Przejdź do treści
Jak Mundial, to koniecznie z Argentyną

Polska Reprezentacja Polski

Jak Mundial, to koniecznie z Argentyną

Los znów nas połączył i w Katarze zagramy z Argentyną, a Argentyna to magia – piłkarskich umiejętności, pasiastych koszulek, wszystkiego. W finałach MŚ graliśmy z nimi dwukrotnie. To mecze, które miały drugie dno, o których do dziś mówi się wiele, choć nie wszystko – bo być może cała prawda wciąż jest nieznana.




ZBIGNIEW MUCHA

Towarzysko wygrywaliśmy nawet, gdy byli mistrzami świata, lecz generalny bilans szczególnie korzystny dla nas nie jest – 11 gier, trzy nasze zwycięstwa, sześć – ich. Na mundialach pozostaje jednak remisowo: jeden do jednego.

Będą płakać

Rok 1974 był jak gwiazdka z nieba dla polskich kibiców. Oczekując rozrywki, naród spodziewał się tejże jedynie na festiwale w Opolu i Sopocie, bo Polaków miało na tym mundialu nie być. Mogliśmy w eliminacjach powalczyć z Walią, lecz nigdy w życiu wyeliminować Anglików, niedawnych mistrzów świata. To się nie miało prawa wydarzyć, ale się wydarzyło. Skoro zaś wydarzyło, to… nie mieliśmy po co jechać na Weltmeisterschaft do RFN. Takich głosów nie brakowało, a nawet były dość powszechne. Argentyna na początek, na koniec Włosi – wicemistrzowie świata. I w takim towarzystwie my – kompletni nuworysze, którzy na mundialu byli wcześniej przed wojną.

– Wstydu nie przynieście – dość powszechne życzenie kibiców specjalnie nawet nie irytowało głównych bohaterów. Sami czuli się niepewnie. Ambicji im nie brakowało, lecz respekt przed nieznanym był spory. Tym bardziej że sparingi nie nastrajały optymistycznie, a olimpijskie złoto z Monachium mogło być mylące – to była impreza właściwie głównie dla krajów bloku komunistycznego, nie dla tradycyjnych piłkarskich potęg. Wielki, piłkarski świat dopiero mieliśmy poznać. Kiedy biało-czerwoni zobaczyli swój ośrodek treningowy, niczym dzieci rzucili się na cudnie przystrzyżoną trawę, turlając się po niej z uciechy. Spora odmiana w porównaniu z obozem przygotowawczym w Zakopanem i taplaniem w błocie.

No więc teoretycznie to wszystko, co później się zdarzyło, nie miało się prawa zdarzyć. Tymczasem zanim w Opolu na festiwalu piosenki Danuta Rinn głośno upomniała się o to, gdzie ci mężczyźni na miarę czasów, to ci odziani w stroje z orzełkiem wprawili naród w ekstazę. Przed inauguracyjnym meczem z Argentyną respekt był wyraźny. Z kolei założenia Kazimierza Górskiego proste, a trener zdefiniował je w dniu meczu, w sobotę, tuż po śniadaniu: – Przez pierwsze piętnaści minut mocne uderzenie. Wsiadamy na nich, atakujemy szybko – tak relacjonował jego słowa Stefan Grzegorczyk w książce-dzienniku „Murrhardt – dzień po dniu”. – Od 35 metrów każdy kryje swego. Gorgoń asekuruje linię obrony. Wolff jest ofensywny. Uważać, pilnować go. Gdy Antek zostanie ograny, idzie Żmuda, a Gorgoń bierze Kempesa. Gdy Ayala próbuje środkiem, to za nim idzie Musiał. Gdy Deyna zostanie, kto bierze Heredię? Najbliżej musi być Kasperczak, ale wtedy cofa się Gadocha i przyjmuje rolę pomocnika…

Górski rozpisał wszystko na nuty. Wraz ze swymi sztabowcami przeczytał na tyle, na ile mógł, Argentyńczyków. Jeszcze przed obiadem kierownictwo ekipy plus trzech piłkarzy napisało, podpisało i wysłało list do leczącego ciężką kontuzję Włodzimierza Lubańskiego. Ku pokrzepieniu. Choć w rzeczywistości im samym przydałyby się wyrazy otuchy.
Już w tunelu Latynosi tańczyli i śpiewali, nasi niczym trusie. Ruben Ayala liczył Polaków, śmiał się, że jakoś ich dużo – było im wesoło. Dopóki Adam Musiał nie kopnął w obitą blachą ścianę i nie krzyknął, że po meczu tamci – cytat – będą, k…, płakać. Zrobiło się i u nas weselej, jakoś bardziej bojowo, ale czy ktoś w to wierzył? Może tylko Górski, który powtarzał zawodnikom: – Jak nastawicie się, że przegracie, to przegracie na pewno.

Szymanowski był blady

Przed meczem trener uwierzył we Władysława Żmudę – 20-latka, którego posłał na plac od pierwszej minuty. To była sensacja, bo wcześniej na środku obrony grali Jerzy Gorgoń z Mirosławem Bulzackim. W książce-biografii znakomitego stopera „A ty będziesz piłkarzem” Roman Jakóbczak przypomina sytuację, gdy z informacją o występie do pokoju młokosa przyszedł asystent Jacek Gmoch.
„ – Wychodzisz w podstawowym składzie na Argentynę.
Władek spojrzał i odpowiedział:
– No, dobra…
A Jacek:
– A wiesz, kto tam gra?
Władek:
– No wiem, Kempes”.
Taki był Żmuda, choć podobno jednak trochę się przejął. Co było potem – wiadomo. Obustronnie bardzo dobry mecz, w którym lepsi byli Polacy. Po dziewięciu minutach Argentyńczycy przegrywali 0:2 i o tańcach zapomnieli. Im dłużej zaś trwały zawody, tym trybuna prasowa z większym zainteresowaniem patrzyła na nielicznych redaktorów z Polski, a nazajutrz przedstawiciele największych tytułów prasowych z całej Europy i świata ruszyli szturmem na pensjonat w Murrhardt, gdzie mieszkali sensacyjni mundialowi beniaminkowie.

Fragment relacji zamieszczony w „Münchner Merkur” z 18 czerwca 1974 roku, przytoczony później w książce „Srebrna drużyna”, a wykorzystany również na portalu „Łączy nas piłka”: „Można zapomnieć o uprzedzeniu do Polaków: że (jak to się myśli o drużynach z bloku wschodniego), siedzą za wielką górą, nie mają żadnego kontaktu z międzynarodową piłką nożną i grają według własnego schematu. (…) Ich numer 12 – kapitan drużyny Kazimierz Deyna – to doskonały gracz, który z piłką przy nodze pokonywał spacerkiem obronę argentyńską niby człowiek, który na filmie przechodzi przez ścianę. Gadochę krytycy piłkarstwa określiliby niegdyś mniej więcej tak: „Człowiek, którego tak trzymają się tricki, jak małpy wszy”. Numer 18 – rekordzista, internacjonał Polski, wyssał, jak się zdaje, sztukę piłkarską z mlekiem matki. Jego podania z flanki i przerzuty były tak fałszowane, że nawet tacy mistrzowie, jak Heredia i Perfumo wraz ze swymi argentyńskimi kolegami, klęli niby furmani, kiedy zostawiali Polakowi zbyt wiele swobody. Numer 10, Musiał, zamienił życie argentyńskich napastników w prawdziwe piekło. Ta maszyna na dwóch nogach biegała przez 90 minut na pełnych obrotach”.

Radość, zdumienie, euforia, ale w końcu również – i to dość niespodziewanie – niepokój. Zasiały go pogłoski o dopingu w polskich szeregach. Podobno wynik pozytywny testów dotyczył dwóch Polaków, w tym Antoniego Szymanowskiego, który cały blady, z nerwów nie potrafił znaleźć sobie miejsca. Informacje zaczęły publikować niemieckie gazety, sprawa robiła się poważna, bo z wielkiej fety mógł być wielki wstyd zakończony walkowerem. Ponieważ był weekend, więc na oficjalną informację trzeba było kilka dni poczekać. Dotarła tuż przed meczem z Haiti: pomyłka, chodziło właśnie o dwóch Haitańczyków.
Ulga. I refleksja: jak to możliwe, by do takiej plotki-pomyłki w ogóle doszło…

Kto dał, ile, i kto wziął?

Mecz z Argentyną przeszedł do historii polskiego futbolu. Pierwszy zwycięski w finałach MŚ. W dodatku dokumentujący powstanie najpiękniej grającej reprezentacji Polski w jej dziejach. Ten mecz jednak wciąż się nie zakończył. On wręcz dostał drugie życie. Gwizdek sędziowski na dogrywkę rozbrzmiał wiele lat później, a ciężar tamtych wydarzeń do dziś gniecie wielu członków srebrnej ekipy – najmocniej zaś jednego. Dla niego mecz z Argentyną połączony historią ze spotkaniem z Italią, trwa do dziś i nie chce się zakończyć.
Weltmeisterschaft ’74 to był nie tylko turniej Deyny, Grzegorza Laty, Andrzeja Szarmacha czy Jana Tomaszewskiego, ale to również był mundial Roberta Gadochy. Skrzydłowy Legii zaliczył na turnieju 7 asyst, ponoć Bayern Monachium był gotów kupić go na pniu. Tyle że na sprzedaż zawodnika, w dodatku grającego w klubie wojskowym, nie była gotowa Polska Rzeczpospolita Ludowa. Obok Deyny i Laty został Piłat wybrany do jedenastki MŚ. Zaliczył absolutnie cudowny mundial, który stał się jego przekleństwem.

Zaczęło się od słów Laty, najpierw wypowiedzianych (właściwie jedynie zasygnalizowanych) w jego biografii, a później już zdecydowanie mocniej w „Przeglądzie Sportowym”, w 2004 roku. Lato wspomniał o tym, czego dowiedział się od Ayali, z którym na koniec kariery zetknął się Meksyku.
„Argentyńczycy ustalili, że każdy zawodnik i dwaj trenerzy ze swojej premii za zakładany awans do drugiej rundy oddadzą Polakom po tysiąc dolarów. W sumie 24 tys. dolarów. Do przekazania ich zobowiązał się Ruben Ayala” – twierdził były prezes PZPN i król strzelców MŚ. Ponoć 6 tysięcy wzięli pośrednicy, zostało więc w pudełku lub torbie 18 tysięcy. Ponoć przekazano je – choć nie bezpośrednio – Gadosze, by ten odpowiednio zmotywował kolegów na mecz z Włochami. Wygrana z Italią dawała Argentynie grę w kolejnej rundzie. Pieniądze miał odebrać od Ayali Iggy Boćwiński, dobry znajomy Gadochy, urodzony w Argentynie syn polskich emigrantów, który miał dostęp do polskiej reprezentacji. Potem miały one zostać przekazane żonie jednego z Polaków. Szybko ustalono, że wszystkie mecze z trybun oglądała żona Gadochy. Boćwiński po latach przyznał w rozmowie z „Super Expressem”, że była to kwota właśnie 18 tysięcy dolarów. Według jego słów torbę na końcu przejął Gadocha, oznajmiając pośrednikowi, by nic o tym nie mówić innym zawodnikom.

Te rewelacje zaczęły wypływać na powierzchnię 30 lat po mistrzostwach. Gadocha nie chciał odnosić się do nich. – Jestem z boku, bo szanuję swoje nazwisko. Nie chcę się wtopić w polską przeciętność. Poza tym… są pewne sprawy, o których w życiu się nie mówi, zabiera się je do grobu – mówił na łamach „PS”. Z kolei w 2013 roku udzielił wywiadu Rafałowi Hurkowskiemu z portalu Polsat Sport.
– To wszystko kłamstwa. Moje nazwisko zostało wykorzystane. Proszę tylko prześledzić moją karierę – nie ma tam ani krzty informacji o ustawianiu meczów czy o jakichkolwiek innych przekrętach. Jestem czysty jak łza.

Gadocha zapewniał, że całą sprawę wymyśliła jego ówczesna żona, pracująca zresztą w MSW. – Dla niej liczyły się tylko pieniążki. To wszystko zostało wymyślone kilka lat po turnieju, kiedy poprosiłem tą panią o rozwód. Wtedy zaczęło się szantażowanie. Małżonka mówiła, że jeśli nie zrezygnuję z domu, zniszczy mi życie… Ja po prostu byłem człowiekiem, na którym dało się sporo zarobić.

Pytanie o Boćwińskiego.

– Z tym człowiekiem współpracowała już wcześniej. W Polsce. Facet był bardzo blisko naszej reprezentacji. Trener Górski akceptował jego obecność na treningach. Mógł nawet wchodzić na płytę boiska. Nie wiem konkretnie, co ta dwójka wymyśliła, ale tak na logikę: gdybym wziął te pieniądze, moi koledzy siłą rzeczy wszystkiego by się dowiedzieli. Przecież on z nami przebywał, powiedziałby im! Dlaczego to wyszło dopiero po 30 latach?

Dowiedzieli się po fakcie, choć czy na pewno o całej prawdzie – tego nie wiadomo. Warto przy okazji dodać, że z walizką pieniędzy przed trzecim meczem grupowym, z Italią, pojawili się pod naszą szatnią włoscy działacze. Łatwo można było się domyślić, że chcieli zwyczajnie kupić ten mecz, wynagrodzić Polaków za brak zaangażowania, zwiększyć swoje szanse awansu. Zostali jednak pogonieni. Z Argentyną sprawa była innego rodzaju. Oni nic nie kupowali. Chcieli tylko zmotywować, wypłacić ekstra premię. Przecież 100 niemieckich marek, które każdy z naszych odebrał od działaczy PZPN za mecz z Włochami, to było kilka krajowych pensji… Tysiąc dolarów dla przeciętnego Polaka oznaczało niewyobrażalną fortunę.

Cała historia podzieliła po latach Orły Górskiego. Niektórzy nie chcą dać jej wiary, inni uznali, że to wyjątkowe świństwo. Gadocha zerwał kontakty z kolegami, zamieszkał na Florydzie, przestał grać w zespole Orłów. Właściwie zniknął. Dzwonili do niego dziennikarze, dzwonili koledzy. Dzwonił na pewno Żmuda. Bezskutecznie. Nikt nie odbierał i wciąż nie odbiera.

A przecież mieli grać dołem

Wracajmy na mundial. Od meczu w Stuttgarcie minęły cztery lata bez jednego dnia. Na drodze Polaków znów stanęła Argentyna, ale to była zupełnie inna sytuacja, inne warunki, inne drużyny. Polska była trzecią drużyną świata i na kolejny mundial pojechała w roli jednego z faworytów, bo z drużyną już doświadczoną, a jakościowo lepszą niż cztery lata wcześniej. Byli starzy mistrzowie, był generał Deyna, ale dołączył Lubański, a po piętach deptali im młodzi, z liderem grupy – Zbigniewem Bońkiem. Argentyna jednak również była mocniejsza. Na tyle mocna, że mogła pozwolić sobie na pominięcie w mundialowej kadrze Diego Maradony. My o złocie marzyliśmy, cicho przebąkiwaliśmy, dla nich był to cel jedyny. Na własnych boiskach, przy wsparciu zakochanych kibiców, w grę nie wchodziło żadne potknięcie.

W Rosario znów zagraliśmy z nimi na inaugurację, tym razem fazy grupowej, ale drugiej rundy. Grupa zaś była niewdzięczna, bo z Albiceleste, Brazylią i Peru. Zwycięzca wchodził bezpośrednio do finału. Kluczem był mecz z gospodarzami. Kluczem w nim do sukcesu – dobra gra i atmosfera wewnątrz zespołu. Tej ponoć zabrakło. Zwłaszcza entuzjazmu i solidarności sprzed czterech lat. Być może, a nawet na pewno, wyolbrzymione są doniesienia o kiepskich relacjach między liderem drużyny a liderem młodego pokolenia, czyli Deyną a Bońkiem, faktem jednak jest, że ich nazwiska przewijają się najczęściej w kontekście meczu z Argentyną.

W Polsce było już po północy, ale mało kto spał. Wszyscy czekali na mecz z gospodarzami turnieju. A to był bardzo dobry mecz polskiej drużyny, która trafiła na zespół piłkarsko w tym dniu lepszy, dojrzalszy i szczęśliwszy. Nie ma sensu dywagować na ile gospodarzom pomagały ściany, sędziowie, rywale, czyli w skrócie jak duży parasol ochronny rozłożyła nad ekipą Menottiego wojskowa junta rządząca krajem. Faktem jest, że to my mieliśmy więcej z gry. Więcej kornerów (4:2) i więcej strzałów (18:17), ale mniej strzałów celnych (5:6) i mniej bramek (0:2). Faktem jest, że argentyński zespół był kompletnie zmieniony w porównaniu do tego sprzed czterech lat – w wyjściowym składzie w obu spotkaniach pojawił się tylko Mario Kempes. U nas powtórzyło się siedmiu graczy, a powinno ośmiu, tyle że Gmoch podjął kuriozalną decyzję – rosłego stopera Gorgonia odesłał na trybuny, na środek obrony desygnując Henryka Kasperczaka, który miał się ponoć lepiej sprawdzić w rywalizacji z ruchliwymi przeciwnikami. W efekcie Kempes otworzył wynik meczu uderzeniem głową, a Gorgoń w tym czasie pił piwo na trybunach, jako że usadził obok siebie sprzedawcę złotego trunku chodzącego po trybunach z baniakiem na plecach. „Pierwsza bramka – Kempes głową. A przecież mieli grać dołem…” – zgryźliwie komentował odsunięty stoper, o czym przypomina w biografii Żmuda. Koledzy żartowali potem, że: „w następnym Gorgoń musi grać, bo większy wstyd przynosi na trybunach niż na boisku”.

100 meczów, 11 metrów, 1 paletka

Po pierwszej bramce Kempesa była szansa wyrównać stan rywalizacji. Piłka leciała do siatki, Ubaldo Fillol był gdzieś daleko, lecz nieoczekiwanie… Kempes bramkarską robinsonadą zatrzymał piłkę ręką. Dziś wyleciałby z boiska, wtedy zakończyło się tylko jedenastką dla Polski. Piłkę na wapnie ustawił Deyna, on prawie nigdy się nie mylił. 40 tysięcy kibiców gospodarzy i płynące z nieba serpentyny nie robiły wrażenia na Kace. To był natomiast jego setny występ w reprezentacji (przed weryfikacją), nerwy więc musiały odgrywać pewną rolę, choć akurat Kaka – człowiek z naturalnie niskim ciśnieniem – potrafił sobie z nimi radzić. I wtedy do gry niespodziewanie wkroczył Boniek – numer 2 do strzelania karnych. Miał podejść do kapitana i rzec, że jeśli ten nie czuje się na siłach, to on może strzelać… Deyna uderzył sam i uderzył słabo – Fillol obronił. Kapitan był załamany. Nie chciał o tym mówić po meczu, nawet w pokoju, kiedy zostali już sami ze Żmudą, właściwie nigdy nie chciał wracać do tej chwili.
– To był jeden z najlepszych meczów w mojej karierze, czułem w sobie energię, byłem naładowany. Po odgwizdaniu karnego wziąłem piłkę, podszedłem z nią do Deyny i powiedziałem: „Idź Kaziu, ale jeżeli masz jakieś wątpliwości, to ja mogę strzelać”. A Deyna na to: „Daj mi piłkę”. „No dobra Kaziu, strzelaj”. No i strzelał. Na sto karnych zepsułby pewnie jednego i właśnie wtedy się to zdarzyło. Nikt do niego nie miał pretensji – twierdził po latach Boniek w wywiadzie dla Canal+.

Przegraliśmy 0:2, ale doniesienia agencyjne na świecie były zgodne: wynik nie odzwierciedlał przebiegu meczu.
Czy relacje Deyny z Bońkiem mogły wyprowadzić kapitana z równowagi? Raczej nie. Doceniał klasę Zibiego, choć walka o „przywództwo stada” już się powoli zaczynała. Najgłośniejszy był epizod przy stole ping-pongowym. Deyna był mistrzem tej gry, golił wszystkich po kolei, przegrani się zmieniali, on zostawał po swojej stronie, wolna była zawsze tylko jedna paletka. W końcu Zibi podszedł do niego z zamiarem przejęcia drugiej paletki; miał już dość jednostronnej zabawy. Doszło do szarpaniny, obu panów trzeba było rozdzielać. – Boniek nie powinien był w ogóle podchodzić do stołu do ping-ponga, jak Kazio przy nim stał – mówił Janusz Kupcewicz na łamach autobiografii Żmudy.
Jedni mówią o szarpaninie, inni pamiętają to inaczej. To fragment artykułu z „Naszej Legii” opublikowany również na portalu sport.onet.pl, przytaczający relację Lubańskiego: „Kazio Deyna grał w ping-ponga ze Zbyszkiem Bońkiem, który zaczął Kakę strasznie obrażać. Kto dobrze znał Deynę, ten wiedział, że to był niespotykanie spokojny człowiek. Muchy by nie skrzywdził. Można go było za różne sprawy opieprzać, a po nim to spływało jak po gęsi. Ale każdy ma jakieś granice odporności. Jeżeli jednak Deyna się w końcu zdenerwował, to musiało się zdarzyć naprawdę coś strasznego. A on w szale był nieobliczalny. Gdybym nie wkroczył wtedy do akcji jako rozjemca, polska piłka straciłaby wielkiego piłkarza. Nie mam wątpliwości, że Kaka rozszarpałby go na strzępy. I to ten epizod zadecydował, że rozwaliła się taka reprezentacja Polski, która podobno mogła nawet zdobyć mistrzostwo świata. Ale po tamtej awanturze nie miałem wątpliwości, że niczego nie uda nam się już zwojować…”.

Atmosfera generalnie była kulawa. Ponoć jeszcze w nocy przed meczem otwierającym drugą rundę mundialowych zmagań trwały w zespole zażarte spory o podział premii. One właściwie nigdy się nie kończyły. Do drużyny nie dotarł sprzęt adidasa, który sami zawodnicy wybrali w Niemczech. Przyszedł gorszy. Pytani Niemcy odpowiedzieli, że takie dostali instrukcje z PZPN, a różnicę w jakości mają przysłać w gotówce do Warszawy. Selekcjoner też nie pomagał. Wciąż zmieniał personalia, w pierwszej rundzie nie wykrystalizowała się wyjściowa jedenastka, Gmoch nie był do końca przekonany do jednej opcji. Po meczu z Tunezją rzekł do Lubańskiego: „Wiesz, Włodek, chciałbym z tobą pogadać. Sprawa jest poważna. Dzwoniłem wczoraj do Polski i rozmawiałem z psychologiem, który właśnie przekazał mi najnowsze wyniki testów psychologicznych. Wynika z nich, że nie możesz grać w jednym zespole z Szarmachem”. To cytat z książki „Włodek Lubański. Legenda polskiego futbolu”. Lubański skręcał się więc na ławce, bo czuł, że jest w formie, że może pomóc kolegom w meczu przeciw Albiceleste. Kiedy Gmoch nagle rzucił: „Włodek, rozbieraj się!”, zerwał się z ławki, ostudził go głos selekcjonera: „Nie ty, Włodek Mazur”.

W telewizyjnym studio zagraniczni eksperci, między innymi Udo Lattek, pytali: Co z Gorgoniem? Co z Lubańskim? Po meczu do polskiej szatni wkroczył generał Jorge Videla. Polacy na golasa przyjmowali gratulacje od argentyńskiego dyktatora. Atmosfera ze Stuttgartu uleciała. Byliśmy mocniejsi, a jednak słabsi. Nie było już Gadochy. Straszliwie krytykowany w kraju Deyna, po mundialu już więcej w drużynie narodowej nie wystąpił.


Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2025

Nr 50/2025

Polska Reprezentacja Polski

Drągowski odstawiony na boczny tor w klubie. Polski bramkarz całkowicie pominięty

Bartłomiej Drągowski jest w bardzo trudnej sytuacji. Reprezentant Polski nie łapie się do gry w drużynie Panathinaikosu – jest pomijany nawet w rozgrywkach Pucharu Grecji.

2025-10-23 Feyenoord v Panathinaikos - UEFA Europa League, League phase, MD3 ROTTERDAM, NETHERLANDS - OCTOBER 23: Warming up of Goalkeeper Bartlomiej Dragowski of Panathinaikos during the UEFA Europa League, League phase, MD3 match between Feyenoord and Panathinaikos at Stadion Feijenoord on October 23, 2025 in Rotterdam, Netherlands. Rotterdam Stadion Feijenoord Netherlands Content not available for redistribution in The Netherlands directly or indirectly through any third parties. Copyright: xHansxvanxderxValkx
2025.10.23 Rotterdam
pilka nozna , Liga Europy
Feyenoord Rotterdam - Panathinaikos Ateny
Foto IMAGO/PressFocus

!!! POLAND ONLY !!!
Czytaj więcej

Polska Reprezentacja Polski

Przemysław Wiśniewski blisko zmiany klubu! Ma dołączyć do słynnego zespołu

Przemysław Wiśniewski łączony ze zmianą drużyny! Polak wciąż ma jednak pozostać w Serie A.

2025.09.04 Rotterdam
pilka nozna Kwalifikacje Mistrzostw Swiata 2026
Holandia - Polska
N/z Przemyslaw Wisniewski
Foto Pawel Andrachiewicz / PressFocus

2025.09.04 Rotterdam
Football - FIFA World Cup 2026 Qualifying round
Netherlands - Poland
Przemyslaw Wisniewski
Credit: Pawel Andrachiewicz / PressFocus
Czytaj więcej

Polska Reprezentacja Polski

Jerzy Brzęczek był blisko zostania selekcjonerem zagranicznej kadry! Sam to ujawnił

Jerzy Brzęczek mógł przejąć zagraniczną reprezentację! To byłyby głośne przenosiny.

2025.10.10 Katowice
Pilka nozna Reprezentacja Polski U21 Eliminacje Mistrzostw Europy U-21 Sezon 2025/2026
Polska - Czarnogora
N/z Jerzy Brzeczek
Foto Marcin Bulanda / PressFocus

2025.10.10 Katowice
Football Polish National Team U21 UEFA EURO 2027 Qualifying Season 2025/2026
Polska - Czarnogora
Jerzy Brzeczek
Credit: Marcin Bulanda / PressFocus
Czytaj więcej

Polska Reprezentacja Polski

Portugalczycy nie mogą się nachwalić Jana Bednarka! „Szeryf ze Słupcy”

Jan Bednarek znów doceniony przez portugalskie media! Polak zaliczył kolejny udany występ w barwach FC Porto.

Jan Bednarek seen during Liga Portugal game between teams of FC Porto and SL Benfica at Estadio do Dragao Maciej Rogowski/Ball Raw Images Porto Estadio do Dragao Portugal Copyright: xMaciejxRogowskix maciejrogowski_fcporto_slbenfica_2526-479
2025.10.05 Porto
pilka nozna , liga portugalska
FC Porto - Benfica Lizbona
Foto IMAGO/PressFocus

!!! POLAND ONLY !!!
Czytaj więcej

Polska Reprezentacja Polski

Portugalczycy pieją z zachwytu nad Bednarkiem! „Mistrz”

FC Porto pokonało Tondelę 2:0 w swoim ostatnim meczu portugalskiej ekstraklasy. Pozytywne noty po tym spotkaniu otrzymał Jan Bednarek.

Jan Bednarek seen during Liga Portugal game between teams of FC Porto and SL Benfica at Estadio do Dragao Maciej Rogowski/Ball Raw Images Porto Estadio do Dragao Portugal Copyright: xMaciejxRogowskix maciejrogowski_fcporto_slbenfica_2526-474
2025.10.05 Porto
pilka nozna , liga portugalska
FC Porto - Benfica Lizbona
Foto IMAGO/PressFocus

!!! POLAND ONLY !!!
Czytaj więcej