Dzika kaczka na tropie… drugiego Czerczesowa
Do przesilenia w Legii doszło 13 września, ale stacje telewizyjne, portale i gazety później tak długo dociekały przyczyn i ujawniały kulisy, że zmianę trenera w zespole mistrza Polski śmiało można uznać za medialne wydarzenie lata w naszej ekstraklasie. Co ciekawe, Jacek Magiera taktownie usunął się w cień, choć po drodze zdobył się na odpisywanie sms’ów po… angielsku. Z wyjaśnieniem, że to teraz jest nie tylko w cenie, ale wręcz trendy. W domyśle: przy Łazienkowskiej.
ADAM GODLEWSKI
Temperaturę wokół Legii – już po wymianie pięciu znaczących polskich pracowników pionu sportowego na zagranicznych – początkowo utrzymywały wywiady, których masowo udzielał właściciel klubu Dariusz Mioduski. Później oliwy do ognia dodał zdymisjonowany dyrektor sportowy Michał Żewłakow, ale słowa obydwu pozostały w cieniu doniesień reporterów sport.pl, którzy ogłosili, że zwolnienie Magiery nastąpiło na wniosek kwartetu piłkarzy. Z kapitanem Arturem Jędrzejczykiem na czele (wspieranym przez Michała Pazdana, Krzysztofa Mączyńskiego oraz Dominika Nagya). Co prawda zawodnicy w błyskawicznym tempie wydali kategoryczne oświadczenie, że nie maczali palców w pozbawieniu szkoleniowca roboty, a identyczną w wymowie deklarację złożył na Twitterze Mioduski, ale – jako że mleko się rozlało – spekulacje i (dosadne) komentarze tylko zyskały na intensywności. W najbardziej drażliwej kwestii „PN” zasięgnęła zatem języka u źródła.
(…)
Trzeba wziąć towarzystwo za… mordę
– Romeo Jozaka znam nie tylko z wystąpień na forum ECA (Europejskie Stowarzyszenie Klubów – przyp. red), więc nie mam wątpliwości, że poradzi sobie w Legii – powiedział „PN” Mioduski. – OK., nie pracował ostatnio jako trener, ale doświadczenie całego obecnego sztabu jest znacznie większe – ba, zupełnie nieporównywalne – niż tego, z którym się pożegnałem. Długo liczyłem na przebudzenie zespołu, i liczyłem, że nastąpi to po przerwie na mecze reprezentacji. W pewnym momencie pojawiły się bowiem optymistyczne symptomy. W meczu ze Śląskiem we Wrocławiu było jednak – zamiast lepiej – jeszcze gorzej niż wcześniej, doszedłem więc do wniosku, że Jacek już tego nie podniesie. I nie chciałem czekać ze zmianami do przerwy zimowej. Dotarło do mnie bowiem, że wówczas strata do Lecha może być już bardzo duża. A co w sytuacji, gdyby była kilkunastopunktowa? Wówczas kibice, zresztą bardzo zasadnie, zapytaliby, dlaczego nie reagowałem wcześniej.
W ocenie właściciela Legii w zaistniałej po odpadnięciu z pucharów sytuacji klubowa kadra potrzebuje na ławce człowieka z silną ręką, który we właściwy sposób ogarnie zawodników. Czyli przekładając z języka dyplomacji na potoczny – weźmie całe towarzystwo za mordę, ponieważ w ostatnich tygodniach na tyle się rozlazło, że zdecydowana większość piłkarzy, zamiast koncentrować się na jak najlepszej grze dla klubu z Łazienkowskiej, rozmyślała dokąd jak najszybciej czmychnąć. Zatem Jozak w pierwszej kolejności dostał zadanie sprowadzenia co poniektórych na ziemię. A zdaniem Mioduskiego posiada ku temu wszelkie atrybuty, właściciel mistrza Polski określa bowiem chorwackiego Romea mianem drugiego… Stanisława Czerczesowa. Tylko z bardziej… europejsko-amerykańskim obliczem.
– Legia to polski Real Madryt, tymczasem na Santiago Bernabeu – biorąc oczywiście pod uwagę wszystkie niezbędne proporcje – nie zatrudnia się anonimowych szkoleniowców. Dlatego jestem zdziwiony, że po Magierze szansę dostał trener już niemłody, za to bez wymaganego w tym wieku doświadczenia – ocenia Kazimierski. – Z mojej perspektywy jest jak… dzika kaczka, przyleciał przecież nie wiadomo skąd. Nie wiemy zatem, co potrafi, a czego dopiero będzie musiał przy Łazienkowskiej się nauczyć. Na naukę nie ma zresztą czasu, skoro Legia nie jest w stanie przez całą połowę meczu z w miarę poważnym ligowym przeciwnikiem oddać żadnego celnego strzału, to znaczy, że potrzebny jest natychmiastowy wstrząs. Nie będę ukrywał jednak, że nie jestem optymistą.
(…)
CAŁY TEKST MOŻNA ZNALEŹĆ W NOWYM (39/2017) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”