Przejdź do treści
Milan, Italy, 17th September 2024. Federico Chiesa of Liverpool FC reacts during the warm up prior to the UEFA Champions League match at Giuseppe Meazza, Milan. Picture credit should read: / Sportimage EDITORIAL USE ONLY. No use with unauthorised audio, video, data, fixture lists, club/league logos or live services. Online in-match use limited to 120 images, no video emulation. No use in betting, games or single club/league/player publications. SPI-3297-0033,Image: 909217921, License: Rights-managed, Restrictions: , Model Release: no, Credit line: Jonathan Moscrop / imago sport / Forum

Ligi w Europie Premier League

Federico Chiesa – piłkarz, który w Juventusie cofnął się w rozwoju. Teraz musi nadrobić stracony czas

Dla jednych jest najbardziej przecenianym włoskim piłkarzem, dla drugich – wprost przeciwnie. Jeśli w ocenie talentu i potencjału Federico Chiesy istnieją tak skrajne opinie, to zgoda panuje co do jednego: w Juventusie cofnął się w rozwoju. W Liverpoolu spróbuje nadrobić stracony czas.

Tomasz Lipiński

Zacznijmy od końca. W Polsce ubolewaliśmy nad losem Wojciecha Szczęsnego, którego Juventus wystawił za drzwi jak zużyty mebel. Bo – kolejność nieprzypadkowa – był za drogi w utrzymaniu, nie pasował do nowego wystroju i nie trafiał w gust nowego architekta wnętrz. Z Chiesą było podobnie. 

Pierwszy z Włochów

Też miał kontrakt do 2025 roku i wysokie, sięgające 6 milionów euro zarobki. Dość szybko dostał sygnał, że przedłużenie umowy wchodzi w grę tylko na znacznie gorszych warunkach. Jeśli nie zgadza się na obniżkę, to droga wolna albo do klubu Kokosa. Nie od razu został odstawiony od drużyny, ale w końcu to nastąpiło. W wieku 26 lat, 3 lata po znakomitych mistrzostwach Europy, kiedy w pierwszej kolejności i na tych samych prawach co Gianluigi Donnarumma wypinał pierś do złotego medalu, stał się piłkarzem niechcianym. Potraktowany równie bezwzględnie jak Szczęsny, na coś takiego nie zasłużył. 

Wprawdzie w Juventusie też pozbawili go ducha, ale z tego powodu o końcu kariery nie myślał, tylko zaczął rozglądać się w różnych kierunkach. Na zachodzie miał propozycję z Barcelony, na północy – z Premier League. Z kilku zainteresowanych nim angielskich klubów wybrał Liverpool, który skorzystał z promocyjnej ceny. Chiesa z uśmiechem odlatywał z Italii, gdzie wszyscy zadawali sobie pytanie: kiedy i co poszło nie tak? 

Od dawna wzbudzał spore zainteresowanie. Jak każdy noszący „ciężkie” piłkarskie nazwisko. Jego należało do jednego z najbardziej błyskotliwych napastników przełomu wieków, obecnego dwukrotnie na podium klasyfikacji strzelców, zdobywcy 136 bramek w Serie A. Dojrzewał w Fiorentinie, gdzie jego ojciec spędził 3 sezony. 

Niespecjalnie wcześnie, bo 10 miesięcy po 18 urodzinach zadebiutował w pierwszym zespole. Między seniorów pchnął go Paulo Sousa, a właściwie wrzucił debiutanta na pożarcie Starej Damy. W 2016 roku strach było jej się nie bać. Wpędzała w kompleksy krajowych konkurentów, każdy liczył się z nią w Europie, a Massimiliano Allegri miał poważanie u wszystkich. Chiesa nabił sobie guza, odbijając się od turyńskiej ściany BBC i na kolejny ligowy występ w podstawowym składzie czekał do grudnia. Od tego czasu już regularnie pomagał drużynie. Pojawiły się gole (3), asysty (3) i realne zainteresowanie nim jako piekielnie zdolnym skrzydłowym, a nie tylko synem sławnego ojca. I było już z górki. 

Zmieniali się trenerzy, on grał prawie zawsze, dostał powołanie do reprezentacji do lat 21, wziął udział w młodzieżowych mistrzostwach Europy rozgrywanych w Polsce, nim strzelił 10 goli w Serie A był już reprezentantem Włoch. Pytanie: u kogo zadebiutował pasowałoby nieźle do jakiegoś quizu i prawidłowa odpowiedź wcale nie należałaby do najłatwiejszych. Między Gian Piero Venturą a Roberto Mancinim selekcjonerski epizod zaliczył Luigi di Biagio i to on otworzył drzwi przed Chiesą juniorem. 

Fiorentina robiła się dla niego za ciasna i po 4 sezonach przyszedł czas na poszerzenie horyzontów. Na zasadzie dwuletniego wypożyczenia wziął go Juventus, płacąc 12 milionów. Żeby go mieć na własność, musiał dopłacić 45, co zrobił. Cała operacja z różnymi bonusami kosztowała więc pod 60 milionów. To wywindowało go na 6. miejsce najdroższych transferów Juventusu w historii. Przed nim sami cudzoziemcy: Cristiano Ronaldo, Gonzalo Higuain, Matthijs de Ligt, Dusan Vlahović i Arthur Melo. Za żadnego Włocha bianconeri nie zapłacili więcej. 

 Do Euro 2021 doleciał jak na skrzydłach. Fruwał w Serie A i Lidze Mistrzów (w dwumeczu z Porto o mały włos w pojedynkę przeciągnąłby Juventus do ćwierćfinału). Turniej zaczął na ławce, ale stopniowo wypierał z podstawowego składu Domenico Berardiego. Faza pucharowa należała do niego. Był jak wypuszczona strzała zza szczelnego muru, samotny i zabójczy dla przeciwnika. Włączenie do najlepszej jedenastki mistrzostw oznaczało jedno: narodziny gwiazdy. 

Majstrowanie przy DNA

9 stycznia 2022 roku Juventus grał wielki mecz z Romą na Stadio Olimpico. Chiesa asystował przy pierwszym golu Paulo Dybali. To zdarzyło się na początku. Na końcu Szczęsny obronił rzut karny Lorenzo Pellegriniego, a w międzyczasie gospodarze prowadzili 3:1, by przegrać 3:4. I najważniejsze – po pół godzinie gry Chiesa, jak kiedyś na tym samym stadionie Brazylijczyk Ronaldo, zwany Il Fenomeno, uszkodził kolano. Diagnoza brzmiała: zerwane więzadła krzyżowe w lewym kolanie. Spodziewano się powrotu na samym początku sezonu 2022-23. Wydawało się, że 7, góra 8 miesięcy wystarczą na odzyskanie pełnej sprawności. Wrócił po 10. Minął rok w oczekiwaniu na jego pierwszego gola i półtora na kolejne trafienie w Serie A. Wracał w żółwim tempie. 

Patrzyło się na tego samego piłkarza, a widziało innego. Aż trudno było uwierzyć, że pierwsza poważna kontuzja i pierwsza operacja tak bardzo go zmieniły na niekorzyść. Wolniejszy, bardziej bojaźliwy, zupełnie przeciętny, ale przecież czas miał działać na jego korzyść. Zalecana była cierpliwość. 

Tyle że akurat to nie był szczególnie dobry czas dla cierpliwych. Juventus wpadł w czarną dziurę, za co wszyscy musieli wziąć odpowiedzialność i nikt nie mógł skryć się za alibi i uznać za niewinnego. Niby więc Chiesa cieszył się specjalnymi względami u kibiców, którzy w nim widzieli światełko w tunelu, do którego wprowadził drużynę kochany do niedawna Allegri, ale krytyka i jego sięgnęła. 

To, co kiedyś w nim zachwycało, zaczęło irytować. Szarże prowadzone bez głowy i efektu, chaos i infantylizm zaczęły coraz bardziej charakteryzować futbol grany przez Chiesę. Zatracił umiejętność wygrywania pojedynków. Nie robił satysfakcjonujących liczb. W poprzednim sezonie owszem wrzucił 10 goli (plus 3 asysty), ale między 5 a 37 kolejką zdobył się na zaledwie 3 bramki. Był rozregulowany jak radziecki zegarek. Stał się nieprzewidywalny. Na domiar złego Allegri zaczął niebezpiecznie majstrować przy jego piłkarskim DNA i uparł się zrobić z niego jednego z dwóch napastników. Krążył więc biedny Fede bez sensu wokół Vlahovicia. Kiedy w pierwszym sezonie po odejściu z Fiorentiny grał tam, gdzie lubił najbardziej (prawe lub lewe skrzydło), odwdzięczył się Juventusowi 15 golami i 11 asystami, rozłożonymi mniej więcej równomiernie w czasie. 

Szamotał się i męczył w klubie, reprezentacja również nie pozwoliła mu odetchnąć pełną piersią. Na Euro 2024 wtopił się we włoską szarzyznę. Ze smutkiem patrzyło się na niego z pytaniem, czy kontuzja zredukowała mu biegi, czy to byli trenerzy. Jednak nikt nie spodziewał się, że akurat to on znajdzie się poza nowym projektem Juventusu. 

Spotkanie po latach

Spadł na cztery łapy. Przynajmniej patrząc na całą sytuację od strony prestiżowej i finansowej. W Liverpoolu nie ląduje się przecież za karę. Tam dostrzegli w nim potencjał, a z promocyjnej ceny grzechem było nie skorzystać. Bo co to jest 15 milionów euro licząc z bonusami. Natomiast samo konto Chiesy jeszcze bardziej spuchnie – nie dość, że otrzymał okrągłą sumkę (nieujawnioną) za podpisanie 4-letniego kontraktu, to w Anglii dostanie pensję w okolicach 7 milionów euro. 

Są więc ewidentne plusy zaistniałej sytuacji, ale dla równowagi muszą być minusy. Żebyśmy zobaczyli i docenili Chiesę w Premier League, musi to być jego najlepsza wersja. Prawdopodobnie taka, której po styczniu 2022 roku ciągle nie widzieliśmy. A silna jak mało gdzie konkurencja nie rozstąpi się uprzejmie na boki i nie powie: ‒ Federico idź przodem i pokaż co potrafisz. Więcej niż każdy z sześciu Włochów grających wcześniej w The Reds. Przed nim byli w kolejności alfabetycznej: Alberto Aquilani, Mario Balotelli, Fabio Borini, Andrea Dossena, Daniele Padelli i Gabriel Paletta. 

W teorii przygotowano dla niego rolę dublera Mohameda Salaha. Z Egipcjaninem spotkał się w Fiorentinie. Lepiej powiedzieć – otarł się o niego. Fiorentina była pierwszym klubem, w którym wypożyczony z Chelsea Momo poczuł się kimś wyjątkowym. Od stycznia do maja w 26 meczach strzelił 9 goli. Temu Chiesa przyglądał się zarówno z boku, bo nie był jeszcze powoływany do kadry meczowej przez trenera Vincenzo Montellę, jak i z bliska, ponieważ jako wyróżniający zawodnik Primavery bywał zapraszany na treningi pierwszego zespołu. Dzieliło ich 5 lat i dzieliła piłkarska przepaść. Zaraz minie 10 lat od pierwszego spotkania obu skrzydłowych i w tym czasie Włoch miał tylko krótkie momenty, kiedy zbliżył się na wyciągnięcie ręki do Egipcjanina. Natomiast w Liverpoolu znów będzie uczniem, a mistrzem tamten. Na szczęście na naukę nigdy nie jest za późno. 

guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Wbudowane opinie
Zobacz wszystkie komentarze
Zbyszek
Zbyszek
19 września, 2024 16:13

Ma dobre geny ponieważ jego ojcem jest Enrico Chiesa. Napastnik który grał w takich zespołach jak Samdoria AC Parma Fiorentina i Lazio.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 38/2024

Nr 38/2024