Sytuacja właścicielska Śląska Wrocław przypomina rollercoaster – związek z telewizją Polsat zakończył się obustronnym rozczarowaniem, zaś przeprowadzony ostatnio przetarg, do którego stanęły cztery poważne podmioty, i wydawało się, że wyłoniono najlepszego oraz najbardziej poważnego kontrahenta – skandalem.
FOT. GRZEGORZ RADTKE / 400mm.pl
ADAM GODLEWSKI
Grzegorz Ślak, który w imieniu paliwowo-alkoholowego konsorcjum reprezentowanego przez spółkę Wrastislavia-BIOdiesel zobowiązał się zapłacić za 54,5 procent akcji klubu 2 miliony złotych, a następnie przez trzy sezony wykładać po 15 milionów, mimo pokonania przetargowej konkurencji, nie został właścicielem Śląska, o co zabiegał od kilku lat. Sytuacja, gdyby nie była tragiczna z punktu widzenia klubu, byłaby nadzwyczaj śmieszna. Poważny – jak się wydawało – biznesmen najpierw zaczął mnożyć problemy dotyczące ceny dzierżawy stadionu oraz podziału zysków od sponsora tytularnego, a następnie – mimo podpisania umowy! – odstąpił od transakcji. Po co zatem w ogóle przystępował do przetargu, skoro później musiał się rakiem wycofywać z parafowanego już kontraktu i poniósł niepowetowane straty wizerunkowe? Czyżby nie miał na to zgody większościowych właścicieli firm, które reprezentował?
Prezydent Wrocławia Rafał Dutkiewicz zapowiedział już, że będzie dochodził praw miasta i Śląska na drodze sądowej w relacjach z niedoszłym właścicielem. A po podpisaniu umowy przez Ślaka – jak twierdzi mecenas Jacek Masiota, który nadzorował przetarg od strony prawnej – magistrat ma ku temu wszelkie argumenty. W kontrakcie znalazł się bowiem zapis, że w przypadku niezrealizowania zobowiązań przez oferenta, miasto ma prawo wyegzekwować wszystkie realnie poniesione na klub wydatki – w kwocie do 30 milionów złotych w okresie trzech najbliższych lat. A wedle źródeł „PN” spółka reprezentowana przez zwycięzcę przetargu, który po podpisaniu umowy chciał jeszcze zmieniać jej warunki, podobno w ciągu tylko pierwszego półrocza 2017 zarobiła – na czysto, czyli po opodatkowaniu – wielokrotność tej kwoty! Zresztą właśnie dlatego, że okazała się tak majętna i dochodowa, wygrała przetarg na akcje klubu.
Niedziwne zatem, że – grając tak mocnymi kartami – prezydent Dutkiewicz szybko zmobilizował do działania radnych Wrocławia, którzy jeszcze przed startem sezonu zdążyli uchwalić dotację dla Śląska w wysokości 10 milionów złotych. Zatem – znaczącą, ale jak łatwo obliczyć o 5 milionów niższą, niż obiecywał Ślak. I o taką właśnie kwotę, również niemałą, został automatycznie okrojony budżet Śląska na sezon 2017-18, co oczywiście odbije się – bo musi – na wydatkach. Również na tych na rynku transferowym, przesądzone zostało już bowiem, że do Wrocławia w obecnym okienku nie trafi Szymon Pawłowski z poznańskiego Lecha. Wciąż może natomiast dojść do wykupienia karty Marcina Robaka z Bułgarskiej. Tylko jednak wówczas, gdy Kolejorz przystanie na sposób rozliczeń zaproponowany przez Śląsk. Rozbieżność jest duża, Wielkopolanie oczekują bowiem za kartę 35-latka 100 tysięcy euro, natomiast wrocławianie najchętniej zapłaciliby na dzień dobry 100 tysięcy, ale… złotych. A resztę uregulowali w formie bonusów wówczas, kiedy Robak zdobędzie określoną liczbę bramek. Negocjacje trwają, ale prezes Śląska Michał Bobowiec pozostaje dobrej myśli. A właściwie to jest przekonany, że spełni oczekiwania trenera Jana Urbana, który najmocniej zabiega właśnie o transfer tego doświadczonego napastnika. (Ostatecznie Robak został piłkarzem Śląska – przyp. red.) Co ciekawe, nikt we Wrocławiu – łącznie z kibicami – miał nie płakać po Kamilu Bilińskim, który przez bywalców stadionu na Maślicach zostanie zapamiętany raczej nie z 11 zdobytych w ubiegłym sezonie bramek, tylko z trzykrotnie większej – jak nie bez złośliwości podkreśla się w kręgach zbliżonych do władz Śląska – liczby niewykorzystanych sytuacji.
Jeszcze bardziej interesujące jest jednak, że wkrótce – i to już bez przetargu – Śląsk może… zmienić właściciela! Dean Johnson, mniejszościowy udziałowiec deweloperskiej firmy SMG, który od lat działa na rynku belgijskim, był jednym z oferentów w niedawnej publicznej sprzedaży, ale w finale przegrał ze Ślakiem. W kuluarowych rozmowach deklarował możliwość wykładania nawet 22 milionów złotych rocznie na wrocławski klub i dążenie do budżetu na poziomie 10 milionów euro na sezon, bo tylko taki uważa podobno za… poważny, ostatecznie w ofercie przetargowej wpisał kwotę 20 milionów PLN. Możliwości finansowe firm Amerykanina oceniono jednak niżej niż wysokodochodowej Wratislavii-BIOdiesel i dlatego werdykt był niekorzystny dla obywatela USA. Już w momencie ogłoszenia wyników przetargu Johnson miał jednak zadeklarować, że w takim razie chętnie odkupi pakiet od mniejszościowego udziałowca Śląska – Wrocławskiego Konsorcjum Sportowego – dysponującego około 45 procentami akcji. Zamiaru dotąd nie porzucił, a w rozmowach z szefami Śląska miał już nawet obiecać, iż po nabyciu puli należącej do Rafała Holanowskiego podniesie kapitał akcyjny i w ten sposób – oczywiście za zgodą miasta – stanie się udziałowcem większościowym!
Do zapowiadanych – zakulisowo – zmian może dojść jeszcze w tym roku. Jest zatem szansa, że w kolejnym okienku transferowym dyrektor Adam Matysek nie będzie musiał działać już na wariackich papierach. No i rozmach jego działań nie będzie wstrzymywany przez prezesa Bobowca, co miało miejsce przed kilkunastoma dniami. Swoją drogą, operatywny Dean ma podobno pomysł nie tylko na Śląsk i zagospodarowanie stadionu, ale również na… dziurę pozostałą po polsatowskich planach budowy galerii. Widziałby w tym miejscu kompleks sportowy, z kręgielniami, boiskami do badmintona, squasha, kortami tenisowymi oraz gabinetami fitnessu i masażu. Słowem – wszystko brzmi i wygląda sensownie. Mocno doświadczonych po ostatnich wydarzeniach na polu właścicielskim kibiców Śląska warto jednak przestrzec przed hurraoptymizmem. A i niżej podpisany uwierzy w ten świetlany projekt dopiero wówczas, kiedy zobaczy pierwsze efekty.
Na dziś Śląsk musi pamiętać o 12-milionowym długu, ale też o kiepskiej frekwencji na trybunach, która jest o co najmniej 10 tysięcy za niska w stosunku do oczekiwań operatora i właściciela stadionu na Maślicach. – Wszystkie badania, które przeprowadziliśmy, pokazują nie tylko rozpoznawalność marki Śląsk na wysokim poziomie, ale i akceptację miejskich dotacji dla klubu – mówi Bobowiec. – Ludzie z całego regionu dolnośląskiego identyfikują się z nami, nie ma więc żadnych przeciwwskazań, żeby przychodzili na trybuny. Zdaję sobie jednak sprawę, że do tego potrzebny jest sukces. To znaczy obecność Śląska w czołowej czwórce, piątce ekstraklasy. Jeśli zbudujemy tak silną drużynę, a takie są plany, to i średnia frekwencja przekroczy 20 tysięcy. Do tego będę dążył.