. Oba elementy nadal sprawiają wiele trudności przeciwnym drużynom. Trener Papszun ma odwagę (mecz w Poznaniu Raków kończył z dwoma nominalnymi obrońcami na murawie), szuka nieszablonowych rozwiązań, wystawiając zawodników na pozycjach, które nawet dla nich samych początkowo stanowią zaskoczenie.
– Chcę, żeby piłkarze byli wszechstronni, potrafili wymieniać się podczas gry. Tego od nich oczekuję. Zawodnik powinien wiedzieć, jak zachować się na innej pozycji, współczesna piłka tego wymaga. Przy dynamicznej grze trzeba umieć odnaleźć się w różnych miejscach na boisku. To korzystne dla nich samych. Nie tylko ich rozwija, ale także stwarza nowe możliwości: na przykład Schwarz ostatnio wypadł z podstawowego składu jako pomocnik, ale może się okazać, że będzie występować w obronie – wyjaśnia Papszun.
W Częstochowie aktualnie zgadza się wszystko, nie tylko wyniki sportowe. Nie ma bałaganu w strukturach, właściciel Michał Świerczewski, prezes Wojciech Cygan oraz trener patrzą w tym samym kierunku, realizując długofalowy projekt. Nie słychać o jakichkolwiek kłopotach finansowych. Już nie powinien dziwić fakt, że poukładany i zdrowo funkcjonujący Raków jest w stanie konkurować z bogatszymi klubami o młodych Polaków. A nawet tę rywalizację wygrywać, czego dowodzi transfer 18-letniego Daniela Szelągowskiego z Korony. Klub miał argumenty, by przekonać rozchwytywanego na rynku pomocnika do wybrania właśnie jego oferty.
– Do Kielc nie jeździłem, natomiast wielokrotnie rozmawiałem z zawodnikiem. Zgodnie oceniliśmy, że to utalentowany chłopak. Byłem zdeterminowany, żeby do nas dołączył. W jego przypadku istotna była perspektywa rozwoju. Przedstawiłem Danielowi mój pomysł na niego, pokazałem, jak będziemy pracować, co może u nas osiągnąć. Spodobało mu się – opowiada Papszun. – Podczas negocjacji nie trzeba czarować, wystarczy opierać się na faktach. Młodzi zawodnicy i ich rodzice obserwują środowisko. Widzą, co dzieje się w Rakowie. Nietrudno zweryfikować klub, wystarczy prześledzić nazwiska graczy, którzy rozwinęli się w Częstochowie. Wierzę w Szelągowskiego, dlatego mocno nalegałem na jego pozyskanie. A nie był to tani transfer. Na razie zaprezentował namiastkę swoich możliwości, ale w piłce, jak w życiu, liczy się powtarzalność. Przeciwko Lechowi pokazał, że może być dobrze, ale to dopiero początek. Sam jestem ciekaw, w którym kierunku pójdzie.
KONRAD WITKOWSKI
TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (48/2020)