Reprezentacja Polski zremisowała z reprezentacją Anglii, czemu z bliska przyjrzał się Zbigniew Mucha, który był na PGE Narodowym.
A jak Anglia. Wiadomo – na naszym tle gigant. Gdyby mogli wziąć od nas kogoś, podebraliby Lewandowskiego i nikogo więcej. My – przynajmniej dziewięciu. Są mocni, młodzi, ale już ograni i zapoznani z sukcesem. Wciąż jednak głodni. Są przede wszystkim jednak świetnymi piłkarzami, wykształconymi w brytyjskich akademiach – silnymi fizycznie, uzdolnionymi technicznie. Są lepsi, a będą jeszcze lepsi. Być może są tak dobrzy, jak dobra nie była żadna z angielskich reprezentacji z nami dotąd rywalizująca. Być może.
A jak Atmosfera. Ten mecz miał temperaturę, miały ją również trybuny wypełnione 56 tysiącami widzów. Jeśli wcześniej narzekano na atmosferę Narodowego, to nie w środę wieczorem, bo trybuny były żywe. Aplauz wzbudzały nawet udane wślizgi Polaków, akcja w środku pola Lewandowskiego utrzymującego się przy piłce mimo obecności rywala i sędziego na drodze, wywołała owację. Czuć było pragnienie i nadzieję, że może się udać.
A jak Agresja. Od początku zaczęliśmy mocno, ostro. Nie dawaliśmy rywalowi za bardzo rozwinąć skrzydeł, nie pozwalaliśmy na zawiązanie ataku pozycyjnego. Początek był zaskakujący. Zaskakująco dobry. Doskok, odbiór bądź choćby próba, Tak, żeby czuli oddech. I to my w pierwszych dziesięciu minutach zagrażaliśmy, staraliśmy się uderzać na bramkę. Tę pozytywną agresję widać było w postawie Krychowiaka. Był taki jak powinien być zawsze. Na czas i w tempo. I skuteczny. Ratujący i próbujący uruchamiać atak. Pytanie brzmiało jak długo starczy mu sił? Starczyło do 68 minuty. Poza tym selekcjoner uczy się na błędach. Krycha schodził z żółtą kartką na koncie, ale nie czerwoną.
A jak Absencje. Nie było w środku pola Klicha i Zielińskiego, nie było w bloku obronnym Bereszyńskiego. Tych braków nie było jednak widać. Krychowiak – jak ustaliliśmy – szalał, bardzo pożyteczny był Linetty, a Dawidowicz grał życiówkę.
A jak Antrakt. Do przerwy było bez bramek, ale takie „bez bramek” chcielibyśmy zawsze. Przerwa zaś to zawsze był mocny punkt Paulo Sousy. Na drugą połowę często wychodziła lepsza drużyna, wzmocniona zmianami. Ale kogo zmieniać, skoro każdy dawał radę, kiedy drużyna była drużyną i słabych punktów nie było widać? Kłopot tylko wydawał się taki, że właściwie już w przerwie po starciu ze Stonesem żółtą kartkę zobaczył Glik, Rywal co prawda też, ale… Ale Anglicy w Budapeszcie też mieli słabszą pierwszą połowę, potem wrzucali kolejne biegi, aż do czwartego. I też wówczas do przerwy nie oddali celnego strzału. Niepewność zatem była. I po kwadransie oddechu faktycznie zaczęli Anglicy nas zamykać, lecz znamienne, że pierwszy celny strzał oddali w 53 minucie, w dodatku anemiczny, słaby.
A jak… A potem… A potem do piłki doszedł Harry Edward Kane i huknął z około 30 metrów. Mógł Szczęsny zrobić coś więcej? Być może. Strzał był perfidny, ale by mieć korzystny wynik z Anglią wszystko musi „zagrać” na sto procent. W tej jednej chwili nie zagrało.
A jak Amok. Sousa zrobił natychmiast trzy zmiany za jednym zamachem. A jeszcze wcześniej za Krychowiaka na boisku pojawił się Szymański. I to on został bohaterem, Zdobył wyrównującą bramkę po znakomitej akcji Modera i kapitalnej asyście Lewandowskiego.
A jak Andora. Wciąż to jedyna drużyna, z którą wygraliśmy za kadencji portugalskiego selekcjonera bez straty gola. Ale nie szkodzi. Wydaje się bowiem, że w środę Paulo Sousa zdał ważny egzamin. Być może potrafimy grać tylko ze słabszymi od siebie i mocniejszymi, a być może to początek czegoś fajnego. Lewandowski górował nad rywalami, nie zrobił ani jednego fałszywego ruchu, Linetty zaskakiwał odważnymi zagraniami, swój wielki mecz grał Krychowiak – najbardziej krytykowany w ostatnich miesiącach zawodnik reprezentacji Polski rozegrał na Narodowym popisową partię. Remis z wicemistrzem Europy to powinien być fundament budowy czegoś nowego. Albania nas wyprzedziła w grupie, ale po takim meczu łatwo uwierzyć, że chwilowo. „A jak Awans” wcale nie jest wykluczony.