Amerykański sen Polaków za Atlantykiem
W czasach słusznie minionych Stany Zjednoczone były uważane za ziemię obiecaną dla Polaków. Im jednak bardziej nasz kraj obrastał w dobrobyt, tym mniejsza była pokusa na gonienie za amerykańskim snem. Jak się jednak okazało, moda na loty za Atlantyk – ja to z modą bywa – wróciła, jednak wcale nie chodzi o zniesienie wiz na wyjazd do USA. Kierunek na Major League Soccer coraz częściej zaczynają bowiem obierać nasi piłkarze.
Coraz więcej polskich piłkarzy w Major League Soccer (fot. Reuters)
Kiedy pod koniec ubiegłego roku napisałem dla „Piłki Nożnej” tekst o tym, czy po dekadzie ekstraklasa doczeka się w końcu młodego króla strzelców, w grze pozostawało trzech piłkarzy. Najbliżej powtórzenia wyczynu Roberta Lewandowskiego był Jarosław Niezgoda, ale w grupie pościgowej znajdowali się również Adam Buksa i Patryk Klimala. Już jednak wtedy trzeba było założyć, że w najgorszym scenariuszu wszyscy oni zmienią barwy klubowe w styczniu, a liga zostanie tym samym niemal dosłownie wydrenowana z porządnych polskich napastników.
Jak się okazało, to ostrożne założenie było jak najbardziej słuszne, ponieważ Klimala przeszedł do Celtiku, a nieco nieco starsi koledzy postawili na kierunek, który w Polsce nadal jest uważany za nieco egzotyczny, a osoby go wybierające za takie, które nie mają szczególnych ambicji. Adam Buksa uznał, że będzie kontynuował karierę w New England Revolution, natomiast Jarosław Niezgoda jest o krok od sfinalizowania przejścia do Portland Timbers.
To nie jest liga dla emerytów
Jeśli ktoś interesuje się piłką od święta mógłby być zaskoczony takimi ruchami. No bo jak to, zdolny polski piłkarz zamiast czekać na ofertę z topowej ligi w Europie wybiera się do Stanów Zjednoczonych? Tam przecież grają wyłącznie emeryci, ludzie, którzy na koniec swojej przygody z piłką chcą sobie dorobić, ewentualnie tacy, którzy byli za słabi, by przebić się na Starym Kontynencie. Cóż, to mit nadal dość popularny, jednak skrajnie nieprawdziwy.
Swojego oburzenia na takie stawianie sprawy nie krył Keon Daniel, piłkarz GKS-u Tychy, który jednak w przeszłości miał okazje rywalizować w Major League Soccer z takimi zawodnikami jak Steven Gerrard czy Thierry Henry. Jego zdaniem, jeśli ktoś ma tak negatywne zdanie o piłce nożnej w USA, to po prostu nie ma pojęcia o czym mówi. – Jeśli ktoś tak mówi, to po prostu niewiele wie o tej lidze. Poziom piłki w MLS jest dość wysoki, gra w niej wielu zawodników z Ameryki Południowej, którzy mają ogromny potencjał, są świetni technicznie i mają wielką fantazję do gry. Jest ich w Major League Soccer wielu i wnoszą mnóstwo jakości. Dlatego jestem gotowy powiedzieć każdemu, kto uważa MLS za słabą, że jest w błędzie. To naprawdę duża liga, której mecze ogląda po kilkadziesiąt tysięcy widzów – stwierdził w rozmowie z „PN”
Podobnego zdania jest Marcin Harasimowicz, który na miejscu obserwuje jak futbol w Stanach Zjednoczonych zmieniał się na przestrzeni lat. – Emeryci się ciągle zdarzają, ale wyłącznie z wielkimi nazwiskami, natomiast nowy trend to kupowanie młodych talentów z Ameryki Południowej i Środkowej. LAFC kupił już trzech młodzieżowych reprezentantów Urugwaju i na każdym z nich pewnie zarobi – przyznał.
– Kluby MLS sprzedają za duże pieniądze – najlepszy przykład to Davies i Almiron. Tak więc MLS staje się ligą rozwojową, swoistym przedsionkiem dla pięciu najlepszych lig świata – dodał.
Marzenie o Europie
Można z całą pewnością założyć, że bliżej zza Atlantyku do wielkiej piłki w Europie, niż z naszej ekstraklasy, która znajduje się w czwartej dziesiątce lig na kontynencie i dla całokształtu futbolu w tej części świata ma znikome znaczenie. Mimo tego, nawet na wysokich szczeblach znajdują się ludzie, których transfery do mocnej ligi amerykańskiej dziwią. Przykład? Zbigniew Boniek, któremu, co jak co, ale nie można zarzucić, że na piłce się nie zna.
„W niektórych ruchach transferowych piłkarzy z ESA, widzę zero ambicji i planu, liczy się tylko kasa, bez żadnej wizji” – napisał niedawno na Twitterze prezes PZPN, co zbiegło się w czasie właśnie z informacjami o transferze Niezgody do Portland. Co więcej, w programie „Prawda Futbolu” prowadzonym przez Romana Kołtonia dość chłodno odniósł się on do przeprowadzki za Atlantyk Przemysława Frankowskiego, który wybrał ofertę Chicago Fire.
– Dla mnie to jest błąd. Gdyby do mnie zadzwonił, to powiedziałbym mu: stary, gdzie ty chcesz iść?! Ty jesteś młody, ty zagraj na wiosnę cztery dobre mecze w reprezentacji, to będzie cię chciało pół Europy – komentował wtedy Boniek. – O czym marzą wszyscy piłkarzy na świecie? O grze w Europie. A co robi jeden z naszych najzdolniejszych skrzydłowych? Idzie do Stanów. Mnie się to wydaje dziwne, ale szanuję jego decyzję – dodał.
Trudno w tym miejscu stwierdzić, że prezes nie ma przynajmniej częściowo racji. To bowiem Europa jest centrum piłkarskiego świata i to zmaganiami klubów z najmocniejszych lig pasjonują się setki milionów osób. – Myślę, że prezes Boniek jest mocno zakorzeniony mentalnie w piłce europejskiej – jako legenda Juventusu ma do tego prawo. Inna sprawa, że geografia futbolu mocno się zmienia i alternatywne ligi dochodzą do głosu. MLS to nie Juventus, ani Bayern, ale dla zawodników średniej klasy jak Frankowski czy Niezgoda jest to optymalny wybór. Dla Lewandowskiego, czy Milika na pewno nie – przyznał Harasimowicz.
Czysta kalkulacja
Warto jednak pamiętać, że nie wszyscy wyjeżdżający z Polski piłkarze reprezentują skalę talentu Lewandowskiego, Arkadiusza Milika czy Wojciecha Szczęsnego. Wielu z nich wie, że podczas swojej kariery będzie mogło liczyć na ofertę z przeciętnego klubu w Belgii, w najlepszym razie Włoch lub Niemiec. Nie każdemu odpowiadają z kolei kierunki wschodnie jak Rosja, Bułgaria czy Turcja – kwestia stylu życia. No i w końcu chłodna kalkulacja, a także odpowiedź na kilka podstawowych pytań? Czy trafię do klubu, który da mi możliwość rozwoju? Czy dobrze zarobię, a wypłaty będę otrzymywał na czas? Czy będę grał przy pełnych stadionach? No i w końcu, czy będę mieć odpowiedni komfort życia? W przypadku transferu do Stanów Zjednoczonych można śmiało odpowiedzieć na wszystkie te pytania pozytywnie.
– Pieniądze na pewno, bo są większe niż w polskiej ekstraklasie, poza tym zawsze wypłacane na czas. Do tego Ameryka przyciąga, działa na wyobraźnię. Wiele światowych gwiazd wybiera grę w MLS ze względu na „styl życia” – powiedział wspomniany Marcin Harasimowicz i trudno się w tym miejscu z nim nie zgodzić. Portland, Chicago czy położone 30 mil od Bostonu Foxborough to –
jak wynika z mnóstwa opinii – naprawdę niezłe miejsca do życia, co samo w sobie jest sporą zachętą. Jeśli zaś dołożymy do tego stojące na najwyższym poziomie bazy treningowe, należytą opiekę na piłkarzami i zarobek znacznie większy od tego, co otrzymywało się w Polsce, to nic dziwnego, że nasi coraz częściej spoglądają w tamtym kierunku.
Wydaje się, że szczególnie łatwo w takiej chwili zrozumieć Jarosław Niezgodę, który jeszcze nie tak dawno miał dość poważne problemy ze zdrowiem, a jego kariera wisiała na włosku. Postawił więc na pewniaka, który zagwarantuje mu nie tylko świetną przygodę, ale również spokojną przyszłość. W Rosji czy Turcji być może zarobiłby podobne pieniądze, ale czy to ten sam kaliber przyciągania? Wątpliwe.
Frankowski, Buksa, grający na niższym poziomie Formella, a za chwilę również wspomniany Niezgoda. Ten nowy trend w naszym futbolu wydaje się bardzo interesujący i niewykluczone, że któryś z wymienionych piłkarzy dzięki dobrej grze w MLS wróci na Stary Kontynent. Wydaje się, że to znacznie większe okno wystawowe od ekstraklasy, który której mistrz kończy europejskie podboje w momencie, gdy cała reszta dopiero szykuje się do poważnego grania.
Grzegorz Garbacik