Dembele to nie Balcerowicz. Wcale nie musi odchodzić
Sprawa transferu Ousmane Dembele do Barcelony elektryzuje całą piłkarską Europę, oczywiście głównie przez wzgląd na sumy, o jakich się w kontekście tego transferu mówi. Na przenosinach Francuza do Katalonii, BVB może ubić interes życia. Może zarobić pieniądze równe rocznemu budżetowi płacowemu, bądź dwuletnim przychodom z Ligi Mistrzów. Może znacząco zwiększyć swój obrót, co jest małą obsesją kierownictwa klubu, które do znudzenia powtarza, że aby dogonić Bayern na boisku, trzeba go najpierw dogonić w banku. Wystarczy tylko, żeby Watzke powiedział „tak” i będzie po kłopocie. BVB zarobi kupę szmalu i pozbędzie się z kadry rozwydrzonego dzieciaka, który rokrocznie robi swoim pracodawcom cyrki, próbując wymuszać na nich transfery do innych klubów.
Jak na zachowanie Dembele zapatrują się jego koledzy z drużyny? (fot. Wolfgang Rattay / Reuters)
TOMASZ URBAN
Odrzucając na bok całą otoczkę tego transferu, sprawa wygląda tak – Borussia ściągnęła Dembele przed rokiem za jedyne 15 milionów euro i ma szansę sprzedać go dziś z ogromną przebitką. Pomijając fakt, że 25 proc. od kwoty transferu (ale maksimum 20 milionów euro, jeśli cena sięgnie 80 mln), musi jeszcze trafić do Rennes, ma szansę sprzedać piłkarza za najwyższą w historii Bundesligi cenę. Wariant proponowany przez Barcelonę, czyli 85 milionów do ręki i 25 w zmiennych (takie warunki podaje „Kicker”), wygląda wręcz bajkowo. Zakładam, że gdyby ktoś rok temu powiedział Watzkemu, że w sierpniu będzie mógł sprzedać Dembele za ponad 100 milionów euro, to w jednej chwili podpisałby dwie umowy – umowę kupna Dembele i umowę sprzedaży na rok 2017. Sprawa wydaje się banalnie prosta, bo w oczach wielu fanów, zwłaszcza tych niezwiązanych z Bundesligą, BVB to pospolity handlarz towarem używanym. W końcu rok temu oddali swoich trzech najważniejszych piłkarzy – Hummelsa, Mchitarjana i Gundogana, więc czemu teraz nie mieliby oddać tego jednego i to takiego, który w zasadzie dopiero co do nich przyszedł? Czemu nie biorą tych 110 milionów? Bo chcą utargować więcej? Bo wiedzą, że Barcelona obłowiła się na transferze Neymara? Grają na czas?
Tak, Borussii rzeczywiście zależy w tej sprawie na pieniądzach. Jak każdemu w tym biznesie. Ale zależy jej też na czymś innym, być może nawet ważniejszym w tej sytuacji. Chodzi o pryncypia i najbliższą przyszłość klubu, jakkolwiek górnolotnie to nie brzmi.
Rok temu Watzke obiecał kibicom, że nie ma takiej możliwości, by Hummels, Gundogan i Mchitarjan w komplecie opuścili klub w jednym oknie.Rzeczywistość nie pozostawiła mu jednak żadnych złudzeń. Hummelsowi kończył się kontrakt i wiadomym było, że nie uda się go przedłużyć. Poza tym Mats mocno nastawał na powrót do Monachium. Po 8 latach gry dla Borussii i kilku wywalczonych trofeach nie wypadało rzucać mu kłód pod nogi. Podobnie rzecz się miała z Gundoganem. Jemu również kończyła się umowa z klubem, a Watzkemu na pewno nie udałoby się jej po raz kolejny przedłużyć. Najdłużej walczono o Mchitarjana. W jego przypadku rozważano nawet pozostawienie go do końca umowy. Ostatecznie jednak zdecydowano się na sprzedaż. Zapłacono w ten sposób za błędy z przeszłości. Umowa z Ormianinem była wyjątkowo niekorzystna dla BVB. Bez względu na to, czy transfer Mikiego doszedłby do skutku, czy nie, BVB musiałaby wypłacić agentowi piłkarza Mino Raioli ogromne honorarium. Po długim przeciąganiu liny zdecydowano, że i w tym przypadku trzeba odpuścić. Tak czy inaczej – na tych trzech transferach Borussia zarobiła w sumie ponad 100 milionów euro, dzięki czemu stała się w pewnym sensie niezależna finansowo.
Nie były to jedyne grzeszki z przeszłości, jakie popełnił klub przy podpisywaniu umów. Dużo pieniędzy i stresu kosztowały go klauzule odstępnego, które pozwalano wcześniej wpisywać w kontrakty niektórych zawodników. To właśnie przez nie Borussię opuścili swego czasu będący wówczas w szczytowej formie Nuri Sahin czy Mario Goetze. Udało się natomiast zatrzymać Marco Reusa, który mimo starań Bayernu, zdecydował się pozostać w Borussii i pozwolił na to, by klub wykupił znajdującą się też i w jego kontrakcie opcję odejścia.
Tym sposobem Borussii, po kilku latach, udało się wreszcie zrobić porządek z kontraktami. Pozbyto się wszelkich klauzul, przedłużono umowy z najważniejszymi zawodnikami, dokonano zmiany pokoleniowej ściągając do Dortmundu kilka światowej klasy talentów i dając im długoterminowe umowy.Po co? Bo Borussia nie chce być już klubem-autobusem, z którego się wysiadana pierwszym lepszym przystanku. To nie jest klub nastawiony na szlifowanie diamentów i sprzedaż brylantów, jak się mylnie wielu osobom wydaje. To klub, który ma swoje piłkarskie ambicje, który chce gonić Bayern. Póki co, odstaje od niego oczywiście w wielu kwestiach. co sprawia, że przez wielu piłkarzy traktowany jest jako szlak tranzytowy. Ale w Dortmundzie ciężko pracują, by oderwać od siebie tę łatkę. Chcą być jak Bayern, chcą być klubem docelowym.
Pod względem finansowym też robią postępy. Do 110 milionów zarobionych w ubiegłym roku na samych transferach, w tym roku dorzucono kolejne 50, nie pozbywając się w zasadzie żadnego kluczowego gracza.Dlatego dziś Borussia naprawdę nie ma potrzeby, by pozbywać się Dembelego poniżej „progu bólu”. A próg ten, według doniesień niemieckiej prasy, leży w okolicach 140 mln euro. To kwota horrendalna, zapewne niewspółmierna do wartości piłkarza. Ale cóż z tego. To Borussia ma w ręku wszystkie karty i to ona ma pełne prawo do podyktowania ceny. Ma piekielnie zdolnego piłkarza, którego z klubem wiążą jeszcze 4 lata kontraktu. W umowie nie ma żadnych klauzul. Dembele ma zaledwie 20 lat, więc jego wartość przynajmniej przez kolejne dwa lata (uwzględniając długość kontraktu) będzie się utrzymywać na podobnym poziomie. Pamiętajmy też, że okno transferowe dobiega powoli końca, a rynek transferowy jest już mocno przebrany. Wcale nie tak łatwo będzie znaleźć kogoś, kto z miejsca da drużynie tyle jakości, co dawał jej krnąbrny Ousmane. To też ma swoje znacznie w wycenie piłkarza. Póki co, Dembele jest obrażony na cały świat. Na ten moment trudno sobie wyobrazić jego powrót do zespołu, bo insiderzy donoszą, że koledzy z drużyny są mocno rozczarowani postawą kolegi. Ale to wcale nie jest tak, jak mówi Carlo Ancelotti, że jak piłkarz chce odejść, to powinno mu się na to pozwolić. Nie każdy klub to Juventus. To też wcale nie jest tak, jak mówi pusty i irytujący slogan, że z niewolnika nie ma pracownika. Jak słusznie zauważył w niedzielę Uli Hoeness w wywiadzie u Joerga Wontorry – jeśli BVB faktycznie nie odpuści, z nadejściem września układ sił w tym sporze diametralnie się zmieni. Borussia też zresztą wie, że za trzy tygodnie, to piłkarz będzie na musiku. Bo jakimi kartami będzie w tej grze dysponować jego otoczenie? Biorąc pod uwagę długość kontraktu i rodzaj umowy – samymi blotkami. Będą strajkować przez 4 lata? Dembele wraz z agentem będzie musiał sobie w końcu uświadomić, że nie tylko klub może na jego proteście wiele stracić. On sam także. Dalszy bojkot treningów nie będzie miał najmniejszego sensu. Jesteśmy przecież w sezonie, którego ukoronowaniem będą rosyjskie mistrzostwa świata. Jeśli Dembele chce na nich zagrać, jeśli będzie chciał utrzymać wartość rynkową na wysokim poziomie, jeśli będzie chciał podtrzymać zainteresowanie najsilniejszych klubów w Europie, jeśli wreszcie ma w miarę rozumnego agenta, to z początkiem września usłyszmy przeprosiny skruszonego gwiazdorka, a zespół wspaniałomyślnie da mu jeszcze jedną szansę i sprawa rozejdzie się po kościach. Przynajmniej do następnego okienka.
Dlatego właśnie Borussia może sobie pozwolić na to, by stawiać tak wysokie warunki potencjalnemu kontrahentowi. Jeśli teraz nie wezmą tych 110 milionów oferowanych przez Barcelonę, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że podobną kwotę dostaną za rok od kogoś innego. Nawet jeśli nie będzie to 100 milionów, a 90 czy nawet 80. Borussia nie ma wyjścia. Jest w takiej sytuacji, że musi przeciągnąć swoją grę do końca okienka. Musi wytrzymać ze swoimi żądaniami. Bo jeśli odpuści i zejdzie z ceny, to będzie zgubiona. Przecież całą tę hecę z Dembele bacznie obserwują agenci Aubameyanga. Co, jeśli i jemu pewnego dnia przyszłoby do głowy, by przestać przychodzić na treningi?
Tak po prawdzie – poza kibicami Barcelony, wszyscy w duchu trzymają chyba kciuki za BVB, by wytrwała w swych postanowieniach. By pokazała agentom i rozwydrzonym gwiazdkom, że umowy podpisują dwie strony, a nie tylko jedna. By dała sygnał innym klubom, że warto czasem zaryzykować i nie poddać się dyktatowi menedżerów i agentów. To jest ten moment, w którym Borussia buduje swoją tożsamość. Oby tylko wytrzymała do samego końca. Oby nie dała się złamać przez te kilkanaście dni.Oczywiście, rynek transferowy to materia nieobliczalna. Uczy pokory każdego obserwatora. Nie ma na niego mądrych. Codziennie w tle tej całej historii toczą się przecież zakulisowe rozmowy, dzieją się rzeczy, o których nie mamy pojęcia a które mogą zaważyć na tym, jak ta sprawa się zakończy. Możemy tylko logicznie dedukować. Problem w tym, że ów rynek często bywa nielogiczny, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Jeśli jednak ktoś w tym sporze ma się ugiąć, to niech będzie to Barcelona. Niech zaoferuje te 130-140 milionów euro, a wtedy wszyscy wyjdą z tej sytuacji pokiereszowani, ale z podniesioną głową.
Watzke, tym razem to już musisz! Nie daj się chłopie!