Przejdź do treści
Jach: Jestem gotowy na wyjazd

Polska Ekstraklasa

Jach: Jestem gotowy na wyjazd

Po meczach reprezentacji Polski z Urugwajem i Meksykiem, w których zagrał w podstawowym składzie, może czuć się wygrany, choć zespół Adama Nawałki w żadnym z tych spotkań nie zwyciężył. Jarosław Jach wypadł jednak na tyle dobrze, że może spodziewać się kolejnych powołań do kadry. Pod warunkiem regularnej gry rzecz jasna, bo obrońca Zagłębia Lubin twierdzi, że zimą będzie dobry moment na transfer zagraniczny, a wyjazd do innej ligi to zawsze ryzyko.
 

ROZMAWIAŁ PRZEMYSŁAW PAWLAK

Dlaczego na treningach Zagłębia kopałeś po kostkach Macieja Dąbrowskiego? 

Aż tak źle nie było – uśmiecha się Jach (na zdjęciu z numerem 25). – Faktem jest natomiast, że z Maćkiem mieliśmy różne momenty. Na początku znajomości słabo się dogadywaliśmy, później było lepiej, a dziś chyba nikt już nie ma do nikogo pretensji. 

Obawiałeś się, że nowy zawodnik ograniczy twoją grę w Zagłębiu? 

Rywalizacja o miejsce na boisku nie miała z tym nic wspólnego. Maciek to urodzony lider, silna osobowość, charakter wodza. A ja nie lubię być kontrolowany. To z kolei mój charakter, nic z tym nie zrobię. Zderzyły się zatem ze sobą dwa bieguny.

Trener Piotr Stokowiec musiał was godzić? 

Raczej stał z boku. Niektóre sytuacje widział, na niektóre przymykał oko. Przecież doskonale znał nasze charaktery. Zapewne spodziewał się, że początki naszej znajomości mogą być trudne. Ale też wiedział, iż z biegiem czasu dogadamy się z Maćkiem. Musieliśmy do tego dojrzeć. 


Nie brakuje ci jednak trochę pewności siebie, bo jak czytałem wywiady z tobą, odnosiłem takie wrażenie?

Z natury jestem człowiekiem ostrożnym. Nie lubię opowiadać o sobie, że będę za chwilę takim czy innym piłkarzem. Nawet jeśli czuję, że dobrze gram, nie powiem głośno, że to jest mój czas i teraz wszystko mi się należy. Wolę zapracować na osiągnięcie, niż wymuszać je pustymi słowami. Nie widzę w tym mojego mankamentu. Może nie jestem przesadnie pewny siebie, natomiast na pewno nie jest tak, że mi bardzo tego brakuje. Zwłaszcza na boisku. Jest konkretna robota do wykonania w trakcie meczu i tu mi przekonania do własnych umiejętności w zupełności wystarcza. 

Rozmawialiśmy w dniu, w którym otrzymałeś powołanie do reprezentacji Polski, powiedziałeś: jestem zaskoczony decyzją selekcjonera, byłem już w lepszej formie, grając w Zagłębiu, i nawet gdybym wtedy dostał zaproszenie do kadry, też bym był w szoku. 

Ale zaraz, reprezentacja Polski jest bardzo mocna. W składzie jest wielu świetnych zawodników nie tylko na mojej pozycji. Przecież widzę, że do chłopaków jeszcze sporo mi brakuje. 

Tyle że nawet będąc zawodnikiem trzecioligowej Lechii Dzierżoniów, uważałeś, że niewiele wnosisz do gry zespołu.

Tak było. Choć niekoniecznie zawsze miałem rację. Bywam dość krytyczny wobec siebie. Każde zagranie, trening i mecz skrupulatnie analizuję. Najdrobniejszy błąd, który popełniam, irytuje mnie, sprawia, że w głowie sam zaburzam obraz mojej gry. Nieraz chodzi o błahostki, na które większość ludzi nie zwróci nawet uwagi, a w mojej ocenie powodują, że gdybym nawet mógł wystawić sobie dobrą ocenę za występ, nie zrobię tego. Jeśli chodzi o mój zawód, jestem perfekcjonistą, chcę, żeby moje występy były idealne, a wciąż nie są. 


Jedno złe zagranie w trakcie meczu potrafi cię na tyle negatywnie nakręcić, że z upływem gry błędów pojawia się coraz więcej?

Obecnie problem nie istnieje. Na początku występów w pierwszym zespole Zagłębia jednak grałem dobrze do momentu popełnienia pierwszego błędu. Kiedy się przytrafiał, nie chciało mi to wyjść z głowy, myślałem o tym na boisku. W konsekwencji za chwilę pojawiały się kolejne złe zagrania, znikała pewność siebie. Przeprowadziłem wiele rozmów na ten temat z trenerem, psychologiem, z doświadczonymi kolegami z zespołu. Do tego czas płynął, więc stawałem się zawodnikiem bardziej dojrzałym. I już wiem, że nie ma sensu myśleć o przeszłości. Ważne są kolejne zagrania. Każda akcja na boisku jest osobna, nie ma żadnego związku z tym, co stało się – dajmy na to – pięć minut wcześniej. 

Powołanie do reprezentacji Polski to najlepsze, co spotkało mnie w ostatnim półroczu – tak powiedziałeś w jednym z wywiadów. Znów nie za surowo siebie oceniłeś?

Zimą zupełnie inaczej sobie planowałem 2017 rok. Miałem mieć za sobą dobrą rundę wiosenną i udane finały młodzieżowych mistrzostw Europy. Szybko plany pokrzyżowała kontuzja – runda z głowy. Wiadomo, jak wyglądało Euro, generalnie pierwsze sześć miesięcy tego roku do zapomnienia. Latem z kolei pojawiła się cicha nadzieja na transfer, lecz nie doszedł do skutku. Dziś wiem, że nie wyszło mi to na złe, bo z Zagłębiem do 10 kolejki ekstraklasy fajnie pograliśmy, ale wtedy myśli miałem inne. Powołanie było więc jedną z niewielu pozytywnych informacji, jakie otrzymałem od stycznia. 

Sparaliżowało cię w meczu z Cracovią?

Trochę tak. Czułem, że w związku z tym, że za chwilę jadę na kadrę, ludzie wymagają ode mnie czegoś więcej, czegoś ekstra. Denerwowałem się tym. W głowie pojawiła się szybko myśl, że jako reprezentant Polski muszę prezentować wyższy poziom niż dotychczas. Sam wytworzyłem sobie niepotrzebną presję. Z kilkoma osobami już na ten temat rozmawiałem. Doszedł kolejny temat, z którym muszę sobie poradzić. 

Kisisz się w ekstraklasie?

Na pewno nadszedł czas na wyjazd. Czy do tego dojdzie? Nie wiem. Na transfer składa się wiele czynników. Także moja dyspozycja, która w ostatnim czasie w lidze nie była najlepsza. Nie mogę stwierdzić, że się kiszę w ekstraklasie, powiem za to, że jestem gotowy na przeprowadzkę za granicę. 

W polskiej lidze już nie możesz stać się lepszym piłkarzem?

Mogę, aczkolwiek za granicą jestem w stanie rozwinąć się szybciej i skuteczniej. Dobry przykład to reprezentacja Polski. Kilka wspólnych treningów, dwa mecze, podpowiedzi od Kamila Glika, Michała Pazdana. Dostałem masę cennych informacji, które pomogły mi na boisku. Wróciłem ze zgrupowania jako lepszy zawodnik, potrafiący lepiej odebrać piłkę czy zachować się w trakcie gry rozsądniej pod względem taktycznym. 

Jesteś w stanie zmobilizować się na mecz ligowy?

Problem jest inny i wiem, że muszę nad tym pracować. Chodzi o poziom koncentracji. W trakcie meczów z zespołami z niższych miejsc w tabeli nie zawsze jestem w pełni skupiony. Jeśli gramy z Lechem Poznań lub Legią Warszawa, wypadam dobrze. Natomiast w spotkaniach ze słabszymi rywalami bywa różnie. Tak nie może być! Nie mogę wychodzić na mecz nie w pełni gotowy. Na pewno będę na ten temat rozmawiał z psychologiem Zagłębia. Do końca rundy zostało sporo spotkań, muszę pomóc drużynie, a nie przeszkadzać. Nie chciałbym jednak zostać źle odebrany. To nie jest tak, że jestem już myślami przy zagranicznym klubie, a co za tym idzie – brakuje mi zaangażowania w grę dla Zagłębia. Transferem w ogóle nie zaprzątam sobie głowy. Pochylę się nad tym tematem najwcześniej zimą. Miałem w kilku ostatnich meczach ligowych gorszą dyspozycję, przede wszystkim muszę się odbudować i pomóc klubowi. 

Krąży plotka, że latem nie udał się twój transfer do Zenitu Sankt Petersburg, bo w ostatniej chwili transakcję miał zablokować Gazprom, związany z rosyjskim klubem. Ile w tym prawdy? 

Też spotkałem się z taką wersją wydarzeń, niemniej ile w tym prawdy – po prostu nie wiem, nawet nie chciałem się w to zagłębiać. Miałem informację od zainteresowanych tematem, że wszyscy są na tak. Trener był za, dyrektorzy sportowi obu klubów również. W dniu, w którym mieliśmy dopinać transfer, z Rosji dotarła wiadomość, iż wydarzyło się coś niespodziewanego, i nic z tego nie wyszło. Temat do zamknięcia. Byłem nastawiony na wyjazd, początek sezonu z Zagłębiem, forma drużyny uprzytomniły mi jednak, że jestem w dobrym miejscu. Zwłaszcza że myśląc o transferze do Rosji, nie brałem pod uwagę, iż w pierwszym półroczu 2017 spędziłem trzy miesiące w klinikach i na rehabilitacji. Brakowało mi meczów, o grę w Zenicie mogłoby być trudno. Dlatego na chłodno mogę ocenić, że de facto przy tym nieudanym transferze miałem więcej szczęścia niż pecha. Dzięki regularnej grze w Zagłębiu wróciłem do dobrej dyspozycji fizycznej, odbudowałem pewność siebie na boisku. De facto więc po rozegraniu pełnej rundy zima wydaje się jeszcze lepszym momentem na wyjazd. 

Niektórzy twierdzą, że z ekstraklasy lepiej odchodzić latem, gdyż zimą większość najsilniejszych lig ma krótsze przerwy w rozgrywkach lub nie zatrzymuje się w ogóle. 

Ale ja nie zamierzam się spieszyć, wykonywać nerwowych ruchów. Nic na siłę. Przed transferem muszę mieć zapewnienie od ewentualnego nowego klubu, że nie idę tam jako uzupełnienie, ale że trener widzi we mnie ważny element zespołu, ma plan na mnie, na mój rozwój. Mam również świadomość tego, że zimą rzadko dochodzi do transferów kluczowych zawodników, kluby raczej łatają kadry. 

Chcesz skoczyć od razu na głęboką wodę, jak Jan Bednarek, który trafił do Premier League i na razie nie gra, czy wolisz zacząć od ligi słabszej, ale w której będziesz miał większe szanse na regularne występy?

Głęboka woda jeszcze nie teraz. Dla mnie najlepszym wyborem byłby klub, w przypadku lig najsilniejszych, niemający ambicji gry w pucharach lub taki, który za cel stawia sobie zaistnienie w Europie, ale z ekstraklasy nieco słabszej. Taka droga jest optymalna. Wystarczy spojrzeć na kilka przykładów chłopaków z reprezentacji Polski. Im się to opłaciło. 

Przedłużając kontrakt z Zagłębiem, nie chodziło ci o dużą podwyżkę, ale o możliwość regularnej gry i nierobienie przez klub problemów w razie atrakcyjnej oferty zagranicznej. Udało się to zrealizować?

Trener Stokowiec stawia na mnie. Nawet jeśli przytrafi mi się słabszy występ, kolejny mecz zaczynam w wyjściowej jedenastce. Klub też zachowuje się wobec mnie fair. Żąda za mnie kwoty adekwatnej do umiejętności. Latem w Zagłębiu pojawił się dyrektor sportowy Dariusz Motała. Odbyliśmy rozmowę w towarzystwie prezesa klubu. Powiedzieli, że w żaden sposób nie blokowali transferu do Rosji. I w przyszłości też nie zamierzają robić mi pod górę. 

Jesteś człowiekiem cierpliwym?

Zależy w jakiej sytuacji. Jeśli chodzi o kwestię transferu, jestem nawet bardzo cierpliwy. Dziś mógłbym już grać za granicą, zimą postanowiłem jednak odrzucić ofertę z Rosji. Skorzystał na tym Maciek Wilusz, bo gra teraz w FK Rostów. Nie chciałem zmieniać klubu pół roku przed młodzieżowym Euro. Przede wszystkim liczyła się dla mnie regularna gra, choć Rosjanie zapewniali, że będę ważną postacią zespołu. Nie poszło też o finanse. 

To co się stało?

Może się trochę przestraszyłem nowego otoczenia? Nie byłem wtedy jeszcze w pełni gotowy na wyjazd z Polski. Wiedziałem, że przede mną kluczowe miesiące w kwestii finałów mistrzostw Europy. Wolałem zostać na mimo wszystko pewniejszym gruncie. Tu mogłem liczyć na pomoc trenera Stokowca. Po kontuzji z moją formą było różnie, ale kiedy selekcjoner Marcin Dorna miał wysyłać powołania, trener klubowy dawał mi szansę. Po to, żebym mógł pojechać na kadrę. Jestem wdzięczny, mega mi to pomogło w otrzymaniu powołania na turniej. A wracając z reprezentacji, trzymałem wysoki poziom w Zagłębiu, więc trener Stokowiec też na tym korzystał. 


A propos Stokowca, nie zabiera piłkarzy Zagłębia na przedmeczowe zgrupowania, kiedy gracie w Lubinie, po prostu zjeżdżacie się na stadion. Dobry pomysł?

Oczywiście. Czasem siedząc w hotelu przed meczem, można robić dużo głupsze rzeczy niż w domu. Jesteś u siebie, masz pewną rutynę, określone czynności, które trzeba wykonać. A w hotelu z grupą kolegów można za długo posiedzieć. Trener nam ufa, traktuje jak dorosłych. To jest fajne. Jesteśmy świadomymi ludźmi, w piłkę gramy ładnych kilka lat, każdy z zawodników wie, co jest dla niego najlepsze przed meczem. Jeden woli pójść do kina, drugi na spacer, a trzeci na odnowę biologiczną. W hotelu nie ze wszystkiego można skorzystać. 

Nie jesteś stereotypowym piłkarzem, niewielu zawodników miało w szkole świadectwa z czerwonym paskiem, myślało o tym, aby pójść na politechnikę. 

Wcale tak tego nie widzę. W obecnych czasach wielu piłkarzy myśli o kontynuowaniu nauki czy po prostu studiuje. Za chwilę nikt nie będzie się tym specjalnie interesował, że dany zawodnik uczęszcza na uczelnię. Stanie się to naturalne. W Zagłębiu jest kilku chłopaków łączących grę w piłkę z nauką, choćby Adaś Buksa, który jest na kierunku zarządzanie sportem. Powstały uczelnie oferujące studia za pośrednictwem internetu, stricte dla sportowców. Ale… ja nie studiuję. Nie byłem w stanie pogodzić nauki w trybie dziennym z graniem w piłkę. Studiowałem ekonomię w Legnicy przez dwa lata. Przerwałem, bo dostałem się do pierwszej drużyny Zagłębia. 

Skąd u ciebie zamiłowanie do liczb, matematyki?

Prosta odpowiedź – nie lubiłem siedzieć przy książkach. Uczenie się na pamięć niespecjalnie mi pasowało, wolałem przedmioty, w których najważniejsze jest zrozumienie zagadnienia. Czyli matma, fizyka. W szkole podstawowej zaliczyłem nawet kilka olimpiad naukowych. Wystarczyło słuchać na lekcjach. W domu nie musiałem już nad tymi przedmiotami pracować.
 
Wiesz, co jeszcze potwierdza teorię, że nie jesteś stereotypowym piłkarzem? 

Co?

Nie masz tatuaży. 

Bo do tego potrzeba odpowiedniej sylwetki. Przynajmniej ja tak uważam. Jak masz dobrze podkreślone mięśnie, tatuaż wygląda efektownie, a u mnie byłoby co najwyżej… zabawnie. Gladiatorem nie jestem. Choć mam zamiar zostać. I w planach wciąż mam otworzenie własnej restauracji. Lubię gotować. W domu z narzeczoną spędzamy sporo czasu w kuchni. Wyposażyłem się w sprzęt do zdrowego gotowania: grille elektryczne, parowary, wyciskarki do soków – cała kuchnia zastawiona. Przecież mam się odżywiać tak, jak na sportowca przystało. 

WYWIAD UKAZAŁ SIĘ TAKŻE W NAJNOWSZYM WYDANIU TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA” (NR 47/2017)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024