W drugim zaplanowanym na sobotę meczu 3. kolejki Lotto Ekstraklasy nie zobaczyliśmy ani jednego gola. Legia Warszawa zremisowała bezbramkowo z Lechią Gdańsk.
Czy Legia wykorzysta atut własnego boiska? (fot. Cezary Musiał)
Mistrz Polski fatalnie rozpoczął nowy sezon. Drużyna już w II rundzie eliminacji pożegnała się z marzeniami o Champions League, a po kompromitującym dwumeczu ze Spartakiem Trnawa ze posady trenera zwolniony został Dean Klafurić. Jego miejsce na ławce szkoleniowej zajął tymczasowo Aleksandar Vuković i to właśnie on poprowadził Legię do boju podczas spotkania z Lechią.
„Wojskowi” cały czas grają na arenie międzynarodowej, jednak nie było mowy, by zaniedbywali przed to ekstraklasę. Po klęsce w meczu z Zagłębiem Lubin i zwycięstwie nad Koroną Kielce, przy Łazienkowskiej wszyscy liczyli na kolejną wygraną.
Jeśli zaś chodzi o Lechię, to ta po niespodziewanym zwycięstwie w Białymstoku, w kolejnym spotkaniu zremisowała ze Śląskiem Wrocław. Cztery punkty na inaugurację to całkiem niezły dorobek, jednak było wiadomo, że o kolejne w Warszawie będzie bardzo trudno.
Spotkanie w stolicy zaczęło się od oddania hołdu wszystkim tym, którzy walczyli podczas Powstania Warszawskiego. Kibice odśpiewali cztery zwrotki hymnu, a na trybunach pojawiła się piękna oprawa.
Początek zawodów był obiecujący, ponieważ mecz toczył się w żywym i szybkim tempie. Lechia podeszła do rywala bez żadnych kompleksów, potwierdzając dobrą formę z poprzednich spotkań i co jakiś czas zapędzając się w okolice pola karnego mistrza Polski.
W 16. minucie Legię uratował Arkadiusz Malarz, który po strąceniu piłki przez Michała Nalepę i strzale Błażeja Augustyna popisał się znakomitą interwencją.
Minuty upływały, a Lechia nadal była lepszą drużyną. Gospodarze mieli problem z zawiązaniem składnej akcji i Dusan Kuciak był właściwie bezrobotny. Niewielki przełom nastąpił w 29. minucie, kiedy to ładną akcją na skrzydle popisał się Adam Hlousek, który przedarł się lewą stroną, a akcję Legii strzałem wykończył Cafu. Uderzenie zostało jednak zablokowane i „Wojskowi” otrzymali jednie rzut rożny.
W pierwszej połowie goli nie zobaczyliśmy i kibice przy Łazienkowskiej mogli poczuć się mocno rozczarowani. Legia jak grała słabo, tak podczas spotkania z Lechią nic w tej kwestii się nie zmieniło.
W przerwie Michał Kucharczyk powiedział przed kamerą Canal+, że trudno się gra drużynie, kiedy „jeden z kolegów nie dojechał na mecz i obudził się dopiero po pół godzinie”. O kogo mu chodziło? Nie wiadomo, ale faktem jest, że po zmianie stron na boisku nie zobaczyliśmy już Carlitosa.
Legia zaczęła z animuszem i już w 50. minucie mogła wyjść na prowadzenie. Świetnie w polu karnym gości zachował się Sebastian Szymański, który dograł do Jose Kante, a ten uderzył, jednak w ostatniej chwili został zablokowany przez Nalepę.
Druga część spotkania ewidentnie toczyła się pod dyktando „Wojskowych”, którzy byli zdecydowanie bardziej aktywni i z większą ochotą oraz pomysłem napierali na bramkę rywala. Widać było w poczynaniach Vukovicia zaangażowania, walkę, a momentami nawet jakość, której tak bardzo brakowało w pierwszych 45 minutach.
Rozstrzygająca dla losów meczów mogła być 85. minuta, kiedy to w pole karne Lechii przedarł się Szymański. Gospodarze dwukrotnie strzelali na bramkę Kuciaka, jednak ten za każdym razem stawał na wysokości zadania.
Wynik przy Łazienkowskiej nie uległ ostatecznie zmianie i obie drużyny podzieliły się punktami. Lechia ma pięć „oczek” po trzech kolejkach, natomiast Legia może się pochwalić dorobkiem czterech punktów.