Przez wiele miesięcy był wyszydzany, nawet przez własnych kibiców, choć starał się od tego odciąć – było trudno. Przełom nastąpił jesienią i nagle z człowieka mieszanego z błotem, wyrósł na lidera Jagiellonii i młodzieżowej reprezentacji Polski. Zapracował na transfer do Celtiku Glasgow. Przypominamy wywiad, jakiego w grudniu 21-letni zawodnik udzielił „PN”.
Tęsknisz już za Ireneuszem Mamrotem?
To się dopiero okaże, zobaczymy za kilka miesięcy – mówi Klimala. – Takie jest życie, że zmieniają się trenerzy, zawodnicy. Trzeba było to przeżyć. Szkoda, że zdarzyło się to w takim momencie, kiedy nie gramy za dobrze. Trener zrobił kawał dobrej roboty, spędził tu świetne 2,5 roku, akurat mi bardzo pomógł i jestem za to wdzięczny.
Był twoim piłkarskim ojcem?
Gdyby ktoś na początku współpracy z trenerem Mamrotem powiedział mi, że będę go nazywał piłkarskim ojcem, na pewno bym nie uwierzył. Musieliśmy się dotrzeć. Na początku nie było między nami chemii, to była moja wina, ale z perspektywy czasu można stwierdzić, że w końcu dobrze się dogadywaliśmy.
Czytając twoje poprzednie wywiady odniosłem wrażenie, że nie wstydzisz się tego, że popełniłeś sporo błędów kilka lat temu.
Lepiej, że błędy zdarzyły się kilka lat temu, a nie teraz. Niestety, nie słuchałem wielu osób mądrzejszych od siebie. Uważam, że im wcześniej taki okres przyjdzie w życiu, tym lepiej. Wyszumiałem się. Jestem innym człowiekiem.
Przyklejono ci łatkę gwiazdora.
Nigdy nie zwracałem uwagi na to, co o mnie mówią i piszą. Bardziej interesowało mnie to, co na mój temat uważają chłopaki z drużyny i trenerzy uważają. Mam konta na portalach społecznościowych, ale nie śledzę tego, co się tam dzieje. Czasami ktoś ze znajomych wyśle mi screena, że na przykład prezes PZPN Zbigniew Boniek napisał coś miłego na mój temat, to wtedy zajrzę. Generalnie jednak nie wchodzę, nie czytam, bo zazwyczaj są to komentarze osób, którzy nie mają pojęcia o piłce. Wiadomo, ekspertów cenię i z ich opinii wyciągam wnioski, ale kiedy ktoś jest kompletnym anonimem i pisze bzdury, to trudno taką osobę traktować poważnie. Były czasami śmieszne sytuacje, że ktoś potrafił mnie obśmiać publicznie, ale w wiadomościach prywatnych, wysłanych tylko do mnie, był bardzo miły – dziwnie funkcjonuje ten świat internetowy.
Lepiej funkcjonuje świat realny?
Też różnie bywa. Ja generalnie często na miasto nie wychodzę. Kiedy już zdarzy mi się opuścić mieszkanie, to idę zazwyczaj do kolegów z drużyny, ale najczęściej i tak siedzimy w domu. Do miasta zdarza mi się tylko wychodzić na zakupy.
Co sobie myślisz, kiedy mijasz dzieciaki ubrane w koszulki Jagi z nazwiskiem Klimala na plecach?
To bardzo miłe uczucie. Zazwyczaj dzieciaki mnie rozpoznają, ale były takie sytuacje, że sam podchodziłem do kogoś, żeby przybić piątkę. Mina dziecka była bezcenna. Zdaję sobie sprawę, że ciąży na mnie wielka odpowiedzialność nie tylko jeśli chodzi o strzelanie goli, ale także o kształtowanie postaw młodych zawodników czy po prostu kibiców. Muszę być wzorem dla innych i nie mogę pozwolić sobie na głupoty.
Czujesz się gwiazdą Jagiellonii?
Absolutnie nie. W drużynie mamy wielu dobrych zawodników mających lepszą jakość ode mnie. Wiem, co się o mnie mówiło czy pisało. Dojrzałem, spokorniałem i kompletnie inaczej podchodzę do piłki, czy życia w ogóle.
Wiosną zacząłeś częściej grać w pierwszym składzie tylko dlatego, że z Jagiellonii odeszli wszyscy napastnicy?
Tak wyszło, że wtedy opuścili klub Karol Świderski, Cillian Sheridan i Roman Bezjak, czyli wszyscy napastnicy, którzy byli przede mną w klubowej hierarchii. Trochę się nawet cieszyłem, bo zdawałem sobie sprawę, że gdyby chociaż jeden z nich został, to wchodziłbym na końcówki, a gdyby dwóch zostało, to pewnie z ławki bym się nie podnosił. Miałem świadomość tego, co się dzieje. Wiosną grałem słabe mecze w Ekstraklasie, ale musiałem się dotrzeć. Przepaść pomiędzy pierwszą ligą a Ekstraklasą jest olbrzymia. Teraz wygląda to zdecydowanie lepiej.
Co do napastników, to ciekawego spotkałeś też w Lechii Dzierżoniów.
Był moment, kiedy byliśmy w tym samym klubie z Krzyśkiem Piątkiem. Kiedy on grał w juniorach starszych, ja byłem w juniorach młodszych. Gdy ja przeszedłem do starszej drużyny, on wtedy już wchodził do seniorów. Zawsze był krok przede mną. W związku z tym nigdy nie zagraliśmy w jednym zespole.
Wróćmy do Jagi. Wkurzałeś się, kiedy mówiono, że trener szykuje cię do gry w związku z przepisem o młodzieżowcu?
Myślę, że gdybym nie był młodzieżowcem, to na początku sezonu miałbym kłopoty z regularnym graniem. Na szczęście wszedł przepis, który mocno mi pomógł. Jestem jednak przekonany, że z taką formą jak ostatnio, to nawet bez tego przepisu, dzisiaj miałbym miejsce w składzie.
Odważne stwierdzenie.
Ale taka jest prawda. W pierwszej kolejce wszedłem dopiero na ostatnie pół godziny, a trener postawił na Bartka Bidę, dla którego był to debiut w Ekstraklasie. W drugiej kolejce nie znalazłem się nawet w kadrze meczowej… Dopiero w trzecim meczu tego sezonu przeciwko Zagłębiu Lubin wyszedłem w pierwszym składzie i strzeliłem gola. Później znowu jednak strzelba się zacięła, grałem mało, głównie wchodziłem z ławki.
Sporo spadło na ciebie słów krytyki, ale najbardziej chyba ci się oberwało w poprzednim sezonie po finale Pucharu Polski – miałeś dwie niezłe sytuacje, ale nic nie wpadło. Chodziły nawet słuchy, że gdyby to był każdy inny zawodnik tylko nie ty, to Jagiellonia zdobyłaby trofeum.
To był taki okres, że grałem w Pucharze Polski, bo… musiałem. Po pierwsze, z klubu odeszło trzech napastników, a po drugie w tych rozgrywkach musiał grać młodzieżowiec, a ja byłem w zasadzie jedynym! Wystąpiłem we wszystkich sześciu spotkaniach, a zszedłem z boiska tylko raz – w pierwszej rundzie. Natomiast na PGE Narodowym rzeczywiście zagrałem fatalne i trzeba było jak najszybciej wykasować to z głowy.
Za duża presja?
Mentalnie nie było żadnego problemu. Występ na tym stadionie to oczywiście olbrzymie wyróżnienie – pełne trybuny, wspaniały doping, wielkie oczekiwania kibiców. Adrenalina była, ale na pewno się nie spaliłem. Rozegrałem po prostu słaby mecz i tyle. O komentarzach nic nie słyszałem, ale nie musiałem ich czytać, żeby wiedzieć, jak wypadłem. Trenerzy zresztą też uczciwie powiedzieli, że zagrałem źle. Mogłem zamknąć ten finał – w pierwszej połowie powinienem strzelać z pierwszej piłki, zdecydowałem się na przyjęcie, które wyszło katastrofalnie i zostałem zablokowany. W drugiej sytuacji lobowałem bramkarza, a piłka mi zeszła, do dzisiaj nie wiem czemu. Gdybyśmy grali teraz, pewnie by wpadło.
Trener mocno cię zrugał?
Nigdy tego nie robił. Dzień po meczu zawsze brał mnie na rozmowę i mówił, co było słabe, a co dobre. Po finale Pucharu Polski zdecydowanie więcej było tego pierwszego… Zawsze trener potrafił jednak tak ubrać to w słowa, żeby nie było między nami zgrzytów. Przyjmowałem to na klatę i potem pracowałem, by się systematycznie poprawić.
Skąd ta nagła zwyżka formy?
Wiedziałem, że kiedy dostanę większą liczbę spotkań, aby się pokazać, to zacznę spełniać oczekiwania. Złapałem meczowy luz i każdy piłkarz to potwierdzi, że kiedy grasz regularnie potrafisz zrobić czasami rzeczy, o których nigdy byś nie pomyślał. Łapiesz pewność siebie, możesz sobie na więcej pozwolić, a jak do tego strzelasz gole, to wszystko zaczyna się idealnie układać.
Nawet przejąłeś dziewiątkę na koszulce.
Mój ulubiony numer, ale były pewne zawirowania ze zmianą.
Jakie?
Kiedy dowiedziałem się, że Arvydas Novikovas odchodzi do Legii, to od razu pomyślałem, że chcę zmienić numer. Poszedłem do kierownika drużyny i zapytałem, czy jest taka możliwość. On się zgodził, ale zielonego światła nie dał trener. Trochę byłem zaskoczony, więc spotkaliśmy się i porozmawialiśmy o tej zmianie. Szkoleniowiec mówił, żebym za szybko nie narzucał sobie presji, a zmiana numeru to spowoduje. Ja po prostu od dziecka grałem w dziewiątce i najlepiej się czuję, kiedy mam na plecach ten numer. W końcu się dogadaliśmy i mogłem zmienić numer 98 na 9.
A czy przypadkiem momentem przełomowym nie było pierwsze powołanie do kadry młodzieżowej Czesława Michniewicza?
Dużo czasu spędziłem z tym trenerem na rozmowach. Wiele cennych uwag mi przekazał, podpowiadał jak umiejętnie uciekać obrońcom i wprowadziłem to w życie. Strzeliłem gola Łotyszom, z Estonią się nie udało, ale po powrocie do klubu wyglądałem zdecydowanie lepiej pod względem sportowym.
Akurat z Estonią zagrałeś słabo i to w dodatku przed własną publicznością w Białymstoku.
Za bardzo byłem skupiony na tym, aby strzelić gola. Miałem po dwóch miesiącach gry zaledwie dwie bramki na koncie – jedną w lidze z Zagłębiem i jedną w reprezentacji z Łotwą. Czułem ciśnienie na kolejne gole, ale im bardziej chcesz, tym gorzej ci idzie – to stara prawda, która i w tym przypadku się sprawdziła. Po spotkaniu z Estonią zdałem sobie sprawę, że bramki są ważne, ale nie najważniejsze i jeśli mają przyjść, to w końcu przyjdą. No i przyszły.
Wspomniałeś o tym, jak trener Michniewicz uczył cię wykorzystywania przestrzeni. Po którymś meczu ligowym wstawił na Twittera filmik potwierdzający, że już całkiem nieźle sobie w tym elemencie radzisz.
Widziałem to. Tak naprawdę to on powiedział mi, jak to robić, jak się poruszać. Do tego doszło kilka wskazówek jeszcze od trenera Mamrota i efekty przyszły.
Jak to oceniasz – twoja droga do pierwszej jedenastki Jagi była łatwa?
Czy łatwa to nie wiem, ale na pewno długa. Zadebiutowałem jesienią 2016 roku w meczu z Koroną. Później zagrałem jeszcze dwa spotkania i wypadłem z gry na pół roku z powodu kontuzji ścięgna Achillesa. Po sezonie odszedł Michał Probierz, a przyszedł trener Mamrot, który kompletnie mnie nie znał. Na pierwsze zgrupowanie przyjechałem dopiero w jego trakcie, miałem mało czasu na przekonanie sztabu i zdecydowaliśmy, że powinienem pójść na wypożyczenie. W Wigrach Suwałki strzeliłem trochę goli, ale po powrocie do Jagi rywalizacja była olbrzymia i znowu nie grałem. Oczywiście, że się frustrowałem tą sytuacją, bo nie dostawałem szans, a kiedy już je otrzymywałem, to nie dawałem argumentów, aby na mnie postawić w kolejnym spotkaniu. Byłem świadomy, że nie daję drużynie po wejściu na boisko tyle, ile powinienem.
Odchodziłeś do Wigier na wypożyczenie, a tam kilka tygodni wcześniej wypłynęła afera, że do jednego z mieszkań piłkarzy kilkanaście razy przyjeżdżała policja, aby zaprowadzić spokój. Znając twój charakter…
…wiem co masz na myśli. Lubiłem być często w centrum uwagi, szczególnie za młodzieńczych czasów w Legii. Ale to już było, minęło. O sytuacji w Wigrach słyszałem tylko z opowieści, a z tych piłkarzy, którzy się tak zachowywali, został chyba tylko jeden w kadrze na kolejny sezon. W Suwałkach była cisza i spokój, czyli to, czego potrzebowałem. Mogłem skupić się na grze w piłkę, nie było żadnych pokus. Stworzyliśmy tam naprawdę dobrą ekipę. Byłem ja, Damian Węglarz, Mariusz Rybicki, Patryk Sokołowski, Damian Gąska, Mateusz Radecki, Mateusz Żyro i Mateusz Spychała – wszyscy potrafią grać w piłkę, wielu z nas występuje w Ekstraklasie.
Skoro wywołałeś już Legię, to kiedy przychodziłeś do Jagiellonii nie bałeś się, że ktoś wyciągnie jakieś zdjęcia, na których pokazujesz „elkę” albo opublikuje po prostu jakiś głupi filmik?
Szczerze? Nie. Nigdy nie zrobiłem czegoś aż tak głupiego, abym dzisiaj się musiał za to mocno wstydzić. Święty nie byłem, to oczywiste, ale nigdy nie poszedłem aż tak grubo, żeby się to za mną ciągnęło, dlatego nie było szans, aby coś głupiego mogło wypłynąć.
Bierzesz pod uwagę w ogóle scenariusz powrotu do stolicy?
Nie.
Coraz głośniej mówi się o ewentualnym odejściu Jarosława Niezgody, więc pewnie będą szukać następcy.
Legia to już zamknięty rozdział w moim życiu i nie chcę go ponownie otwierać. Warszawę poznałem bardzo dobrze, ale nie chcę wracać do tego miasta. Po prostu mi się nie spodobało, choć zawsze będę miał sentyment, bo przecież w stolicy poznałem moją narzeczoną.
A co by było, gdyby zadzwonili zimą z Lecha albo Lechii?
Nawet o tym nie myślę. Sprawami transferowymi w ogóle się nie zajmuję i czekam spokojnie do zakończenia rundy jesiennej. Jeśli coś się pojawi, to będę rozważał. Na razie chcę wygrać z Jagą ile się da przed zimową przerwą.
Słyszałem, że trenujesz MMA. Możesz opowiedzieć coś więcej?
Od jakiegoś czasu chodzę na zajęcia z tego sportu, traktuję to jako trening uzupełniający. To doskonała dyscyplina, aby poprawić się szczególnie pod względem fizycznym, ale też mentalnym. Zajęcia mam indywidualne, więc daje to komfort w przygotowaniach. Na pewno nie wiążę z tym sportem wielkiej przyszłości i pewnie nie będę brał udziału w walkach, jak chociażby teraz Piotr Świerczewski. Gdybyśmy nie mieli meczu, to pewnie bym się wybrał na galę, aby zobaczyć, jak sobie poradzi.
PAWEŁ GOŁASZEWSKI
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (nr 51/2019)