Czy Jaga zdoła zażegnać kryzys?
Teoretycznie wydaje się, że będąca w kryzysie Jagiellonia, nie mogła trafić na lepszego rywala, aby się przełamać. Z drugiej strony Lechia złapała w dwóch ostatnich kolejkach wiatr w żagle, wygrywając z Górnikiem oraz Radomiakiem.
Filip Trokielewicz
FOT. MARCIN BRYJA / 400mm.pl
Początek sezonu to ogromne wyzwanie dla trenera Adriana Siemieńca i spółki. Gra na dwóch frontach to coś, z czym znakomita większość członków sztabu szkoleniowego i zawodników mistrza Polski nigdy przedtem nie miała do czynienia. Selekcjoner Michał Probierz, prowadząc w przeszłości Jagiellonię, mówił o europejskich pucharach jako o pocałunku śmierci.
Uchylę rąbka tajemnicy — kilka miesięcy temu, kiedy Jaga była już niemal na autostradzie do wygrania mistrzostwa, spotkałem się ze szkoleniowcem białostoczan. Wówczas Adrian Siemieniec tonował jeszcze nastroje, chociaż był oczywiście w pełni świadomy tego, że jeżeli nic nieoczekiwanego nie wydarzy się na ostatniej prostej, zapisze się w historii klubu z Podlasia. Najbardziej zapadła mi jednak w pamięć jedna wypowiedź trenera Jagiellonii. Rozmawialiśmy o perspektywie łączenia gry na krajowym podwórku z międzynarodowymi rozgrywkami. Adrian Siemieniec powiedział wtedy, że jeśli Jadze uda się zakwalifikować do fazy ligowej europejskich pucharów i być w pierwszej ósemce w Ekstraklasie, to będzie naprawdę nieźle. I przez ten pryzmat powinniśmy dziś patrzeć na ekipę z Białegostoku.
Jagiellonia od jakiegoś czasu się męczy. Nie widać w tej drużynie radości z gry, którą gołym okiem widać było jeszcze kilka miesięcy temu. Wydawało się, że przerwa reprezentacyjna może być dla mistrza Polski zbawieniem — momentem, aby odpocząć zarówno pod kątem fizycznym, jak i psychicznym. Ale potem nadeszło spotkanie z Lechem Poznań. Mecz, w którym piłkarze Adriana Siemieńca stanowili jedynie tło dla znakomicie dysponowanego „Kolejorza”. Jaga nie miała przy Bułgarskiej nic do powiedzenia. 5:0 to rezultat, który odzwierciedlał to, co działo się na placu gry. Zawiedli liderzy, tacy jak Rui Nene, Afimico Pululu, Jesus Imaz, Taras Romaczuk czy Adrian Dieguez, który osłabił zespół, faulując Mikaela Ishaka, za co w pierwszej połowie obejrzał czerwoną kartkę. Białostoczanie muszą dziś wrócić do korzeni — do gry, która sprawiła, że w poprzednim sezonie ich poczynania oglądało się z największą przyjemnością. Brakuje rozmachu w ofensywie, ponadto defensorom Jagiellonii przydarzają się kardynalne błędy. I wiadomo, że przy filozofii gry, którą wyznaje trener Siemieniec, białostoczanie będą popełniali w obronie znacznie więcej błędów niż na przykład Raków Marka Papszuna, Legia Goncalo Feio czy Lech Nielsa Frederiksena. Mistrz Polski musi zatem nadrabiać deficyty w defensywie atakiem. A tego w ostatnich tygodniach brakowało. Być może punktem zwrotnym będzie starcie z Lechią. Defensywa beniaminka z Gdańska od początku sezonu, delikatnie rzecz ujmując, nie stanowi wszak monolitu.
Pierwszy gwizdek rozjemcy starcia Jagiellonii Białystok z Lechią Gdańsk wybrzmi o 14:45.
Sposób na Jagę, wysoki mocny pressing i pozbawianie jej piłki. Niemal każdy zespół, który wygrał z Jagą korzysta z tego. Dziwne jest to, że trener Siemieniec nie wyciąga wniosków i nie wdraża innego sposobu wyprowadzania akcji jak tylko od bramki i po ziemi. Jaga to nie Sporting Lizbona.. czasem trzeba puścić lagę do przodu na szybkiego zawodnika. Tego brak. Jaga jest zbyt przewidywalna w swoim stylu.