Czy leci z nami pilot? Wiadomo, że leci Lewandowski.
Jeśli w tych elimiacjach są mecze kluczowe, to prócz rewanżu z Węgrami, na pewno potyczki z Albanią zasługują na takie potraktowanie. Pomiedzy Polską, Albanią i Węgrami rozstrzygnie się rywalizacja o drugie miejsce, jeśli pierwsze zgodnie z logiką rezerwujemy dla Anglików. Dlatego w czwartek na Narodowym nie wolno było stracić nawet punktu. – Będziemy musieli grać szybko, szybko podawać piłkę, wygrywać pojedynki – wyliczał Paulo Sousa przed meczem. Co z tego wyszło?
Robert Lewandowski był prawdziwym liderem dzisiejszego zespołu (fot. 400mm.pl)
ZBIGNIEW MUCHA
Wszyscy widzieli. Prawda jest gorzka: Albania nas potrafiła momentami zdominować, nawet obnażyć, wykazywała się większą kulturą gry. Konstruowała akcje po których broniliśmy się chaotycznie i rozpaczliwie. Albania przegrała wysoko, choć na to nie zasłużyła. Oddaliśmy cztery uderzenia na bramkę rywali, cztery razy piłka znalazła się w siatce. Chwała biało-czerwonym za skuteczność. Reszta do zapomnienia.
Jeśli dobry trener to taki, który ma szczęście, to Portugalczyk nie jest dobrym trenerem. Nie miał szczęścia przed Euro, kilku zawodników stracił z powodu kontuzji. Minęły ponad dwa miesiące i nic się nie zmieniło. Kontuzjowanych na Euro teraz również Sousa nie mógł powołać (prócz Piątka, którego powołanie i tak okazało się bezcelowe…), kontuzje i choroby wykluczyły kolejnych – Zielińskiego (na Anglię ma być gotowy), Kownackiego, Klicha czy Kozłowskiego. To może stanowić pewne usprawiedliwienie, ale tylko pewne. Ten system gry w wykonaniu drużyny Sousy się nie sprawdza. Po prostu.
Nie kontrolowaliśmy tego meczu, choć zaczęło się kapitalnie. Z obu stron trwała bardzo twarda, agresywna gra, ale to goście w dziesieć minut wyłapali trzy żółte kartki. A za chwilę stracili gola ze stałego fragmentu gry. Niespodziewanie zamiat ułożyć sobie grę, zaczęliśmy się bronić – przegrywaliśmy środek pola, przegrywaliśmy walkę w powietrzu, przegrywaliśmy pojedynki na ziemi, byliśmy gorsi w odbiorze. Skończyło się wyrówaniem, uderzeniem z bardzo ostrego kąta. Właściwie byliśmy do końca pierwszej połowy gorsi w każdym aspekcie. Leszek Orłowski zaćwierkał: „Jedna akcja a potem Słowacja”. Debiutancki gol Buksy tuż przed zejściem na przerwę sprawił radość, ale zaciemnił obraz. Drużyna Sousy mimo prowadzenia dalej nie funkcjonowała.
Bardzo zła pierwsza połowa. Bez pomysłu, bez jakości z naszej strony. Z koszmarnym środkiem pola, z Krychowiakiem w mistrzowskiej (z Euro 2020) dyspozycji. Wahadłowi robili wszystko, tylko nie byli wahadłowymi. Właściwie ograniczali się wyłącznie do obrony linię defensywną powiększając do pięciu ludzi. To było chyba najszczęśliwsze i najgorsze 45 minut za kadencji Sousy. Ponieważ Portugalczyk z reguły potrafił odmieniać drużynę w przerwie, czekaliśmy na plan B.
No i się nie doczekaliśmy. Planu B nie było, plan A nie do końca wypalił. Można oczywiście zawsze powiedzieć, że liczył się tylko wynik, lecz ten wynik, choć fantastyczny, kompletnie nie odzwierciedla tego, co działo się na boisku. Mogło być zresztą różnie, gdyby sędzia podyktował karnego dla Albańczyków po przewinieniu Glika. A było tak jak zwykle – może Robert coś wymyśli… I wymyślił.
Gra drużyny nie daje tak naprawdę nadziei na wiele. Na pewno nie na wywiezienie punktów z Tirany, o ugryzieniu Anglii nie wspominając. Jedyną nadzieją jest Lewandowski, tylko jak długo będzie w stanie dźwigać na plecach całą drużynę? Kapitan zdobył swoją 70. bramkę w drużynie narodowej, a później zaliczył spektakularną asystę. Było po meczu. Trzy punkty są. I nic więcej. 4:1 w zderzeniu z obrazem tego, co działo się na boisku, brzmi irracjonalnie. Cieszyć się trzeba, takie mecze sztuką jest wygrywać. Ale powodów do zmartwień jakby przybyło.