Atletico – Barcelona 2:4: najpierw nudy, potem wielki show
Po remisie 4:4 na Metropolitano 25 lutego w Copa del Rey, kibice na całym świecie ostrzyli sobie zęby na wielkie emocje w spotkaniu ligowym.
Leszek Orłowski
Photo by Cesar Cebolla / PRESSINPHOTO
Barcelona przystępowała do niego w o wiele lepszych humorach, gdyż nie tylko awansowała w tygodniu do ćwierćfinałów Ligi Mistrzów, ale też miała znakomitą passę 16 spotkań bez porażki. Atletico, pogrążone w pięknej rozpaczy po kolejnym niepowodzeniu w Lidze Mistrzów z Realem (pięknym, bo po decydującym karnym Antonio Rudigera kibice odśpiewali hymn klubowy by wyrazić dumę ze swoich piłkarzy) chciało koniecznie wygrać, by wrócić do gry o najważniejsze z trofeów, jakie jeszcze może zdobyć. Kilku poobijanych po derbach Madrytu graczy, w tym Julio Alvarez, było ostatecznie zdolnych do gry, nie mogli wystąpić tylko Koke i Correa. Natomiast do listy kontuzjowanych w Barcelonie dołączył po meczu z Benfiką Frenkie de Jong.
– Mam poczucie upokorzenia i niesprawiedliwości po meczu z Realem. Starcie z Barceloną jest świetną okazją by się odrodzić. Jeśli Barca wygra, wejdzie na prostą drogę do zdobycia tytułu mistrza. To zespół grający ostatnio wspaniale. Musimy doprowadzić mecz w te rejony, w które chcemy, by myśleć o sukcesie – powiedział Cholo Simeone. – O naszym sukcesie bądź porażce zadecyduje koncentracja od pierwszej do ostatniej minuty, a nie jak ostatnio (we wspomnianym meczu 4:4 Barcelona straciła po dwa gole na samym początku i samym końcu, a w jesiennej potyczce ligowej zakończonej zwycięstwem 2:1 Atletico Alexander Sorloth strzelił gola w szóstej minucie czasu doliczonego – L.O.). Jeśli wygramy, nie stanie się nic decydującego, do końca pozostaje jeszcze dużo meczów – stwierdził z kolei Hansi Flick.
Kiedyś w „Piłce Nożnej” zapytałem Czytelników, jak należałoby nazwać starcia Barcelony z Atletico. Najbardziej spodobał mi się koncepcja by określać je jako Derbi de las Filosofias, gdyż oba kluby prezentują całkowicie odmienne style gry. Jednak obecnie sytuacja wygląda trochę inaczej. Tak jak niedawno w Copa del Rey, Atletico zaczęło bowiem jakby było Barcą, czyli szturmem na jej bramkę. Już w 2 minucie mocny strzał oddał Giuliano Simeone. Jednak zaraz po tej sytuacji Barcelona przejęła dominację i w 5 minucie z znakomitej okazji znalazł się Lamine Yamal, lecz strzelił minimalnie niecelnie – piłka otarła się o słupek. Co ciekawe, był to dwudziesty słupek/poprzeczka Barcy w tym sezonie – trzeci Yamala (Lewandowski i Raphinha mają po pięć).
Taki początek zwiastował mecz jeszcze lepszy niż się można było spodziewać. Jednak ta sytuacja tak nastraszyła Atletico, że cofnęło się ono bardzo głęboko i zaczęło grać jak za starych (nie)dobrych czasów, czyli kurczowo broniąc własnej bramki. W 20 minucie Barcelona miała 70 procent posiadania piłki. Wojciech Szczęsny był bezrobotny, a Robert Lewandowski pieczołowicie pilnowany przez Clemente’a Lengleta w 14 minucie doszedł do pozycji strzałowej, lecz uderzył głową dosyć słabo. Mecz utknął nie mieliźnie. Przypominały się niedawne czasy (2018-23), gdy na dwanaście kolejnych ligowych starć Barcy z Atletico w siedmiu padł najwyżej jeden gol. Pocieszało jedynie to, że nie liczą wiosny 2021 roku, ostatnie 0:0 miało miejsce w styczniu 2014.
Gdy kibice zaczęli już ziewać z nudów i czekać na przerwę, najpierw Robert Lewandowski po świetnej akcji i podaniu Pedriego strzelił nad poprzeczką, a potem kontrę Atletico wykończyli Simeone podaniem i Julian Alvarez strzałem. Do przerwy 1:0!
W drugiej połowie szanse mieli Yamal i Lewandowski, ale nie były one klarowne. Atletico świetnie się broniło i mimo że miało dzień odpoczynku mniej w Lidze Mistrzów, tryskało witalnością i energią. Świetnie grali obaj stoperzy: Clement Lenglet i Robin Le Normand. No a gdy raz wyszło w piękny sposób spod pressingu rywala, od razu padł gol sfabrykowany przez dwóch rezerwowych: Connora Galaghera i Aleksandra Sorlotha. Norweg w ósmym meczu przeciwko Barcelonie strzelił już szóstego gola. Chwilę później jednak cudownym uderzeniem po podaniu Inigo Martineza popisał się Robert Lewandowski i zrobiło się 2:1. Barca poczuła krew. Do centry Raphinhi wyskoczył Ferran Torres i wyrównał. Z nudnawego meczu zrobiło się wielkie widowisko.
Ostatnie minuty to jazda bez trzymanki. Sorloth w 80 mógł skompletować dublet, w kilku innych sytuacjach zawiodło ostatnie podanie. Aż w końcu, w drugiej minucie doliczonego czasu zwycięskiego gola dla gości wbił strzałem z dystansu najlepszy na boisku Yamal, a potem wynik ustalił Ferran Torres. Czyli było jak w Copa del Rey: od 2:0 dla Atletic do 4:2 dla Barcy. Tylko gospodarzom zabrakło czasu, by doprowadzić do remisu. Tak oto Barca dokonała tak zwanej superremontady, czyli wygrała mecz, w którym przegrywała już dwiema bramkami. Biedne Atletico, w trzy dni de facto straciło szanse na dwa najważniejsze trofea, choć na to nie zasłużyło, bo i z Realem, i z Barceloną zagrało bardzo dobrze.
Oba kluby nadal mają odmienne filozofie futbolu. Jednak niedzielny mecz pokazał, że zarówno stosując jedną jak i drugą można grać efektownie i strzelać gole. W ogóle wszystkie starcia trójki hiszpańskich gigantów są w tym sezonie wielkimi meczami, choć każdy jest inny. Nigdzie nie gra się w futbol ciekawej i lepiej, w bardziej urozmaicony sposób, niż w La Liga!