Hit w Madrycie, debiut Setiena i nie tylko
Po blisko dwutygodniowej przerwie, związanej z rozgrywkami Pucharu Króla i Superpucharu Hiszpanii, do gry wraca La Liga. I wraca, trzeba to przyznać, z przytupem, serwując przede wszystkim starcie Realu Madryt z Sevillą oraz debiut na ławce trenerskiej Qique Setiena w roli szkoleniowca FC Barcelony.
Jak nowy trener Barcelony poradzi sobie w swoim debiucie? (fot. Reuters)
Jedenaście – tyle lat Sevilla oczekuje na zwycięstwo w konfrontacji z Realem Madryt na Estadio Santiago Bernabeu. 7 grudnia 2008 roku po pełnym emocji starciu Andaluzyjczycy pokonali zespół „Królewskich” 4:3. Od tamtej pory za każdym razem, gdy przyszło im mierzyć się z „Los Blancos” na madryckiej ziemi, zawsze wracają na tarczy (dwanaście meczów zakończonych dwunastoma porażkami we wszystkich rozgrywkach).
Manolo Jimenez, który z perspektywy ławki trenerskiej pamięta ostatni triumf „Sevillistas”, podzielił się ostatnimi czasy anegdotą związaną ze wspomnianym spotkaniem. „Po zakończeniu meczu byłem bardzo szczęśliwy ze względu na to, że udało nam się wygrać z najwyższej klasy rywalem, w dodatku na ich terenie. Gdy rozmawiałem ze swoimi zawodnikami, podeszli do mnie kolejno Raul i Iker Casillas, aby złożyć kurtuazyjne gratulacje.
Zwróciło to moją uwagę przede wszystkim dlatego, że nie zamieniłem z nimi wcześniej ani słowa, a oni pofatygowali się specjalnie do mnie, żeby pogratulować i wręczyć swoje koszulki. W szatni wrzuciłem trykoty do torby, zabrałem do domu, niewiele myśląc zostawiłem torbę obok kuchni i poszedłem spać. Następnego dnia sprzątaczka, widząc niedbale rzucona torbę z brudnymi rzeczami, doszła do wniosku, że nie nadają się już do niczego więcej i po prostu wyrzuciła je do śmieci. I tak zostałem bez koszulek.”
Trudno się spodziewać, że aktualny szkoleniowiec “Blanquirrojos”, Julen Lopetegui, po ostatnim gwizdku arbitra, będzie mieć równie wiele powodów do radości, co przed kilkunastoma laty Jimenez. Real wrzucił piąty bieg i nie zamierza spuszczać z tonu. Wygrywa wszystko jak leci, a jeśli nie wygrywa, to przynajmniej remisuje.
Podopieczni Zinedine’a Zidane’a goryczy porażki po raz ostatni zaznali w połowie października, a przed własną publicznością – w maju. Swoją bardzo dobrą dyspozycję „Los Blancos” przypieczętowali zwycięstwem w Superpucharze Hiszpanii. Jeśli więc ekipa z Andaluzji chce zrzucić z siebie jarzmo ciążącego na nich od jedenastu lat madryckiego fatum, muszą zagrać na najwyższym możliwym poziomie.
***
Najpierw Ramon Azeez skierował piłkę głową do siatki, a następnie Alvaro Vadillo wykorzystał rzut karny, bez większych trudności umieszczając futbolówkę między słupkami. W taki oto sposób FC Barcelona przegrała wrześniowe starcie z Granadą 0:2. Po blisko pięciu miesiącach obie drużyny spotykają się ponownie. Czas w futbolu biegnie jednak nad wyraz szybko i w szeregach zarówno „Dumy Katalonii”, jak i „Nazaries”, zmieniło się od tamtej pory wiele.
Granada, która bezdyskusyjnie znajdowała się wówczas w apogeum swojej dyspozycji, zdążyła wygrać jeszcze kilka spotkań i zająć nawet pod koniec października pozycję lidera hiszpańskiej ekstraklasy, lecz właśnie wtedy zawodnicy prowadzeni przez Diego Martineza złapali zadyszkę, której nie są w stanie w dalszym ciągu się pozbyć, co nieuchronnie zaowocowało systematycznym osuwaniem się w klasyfikacji (dziewięć ostatnich ligowych konfrontacji – sześć porażek, remis i raptem dwa zwycięstwa; spadek z pierwszego na dziesiąte miejsce).
Z kolei dla „Blaugrany” porażka na Estadio Nuevo Los Carmenes stała się swego rodzaju katharsis. Kolejnych siedem spotkań to zwycięstwo za zwycięstwem, a idąc jeszcze dalej, mistrzowie Hiszpanii zdołali objąć fotel lidera hiszpańskiej ekstraklasy i w cuglach awansować do fazy pucharowej Champions League z pierwszego miejsca w grupie (dwadzieścia meczów we wszystkich rozgrywkach – czternaście wygranych, cztery remisy i dwie porażki).
Jednak korzystne rezultaty nie zadowalały w pełni decydentów klubu ze stolicy Katalonii. Przewidywalny, nudny, mało atrakcyjny, momentami wręcz toporny, styl gry prezentowany przez zawodników Ernesto Valverde pogrążył posadę baskijskiego szkoleniowca.
Czarę goryczy przelały pierwsze spotkania rozegrane w nowym roku kalendarzowym, w których to „Duma Katalonii” nie potrafiła pokonać ostatniego w tabeli Espanyolu (2:2), by kilka dni później stracić w końcówce dwie bramki, zaprzepaszczając tym samym prowadzenie i w konsekwencji przegrywając półfinałowy mecz przeciwko Atletico Madryt (3:2).
Gdy nawet wyniki przestały być satysfakcjonujące, szefostwo Barcelony na czele z Josepem Marią Bartomeu, postanowiło zwolnić Valverde (wykonując zarazem vox populi – w przeprowadzonej przez „Mundo Deportivo” ankiecie aż 80% kibiców wskazało, że nie widzi dla 55-latka przyszłości w FCB) i w jego miejsce zatrudnić trenera, który będzie gwarantem atrakcyjnego stylu gry, tak przecież wyczekiwanego przez wszystkich sympatyków „Los Cules”.
Po wielogodzinnych i prowadzonych w szaleńczym tempie negocjacjach wybór ostatecznie padł na Qique Setiena, słynącego z pełnego pasji i piłkarskiego artyzmu stylu gry, czyli tego, co Barcelona ma po prostu zapisane w swoim DNA. „Zawsze gwarantuję, że prowadzone przeze mnie drużyny będą prezentować atrakcyjny futbol” – przyznał na konferencji prasowej Setien.
Dla FC Barcelony rozpoczyna się właśnie nowy (lepszy?) etap. Pierwszy sprawdzian nie zapowiada się wyjątkowo. Pogrążona w kryzysie Granada jawi się jako najlepszy z możliwych rywali dla wchodzącego na głęboką wodę Setiena, który choć na Półwyspie Iberyjskim jest bardzo ceniony, na najwyższym szczeblu rozgrywkowym pracuje od zaledwie czterech lat i jak dotychczas nie miał okazji dowodzić zespołem najwyższego światowego formatu (wcześniej pracował w Las Palmas i Betisie).
***
Ale to nie wszystko, co nas czeka w nadchodzący weekend-y na hiszpańskich boiskach. Rozczarowane po porażce w finałowym meczu o Superpuchar Hiszpanii Atletico chce wrócić na zwycięską ścieżkę. Aby to uczynić, podopieczni Diego Simeone raczej nie będą musieli się nadzwyczajnie przemęczać.
Przyjdzie im się bowiem zmierzyć z nieustannie oscylującym wokół strefy spadkowej Eibarem. „Los Colchoneros” nie przegrali z „Los Armeros” od ponad osiemnastu lat i wszystko wskazuje na to, że wzbudzająca podziw passa ekipy z Wanda Metropolitano będzie kontynuowana.
***
Tułająca się w strefie spadkowej Mallorca zagra z goniącą czołówkę Valencią. Zawodnicy prowadzeni przez Alberto Celadesa nie polegli w ostatnich pięciu kolejnych ligowych meczach. Drastycznie kontrastuje to z poczynaniami graczy z Wysp Balearskich, którzy zwycięstwa w lidze nie zaznali od ponad trzech miesięcy.
Nie oznacza to jednocześnie, że zespół z Walencji czeka łatwa i przyjemna wyprawa. “Los Bermellones” przed własną publicznością radzą sobie całkiem nieźle z rywalami z górnej półki (Majorkaninie pokonali u siebie chociażby Real Madryt). W dodatku bilans ostatnich pięciu meczów przeciwko Mallorce niespecjalnie przemawia za drużyną “Nietoperzy” – trzy porażki, remis i zwycięstwo.
***
Warto również zerknąć na starcia Villarrealu z Espanyolem oraz Realu Sociedad z Betisem. Zarówno „Żółta Łódź Podwodna”, jak i RSSS, strzeliły w bieżącym sezonie Primera Division aż trzydzieści trzy bramki, co sytuuje wspomniane drużyny pod tym względem ex aequo na trzecim miejscu w całej stawce.
Jakby tego było, zmierzą się w najbliższej kolejce z zespołami, które mają największą skłonność do wyjmowania piłki z własnej siatki. Piłkarze Espanyolu robili to trzydzieści sześć razy, a gracze Betisu tylko cztery razy mniej. Synoptycy ostrzegają – spodziewany grad goli!
JAN BRODA