ROZMAWIAŁ MICHAŁ CZECHOWICZ
– Kilka tygodni temu w mediach zrobiło się głośno o twoich dwóch występach w reprezentacji Polski jesienią 2013 roku. Po pierwszych powołaniach Jerzego Brzęczka, niektórych zaskakujących, przypomniano podobne przypadki Adama Nawałki, czyli Rafała Kosznika i ciebie. Bolało?
– Koledzy próbowali mnie wkręcić, że przy tak szeroko zakrojonej selekcji może wrócę do drużyny narodowej. Odpowiedziałem, że najwyżej na benefis i to taki, na który nikt nie przyjdzie – mówi Marciniak (na zdjęciu). – Każdy selekcjoner szuka, próbuje, chce zobaczyć, co piłkarz da z siebie po powołaniu do reprezentacji. Jeśli z tej grupy zostanie choćby jeden zawodnik, który się tej kadrze przyda, to znaczy, że było warto. Dla mnie to nie jest ujma, nie obrażę się, że zagrałem ze Słowacją i Irlandią, a potem zniknąłem z reprezentacji Adama Nawałki. Byli lepsi, wtedy zaczynał się wspaniały czas drużyny narodowej, na początku nie każdy widział też w niej Krzysztofa Mączyńskiego czy Michała Pazdana, którzy później zostali jej kluczowymi piłkarzami.
– Przed sezonem oficjalnie zostałeś kapitanem Arki. Funkcję pełniłeś już wielokrotnie w rundzie wiosennej ubiegłego sezonu, kiedy w podstawowym składzie przestał występować Krzysztof Sobieraj.
– I zostałem kapitanem w wyniku głosowania drużyny, nie wyboru trenera. Taki dowód zaufania wiąże się z większą odpowiedzialnością, trzeba dawać przykład, nie zawsze wypada zachowywać się tak jak wcześniej. Jestem już na tyle doświadczonym zawodnikiem, że lepiej odnajduję się w tej roli. Kilka lat temu byłem już drugim kapitanem w Cracovii. Najpierw zacząłem pełnić funkcję zastępcy Sławka Szeligi zaledwie dwa tygodnie po przyjściu do zespołu, też w wyniku głosowania szatni. Kiedy trenerem został Robert Podoliński, to on decydował, kto dostanie opaskę. Sławka zastąpił Krzyśkiem Pilarzem, ale mnie jako zastępcę zostawił.
– Twój najlepszy kapitan? Grałeś z dużymi osobowościami, jak wspomniany Brzęczek, Tomasz Hajto, Bogusław Wyparło…
– Ostatni, którego miałem, czyli Krzysiek Sobieraj. Nie mówię tak tylko dlatego, że dalej jestem w Arce. Krzysiek odszedł latem do Ogniwa Sopot, ale wciąż jest blisko zespołu. O roli kapitana rozmawialiśmy jakiś czas temu z Adamem Danchem, który długo nosił opaskę w Górniku Zabrze, i Adaś powiedział Krzyśkowi, że dopiero po patrzeniu na to, co on robi, zrozumiał, jak powinien się zachowywać prawdziwy kapitan. Działalność Krzyśka wybiegała daleko poza obowiązki – pomagał z popsutym autem, przeprowadzką czy załatwieniem speca do naprawy czegoś w domu. Potrafił załatwić wszystko w klubie i poza nim. Działa tak do tej pory, pomaga nawet tym, którzy niedawno trafili do klubu i nie byli z nim w szatni. Krzysiek mieszka w Gdyni od 12 lat i wszystko ma zorganizowane. Ale to też świadczy o nim jako o człowieku.
– Ja nawet nie aspiruję do takiej pozycji.
– Kiedy rozmawialiśmy poprzedni raz, sam śmiałeś się ze swojego nieogarnięcia.
– To nie jest najlepsza cecha dla kapitana.
– Mamy listopad, a w szatni dalej nie wisi regulamin, który ustaliliśmy. Ponad miesiąc zapominałem go wydrukować, aż wreszcie zgubiłem spisany na kartce projekt. Na szczęście była kopia. Od strony organizacyjnej nie jestem najlepszy, o to na szczęście dbają wszyscy. Wiem, że przede wszystkim jestem łącznikiem na linii trener – drużyna, i w tej roli spisuję się dobrze.
– Po porażce z Koroną Kielce w szóstej kolejce trener Zbigniew Smółka powiedział o tobie przed kamerami nc+: „tak doświadczony piłkarz nie powinien popełniać takich błędów”. Masz żal?
– Rozmowę na ten temat odbyłem z trenerem wcześniej, nie dowiedziałem się o jego krytyce z telewizji. Już wcześniej mówił mi, jak ważny jest dla niego kapitan, że bywa tarczą. Wiedział, że może skrytykować drużynę przez podanie mnie jako przykładu, bo sobie z tym poradzę, a nie że się obrażę, będę załamany i zrobię sensację. Kiedy przegrywamy, jestem pierwszym do wzięcia odpowiedzialności.
– A kiedy wygrywacie, podnosisz trofea. Zacząłeś dobrze – w pierwszym meczu po oficjalnej nominacji wygraliście z Legią Warszawa Superpuchar Polski.
– W poprzednim sezonie, kiedy przestał grać Krzysiek, opaskę nosiliśmy na zmianę z Tadziem Sochą. Wtedy Arka co najwyżej remisowała. Przed Superpucharem o tym rozmawialiśmy i wracając do poprzedniego roku, stwierdziliśmy, że kiedy mamy się przełamać jak nie z Legią. Ile może ważyć opaska kapitana, przypomniał mi Adaś Danch. Po jednej z gierek na treningu trener miał do mnie wiele pretensji o ustawianie się. Adaś skomentował, że opaska trzyma mi się już tylko na jednym rzemyku.
– Jaka jest szatnia zespołu, w którym od kilku lat co wakacje dochodzi do małej rewolucji? Policzyłem za Skarbem Piłkarskim „PN”, że przed sezonem przyszło 12 zawodników i odeszło 16. Do tego zmiana na stanowisku trenera. Masz jeden z dłuższych staży, a dopiero zacząłeś trzeci sezon w Arce.
– Tylko Michał Nalepa, Rafał Siemaszko i Tadzio Socha zostali z grupy, która wywalczyła awans. Nie oceniam takich działań władz klubu. Wiem, że to kolejny etap drogi od średniaka I ligi z kłopotami finansowymi do Ekstraklasy, zdobycia Pucharu i Superpucharu Polski, gry w europejskich pucharach. W szatni, a przeszedłem już przez kilka, nie czuć, do ilu zmian doszło latem. To pokazuje, że do zespołu trafili dobrzy piłkarze, którzy szybko się zintegrowali. Myślę, że przyjdzie moment, i to całkiem niedługo, kiedy te ruchy będą spokojniejsze.
– Dbasz o atmosferę w szatni?
– Mam inne poczucie humoru od typowo piłkarskiego. Ostatnio rozmawiałem z kolegą i stwierdziłem, że gdy czytam wywiad z piłkarzem sprzed 40 lat i obecnym, to arsenał dowcipu nie zmienił się nic a nic: przestawienie samochodu, nasmarowane spodenki Bengalem, przyklejone klapki, obcięte skarpetki. Cztery żarty przez 40 lat? Jeśli zabawiam szatnię, to w stylu bardziej kabareciarskim, dużo gadam, opowiadam śmieszne historie.
– Koledzy komentowali twój występ w „Turbokozaku” w tym sezonie?
– Właśnie nie.
– Wypadłeś dobrze, lepiej od łączonego z transferem za kilka milionów euro reprezentanta Polski Przemysława Frankowskiego, więc może dlatego milczeli?
– To zabawa, na podstawie której nie oceniałbym, kto jest świetnym piłkarzem, a kto słabym. Jestem w środku stawki i umiarkowanie zadowolony.
– Zbigniewa Smółkę przedstawiano jako tego, który sprawi, że Arka będzie grała piłką i w piłkę. Po jednym zwycięstwie w ośmiu meczach na początku sezonu w szatni Arki myśleliście, kto zostanie nowym trenerem, podłamaliście się czy tłumaczyliście sobie, że takie są koszty zmian?
– Zachowaliśmy spokój. Trener Smółka ma gwarantować lepszy styl gry, podnieść skuteczność i efektywność zespołu. Drużyna jest w fazie przebudowy, były zmiany w kadrze, uczyliśmy się nowej gry. Analizując nasze kolejne spotkania, było widać, że w każdym funkcjonujemy jako drużyna coraz lepiej. Szliśmy małymi kroczkami do przodu, wiedzieli to wszyscy w klubie. Z czasem zaczęliśmy grać, jak równy z równym z najlepszymi tej ligi: Lechem, Legią, Lechią, Pogonią. Ostatnio z Miedzią wygraliśmy w Legnicy 4:0, najwyżej w historii Arki w Ekstraklasie. Wiedzieliśmy, że mogą przytrafić się porażki, gorsze momenty. Wierzymy w ten projekt, bo widzimy większy obrazek, i cała szatnia jest do niego przekonana. Wydaje mi się, że na koniec sezonu poprawimy nasze miejsce w porównaniu do poprzednich rozgrywek.
– Zmiana trenera miała być też zerwaniem z pracą Leszka Ojrzyńskiego. W Arce z tego sezonu nie ma już niczego z drużyny z ubiegłego?
– Nie było żadnego resetu. Raz, że i tak by nic nie dał, przecież większość zawodników to grupa, która długo pracowała z trenerem Ojrzyńskim. Poza tym po przyjściu trenera Smółki zapamiętałem jedną z pierwszych odpraw, kiedy powiedział, że nie możemy stracić charakteru i woli walki zaszczepionej przez trenera Ojrzyńskiego, że to podstawa, na której będziemy opierali nasz styl i pomysł na grę. Na pewno nie usłyszałem, że będę od początku uczony, jak kopnąć piłkę. W podstawowym składzie trzech obrońców plus bramkarz nie zostało zmienionych, a gdyby nie odszedł Michał Marcjanik, pewnie nie przyszedłby Luka Marić. Potrzebowaliśmy poprawy gry w ofensywie.
– Zmiany widać po większości zawodników z tej formacji: Luce Zarandii, Macieju Jankowskim, Michale Nalepie, dużo jakości dał transfer Michała Janoty.
– Trener Smółka do nich dotarł. Luka miał świetny już poprzedni sezon. Jankes jest w niesamowitym gazie, pozycja skrzydłowego jest dla niego nowa, ale statystyki ma świetne. Nalepa nie tylko na stałe wszedł od pierwszego składu, ale stał się też innym zawodnikiem. Janota przechodzi renesans swojej kariery, a wydawał się trochę zapomnianym piłkarzem. Są też inne przykłady. Adam Danch przez wielu został skreślony, teraz jest ważną postacią, daje świetne zmiany na środku obrony lub jako defensywny pomocnik.
– Nastroje po ostatniej derbowej porażce z Lechią Gdańsk były inne niż w końcówce ubiegłego sezonu?
– Wtedy przegraliśmy dwa mecze tydzień po tygodniu, kibice mieli pretensje. Czy było gorąco? Na pewno nie tak, jak pisano w bulwarowych mediach. To, że kibice przyszli i chcieli pogadać, zdarza się, ale nikt nikomu nie groził. Pamiętam, że z drugiego meczu z Lechią, tego w Gdyni, wracałem do domu rowerem niedługo po zakończeniu i było spokojnie. Po ostatnich derbach dziękowano nam za walkę, gdyby nie czerwona kartka, mecz mógłby ułożyć się zupełnie inaczej.
– Dlaczego nowy kontrakt podpisałeś tylko na rok, do końca sezonu?
– W mediach pojawiła się niepełna informacja. Kiedy przychodziłem do klubu, podpisałem umowę 2+1, która została automatycznie przedłużona po ubiegłym sezonie po rozegraniu zapisanej liczby minut. Po prostu.
WYWIAD UKAZAŁ SIĘ W OSTATNIM (47/2018) NUMERZE TYGODNIKA „PIŁKA NOŻNA”