Przejdź do treści
Awans, który oznacza kłopoty

Polska Ekstraklasa

Awans, który oznacza kłopoty

Michał Probierz powiedział kiedyś, że dla polskiego trenera zakwalifikowanie się do europejskich pucharów to pocałunek śmierci. W niższych ligach podobnie bywa z awansami. Co roku zdarzają się przypadki, kiedy drużyna wygrywa ligę, ale rezygnuje z promocji do wyższej klasy rozgrywek.





Tego lata najgłośniej było o wydarzeniach z IV ligi opolskiej. Wygrała ją Polonia Głubczyce, ale w niespełna 13-tysięcznym mieście położonym nieopodal granicy z Czechami z awansu do III ligi zrezygnowali. Wyjście z takiej sytuacji jest proste – awansuje zespół numer dwa w tabeli. Problem w tym, że przez kilka dni wszystko wskazywało na to, że ani LZS Starowice Dolne z drugiego miejsca, ani nawet Małapanew Ozimek z pozycji numer trzy nie będą zainteresowane grą w wyższej lidze.

AWANS, ALE CO DALEJ?

– To nie była łatwa decyzja. Biłem się z myślami przez dwa dni, ale po rozmowach z członkami zarządu i ludźmi ze środowiska piłkarskiego z Głubczyc uznałem, że będzie to dobre dla klubu – powiedział Marek Curyło, prezes Polonii. Przyczyna? Tu odpowiedzi, niezależnie od klubu, padają właściwie te same. – Finanse, struktura organizacyjna oraz infrastruktura, którą posiadamy – mówi Curyło. Podobne problemy wskazują też w innych klubach, które znalazły się w takiej sytuacji.

Budżety wraz ze wzrostem klasy rozgrywkowej rosną niemal geometrycznie. Przychody już nie. W niższych ligach kluby nie mogą liczyć na duże pieniądze od organizatora rozgrywek czy telewizji, jak ma to miejsce na górze piłkarskiego systemu w Polsce. Pojęcie takie jak przychód z dnia meczowego raczej nie istnieje, a jeśli istnieje, to zapewnia co najwyżej kilkaset złotych ekstra. Transfery? Nawet jeśli od czasu do czasu uda się zarobić kilkanaście tysięcy, trudno opierać na tym budżet. Finansowanie w najmniejszych ośrodkach spada więc na samorządy i sponsorów, którzy jednak nie garną się tłumnie do przeznaczania większych pieniędzy na małe kluby. W takiej sytuacji zdarza się, że po początkowej euforii związanej z awansem momentalnie przychodzi otrzeźwienie w postaci pytania: jak my sobie teraz poradzimy?



A lista rzeczy, z którymi poradzić sobie trzeba, jest długa. Począwszy od wynagrodzeń piłkarzy, bo na pograniczu trzeciej i czwartej ligi kończy się już piłka amatorska, w którą wszyscy grają za darmo bądź za symboliczne kwoty. Dalej: organizacja meczów, zwłaszcza pod kątem bezpieczeństwa. Na tym poziomie do gry często wchodzą już policja i wojewoda, którzy nadają poszczególnym meczom rangę podwyższonego ryzyka. Kolejna rzecz: wyjazdy. Im wyższa liga, tym większe odległości do pokonania na mecze wyjazdowe. O ile w przypadku kilkunastokilometrowych podróży piłkarze mogą zorganizować się sami i pojechać własnymi samochodami, o tyle w przypadku wyjazdu na mecz do innego województwa taka opcja nie wchodzi raczej w grę. Trzeba wynajmować autokar, a to kolejna pozycja na liście wydatków. I następna: infrastruktura. A konkretnie – dostosowanie jej do wymogów licencyjnych, które im wyżej, tym są bardziej rygorystyczne. To wszystko po zsumowaniu powoduje czasami, że klub po prostu nie jest w stanie podjąć wyzwania w postaci gry na wyższym poziomie niż obecny.

TRZY TYSIĄCE ZA MECZ

Nieco ponad 300 tysięcy złotych wyniósł w ubiegłym sezonie budżet Polonii Głubczyce, który pozwolił klubowi na wygranie rozgrywek IV ligi. Co ważne, fundusze nie były dedykowane wyłącznie drużynie seniorów. Korzystały z nich również wszystkie zespoły młodzieżowe. Curyło szacuje, że budżet musiałby wzrosnąć przynajmniej trzykrotnie, aby sprostać trzecioligowym wymaganiom.

Skąd wydatki? Po pierwsze, kadra. Wyższa liga wymaga wzmocnień, trzeba pozyskać zawodników z zewnątrz. – Lepiej dla nas zostać w czwartej lidze niż ściągać sześciu czy ośmiu zawodników z zewnątrz. Znam realia i wiem, że w trzeciej lidze rozmowy zaczynają się od dwóch tysięcy złotych miesięcznie, poza tym utożsamianie się zawodnika z lokalnym środowiskiem byłoby zupełnie inne – mówi prezes. Kolejny koszt to infrastruktura, która wymagałaby dopracowania. Zwłaszcza w kontekście meczów podwyższonego ryzyka. Takich byłoby sporo, bo w trzeciej grupie III ligi (tej, do której miała awansować Polonia) zagrają m.in. Ruch Chorzów, Polonia Bytom czy ROW Rybnik. O ile w IV lidze w Głubczycach zorganizowanie jednego meczu było kosztem wynoszącym kilkaset złotych, tak w przypadku meczów trzecioligowych byłby to wydatek rzędu 2 czy nawet 3 tysięcy.

ZA MAŁO KRZESEŁEK

Ostatecznie do III ligi wszedł drugi zespół w tabeli, LZS Starowice Dolne. Choć początkowo wydawało się, że i oni będą zmuszeni do zrezygnowania. Owszem, finansowo było w porządku, ale kulała infrastruktura. – Dostaliśmy informację, że nie będziemy mogli grać na swoim stadionie. Nie wyobrażaliśmy sobie tego. Po rozmowach z zarządem stwierdziliśmy jednak, że złożymy wszystkie wymagane dokumenty. Tak, żeby później nie mieć sobie niczego do zarzucenia i nie żałować, że nie spróbowaliśmy – powiedział Jakub Reil, trener zespołu ze Starowic.

Udało się, choć nie według idealnego scenariusza. Skończyło się na tym, że drużyna część meczów w roli gospodarza będzie musiała rozegrać na neutralnym terenie, w położonym 10 kilometrów dalej Grodkowie. Problematyczna okazała się pojemność stadionu. Do tej pory na obiekcie w Starowicach były zaledwie 152 krzesełka, a podręcznik licencyjny określa, że w III lidze musi być ich minimum 500. Zamówiono już nowe, rozpoczęto też wygradzanie sektora gości, ale na mecze podwyższonego ryzyka – a takich będzie co najmniej kilka – to wciąż za mało. Stąd konieczność przeprowadzki na niektóre z nich.

KOLEJNYM RAZEM NIE ODPUSZCZĄ

Drobin to niespełna 3-tysięczne miasto na Mazowszu, nieopodal Płocka. Miejscowa Skra nie miała sobie równych w rozgrywkach płockiej ligi okręgowej, ale w nowym sezonie nie zobaczymy jej wśród czwartoligowców.

– Naszym celem na ten sezon było zajęcie jak najwyższego miejsca. Z czasem tak się ułożyło, że wygraliśmy ligę. Jako zarząd, wraz z trenerem, podeszliśmy do tego realnie i doszliśmy do wniosku, że awans nie ma sensu, bo będzie problem z liczbą zawodników i organizacją – powiedział Marcin Sadowski, prezes klubu.

W ostatnim sezonie żaden z zawodników Skry nie pobierał wynagrodzenia za grę. Jednocześnie kadra drużyny była dość wąska, złożona wyłącznie z lokalnych graczy. Podjęcie rękawicy w czwartej lidze wymagałoby wzmocnień, a wzmocnienia – pieniędzy. Z tymi byłoby ciężko, bo klub utrzymuje się głównie z gminnych dotacji, bez większego sponsora.

– Kilka lat temu graliśmy już w IV lidze. Na początku było fajnie, ale potem wszystko się posypało, bo kilka osób z drużyny dostało pracę zagranicą. Wyjechali i końcówkę ligi graliśmy gołą jedenastką, bez rezerwowych. Fajnie awansować, ale nie byłoby dobrze jeździć na mecze w jedenastu czy dwunastu i przegrywać 0:6 czy 0:9 – mówi prezes.

Sadowski zwraca uwagę na jeszcze jedną rzecz: odległości. W lidze okręgowej najdalszy wyjazd to 60 kilometrów. Szczebel wyżej: prawie 200. – Nie każdy miałby czas i możliwości, żeby na przykład w środę pojechać na taki wyjazd, bo ma akurat pracę czy szkołę – słyszymy. Co ciekawe, Skra w zakończonym sezonie wywalczyła również awans do ligi wojewódzkiej w rozgrywkach młodzieżowych. Z niego również zrezygnowała. Powody te same.

Co będzie, jeśli w nowym sezonie w Drobinie znów wygrają okręgówkę? – Wtedy nie odpuścimy – deklaruje prezes.

MISTRZOSTWA ŚWIATA NIE BĘDZIE

– Dla takiego społeczeństwa jak nasze awans do czwartej ligi to niesamowity sukces. To jak mistrzostwo świata – mówi Józef Świtalski, prezes Victorii Tuszyn. Klub z liczącej niespełna 400 mieszkańców wsi pod Dzierżoniowem w województwie dolnośląskim (tym samym, w którym urodził się i wychował Krzysztof Piątek) zajął premiowane awansem drugie miejsce w rozgrywkach wałbrzyskiej ligi okręgowej. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie pieniądze. Jakiś czas temu z klubu wycofał się główny sponsor. Firma, zajmująca się eksportem artykułów rolniczych na Zachód wycofała się ze wspierania klubu ze względu na problemy finansowe.

– Nasz budżet na poprzedni sezon to 23 tysiące złotych. W IV lidze, żeby móc się utrzymać, potrzebowalibyśmy co najmniej 100 tysięcy. Nie było szans, żeby zorganizować teraz takie fundusze – mówi Świtalski. – Przykro mi niesamowicie. Musielibyśmy tylko trochę poprawić obiekt, ale sportowo byśmy sobie w tej IV lidze poradzili. Organizacyjnie też, bo mamy zaangażowanych ludzi do pracy. Nie sądzę, że musielibyśmy bronić się przed spadkiem – mówi.

W Tuszynie radość z awansu trwała tylko kilka dni. W niedzielę po zakończonym meczu wszyscy się cieszyli, zaś w czwartek ogłoszono decyzję o rezygnacji.

SKORZYSTAŁ ŁKS

Podobne historie powtarzają się co sezon. KS Paradyż (IV liga łódzka) dwa lata z rzędu – w 2013 i 2014 – wywalczył sobie na boisku promocję do III ligi. W obu przypadkach zrezygnował. W klubie mówili, że wolą podjąć taką decyzję, niż przystąpić do rozgrywek, rozegrać część spotkań i w trakcie sezonu wycofać się z ligi przez brak pieniędzy. Skoro już jesteśmy w województwie łódzkim, podobny „dublet” ma na swoim koncie Olimpia Chąśno. Klub z ligi okręgowej (grupa: Skierniewice) w 2014 i 2018 roku wywalczył awans do IV ligi. W obu przypadkach nie skorzystał…

A wszystkim, którzy po przeczytaniu tekstu pomyślą sobie „to tylko niższe ligi, przecież to nie ma żadnego znaczenia”, przypomnijmy 2017 rok. Rozgrywki III ligi (grupy I) wygrywa Finishparkiet Drwęca Nowe Miasto Lubawskie, ale z awansu rezygnuje. Powód: brak stadionu spełniającego drugoligowe wymogi. Z drugiego miejsca awansuje więc ŁKS. I dziś – dwa lata
 później – jest już w Ekstraklasie.

MATEUSZ SOKOŁOWSKI


TEKST UKAZAŁ SIĘ W TYGODNIKU „PIŁKA NOŻNA” (nr 30/2019)

Możliwość komentowania została wyłączona.

Najnowsze wydanie tygodnika PN

Nr 50/2024

Nr 50/2024