Przejdź do treści
FOTOMONTAGE: Ex Manager von Werder Bremen: Wili LEMKE im Alter von 77Jahren gestorben. ARCHIVFOTO. Willi LEMKE, Ex-Manager vom SV Werder Bremen und ehem. UN-Sonderbotschafter Talkshow Hart aber Fair am 14.11.2022 in Koeln/ Deutschland. Ă‚ *** PHOTO montage Former manager of Werder Bremen Wili LEMKE died at the age of 77 ARCHIVE PHOTO Willi LEMKE, former manager of SV Werder Bremen and former UN special ambassador sports talk show Hart aber Fair on 14 11 2022 in Cologne Germany Ă‚,Image: 898220265, License: Rights-managed, Restrictions: , Model Release: no, Credit line: Anke Waelischmiller/SVEN SIMON / imago sport / Forum

Ligi w Europie Bundesliga

Człowiek, który zapisał się na kartach historii Werderu

Cała Brema na chwilę przystanęła. W wieku 77 lat odszedł Wilfried Lemke – legendarny menedżer współtworzył złotą erę Werderu, dzięki której klub
stał się wielką marką. Willy Brandt mówił o nim, że był żywym dowodem 
na to, że socjaliści potrafią sobie jednak radzić z pieniędzmi.

Maciej Iwanow

Jest rok 1965. Na hamburskim Volksparkstadion, przy dopingu 50 tysięcy widzów, jedna ze szkół wygrywa właśnie sztafetę 4×100 metrów. Jednym ze zwycięzców jest Willi Lemke. Złoty medal odbiera z rąk prezydenta RFN, Heinricha Luebke. Lemke lubił później mówić, że to właśnie ten moment ukształtował całe jego późniejsze życie. Że pokochał sport i politykę. Gdy skończył studia, przeprowadził się do Bremy, której został ukochanym synem. 

Schylić się po pieniądze

To tutaj wstąpił do SPD i z tego powodu podczas jednej z wizyt w NRD chciało go zwerbować KGB. Uznano, że ma perspektywy na zostanie kimś znaczącym w strukturach partii, a tym samym podatnym na ewentualny szantaż. Sam Lemke natychmiast po powrocie zgłosił to Federalnemu Urzędowi Ochrony Konstytucji, po czym na jego polecenie został podwójnym agentem. Opinia publiczna dowiedziała się o tym dopiero w latach 90-tych, ale rewelacja nie zaszkodziła reputacji menedżera Werderu. Na kolejnym meczu Weserstadion aż trząsł się od okrzyków na jego cześć. 

W 1981 roku jako członek SPD towarzyszył ówczesnemu szefostwu Werderu w wyprawie promem do Szwecji. Podczas gry w skata, żona jednego z uczestników zapytała go czy nie chciałby zostać menedżerem Werderu. Chciał. – Jeśli pokażesz, że socjalista potrafi zrobić coś takiego, dla wizerunku partii będzie to o wiele cenniejsze niż posiadanie dobrego lidera – mówił ówczesny burmistrz Bremy, Hans Koschnick. 

Przez osiemnaście lat, które spędził na tym stanowisku, do klubowej gabloty włożył dwa mistrzostwa Niemiec, trzy krajowe puchary i Puchar Zdobywców Pucharów. Wraz z Otto Rehhagelem był autorem najbardziej pomyślnej ery w historii klubu. Ukształtował go w uznaną markę.

W ubiegłym sezonie Fortuna Duesseldorf przeprowadziła pilotażowy projekt z darmowym wejściem na stadion, którego koszt pokryli sponsorzy. Choć trudno w to uwierzyć, nie była pionierem. Już w marcu 1989 roku na taki sam pomysł wpadł Lemke. Werder, jak i cała Bundesliga, pod koniec lat 80-tych miała ogromny problem z frekwencją. Willi postanowił „sprzedać” mecz Citroenowi. Wybrał pojedynek z Waldhof Mannheim, który regularnie przyciągał mniej niż 20 tysięcy kibiców. Francuski producent samochodów za 120 tysięcy marek wykupił trzydzieści tysięcy biletów, które trafiły do sprzedaży po wyjątkowo atrakcyjnych cenach, spora część z nich była darmowa. Firma pokryła również koszty zorganizowania rodzinnego festynu wokół stadionu Werderu. W zamian Citroen otrzymał wyłączne prawa reklamowe w dniu meczu. Plan zadziałał idealnie. Na stadionie pojawiło się ponad 37 tysięcy fanów, a Werder wygrał po golu Karla-Heinza Riedle w doliczonym czasie. – To była bomba. Tego wieczoru widziałem tylko szczęśliwe twarze – cieszył się Lemke. Chciał iść za ciosem i kontynuować taki sposób promocji, ale nie zgłosił się już żaden inny sponsor. 

Menedżer Werderu miał jednak głowę pełną pomysłów. Rok później, po otwarciu granicy z NRD, zorganizował mecz towarzyski z Hansą Rostock, motywem przewodnim był… fioletowy kolor. Jako darczyńcę pozyskał Milkę, która umożliwiła bardzo niskie ceny wejściówek. Sędzia zamiast tradycyjnej czarnej koszulki ubrany był w fioletową, a nad stadionem unosiła się wielka krowa, symbol firmy. Dochód z tego meczu w całości trafił do NRD-owskiej Oberligi, z którą Werder zawarł umowę o współpracy. Lemke nieustannie eksplorował nowe terytoria i szukał co rusz nowych możliwości reklamy. – Jeśli gdzieś na ulicy leżą pieniądze, to się po nie pochylamy – miał w zwyczaju mówić. 

Nie wszystko jednak wychodziło tak, jak sobie założył. Podpisał umowę z Vitakraft – firmą sprzedającą karmę dla zwierząt domowych i w swoim portfolio posiadającą karmę dla ptaków o nazwie Trill. Nowy sponsor postanowił rozdać kibicom gigantyczną liczbę gwizdków, by mogli dopingować drużynę. Fani tak się rozochocili, że sędzia ogłosił, że albo ktoś im te gwizdki odbierze, albo on odwołuje mecz. – Myślałem, że mnie wtedy wyrzucą – wspominał Lemke. Ale to on był pionierem wielu rozwiązań, które trwają do dzisiaj. Loże VIP, muzyka po zdobyciu bramki i dzieci wyprowadzające piłkarzy na boisko. – Co widziałem w Brazylii, natychmiast importowałem do Europy – przyznawał Lemke w rozmowie z „Deichstube”.

Najważniejszy jest pokój

23 listopada 1985 roku, Monachium. Klaus Augenthaler kopie Rudiego Voellera z takim impetem, że napastnik Werderu z naderwanym mięśniem ląduje w szpitalu. Jego pauza potrwa pięć miesięcy. Obrońca Bayernu zobaczył tylko żółtą kartkę. Uli Hoeness, menedżer Bawarczyków, wzrusza tylko ramionami, mówiąc, że był to faul jak każdy inny i to Voeller jest sam sobie winien, dynamicznie ruszając do starcia z Augenthalerem. Szefostwo Werderu z Lemke na czele nie może uwierzyć w to, co właśnie usłyszało. Tak zaczęła się długoletnia wojna Hoenessa z Lemke. 

Nikt, poza Christophem Daumem, nie poszedł w historii aż w tak otwarty konflikt z Hoenessem. Ale to nie był tylko konflikt pomiędzy liderami dwóch największych wówczas klubów. To była wojna północy z południem, protestantów z katolikami, socjalistów z kapitalistami, SPD z CSU. Lemke nie przepuszczał żadnej okazji, by pokazać Bayern jako uprzywilejowany klub, który osiąga sukces, wykupując najlepszych piłkarzy od konkurencji. Ten obraz pokutuje zresztą do dziś. Lemke i Hoeness toczyli ze sobą walkę na wyniszczenie. Menedżer Bayernu nazywał go podburzaczem tłumów, rywal ripostował, mianując go nowobogackim grabarzem futbolu. – Willi Lemke to największy oportunista w branży. Narzeka na nierówności, a pierwszy wyciąga rękę po pieniądze. Nie można go traktować poważnie – krzyczał Hoeness. – Hoeness wierzy, że pieniędzmi i władzą może pokonać ludzi, że jedynym klubem, który odnosi sukcesy jest Bayern. To arogancja – odpierał zarzuty Lemke. 

Socjaldemokrata nieustannie przedstawiał swój klub jako ten biedny i słabszy, który musi przeciwstawiać się bogaczom z południa. Dla Hoenessa był „wywrotowcem, którego nauczył się nienawidzić”. – Albo był pijany, albo jeszcze bardziej chce podsycić ogień przeciwko nam – skwitował Lemke. Gdy w 1994 roku wyszła na jaw jego „współpraca” z KGB, a do tego pojawiły się podejrzenia, że do transferów z byłego NRD wykorzystywał dawne kontakty, Hoeness cieszył się jak dziecko. Jeszcze w 1987 roku Rudi Voeller powiedział Lemke, że wolałby sobie odciąć rękę niż podpisać kontrakt z Bayernem. Ale na początku lat 90-tych Bayern, ku przerażeniu Lemke, otworzył sejf tak szeroko, że Herzog, Basler, a nawet jego zaufany Rehhagel przenieśli się do Monachium. Fakt, że cała trójka nie spełniła oczekiwań, nie przysłonił triumfu Hoenessa. Odejście Rehhagela bolało najbardziej. – Byliśmy zszokowani. Gdyby Rehhagel został z nami dłużej, dzisiaj jego pomnik stałby obok Rolanda – wspominał Lemke na łamach „Sueddeutsche Zeitung”. W 60. urodziny Hoenessa Lemke wysłał mu życzenia: – Serdecznie witam mężczyznę, z którym nadal mam żałosny związek, w klubie starych pierdów. 

Według legendy Bayernu, Lemke był kimś, komu nigdy nie podałby ręki. Ale czasy się zmieniają. Podobnie jak z Daumem, tak i tutaj obaj panowie w końcu zakopali topór wojenny. Ba, Hoeness był nawet gościem obchodów 70. urodzin Lemke. Momentem przełomowym w ich relacjach był wyrok skazujący Hoenessa na więzienie. – Nie mówiłem ci tego do dzisiaj, ale pisałem do sędziego, który miał podjąć decyzję o twoim przedterminowym zwolnieniu. Wstawiłem się za tobą. Dojrzałeś jako człowiek, co zrobiło na mnie wrażenie – pisał Lemke w 2019 roku w liście otwartym opublikowanym w „Focusie”. – Willi Lemke był człowiekiem budzącym kontrowersje. Każdy wie, że często dyskutowaliśmy i się kłóciliśmy. Ale był też człowiekiem dialogu i ostatecznie znaleźliśmy dobre relacje – powiedział Hoeness po wiadomości o śmierci dawnego rywala.

Bremen bom!

Lemke był skutecznym menedżerem. Wraz z Rehhagelem stworzyli duet, którego siła perswazji mogła przekonać każdego. To oni do Werderu sprowadzili Voellera czy Karla-Heinza Riedle – przyszłych mistrzów świata, którzy właśnie w Bremie wyrośli na gwiazdy. Odkrywali późniejsze klubowe legendy, jak chociażby Wynton Rufer. – W ciągu prawie dwudziestu lat mojej pracy pozyskałem niezliczoną liczbę zawodników, ale w latach 80-tych nie istniał system skautingowy. Naszym skautem był Otto. Patrzył na piłkarzy, a potem tylko zapisywał na tablicy nazwiska. Ja byłem tylko komitetem wykonawczym. Dlatego większe zasługi przypisuję właśnie jemu – mówił dla portalu Mein Werder. Ale Lemke miał też sprytne metody. Holger Klemme, jeden z pierwszych agentów-celebrytów, opowiedział w jednym z talk-show jak to Lemke uratował dwóch pijanych piłkarzy Werderu, którzy wpadli w kłopoty w jednym z bremeńskich domów publicznych. W zamian zażądał, by na podkładce pod piwo zgodzili się na przedłużenie kontraktów. Oczywiście Lemke wszystkiemu zaprzeczył. Z jednego transferu był szczególnie dumny. Był to w zasadzie jeden z jego ostatnich ruchów podczas menedżerskiej kariery. W 1997 roku wsiadł w samolot do Sao Paulo, by podpisać napastnika, na którego zachorował ówczesny trener Werderu, Wolfgang Sidka – 23-letniego Ailtona. – Nie na sprzedaż – usłyszał. Gdy dowiedział się od pośrednika, że Brazylijczyk przeszedł do meksykańskiego Tigres, prosto z rodzinnych wakacji na Jamajce zamiast do Bremy poleciał do Ameryki Środkowej. Na miejscu zdał sobie jednak sprawę, że rzeczony pośrednik żąda dużo pieniędzy za informacje. Koniec końców Ailton został kupiony za rekordowe wówczas pięć milionów marek. To właśnie ten transfer stał się później osią reportażu „Der Spiegel” z 2004 roku o funduszu łapówkowym Werderu pochodzącym z darowizn.

 – Zapytał mnie tylko kiedy jedziemy do Bremy, odpowiedziałem, że jutro. Był zachwycony! – wspominał Lemke. Podróż z Monterrey do Bremy zajęła blisko dwadzieścia godzin. – Ja nie mówię po portugalsku ani hiszpańsku. Ailton nie mówił wtedy w ogóle po niemiecku ani angielsku, więc trudno nam było rozmawiać. Ale w końcu znaleźliśmy jeden wspólny językowy mianownik: Bremen bom (Bremen dobry). Powiedzieliśmy sobie to zdanie prawdopodobnie 30-50 razy podczas lotu – dodał. 

Tymczasem drużynę Werderu przejął Felix Magath, który miał z Brazylijczykiem spore problemy. – Gruby facet musi odejść – żądał. – Zapomnij o tym! Nigdy w karierze tak mocno nie walczyłem o żadnego piłkarza. Potrzebuje tylko czasu i go dostanie – odparł Lemke. Reszta jest historią, w 2004 roku Ailton już pod wodzą Thomasa Schaafa był jednym z liderów mistrzowskiej drużyny, a sam został królem strzelców. – W moim lokalnym supermarkecie stoi duży tekturowy Ailton. Jestem szczęśliwy za każdym razem, gdy go mijam – mówił Lemke w rozmowie z „Weser Kurier”.

Najważniejszy jest pokój

Willi Lemke był jedną z niewielu osób, które z gracją potrafiły połączyć dwa światy – sportu i polityki. W 1999 roku po odejściu z funkcji menedżera Werderu wrócił tam, skąd się wywodzi. Został bremeńskim senatorem do spraw edukacji. To wtedy po raz kolejny trafił na czołówki gazet – wypowiedział wojnę brakowi dyscypliny w szkołach (także zbyt frywolnym strojom uczennic) i groził odebraniem zasiłków na dziecko, gdy te nagminnie wagarują. Po kolejnych wyborach został senatorem do spraw sportu. Z Werderem nie rozstał się jednak na dobre. Niedługo później wrócił jako członek rady nadzorczej, której przez wiele lat był także przewodniczącym. Jednak największy awans w jego własnym mniemaniu otrzymał w 2008 roku – Ban Ki-moon, sekretarz generalny ONZ, mianował go Specjalnym Doradcą ONZ do spraw sportu w służbie rozwoju i pokoju. Wszak pochodził z rodziny przesiedleńców ze Szczecina. Jego matka i dwaj bracia byli świadkami brytyjskiego bombardowania Cap Arcony i Thielbeka. To wydarzenie było powodem, dla którego rodzice nazwali najmłodszego syna Wilfried – czyli dosłownie „ten, który pragnie pokoju”. 

Jeździł po całym świecie, brał udział w niezliczonej liczbie zawodów sportowych i zabiegał o fundusze na sportowe projekty. W imieniu ONZ badał czy sport może przyczynić się do globalnego odprężenia. Po każdej z wizyt powtarzał, że oprócz rodziny nie ma dla niego nic ważniejszego niż pokój na świecie. Jako petent czuł się dobrze, a co najważniejsze był skuteczny. Równie często odwiedzał slumsy i inne najbiedniejsze dzielnice miast. Niestrudzenie szukał młodych, utalentowanych sportowców, których warto wspierać. Jeszcze przed zaangażowaniem w ONZ mocno udzielał się na rzecz potrzebujących. 50. urodziny obchodził w miejscu, gdzie tradycyjnie spotykają się ubodzy mieszkańcy Bremy. Później przez wiele lat fundował im w tym dniu z własnych środków trzydaniowy posiłek. 

W 2006 roku do Lemke, ówczesnego senatora, zwróciła się o pomoc zrozpaczona matka. Jej dwunastoletni syn został uprowadzony przez ojca do Algierii. Lemke najpierw próbował załatwić sprawę oficjalnymi kanałami. Gdy to się nie udało, wsiadł do samolotu i poleciał do Afryki jako prywatna osoba i przekonał Algierczyka, by wrócił do Bremy z dzieckiem. Jeszcze przed wyjazdem Lemke zapobiegliwie wykupił dla siebie ubezpieczenie na wypadek śmierci. – Zawsze muszę mieć coś, za co mogę wziąć odpowiedzialność albo pomóc ludziom. Potrzebuję tego, by dobrze spać – opowiadał. Gdy w 2016 roku odszedł zarówno ze stanowiska w ONZ, jak i z rady nadzorczej Werderu, powiedział: – Stare pierdoły odpadły. Ale do końca życia pozostał wolontariuszem. Udzielał się w Fundacji Egidiusa Brauna w DFB.

guest
1 Komentarz
najstarszy
najnowszy oceniany
Wbudowane opinie
Zobacz wszystkie komentarze
Zbyszek
Zbyszek
26 sierpnia, 2024 18:57

W latach 90 mieli świetny zespół. W 1993 sięgnął po mistrzostwo Niemiec a w 1992 Zdobywca Pucharu Zdobywców Pucharów z takimi gwiazdami jak np Oliver Reck Rune Bratseth Mario Basler Marco Bode Dieter Eilts, Mirko Votava Andreas Herzog Frank Neubarth Wynton Rufer Bernd Hobsch. Potem byli jeszcze inne gwiazdy Frings Klose Adilton a w latach 80 Rudi Voller. Kawał historii lat 80 i 90…..

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024